Przedmowa

      Wywiad z Hakimem Beyem

    MILLENIUM

      1. JIHAD

      2. IDENTYCZNOŚĆ

      3. ZARZĄDZANIE PRAGNIENIAMI

      4. ZIELONY CIEŃ

      5. GOTÓWKA

      6. ATAK NA EKRAN

      7. MORALNOŚĆ PRZEMOCY

      8. FIN DE SIECLE

      9. REWOLTA ISLAMSKA

      10. ŚCIEŻKI LUDU

      11. REWOLUCYJNA SOTERIOLOGIA

      12. UKRYTY IMAM

      13. WOŁANIE I ODZEW

    Za i Przeciw Interpretacji

    Religia i Rewolucja

    Notatka o Nacjonalizmie

h-b-hakim-bey-millenium-1.jpg

Przedmowa

Tajemniczy pseudonim Hakim Bey, do niedawna pozostający całkowicie nieznany polskiemu czytelnikowi, jakiegoś czasu coraz częściej pojawia się nie tylko na łamach anarchistycznych periodyków, ale także life-style'owych magazynów, przedostaje się ze swoimi dziełami do druku, jest cytowany w pracach naukowych, a także stopniowo i efektywnie zaludnia polskojęzyczny Internet. Jest to przynajmniej częściowo spowodowane coraz większym wpływem na nasze życie kultury euroatlantyckiej - ostrza globalizującego się życia społecznego, która przebijając się wraz ze swoimi zabawkami, żywnością, (pseudo)sztuką, a także wzorcami osobowymi i strukturami mentalności, zalewa nas niczym mityczny potop, nie dający nikomu szans ucieczki poza to wezbrane morze chaosu... Nawiedzające je jednak sporadycznie, para-gnostyckie sztoliny cyber-kultury odsłaniając jego nagie rafy, które pochłonęły już wielu żeglarzy nie posiadających kompasu, wyrzucają na nasz brzeg także prawdziwe skarby, do których z pewnością należą dzieła wyżej wymienionego twórcy.

Tworząc kolejne metafory na temat naszej rzeczywistości można by rzec, że złudny ląd słodkich pop-miraży, oferowanych jako zaspokojenie społecznych potrzeb jednostkowej realizacji, który wyrasta nam jako alternatywa wobec erodujących z szybkością światła systemów religijnych, filozoficznych i politycznych, stwarza stan oderwania człowieczeństwa od jego podstaw, w zamian oferując czyste wyobrażenie, cudowny fantazmat, mentalną relikwię, nie dającą się w żaden sposób dyskursywnie uzasadnić, a ponadto nie oferującą nic poza oddalającym się pragnieniem, nie mogącym być nigdy zrealizowanym... Wyobrażenie to przynależy bowiem do sfery mitu i nawet jeśli ożywiane technologiami medialnymi, pozostającymi pod kontrolą wysoce zracjonalizowanych struktur operacyjnych, wciąż nie jest ono w stanie obiecać nic więcej, niż tylko ślad duchowej mocy, zapach wytworzonego w procesie marketingowym fetyszu - co jest już zresztą zwykłym banałem, kolejną parafrazą twierdzeń sytuacjonistów.

Mówiąc o duchowej mocy, nie mamy tu oczywiście na myśli obdarzania pop-kultury ambicją tworzenia nowego, uniwersalnego kościoła, w którym sakramentami były!, dezodoranty i proszki do prania, a msze odbywałyby jedynie w formie reklam telewizyjnych, ale chcen zwrócić uwagę na fakt, że pomimo najbardziej wdzięcznego rodzaju materializmu, jaki ta formacja reprezentuje, nie może się ona obyć bez środków jego dystrybucji i tworzenia zewnętrznych mechanizmów transpozycji wyobrażeń, będących immanentnymi składnikami wiary w pragmatyczny efekt jego działań wymiar najbardziej oczywisty, lecz jakże misternie wpleciony w sam proces kontrolny. Stąd zaś krok już tylko do uświadomienia sobie, że poruszając ciało (telewizja jako rzeźba), poruszamy także umysł (synestezyjny atak na zmysły), który ostatecznie decyduje o znaczeniu i skuteczności każdej akcji promocyjnej, każdej próby manipulacji naszymi procesami decyzyjnymi. Jest to niemal negatywna gnoza, w której zamiast technik pozwalających odkotwiczyć się umysłowi od wymagań własnego ciała, dochodzi do obciążenia go dodatkowym balastem; jako zaś, że człowiek życie swoje nosi w głowie („wszystko jest w mózgu, nigdzie więcej."), składa je on w ten sposób na ołtarzu Wszechmogącego Towaru.

Pomimo tego jednak, że stan ten często określany przez myślicieli postmodernistycznych jako „niemożność" wywołuje depresję, schizofrenię i ogólny brak orientacji (dla bardziej konserwatywnych odbiorców kultury jest zaś niemal „wywróceniem rzeczy do góry"), zdaje się on być jednak przede wszystkim okresem przejściowym, w którym walka coraz bardziej agresywnego ze względu na swoją recesję kapitalizmu o zdobywanie nowych rynków sprzedaży i tworzenie nowych kanałów reprodukcji, zaczyna dominować nad wszelkimi innymi formami kontroli rzeczywistości społecznej i staje się nową meta narracją, obdarzającą świat błogim uśmiechem super modelki, stojącej pośród rzezi wojen naftowych na Bliskim Wschodzie i kontrolowanych 'przewrotów pałacowych' w Ameryce Południowej, jak cybernetyczna matka, z której piersi zaraz tryśnie zwój miedziany, mogący usprawiedliwić te konflikty poprzez podłączenie wszystkich czekających na ekonomiczny cud, do wspólnego serwera centralnego, który obdarzy społeczeństwa gnębione impotencją, błogosławieństwem uczestnictwa w cyfrowym orgazmie zwiększonego bilansu płatniczego, malejącego bezrobocia i tanich kredytów bez poręczenia. Czy tak się jednak stanie czy nie, kapitalizm po kolejny udowadnia, że główną formą jego przejawiania się i fluktuacji, jest przemoc i zbrodnia... w tym świecie od dawna nie może być jednak mowy o czystości, gdyż dekaadencja jego dualistycznego porządku - zapoczątkowanego przez chrześcijaństwo, a zakończonego z TURBO-kapitalizm - idzie zawsze w parze z przekraczaniem systematycznych opozycji wytworzonych przez niego w procesie swojego rozwoju; innymi słowy: ideał, będący projektem in statu nascendi, zawsze posiada swoje czarne przeciwieństwo, będące aktywnym gwarantem istnienia zapotrzebowania na realizowaną utopię - prawda wyjęta niemal żywcem z Braci karamazow.

Ten stan rzeczy jest oczywistą regułą w świecie, który rządzony wyobrażeniami seksu, krwi i śmierci (posługując się niemal behawiorystycznym dyskursem: jako posiadającymi największy potencjał stymulacyjny), domaga się coraz większego, a jednocześnie coraz bezpieczniejszego do nich dostępu kreując w ten sposób rynek usług i sprzedaży, mających te pragnienia zaspokajać poprzez ich towarową sublimację. Tym samym dochodzi do paradoksu, którego centrum jest zniekształcanie naturalnej rzeczywistości uczuć i emocji, na rzecz ich zapośredniczonych wyobrażeń, którymi można się sycić bez ryzyka bycia wystawionym na ich prawdziwe działanie. Hiperrzeczywistość... kolejny post-sytuacjonistyczny banał, od dawna będący już zresztą w arsenale analitycznym postmodernizmu.

Jednak kontrkulturowi twórcy, tacy jak Bey, nie dają się ogarniać ani konsumpcjonistycznemu spektaklowi, który chce narzucać ludzkiemu umysłowi swój monopol na interpretację, ani też postmodernistycznym egzegezom, wtórującym duchowi apatii i po cichu wspierającym emancypację kapitału. Dokonując kulturowej rebelii 'rozbicia ekranu', wskazują na niewyczerpane źródła spontaniczności ludzkiej duszy, która może wywalczyć sobie wolność, jeśli tylko zdecyduje się na wrogi wobec systemu kontrolnego, pierwszy akt okultystycznego zamachu i zniszczy narzucane mu ograniczenia poprzez wejrzenie w centrum samego siebie, tam dokąd nie docierają żadne kamery i znajdzie mroczne jądro ponownych narodzin. Rodząc się zaś w ciemności, nowa wola znajdzie w sobie ogień do walki...

Nic więc także dziwnego, że jedyne środki twórczej rewolucji są przez Beya utożsamiane z technikami magicznymi czy okultystycznymi, z całą tradycją duchowego buntu wobec paradygmatycznej niewoli ludzkiego umysłu. Na plan pierwszy wysuwają się tu zaś techniki pozwalające absorbować czynniki na pozór wrogie ludzkiej jaźni, trucizny obracać w lekarstwa, śmierć obracać w życie tworzenie eksperymentalnego laboratorium, które może służyć zarówno do robienia bomb, jak też do sporządzania nowych recept życia.

Posiadająca takie laboratorium jednostka, zyskuje w ten sposób władzę nad konsensusem rzeczywistości; poprzez niszczenie samego siebie dokonuje w nim aktu twórczego przeobrażenia, poprzez niszczenie matczynej, ochronnej błony rzeczywistości rodzi się w ogniu walki. W ten sposób dokonuje się na naszych oczach alchemia wieku żelaznego Eonu Ognia i Miecza, z jednej strony poprzez składanie krwawych ofiar na wojennych ołtarzach, z drugiej strony poprzez rozkwit ludzkiej wyobraźni, czego wyrazem są rosnące możliwości technologii i coraz większe zainteresowanie tajemnicami ludzkiego umysłu. Tak, jak w starożytnych Misteriach Mitreańskich, ich bohater - Mitra Niezwyciężony wydobywał miód z rany składanego przez siebie w ofierze byka dokonując w ten sposób cudu transformacji (którego adept Misteriów również dostępował poprzez zbryzganie krwią), tak samo w naszych burzliwych czasach, świeże życie rodzi się poprzez śmierć starego porządku, którego konwulsje tworzą zaprawę pod nową budowlę ...

Niemniej jednak jest to radosny okres dla tych, którzy chcą w tym okresie za zażywać twórczej ekstazy i spijać nektar szczęścia, krążyć po morzach hologramów omijając gumowe w wyspy; nieuchronnie bowiem czeka ich los pirata, którego celem staje się ujeżdżanie fal dzikiego oceanu chaosu. Tym zaś, którzy się za takich piratów uznają, psudonim autora tej książki z pewnością nie będzie całkowicie obcy, jeśli nie dość znajomy. Surfując po nowym wszechświecie informacji i zbierając do swych sakw drogocenne perły, zawsze szukając nowych inspiracji i twórczych rozwiązań dla duchowej stagnacji, narastającej jak poura sieć w ludzkich sercach, która blokuje dopływ świeżego światła i powietrza, piraci ci z radością rozpoznają w Beyu kolejną bratnią dusze karmiącą ich mózgi słodką amritą - narkotykiem wyzwolenia.

Nieprzypadkowo też sam Hakim Bey, określa często swoje teorie jako 'pirackie', podkreślając tym samym nie tylko wiarę w moc jednostki, ale także cudowność i nieprzewidywalność samego procesu życia, który niczym prawdziwy ocean, to raz targany sztormami, to raz ukazujący piękne, dziewicze wyspy, wyzywa śmiałków gotowych po nim żeglować do podjęcia jeszcze jednego wysiłku.

Kim jest jednak ten pomysłowy człowiek, wyjęty niemal żywcem z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy dla kontrkulturowych buntowników, pomagający jeszcze raz określić wroga, kiedy ten już prawie nam się wymknął? Posiada on wszakże, jak każdy, ciało i umysł.

Sam Hakim Bey, właściwie Peter Lamborn Wilson, urodzony w 1943 r., jest Amerykaninem irlandzkiego pochodzenia. Z wykształcenia historyk kultury, z pasji odkrywca nowych ścieżek poznania, mag chaosu, podróżnik, pisarz i krytyk społeczny. W swoich eksploatacjach świata zewnętrznego ddtarł min. do Iranu (gdzie w latach '70 zamieszkiwał, aż do rewolucji Ajatollaha Homeiniego), Indii, Nepalu, na Jawę, zwiedził też dużą część Europy. W swoich zainteresowaniach duchowych otarł się o środki psychedeliczne, tantrę, ZEN, sufizm, gnostycym, dyskordianizm, hoodoo i magię chaosu. W latach '60 był członkiem efemerycznej komuny Timothy Leary'ego, która zamieszkiwała posiadłość w Millbrook - nazwaną przez słynnego doktora Fundacją Kastylii na cześć Gry Szklanych Paciorków Hermana Hessego - razem z innymi członkami tej psychedelicznej komuny, aż do słynnego najazdu policji na ten dom i późniejszego oskarżenia Leary'ego o posiadanie małych ilości marihuany (na podstawie dwóch podrzuconych jointów), za co został on skazany na trzydzieści lat pozbawienia wolności z gigantyczną kaucją, wynoszącą 5 milionów dolarów (jednak doktor Leary miał wtedy szczęście, gdyż został szybko uwolniony z więzienia przez oddział Weatherman, po czym zbiegł do Afganistanu). W latach '80 Hakim Bey osiada na stałe w Nowym Jorku, gdzie powstaje wiele z jego znanych książek i esejów i gdzie mieszka do dnia dzisiejszego, w tym czasie podejmuje też pracę w jednej z nowojorskich stacji radiowych, gdzie prowadzi własną audycję. Oprócz tego nawiązuje współpracę z miejscowym podziemiem artystycznym, min. z Billem Laswellem i Johnem Zornem, co owocuje kilkoma udanymi płytami spoken word i muzyki experymentalnej. W ostatnich kilkunastu latach jest zapraszany na kongresy i konferencje na całym świecie, dotyczące mediów, krytyki kulturowej i przemian społecznych, bierze też udział jako wykładowca wizytujący, w prestiżowych seminariach antropologicznych im. Franza Boasa, na Uniwersytecie Harvarda. Sam, unikający zwykle wypowiedzi na własny temat, jest obecnie dzięki swoim niecodziennym poglądom, wyłaniającym się z zaiście pokrętnych dzieł, jednym z najbardziej twórczych reformatorów anarchizmu, przystosowującym jego narzędzia do epoki informacji, uzyskuje też status guru kontrkultury będąc jednym z największych, żyjących obiektów westchnień alterglohalistów. Pomimo wciąż słabo identyfikowalnej przynależności do jakiejkolwiek grupy wyznaniowej czy magicznej, Hakim Bey jest, jak sam oświadcza, członkiem Mauretańskiego Kościoła Ortodoksyjnego (przywróconego do życia w 1986 r., wcześniej istniejącego w Millbrook) - szacownej organizacji legitymującej swoją ścieżkę duchową ezoterycznym Koranem Siedmiu Kręgów, objawionym w 1913 r. Świątobliwemu Timothy Drew Ali'emu. Jak pisze sam Bey:

Mauretański Kościół</em> Ortodoksyjny (Moorish Orthodox Church) jest uznawanym odgałęzieniem Mauretańskiej Świątyni Nauki (Moorish Science Tempie), która została założona w 1913 r w Newark, w New Jersey przez szlachetnego Timothy Drew Ali'ego, czarnego mężczyznę zaadoptowanego do plemienia Czirokezów; podróżując, jako magik cyrkowy do Egiptu został on również inicjowany w Wielkiej Piramidzie. Jego "Koran Siedmiu Kręgów" jest oparty na teozoficznym Chrześcijaństwie i prawdziwej tradycji ludowej Islamu, która przetrwała w Ameryce, przekazywana ustnie od czasów niewolnictwa. Mauretańska Nauka jest bardzo wpływowa, szczególnie w Chicago, gdzie szlachetny Drew Ali został zamęczony przez policję w 1929 r. Szlachetny Drew miał teorie rasowe, ale sam był anty-rasistą. MŚN wierzy, iż Celtowie są "rasą azjatycką" ( co jest oczywiście prawdą w pewnym sensie) i że Persowie są Muzułmanami, którzy są również Indoeuropejczykami (co jest prawdą); tak więc MŚN wydaje paszporty białym, jako Celtom lub Persom. To dało początek różnym podgrupom, włączając <em>(w 1964 r.) Mauretański Kościół Ortodoksyjny.

W taki więc sposób, wylania nam się z mentalnego niebytu postać jednego z najciekawszych działaczy kontrkulturowych naszych czasów, który konsekwentnie, jak przystało na anarchistę, nie szanuje prawa autorskiego i pozwala swoje książki rozpowszechniać w Internecie, co owocuje powstawaniem kolejnych stron poświęconych jego twórczości i przysparza mu oczywiście wielkiej popularności na całym świecie.

W twórczości Beya zadziwia przede wszystkim wielka erudycja pozwalająca mu miksować tak, zdawałoby się odmienne zjawiska kulturowe, jak sufizm z nictzscheanizmem, anarchizm z magią chaosu, czy też poezję z działalnością rewolucyjną. W swoim pisarstwie pozostaje jednak niezwykle scentralizowany na najważniejszych wątkach, takich jak wolność jednostki, walka z banalizacją życia, udział duchowości w rewolucji społecznej, krytyka kultury, co przy sporej dyscyplinie duchowej i rozległej wiedzy, daje efekt wprost porażający rozmachem i pomysłowością. Inną sprawą jest przekaz lłeya, nie stroniący często od środków awangardowej powieści czy dadaistycznego przeobrażania języka, z magicznym traktowaniem słowa na czele. Ilość pojawiających się w jego dziełach neologizmów, dziwacznych konstrukcji gramatycznych, odwołań leksykalnych czy też zwykłych odniesień do historii kontrkultury może czasem spowodować ból głowy, który jednak zawsze okazuje się być zimnym prysznicem na głowę, nie pozbawionym głębokiego poczucia humoru, którego tak mocno brakuje w najeżonych powagą i patosem, współczesnych dziełach o zacięciu krytycznym. Bey jest bowiem przede wszystkim wesołym tricksterem, którego rolą jest pobudzanie ludzkiej wyobraźni, doprowadzanie jej do stanu wrzenia, podobnego do unistycznego satori, dzięki czemu może dojść do zaistnienia nowego wdruku, podstawy wszelkiego działania twórczego. Żeglując tymczasem po morzach wyobraźni, nie zapominajmy więc ani na chwilę, że motywacja dla każdego działania wylania się z głębin nieświadomości najpierw jak piękna syrena, by za chwilę stać się gniewnym demonem, chłoszczącym rzeczywistość batem swej woli.

Konrad Szlendak

Wywiad z Hakimem Beyem[1]

Wywiadowcy: Pierwsze pytanie dotyczy książki Immediatism[2] (znanej również jako Radio Sermonettes) i odzewu czytelników na nią.

Hakim Bey: Oczywistym jest, że została ona stworzona jako dyskusja o tym, co ludzie robią, a nie o tym co powinni robić. Nie interesuje mnie kaznodziejstwo i nie uważam się w żadnym razie za jakiegoś guru. Ponadto, w tej szczególnej książce naprawdę miałem zamiar opisać to, co uważam za rewolucyjny potencjał życia codziennego, by posłużyc się terminem sytuacjonistów. Odpowiedź jest jak do tej pory całkiem niezła – mam na myśli to, że nie dostaję setek listów czy paczek, ale jednak dość sporo listów i odzewów – wygląda na to, że uderzyłem w czułą strunę ludzi zajmujących się sztuką, którzy faktycznie byli tymi, do których kierowałem swoje słowa. Mam na myśli to, że kiedy mówię, „ludzie zajmujący się sztuką”, może być to ktokolwiek, nie tylko profesjonalni artyści; to może być każdy, kto czuje potrzebę twórczego działania w swoim życiu.

Moim zamysłem było zdefiniowanie przestrzeni, na temat której czuję, że istnieje (w dowolny sposób); jest to prywatna, a nawet sekretna przestrzeń, jeśli chcecie… tajna… w której cały problem konsumpcji, kupna i sprzedaży sztuki, zamiany sztuki w towar oraz używania sztuki do sprzedaży towarów, co jest oczywiście rodzajem przekleństwa dla współczesnego artysty, zostaje wyminięty, po prostu ominięty; jest to wycofanie się ze świata i reafirmacja twórczej mocy w życiu codziennym, poza życiem towarowym, życiem rynkowym. Pomimo wszystko, właśnie dlatego wszyscy artyści są artystami, to dlatego jednostka staje się artystą – by nie sprzedawać swojej duszy hipermarketowi, ale tworzyć.

Wywiadowcy: Czy jest duże zainteresowanie mediów tym co robisz? Ponieważ w jakiś sposób znikający mógłby przyciągnąć sporą uwagę, a ten kto umieszcza go w ogniu krytyki mógłby stać się bardzo interesujący dla mediów. Jak to koło mogłoby na ciebie zadziałać?

Hakim Bey: Masz absolutną rację, ale nie działa to naprawdę w ten sposób. Jest prawdą, że TSA[3] (Tymczasowa Strefa Autonomiczna) była częścią książki, która wywołała trochę szumu w kręgach podziemia czy jak je tam nazwać; było tam trochę rozgłosu, ale na pierwszym miejscu sam nie szukam rozgłosu – nie jestem zainteresowany ustanawianiem jakiegokolwiek kultu mojej osoby. Naprawdę chciałbym być niewidzialny. Właściwie było pomyłką użycie egzotycznego imienia w celu napisania tego materiału. Zbyt przyciąga ono ciekawość i uwagę zamiast być po prostu akceptowanym pseudonimem. Było trochę uwagi mediów, ale niewiele, a jednym z powodów dla którego tak się dzieje jest fakt, iż w Ameryce nic nie trafia do mediów, jeżeli nie jest towarem. To wszystko czym media się interesują, czymś przez co mogą sprzedawać produkty. A tu nie ma żadnego innego produktu do sprzedania poza małą, tanią książką lub dwoma.

W Europie rzeczy mają się zupełnie inaczej, istnieje tam prawdopodobnie, jak można powiedzieć, pozostałość publicznej inteligencji – której tu nie mamy. Naprawdę jej tu nie mamy. Mamy kilku sławnych pisarzy, którzy publikują w tych wszystkich czasopismach, a później mamy masy ludzi, którzy są prawdopodobnie znacznie bardziej inteligentni, znacznie bardziej twórczy, ale którzy nie są widywani w mediach i stąd nie zauważa się ich istnienia – czasem nie są widziani nawet przez samego siebie i dlatego piszę książkę taką, jak Immediatism: by przypomnieć artystom i ludziom twórczym, że naprawdę istnieją, powinni istnieć dla samego siebie, że to co robią jest ważne, nawet ważne politycznie; nawet jeśli dzieje się to poza mass mediami w sensie, który jest bardziej błogosławieństwem niż przekleństwem.

W Europie rzeczy mają się zupełnie inaczej być może właśnie z tego powodu, ale w Ameryce jest bardzo małe przecięcie pomiędzy moim światem, a światem mediów – i kiedy to mówię nie mam na myśli tylko magazynów i gazet. Nie mówię nawet o telewizji i reklamach, które naprawdę są mass mediami. Mówię zaledwie o lokalnych gazetach. One po prostu nie są zainteresowane. Nie ma zainteresowania politycznym radykalizmem w intelektualnych kręgach Ameryki i sądzę, że to co oznajmię będzie szczere – nie ma absolutnie żadnego zainteresowania.

Wywiadowcy: W swoim tekście wspomniałeś o pewnej psychicznej sztuce walki i o powrocie paleolitu w sensie powrotu jej psychicznej technologii, o której zapomnieliśmy. Czy możesz to wyjaśnić?

Hakim Bey: Cóż, naprawdę nie staram się być taki tajemniczy czy sugerować, że jest sekretna sztuka, ktorą znam i się nią nie dzielę. Nazwałem ją tajemną sztuką walki, gdyż jest ona po prostu tajemnicza, ponieważ została zignorowana lub zapomniana. Co chcę powiedzieć to fakt, że życie cielesne, pełna świadomość pozytywności materialno-cielesnej zasady (by zacytować Bachtina) jest w gruncie rzeczy formą oporu, sztuką walki, jeśli chcesz. W świecie, gdzie ciało zostało tak zdegradowane, tak zdezakcentowane przez imperium obrazu z jednej strony, a z drugiej strony, gdzie ciało zostaje zdegradowane przez rodzaj obsesyjnego narcyzmu, atletyki, mody i zdrowia do tego stopnia, że gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami istnieje dla mnie naturalne ciało które, jak mówią mistrzowie ZEN, jest ciałem ZEN, by sparafrazować powiedzenie, że naturalny umysł jest umysłem ZEN.

Być świadomym i zdawać sobie z tego w pełni sprawę to już przyjąć pozycję oporu wobec zacierania ciała przez media czy też pseudo-apoteozy ciała w nowoczesnym sporcie albo wobec fast foodów i tego całego rodzaju degradacji ciała, który pojawia się razem z jego wymazywaniem. Czym właściwie byłaby ta sztuka, naprawdę nie wiem, sądzę że byłaby ona chyba inna dla każdej osoby i naturalnie zawierała rodzaj fizycznej aktywności, o której piszę w esejach. Niestety, nie przeszedłem z nią jeszcze do nauki, której można by uczyć w dojo i w której dostawałoby się czarne pasy. Nie wydarzyło się to jeszcze, chociaż możliwe że jakiś geniusz pójdzie tym tropem i ją wynajdzie.

Wywiadowcy: Czy dostajesz wiele zaproszeń na przyjęcia, które są dla ciebie dziwne lub niespodziewane z powodu tego kto identyfikuje się z twoją pracą? Czy możesz dać jakieś przykłady?

Hakim Bey: Podam wam jeden przykład. Zostałem zaproszony przez maga ceremonialnego, który żyje w średniowiecznym zamku na południu Francji, bym przyjechał i zobaczył jego muzeum sztuki okultystycznej. A był to jedynie rezultat czytania moich prac i korespondowania z nim przez jakiś czas. Było wspaniale. Niestety nie dam wam jego adresu.

Wywiadowcy: Jest sporo szczerego nie-pesymizmu w tym co piszesz i jest też w twojej książce jeden rozdział o śmiechu jako zarówno broni, jak i lekarstwie. Zastanawiałem się kim mogliby być ludzie, którzy wywoływaliby ten rodzaj uzdrowieńczego śmiechu?

Hakim Bey: Przede wszystkim jest tu zawarty egzystencjalny wybór. Zawsze myslałem, że literatura powinna być zabawna, tak samo jak pouczająca – bardzo staromodna idea, ale przy której obstaję. Kiedy przystępuję do pisania w ten sposób – szczególnie w ten sposób, polityczny sposób jeśli chcecie to tak nazwać – moją intencją jest ofiarowanie czegoś, próba dania czegoś. Nie wydaje mi się, żeby był jakikolwiek sens w dawaniu większej nędzy i zaostrzaniu nieszczęścia przez jakiś rodzaj hiper-intelektualnego, pirotechnicznego pisarstwa o nieszczęściu i gównie, które wszyscy w sobie znajdujemy. To zostało już zrobione setki razy.

Przede wszystkim sądzę, że nie trzeba tego powtarzać, a po drugie jest w tym reakcyjny aspekt, który jest taki, że podkreślanie nędzy bez żadnego anty-pesymizmu, jak o tym mówisz, byłoby czystą pokusą do nieaktywności i politycznej rozpaczy. Innymi słowy, by w ogóle politykować na jakimkolwiek poziomie, a szczególnie na rewolucyjnym lub insurekcyjnym poziomie, trzeba mieć jakiś anty-pesymizm – nie powiem optymizm, ponieważ brzmi to bardzo niedorzecznie, płytko; ale anty-pesymizm jest ładnym wyrażeniem. I jest u mnie zamierzona próba, by zrobić to pisząc. Wtedy znowu jest to sprawa mojej osobowości, jak przypuszczam, ze skłonnością do pojęcia uzdrawiającego śmiechu do pewnego stopnia.

Mamy anarchistycznego myśliciela w Ameryce, Johna Zerzana, który napisał esej przeciwko humorowi, a który jest być może jedną z rzeczy przeciwko której się zbuntowałem. Nawet jeśli ironia jest kontrrewolucyjna, a sądzę że do pewnego stopnia tak jest, nie widzę żadnej drogi, żeby powiedzieć iż śmiech sam w sobie jest kontrrewolucyjny. To nie ma dla mnie sensu, jeżeli nie masz zamiaru pozbyć się zupełnie języka i myśli, co jest jeszcze jedną z form nihilizmu. Tak więc jak długo będziesz miał zamiar akceptować kulturę na pewnym poziomie, z pewnością będziesz musiał akceptować humor. Tak długo, jak będziesz musiał akceptować humor, możesz równie dobrze zauważyć jego rewolucyjny potencjał.

Właściwie nie mam zamiaru wszczynać mnóstwa śmiechu. Humor może naprawdę stać się kontrrewolucyjny jeżeli jest tylko wyzbyty z wszelkich proporcji i staje się celem lub centrum czyjejś sztuki. Tak więc, może być to uznane za frywolność. Jeszcze raz powiedziałbym że jest to część tej naturalnej sztuki walki naturalnego umysłu i ciała, jest to coś co jest i z tego powodu powinno być czczone jako część egzystencji.

Wywiadowcy: Palimpsest.[4]

Hakim Bey: Całą ideą palimpsestu było wyjście poza fetyszyzowanie jedynej prawdziwej filozofii, poza źródło jedynych filozofii czy filozofii jedynych źródeł. Nie sądzę, że powinniśmy wyrzucać ideę pochodzenia za okno, jak na przykład dzieje się to u niektórych poststrukturalistycznych myślicieli lub wręcz w całym współczesnym dyskursie naukowym. Innymi słowy, źródła są mitologiczne, a mitologia porównawcza wciąż ma nam oczywiście masę rzeczy do przekazania. Wciąż żyjemy w świecie, w którym generowana jest mitologia, nawet jeśli ludzie sobie tego nie uświadamiają. Tak więc pochodzenie jest ważne, czy to z pozytywnych czy z negatywnych powodów, a moja idea palimpsestu była taka, że pisze ona pochodzenie na pochodzeniu, a każde pochodzenie, które jest potencjalnie interesujące powinno być dodawane do tekstu i mimo, że nie piszę dosłownie litery na literze – chociaż mógłby być to interesujący eksperyment – zachęcam w pewien sposób czytelników, by spróbowali układać te źródła czy też konceptualne elementy jedno na drugim w swoich umysłach, w miarę jak czytają i próbują je symultanicznie brać pod uwagę.

Jak Czerwona Królowa powiedziała Alicji w Krainie Czarów, musisz przyjąć sześć niemożliwych pomysłów przed śniadaniem. To wydaje mi się najlepszym sposobem czytania moich pomysłów. To jedna strona, ale z drugiej jest też spontaniczność, improwizacja, eksplozja chwili, tak więc wszystkie one są bardzo ważne. Ale wiecie, wyrosłem w erze, w której improwizacja opanowała awangardę, a szczególnie teatr, muzykę i tak dalej i nie sądzę, żeby rezultaty były zawsze bardzo pozytywne. Kiedy improwizujesz w sytuacji performance’u i nie włączasz się, nie jesteś olśniewający, rezultaty są totalnie katastrofalne, podczas gdy jeśli masz chociaż jakiś plan, jakiś rodzaj struktury, z którą po pierwsze pracujesz, możesz przynajmniej włączyć ją w przyzwoity performance, który przyzwoicie zabawi wszystkich. Tak więc trzymam się z daleka od improwizacji jako głównej zasady, jeżeli nie jest związana w jakiejś lub innej mierze z prawdziwie wysoko postawioną świadomością. Być może osobiście mam bardziej tendencję do palimpsestu niż do imrowizacji. Nie chciałbym koniecznie oddzielać ich, jak umysłu od ciała. Szum może być czasem lepszym pomysłem niż improwizacja.

Christian Loidl: Odkąd mam szczęście spotykać cię co jakiś czas, zastanawiam się nad czym teraz pracuje twój umysł? Wydajesz się trochę do przodu względem twoich publikacji.

Hakim Bey: Cieszę się, że pytasz. Minęło ponad dziesięć lat odkąd napisałem TSA i około pięć lat odkąd pracowałem nad tymi esejami z Immediatism i myślę, że sporo się zmieniło. Teraz pracuję nad esejem pt. Millennium w celu zaktualizowania części moich myśli. Zasadniczo czuję ostatnio, że upadek świata komunistycznego pomiędzy 1989 i 1991 naprawdę oznacza koniec wieku, jeśli tak mogę się wyrazić. Oczywiście, że są to sztuczne podziały historii, ale wciąż stwarza to dogodny sposób myślenia. I naprawdę pięć lat zabrało mi uświadomienie sobie implikacji dla mojego własnego sposobu myślenia.

Sposób, w jaki wyraził bym je teraz jest taki, że w TSA i Radio Sermonettes naprawdę proponowałem trzecie stanowisko, które nie byłoby ani kapitalizmem, ani komunizmem. To zasadniczo coś, co mógłbyś nazwać tematem całej anarchistycznej filozofii. W tym czasie mówiłem o tym moimi własnymi słowami. To nie jest żadne/ani stanowisko. To trzecie stanowisko. Teraz, jakkolwiek do tego dojdziesz, nie istnieją już dłużej dwa światy, dwie możliwości czy dwie rywalizujące ze sobą siły. Faktycznie jest tylko jeden świat i jest to świat globalnego kapitału. Światowy porządek, światowy rynek, spóźniony kapitalizm, jakkolwiek chcesz go nazwać, jest teraz samotnym zwycięzcą. Jest stanowczym zwycięzcą. Wie, że jest zwycięzcą mimo że naprawdę jest tylko zwycięzcą w walce oddanej walkowerem, jak sądzę. Pragnie on zmienić świat w swój własny obraz. A ten obraz jest oczywiście monokulturowy, oparty na Hollywood, na Disneyu, na towarach, na niszczeniu środowiska w szerokim sensie tego słowa, od drzew do wyobraźni i zamianie tego wszystkiego w towar, zamianie tego wszystkiego w pieniądze i zamianie pieniędzy samych w sobie, w gnostyczne przeżycie fantomu, który istnieje tylko gdzieś na zewnątrz świata, w tajemniczej, dostępnej tylko dla siebie sferze, gdzie pieniądze krążą nigdy nie zniżając się, nigdy nie docierając do ciebie ani mnie.

Patrzymy więc na jeden, jedyny świat. Oczywiście ten jeden, jedyny świat nie zamierza istnieć bez swojej własnej rewolucji, nie zamierza istnieć bez swojej opozycji i to właśnie wokół światowej rewolucji krążą moje myśli, ponieważ wydaje mi się, iż anarchiści i antyautorytarianie nie są w stanie dłużej utrzymywać trzeciej pozycji; ponieważ jak można okupować trzecią pozycję, jeżeli nie ma dłużej drugiej? Nie możemy dłużej rozmawiać o trzecim świecie z jednego powodu, a mianowicie dlatego, że nie istnieje już drugi świat. Nawet trzeci świat, tak jak był do tej pory, jest ściekiem tego jednego świata. To strefa bez wyjścia, należąca do tego jedynego, zjednoczonego świata kapitału. Oczywiście komuniści nie zamierzają przejść z powrotem na pozycję opozycji. Polityczny komunizm kompletnie stracił swoje powołanie, pokazał się w złym świetle, źle zasmakował podniebieniu historii. Nikt nie nawołuje do powrotu autorytarnego marksizmu na pozycję opozycji. Tak więc skąd pochodzi ta opozycja? W mojej opinii jest implikacją faktu, że jeśli nie staramy się już utrzymywać trzeciej pozycji na zewnątrz tej dychotomii, w takim razie to MY jesteśmy opozycją.

Czy nam się to podoba czy nie, czy to wiemy, czy nie, jesteśmy opozycją. Więc kim jesteśmy? Dla mnie ważną rzeczą jest uświadomienie sobie, że posiadam nowy związek ze światową rewolucją, podczas gdy wcześniej miałem skłonność do widzenia tego jako historycznego fantomu, jako kłamstwa rozsiewanego przez komunizm stojącego w opozycji do kłamstwa rozsiewanego przez kapitalizm. I podczas gdy wcześniej byłem skrajnie nieufny wobec lewackiej dogmatyki rewolucji jako sprzecznej z powstaniem czy insurekcją, teraz powiedziałbym, że siły historyczne popychają mnie jeszcze raz w kierunku rozważenia idei rewolucji, a mnie samego jako rewolucjonisty oraz mojej teorii jako rewolucyjnej, ponieważ opozycja na jedyny świat jest już dostatecznie prawdziwa. Nie ma drogi, na której triumf kapitału może odnieść ostateczny, monolityczny triumf, wykluczający ze świata wszelką różnicę w imię jego identyczności. I wygląda mi na to, że rewolucyjna siła, egzystująca w jedynym świecie identyczności musi być rożnicą: rewolucyjną różnicą.

Zaś w tym samym czasie od kiedy jedyny świat jest zaangażowany, od kiedy jedyny świat kapitału pozostaje światem separacji, alienacji, za rewolucyjną różnicą musi iść także rewolucyjna obecność (kiedyś było to nazywane solidarnością pomimo tego, że jest to świat, który stwarza pewne trudności; wolę po prostu słowo „obecność” jako opozycyjne wobec separacji czy nieobecności). Tak więc powiedziałbym, że rewolucja obecności jest rewolucją na rzecz różnicy i obecności. Jest ona opozycyjna wobec identyczności i separacji. I kiedy spoglądam z góry na świat, by zobaczyć gdzież tam może powstać naturalna, wojownicza, organizacyjna forma, która odpowiadałaby tej kondycji, jednym z błyszczących przykładów, który mógłbym wykombinować byliby Zapatistas[5] z Meksyku broniący swojego prawa do bycia innymi w swojej istocie. Chcą być pozostawieni w spokoju samym sobie, być Indianami Maya, ale nie zmuszają innych, by zostali Indianami Maya. Nawet tego nie sugerują. Są inni, ale w solidarności z wszystkimi ludźmi dookoła świata, którzy przychodzą by ich wspierać, ponieważ ich przekaz jest bardzo świeży i przyciąga mnóstwo ludzi: jest to idea bycia innym i rewolucyjnym, sposobu walki o społeczną sprawiedliwość bez cienia Moskwy ciągle zatruwającego każde działenie itd. To coś nowego na świecie.

The New York Times nazwał to pierwszą postmodernistyczną rewolucją, co było po prostu ich ironicznym, szyderczym sposobem zbagatelizowania tego faktu, ale kiedy zaczniesz o tym myśleć, jest to pierwsza rewolucja XXI wieku w terminach, w których zacząłem ten wywód mówiąc o tym, że już jesteśmy na progu nowego stulecia, już jesteśmy jeśli chcesz, na progu millennium. Spodziewam się też zobaczyć o wiele więcej fenomenów takich jak Zapatistas. Powiedziałbym, że Bośnia mogłaby być potencjalnie takim fenomenem, nie w sensie etnicznego pluralizmu jak Mayowie, ale w sensie pluralistycznej odrębności: małego społeczeństwa, gdzie ludzie byliby inni, ale chcieliby razem żyć w pokoju. Ten model był jednak przeze mnie postrzegany jako bardziej ryzykowny od modelu Zapatistas I dlatego został w moim umyśle zniszczony.

Możliwe, że Bośnia nigdy nie pójdzie nową, utopijną drogą, o której marzono w 1991. Ale tamten moment był realny i sadzę, że ma on dla nas wielkie znaczenie. Tak więc to jest dla mnie linia przyszłości. Sądzę, że musimy przemyśleć wszystkie nasze priorytety, musimy uświadomić sobie, że wojowniczość jest ponownie bardzo istotnym konceptem. Nie chcę mówić, że mam plany marszu. Nie wiem do jakiej armii wstąpić i jestem zawsze podejrzliwy względem wstępowania do jakiejkolwiek armii. Ale rzeczy zmieniły się definitywnie. Jestem zawstydzony jedynie tym, że tyle czasu zajęło mi uświadomienie sobie tego. Nie sądzę, żeby wielu ludzi to załapało. Faktycznie, jeśli wciąż używamy słów takich jak „trzeci świat”, znaczy to że język popularny nie uświadomił sobie co się stało w okresie 1989-1991. Tak więc pierwszym celem jest po prostu uświadomienie ludziom tego faktu i to mam nadzieję zrobić w przyszłości.

David Ender: Czy spostrzegasz jakieś namacalne skutki braku opozycji wobec USA?

Hakim Bey: O tak, absolutnie. Najbardziej namacalnym skutkiem I rzeczą, która jak sądzę, dała mi wskazówkę do myślenia na ten temat, jest ściśle rzecz biorąc kondycja psychiczna. Można zwrócić uwagę na mnóstwo ekonomicznych lub społecznych czynników, ale ponad nimi wyczuwam psychiczną niemoc, która jest czymś całkiem nowym i… więc, kilka lat temu zacząłem zauważać w dyskursie publicznym o wiele mniej odzewu ze strony odbiorców. Mógłbyś otrzeć się o publiczność, która siedziałaby całkowicie biernie, jakbyś był w telewizji. A jeśli nadeszłyby pytania, byłyby najprawdopodobniej w tym stylu: „Powiedz nam co mamy robić?”.

Wiesz, kiedy ludzie zadają ci takie pytania nie mają tak naprawdę zamiaru skorzystać z twojej rady. Co robią, to zapychają jakąś dziurę w sobie samym. Tak więc pomyślałem, po pierwsze jest to wpływ telewizji, który narasta od 1947 r. czy jakoś tak, ale wtedy uświadomiłem sobie, że nie jest to wystarczające wyjaśnienie dla tego rodzaju dziwnej bierności. I wtedy zacząłem słyszeć o tym od innych ludzi, którzy są zaangażowani w dyskurs publiczny, a ostatecznie przeczytałem o tym cały akapit w najnowszej książce Noama Chomsky’ego. Ma on dokładnie takie same doświadczenia z odbiorcami, a wszystkie te doświadczenia sięgają lat 1989-1991. To co się nam przydarzyło, nie jest tylko sprawką telewizji. Telewizja to tylko symptom.

Mamy do czynienia z rodzajem kognitywnego załamania w obrębie jedynego świata. Kiedy ludzie nie czują żadnego potencjału na świecie, możliwości innego podejścia, wtedy stają w świadomej opozycji wobec jedynego. A świadoma opozycja jest skrajnie trudna w atmosferze zatrutej przez media do tego stopnia, że żaden głos sprzeciwu nie jest nigdy słyszalny. Jeżeli sam nie zrobisz wysiłku, by skorzystać z alternatywnych mediów, gdzie ten głos jest wciąż, choć kiepsko słyszalny, wtedy jesteś w zasadzie pozostawiony w tym zuniformizowanym świecie identyczności i separacji. Identyczność – wszystko jest takie same; separacja – każda jednostka jest oddzielona od innej; kompletna alienacja, kompletna jedność. A ja sądzę, że na nieświadomym poziomie, na poziomie wyobrażeń, na poziomie mitologicznym, na poziomie religijnym, jeśli chcesz to wyłożyć w ten sposób, dzieje się to właśnie w Ameryce.

Nie mogę z pewnością mówić o wszystkich innych miejscach w takim samym stopniu. Podróżowałem po innych krajach, ale nigdy nie można mieć wyczucia innych krajów w taki sam sposób, w jaki ma je jego obywatel. Ale wyobrażam sobie, że jest to fenomen ogólno światowy – ten rodzaj poddania się monokulturze na głębszym, psychicznym poziomie. A więc był to faktycznie znak, który zaczął mnie niepokoić do tego stopnia, że musiałem przemyśleć moją drogę przez problem jednego świata, dwóch światów, trzech światów i rewolucyjnego świata. W żaden sposób nie zakończyłem myślenia na ten temat, ale niedawno dokonałem – indywidualnie – przełomu na polu światowej „rewolucji”. Tak więc za jedyne wyjście z tej dziwnej gabloty ze szkła, z tego gabinetu luster, uważam przebicie się przez szkło.

Christian Loidl: Brzmi to niemal jak ostateczny wniosek.

Hakim Bey: Jeśli tak uważasz.

Christian Loidl: Nie, nie dlatego, że tak uważam… Kiedy mówisz o jednej, dwóch lub trzech opozycjach i tak dalej, otrzymuję w glowie całkowicie sprzeczne wyobrażenia, bo Europa w tej chwili i gdziekolwiek dalej ruszysz na wschód po starym kontynencie, zobaczysz jak to wszystko potłukło się na małe, prawie plemienne, bardzo szowinistyczne części ludzi próbujacych gorączkowo przetrwać – mafia jest tu odpowiednim modelem – z tego punktu widzenia, jak również z twojej wypowiedzi na temat spóźnionego kapitalizmu chciałbym otrzymać twoją wersję tego, jak Europa jako SE czy UE, w której środku teraz siedzimy, prezentuje się stamtąd?

Hakim Bey: Dobrze, oczywiście, szczególnie z powodu załamania się komunizmu wszystko zostaje rozbite na wiele małych kwałków. Ale jest w tym coś więcej. Musimy sobie uświadomić, że różnica jest organiczną, rewolucyjną odpowiedzią na identyczność, a wszystkie te rozszczepiające się społeczeństwa, o których mówisz, świadomie czy nieświadomie są rewolucyjne. Teraz, w przypadku Zapatistas czy Bośniaków, powiedzmy, jest to pozytywny rodzaj rewolucji, którą być może jesteśmy w stanie wesprzeć. W przypadku Serbów jest jeszcze coś innego. Jest to rewolucja konserwatywna, być może nawet rewolucja faszystowska. Nie jest to naprawdę „nacjonalizm”, ale raczej rodzaj etnicznego imperializmu. Sęk w tym, że ludzie będą podkreślać różnicę.

Spójrz na to w ten sposób: jeśli masz własną kulturę, powiedzmy że jest to kultura bośniacka, muzułmańska, fińska lub celtycka czy kultura Ashanti albo jakaś kultura plemienna – będzie się ona dla ciebie stawała coraz cenniejsza jako źródło i miejsce różnicy. Tu jest miejsce na twoją różnicę. Jest to język, kuchnia, sztuka, są to te wszystkie rzeczy. Różnicą jest, iż różnica nie musi być hegemoniczna czy faszystowska. A to jest z kolei skrajnie trudne do zaakceptowania przez starych lewaków, ponieważ stara lewica miała ideał jednej światowej kultury – zsekularyzowanej, racjonalistycznej, wiesz, totalnie oświeconej, bez cieni, przemysłu, proletariatu, patrzącej w przyszłość, zasadniczo skrajnie hegemonicznej wobec różnic. Tak, mieli swoich małych tancerzy z Uzbekistanu, ale to był tylko spektakl różnicy, a nie prawdziwa różnica. A my mamy to samo: 600 kanałów – wybierz jeden! Jest kanał dla każdego. Czy to jest różnica? Nie. To nie jest żadna różnica. Jest to tylko identyczność przebrana za różnicę. Ale prawdziwa, organiczna, integralna różnica jest teraz rewolucyjna.

Musi być taka, ponieważ stanowi opozycję wobec jednego świata, monoświata, monokultury kapitału. Tak więc, musimy wybrać i wpływać na wybory innych ludzi, żeby wybierali antyhegemoniczną, a nie hegemoniczną partykularność. Innymi słowy, weź sobie znowu za przykład Zapatistas. Jak mówiłem, nie proszą oni innych ludzi, żeby zostali Indianami Maya. Mówią po prostu: „To jest nasza różnica. Jest dla nas rewolucyjna. Bronimy jej.”. Tak więc wydaje mi się, że to co dzieje się w Europie jest z jednej strony rozbijaniem na wszystkie te fragmenty, co jest sytuacją w której polityczna świadomość staje się ekstremalnie trudna. Z drugiej strony, masz twory takie jak EWG, które są wg. mnie naturalnym symptomem kapitalistycznej monokultury. Tak więc przypuszczam, że oznaczałoby to – mimo że muszę myśleć o tym bardzo ostrożnie – rewolucyjną postawę w Europie, która byłaby anty-EWG. Sądzę, że musi być właśnie taka, ponieważ rzecz, którą musimy zachować to ekologia, wiesz. Ekologia umysłu i ciała implikuje różnicę. Implikuje różnicę w stanie równowagi – równowagi, która może nawet wiązać się z konfliktem. Jeżeli popatrzysz na społeczności plemienne, nie są one koniecznie społecznościami pokojowymi.

Ale idea wojny do zagłady wszystkich ludzkich pragnień – to jest właśnie monopol zwycięskiego kapitału. A ja sądzę, że musimy się do niej włączyć – musimy przemyśleć swoją pozycję, jeśli uważamy się za jakiś rodzaj lewactwa lub jakąś część lewackiej tradycji. Musimy naprawdę poważnie prze-myśleć nasz pogląd na to czym jest rewolucyjna różnica, czym naprawdę może być. Tak więc, właśnie to wszystko jest dla mnie nieuniknione. To co dzieje się we Wschodniej Europie jest nieuniknione i potencjalnie rewolucyjne. Jeżeli ugrzęźnie w konserwatywnej rewolucji i neofaszyzmie, będzie to największa tragedia XXI wieku, ale nie sądzę żeby było to konieczne. Jest taka rzecz, jak rewolucyjna odrębność. I tak daleko, jak rozciąga się Europa Wschodnia, wspomniałbym nie tylko Bośnię jako klęskę, ale może także inne, małe enklawy jako potencjalne sukcesy, wiesz. Anarchiści w Ljubljanie wydają się robić całkiem interesujące rzeczy. Jest to kraj dostatecznie mały, by mogli mieć w nim jakiś poważny wpływ. Tak więc przed nami interesujące czasy, nie mam co do tego wątpliwości.

Christian Loidl: Taaa. Chciałbym z tobą dzielić ten widok.

Hakim Bey: No dalej kłóć się ze mną, ponieważ…

Christian Loidl: Nie, nie. To na czym się skupiłem zostało zawarte w drugiej części twojej wypowiedzi – ożywienie konserwatywnego kapitalizmu we wszystkich krajach tj. Litwa, Rumunia i tak dalej. Był tam rodzaj ducha oporu, kiedy wciąż panowały autorytarne rządy. A teraz, kiedy te upadły, jest tak jakby dolar stał się dla każdego głównym autorytetem i wszyscy są przeciwko wszystkim, tak więc jest bardzo trudno dostrzec w tym cokolwiek rewolucyjnego. Oprócz tego, że wygląda to jak bastion obrony.

Hakim Bey: Zgadzam się z tobą, ale Wschodnia Europa jest ideologiczną bitwą, gdzie kapitał chce triumfalnie paradować, gdzie kapitał jest zdeterminowany by nawrócić każdego. I oczywiście nie ma wątpliwości co do tego, że sześćdziesiąt lat komunizmu skrajnie wykończyło każdego.

Christian Loidl: I sprawiło, że są zapóźnieni mentalnie. Ludzie byli całkowicie odcięci od wszelkich źródeł informacji.

Hakim Bey: Znam wyczerpanie, ale w tym samym czasie kiedy spotykam rozradowanych ludzi z Europy Wschodniej, młodych intelektualistów, punków, anarchistów i tak dalej, doznaję uczucia swieżego podejścia, którego brakuje w Europie Zachodniej i Ameryce; ponieważ byli poza obiegiem przez tak długi czas, ponieważ jest u nich pewność, być może nawet naiwność osadzona na (hahaha) ignorancji. To może właśnie zostać paradoksalnie obrócone w rodzaj siły. Mam na myśli to, że na konferencji, na której byłem w zeszłym roku w Europie, która koncentrowała się głównie na Internecie i teorii komunikacji, zawsze bez wyjątku najbardziej interesującymi ludźmi byli ludzie z Europy Wschodniej. Mieli najwięcej do powiedzenia, mieli najwięcej energii, najbardziej twórcze pomysły itp. itd. Tak więc, nie sądzę żeby była to totalnie ponura i beznadziejna sytuacja. Sądzę, że siła międzynarodowego kapitału jest w znacznej mierze skupiona właśnie na tej części świata. Tak więc, opór jest skrajnie ważny. Sądzę, że dla Amerykanów i mieszkańców Zachodniej Europy najwyższym priorytetem jest to, aby wspierać każdy rodzaj oporu we Wschodniej Europie. Wiesz, czy on podziała czy nie, kto wie. Ale co innego mielibyśmy robić?

10.IV 1996
Nowy Jork – Wiedeń
(wywiad przeprowadzony telefonicznie)

Wywiadowcy – David Ender, Christian Loidl, Jack Hauser
Odpowiadał – Hakim Bey

MILLENIUM[6]

1. JIHAD

Kiedy dwoje przystępuje do posiłku lub pojedynku, pojawia się trzeci - tertium quid, pasożyt, świadek, prorok, zbieg[7].

Pięć lat temu zajmowanie trzeciej pozycji w świecie wciąż wydawało się możliwe, pozycji nie będącej odmową, ani przebiegłością, lecz obszarem poza dialektyką - może nawet przestrzenią wycofania się -zanikaniem jako wolą mocy.

Ale teraz jest tylko jeden świat - zwycięski "koniec Historii", koniec nieznośnego bólu wyobraźni - właściwie apoteoza cybernetycznego darwinizmu społecznego. Pieniądz ogłasza się prawem Natury żąda wolności absolutnej . Całkowicie uduchowiony, wyzwolony ze swojego znoszonego ciała (zwykłej produkcji), podążający ku nieskończoności i natychmiastowości, w gnostycznej numisferze, wysoko ponad ziemią pieniądz sam zdefiniuje świadomość. XX wiek skończył się pięć lat temu; to jest właśnie millennium. Kiedy nie ma już drugiego, nie ma też opozycji, nie może być żadnego trzeciego, nie, nie i jeszcze raz nie. Ale wybór pozostaje: czy uznamy się za "ostatnich ludzi", czy też za opozycję. (albo automonotonia, albo autonomia). Wszystkie opcje odwrotu muszą zostać ponownie przemyślane z punktu widzenia opartego na nowych kryteriach strategicznych. Dotykając sedna sprawy, jesteśmy przyskrzynieni. Tak jak rzekliby ideolodzy ze starych czasów, nasza sytuacja jest ponownie 'obiektywnie przedrewolucyjna". Poza tymczasową strefą autonomiczna, poza insurekcją, konieczna jest rewolucja - Jihad".

2. IDENTYCZNOŚĆ

Pieniądz XXI wieku to chaos - podczas gdy ideologia wieku XX była zwykłą entropią. Zarówno burżuazyjna i antyburżuazyjna myśl proponowały jeden świat - zjednoczony w świadomości naukowej - ale pieniądz sam osiągnie ten świat.

Pieniądz nie migruje, jak nomada, który przemieszcza się z miejsca na miejsce, lecz porusza się od czasu do czasu wymazując przestrzeń. Pieniądz nie jest kłączem, ale chaosem, jest między wymiarowy i nieorganiczny, posiada jednak zdolność reprodukcji (przypominającą nieskończone, regresywne rozwidlanie się) - seksualność trupa.

"Kapitał" musi być w takim razie uznany za "dziwny atraktor". Być może właściwa matematyka takiego pieniądza ("poza kontrolą") może być już wyśledzona w tak ezoterycznych sieciach, jak SWIFT[8], prywatny Internet dla banków i domów aukcyjnych, w której tryliony dolarów na dzień prześcigają się w cyberprzestrzeni (a mniej niż 5% z nich odnosi się w mało wyrazisty sposób do konkretnej produkcji).

Jeden świat może dawać sobie radę z "chaosem", ale redukuje całą prawdziwą złożoność do identyczności i separacji. Świadomość sama w sobie "wkracza w sferę reprezentacji"; żywe doświadczenie, które żąda obecności musi zostać zbagatelizowane, żeby nic zagroziło utworzeniu kolejnego świata za ogrodzeniem. W niebie wyobraźni istnieje tylko życie po życiu na srebrnym ekranie, gnostyczne gwiezdne wrota, szkło bezcielesności. To samo dzieje się bez końca wewnątrz nieskończonych miejsc odosobnienia; połączonych na wieczność i wiecznie samotnych. Niezmierzona tożsamość pożądania, niezmierzony dystans zaspokojenia.

3. ZARZĄDZANIE PRAGNIENIAMI

Jeden świat nic jest w stanie opakować przyjemności samej w sobie, lecz jedynie jej obraz; to złowrogi hermetyzm, rodzaj wstecznego baraka, ostateczny horyzont lub terminal pożądania.

"Duchowość przyjemności" znajduje się dokładnie w obecności, która nie może być przedstawiona bez swojego zniknięcia; niewyrażalna, niedostępna, możliwa jedynie poprzez "ekonomię daru", która zawsze istnieje (lub jest zawsze ponownie wynajdywana) poza ortodoksją i paraliżem zmiany. Pożądanie jest tu definiowane jako ruch wzdłuż takiej trajektorii - nie jako swędzenie, które pieniądz może zlikwidować.

Radykalna teoria wynalazła niedawno problematykę pożądania opartą na percepcji Kapitału jako zainteresowanego pożądaniem i zdolnego je zaspokoić. Pożądanie jest zatem samolubne i reakcyjne. Ale już Benjamin zdążył wykazać, że kwestią interesującą Kapita I nie jest zaspokajanie pragnień (np. zapewnianie przyjemności), ale zwielokrotnianie tęsknoty poprzez wynalezienie "utopijnego śladu" (metafizyczny szwindle towaru, by sparafrazować Marksa). Powiedzieć, że kapitał wyzwala pragnienia jest semantycznym absurdem opartym na "mylnym tłumaczeniu": Kapitał wyzwala się poprzez zniewalanie pragnień. Fourier twierdził, że dwanaście Namiętności - nie stłumionych - stworzy jedyną możliwą podstawę dla społecznej Harmonii. Możemy nie podążać za jego nunierologią, ale powinniśmy przynajmniej złapać jej sens.

Przeciwko negatywnemu hermetyzmowi tego jednego świata i jego sztucznej cielesności, opozycja proponuje właściwą sobie gnozę, dialogikę obecności, przyjemność przekraczania reprezentacji przyjemności - rodzaj kryterium. Nie cenzurę, nie zarządzanie obrazem, ale odwrócenie - wyzwolenie wyobraźni z imperium obrazu, z jej nieznośnej wszędobylskości i osobliwości. Obraz sam w sobie jest bezbarwny, jak bioindustrialny pomidor czy gruszka - śmierdzący, jak sama cywilizacja, nasze "bezpieczne społeczeństwo", nasza kultura miernego przetrwania. Nasza jest walka przeciwko kolonialnemu słuchowi i imperialnemu wzrokowi, a także za zapach, dotyk, smak - i za "trzecie oko".

Jeżeli pożądanie roztopiło się w swoich reprezentacjach, w takim razie musi zostać uratowane. Cisza i potajemność są pożądane, nawet zasłona na obraz - ostatecznie zaś, odczarowanie zakazanego. Tylko eros, który dąży w stronę ucieczki z uwięzienia wewnątrz banalności obrazu (a tu świadomość ledwo się liczy) może zharmonizować się z estetyką jihad; czy będzie ona wyrażona w konwencjonalnych, czy niekonwencjonalnych rolach lub czynach wydaje się prawie nieistotne.

Seksualność sama w sobie może być uznana za enteogenną - jak "święte rośliny", może zapewnić nie tylko strukturę kognitywną, ale także spełnienie wyobrażeniowe. Świąteczny jest dla nas przynajmniej "poważny dowcip"[9], jeżeli nie rytualna konieczność. "Oświecenie" jest także materialną zasadą ciała - a nasz sekret jest taki, że nasz projekt nie potrzebuje być zbudowany wyłącznie na pustce Nietzschego.

4. ZIELONY CIEŃ

Dzi(cz)kość znosi tą czystość pożądania. Eliminacja nieludzkiego inwokuje eliminację ludzkiego; kultura może zostać jedynie zdefiniowana przez swój związek z tym, czym nie jest. Tu oto leży głębia pogaństwa; w Islamie zielony jest kolorem heraldycznym, ponieważ "woda, zieleń i piękna twarz" (jak powiedział Prorok) są ontologicznie uprzywilejowane w doświadczeniu - i faktycznie są podstawą ezoterycznego sprzeciwu wobec identyczności i separacji - boski pierwiastek jako różnica, immanentna i natychmiastowa - nie tylko w "Naturze", ale nawet w ogrodzie czy mieście jako spontaniczna, organiczna krystalizacja życiowego pragnienia dla niego samego.

Być może wszystkie "prawdziwe" dzicze zaginęły pośród kartomantycznego zarządzania pragnieniami - pomimo tego, jeden świat nie zna innych - ale jeśli tak, ich duch nawiedza świat. Może zostać przywołany, może zostać przywrócony.

Jeśli Natura została wynaturzona przez pośredniczące, mordercze, muzeologiczne spojrzenie i jeśli "wszystko" zostało zapośredniczone (nawet "bezpośrednia percepcja zmysłowa"), jak w takim razie możemy mówić o przywróceniu "bezpośredniości"? Po pierwsze, dlatego że (inaczej się wyrażając) nie wszystko "zawarło się w reprezentacji". Twierdzenie jednego świata o byciu jedynym jest oczywiście zwodnicze - istnieje jeszcze z definicji, przestrzeń poza wszelkim zamknięciem jej w reprezentacji; nie wspominając o liminalności roztaczającej się przy wszelkiej granicy, obszarze dwuznaczności. Jedność ukazuje siebie jako nieprzenikalną - ale jej słabość jest widoczna dokładnie w momencie naszej percepcji, nie jest wtedy odbijana przez żywe doświadczenie; pokazuje się ona jako: zwichnięcie, pustka, otępienie, sromota - ta chwila może zadziałać "zerwaniem zasłony", które pozwoli wejrzeć w przyszłość lub przynajmniej w nasze pragnienie na nią.

Po drugie: możemy mówić tu o przywracaniu, ponieważ nie każda reprezentacja zawarta czy wyprodukowana w zamknięciu jedności może zostać uznana za skuteczną na usługach tłumienia. Język sam w sobie jest nawiedzany przez (czasem nieświadomie) poetykę swojego przekraczania, przez buntowniczą "erupcję niezwykłego". Zycie wydaje się konspirować z tym zewnętrznym terytorium w ten sposób, że nawet reprezentacja w końcu ucieka sobie samej.

5. GOTÓWKA

Hajc został stworzony po to, żeby symbolizować przeklętą płodność pieniądza, jego kontrnaturalną urodzajność - alchemię wywłaszczenia, nieskończoną wagę uprzywilejowanego i masońskiego spojrzenia. W akcie transcendencji swojej własnej tekstualności, staje się on czystą reprezentacją; jakkolwiek od samego początku, od pierwszych glinianych znaków czy monet elektrum, pieniądz nie był już niczym innym poza długiem, niczym poza nieobecnością.

Pieniądze "same w sobie" zatrzymują szczególną niewinność jako proste medium wymiany - "biedne" pieniądze, że się tak wyrażę, rozebrały się z zysku w najzwyklejszej cyrkulacji. Na tym poziomie, pieniądze mogłyby grać swoją rolę .nawet w tymczasowej strefie autonomicznej; jednak w związku z jihad pieniądze pozostają i muszą być wzięte pod uwagę jako znak Kapitału, który jest miarą wywłaszczenia i podstawowym mitemem separacji.

A kiedy pieniądze wykraczają poza swoją praktyczną tekstualność, zysk może być wydobyty z każdej transakcji, z każdego zakłócenia eteru; - "biedne" pieniądze robią przejście dla "czystych" pieniędzy. Kto czerpie zysk?

Globalna maszyneria nigdy nie wpadnie w sarną porę, w łapy buntowniczych mas, nawet jego pojedyncze Oko nie zostanie przekazane ludziom (jakby w micie o trzech ślepych Losach); nie będzie przejścia, łagodnego czy Mozolnego, pomiędzy kapitalizmem, a jakąś ekonomiczną utopią, jakimś cudownym zbawieniem dla zjednoczonej świadomości post Oświeceniowego racjonalizmu i uniwersalnej kultury (z przytulnymi kącikami dla ekscentrycznych reliktów i turystycznej rozkoszy) - żadnej Demokracji Społecznej przejmującej kontrolę w imieniu ludu. "Władza-pieniądz" (jak zwali ją starzy agraryści) nie jest w gestii elity (czy to konspiracyjnej, czy socjologicznej) raczej elita jest we władzy pieniądza, jak wynajęci lokaje służący jednostkom SI z cyberprzestrzeni, wyjęci z dzieł science-fiction. Władza-pieniądz jest globalną maszynerią - może być jedynie rozłączona, a nie odziedziczona. Czy w numisferzc pojawi się jakiś rodzaj teoretycznego ograniczenia, tak żeby bąbelki wybuchły "same z siebie", jak zamierzały? Czy kapitalizm zmierza do ostatniego okrążenia i ostatecznego kryzysu, aby zakończyć wszystkie kryzysy, czy też znajdzie drogę, aby sobie poradzić, a nawet wyciągnąć z niego zyski poprzez wytworzenie braku "granic wzrostu" czy chaotyczne perturbacje w obrębie swojej zamkniętej atmosfery zaduszenia? [Nie Odchodź Od Telewizora!] W każdym wypadku (by przywołać Gustava Landauera[10]) nie ma "historycznej nieuchronności" rewolucji, odrodzonej właśnie w momencie zwycięskiego zniesienia kapitalistycznej dialektyki.[11]

Nigdy nie ma odpowiedniego momentu na zdeklarowanie siebie jako rewolucjonisty. Nieustający heretycy, my już wybraliśmy - jakby w poprzednim wcieleniu lub w mitycznym czasie poza czasem, tak jakby wszystko w nas przemyślało samo siebie z nami lub bez nas, a odmowa była rodzajem chłodnej przed-śmierci, poddaniem się makabrze. Nie ma dla nas powrotu do niewinności w ekstazie 600 kanałów, jakiegoś cofania się do "Zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego" czy wczesnego Neolitu. Właściwe sygnały separacji najwcześniejszych form pieniądza i Państwa usypały nam górę jakichś 10.000 lat tradycji - ostatecznie nie ma to znaczenia czy "to jest właśnie kryzys", czy nie. Wciąż zamierzamy dokonać wyboru.

6. ATAK NA EKRAN

Media identyczności i separacji reprezentują jeden świat w swojej najbardziej religijnej formie - strukturyzacji społecznych wyobrażeń. Zwykła świadomość tego procesu nie jest w stanie przezwyciężyć samego faktu - opozycja musi także prżybrać religijną formę w ponownym oczarowywaniu kontrwyobrażeń, tu można mówić o racjonalizmie niezwykłego. Jedyne wyjście na uchylenie się od pospolitej reakcji (którąjest zapadnięcie się w obraz) wydawałoby się kłamać "sakralizując" naszą walkę przeciwko identyczności i separacji; - ale tylko porażka mogłaby nas przekonać do zaakceptowania terminu "Romantyzm" jako krytyki (czy pochwały) naszej propozycji.

Pięć lat temu media identyczności i separacji osiągnęły taką samą wolność i autonomię, jak medium pieniędzy samo w sobie. W ten sposób przeniosły punkt ciężkości z pospolitego tłumienia na uświadomienie i na

"interdyscyplinarne", łamiące granice połączenie wszystkich stylów reprezentacji (od edukacji do reklamy) łącząc to wszystko w jedną, "polisemiczną" katastrofę lbrmy: - ciało załamało się przed ekranem, cała substancja została zredukowana do mroku, któremu kształt nadawało jedynie światło z gnostyckiej Pleromy, tej sfery transcendencji, z której ciała zostały wygnane: - niebo ze szkła.

Stary dualizm implodował w totalną topologię, zdefiniowaną przez gnozeograficzną geozofię kapitału i jego mniej-niż-jednego wymiaru. "Lustro" produkcji zostało odarte przez całkowitą przezroczystość, zawrotny terror. Ziemia, praca, natura, sama jaźń, samo życie, a nawet śmierć mogą zostać ponownie wynalezione jako podstawa wszelkiej wymiany - wszystko jest pieniądzem.[12]

Ekstatyczna mediacja w końcu wstrzymuje ekspresję u podstawy, na przykład w biotechnologicznej protezie czy zróżnicowaniu ciała i ekranu. Sfałszowany ślub Erosa i Thanatosa: końcowe zamknięcie. "Większy jihad" jest oczywiście wymierzony przeciwko oddzielonej jaźni - przeciwko zaduszeniu prawdziwej jaźni, która musi wyrazić "swego pana", swoje najgłębsze znaczenie. Ale "mniejszy jihad" nie jest mniej witalny czy upstrzony baraka: - atak na ekran.

7. MORALNOŚĆ PRZEMOCY

Każde paradoksalne, ponowne pojawienie się tu moralności zacznie naturalnie na ruinach ortodoksji - i nie rozbije tam niczego bardziej stałego, niż dziesięć czarnych namiotów beduina Ibn Khalduna. A wtedy, prędzej czy później, jihad (walka) zaprowadzi nas z powrotem (via łaWill albo hermeneutyczną egzegezę) do shariah czy prawa. Ale shariah znaczy także ścieżka, czy droga - i jest już "otwartą drogą" bezcelowego wędrowca. Wartości powstają z wyobraźni, np. z uczucia. "Tam gdzie zatrzymali się bogowie" - to jest prawdziwe. Ale bogowie ruszają dalej; poruszają się, jak woda w Odach Pindara. Zamach nie jest niemoralny, ale po prostu niemożliwy. Przekaz "terroryzmu" jest taki, że tam nie ma tam; tylko cybergnostyczne wysypisko historii, najzwyklejszej pustki i cierpienia - ograniczona odpowiedzialność jako kosmiczna zasada. Można uznać moralność (być może nawet "wyobrażeniową moralność") przemocy przeciwko ideom i instytucjom - ale w języku brakuje terminów dla takiej formy i w ten sposób skazuje on wojowniczość na niewyraźną uwagę, nawet na deficyt uwagi. W każdym wypadku, nie jest to tylko pytanie o czyjś "stan duchowy", ale o aktualną autorestrukturyzację poznania - nie stan, ale "przystanek" w terminach Sufich. By zapożyczyć zdanie z Ismailizmu, to jest nasza wersja Da'wa al Qadimi lub też Starożytna Propaganda - stara, ponieważ nigdy nie jest w pełni narodzona.

8. FIN DE SIECLE

W koncepcie utopii nie pozostało już nic z przyszłości. "Nadzieja przeciwko nadziei"; nie jest tu zaangażowany żaden prawdziwy wybór. Obecność pozostaje nieczysta-tylko nieobecność zakłada krystaliczną, szkieletową formę doskonałej wieczności. Moralny osąd, jeśli wolisz: nietolerancja dla tego, czemu sprzeciwia się jihad - ale żadnego więcej dandyzmu, żadnych więcej kruchych i skomplikowanych konstrukcji jaźni.

Różnica jako tożsamość tworzy wyraz ekspresji, jak również rodzaj woli; istnieje tao tego procesu, raczej spontanicznie rządzące, niż łypające imperialistycznym, Kartezjańskim okiem. Ten rodzaj ekspresji, kiedy odnosi się do kultury ("samoustanowiony" aspekt społeczeństwa), albo ustanawia wzmacniający rezonans z "Naturą" i jest w ten sposób zdolny zmieniać świat-jako-konsensus, albo jest tylko zwykłą, karygodną głupotą.

Tu znowu "zwykła" świadomość rzadko się liczy; z tego powodu wylania się dla nas znaczenie niezwykłych stanów, które przekraczają dychotomię sarno reflektującego auto-intelektu za pomocą skoncentrowanej uwagi oraz "umiejętności". Samozamknięcie się w estetycznej czy mentalnej izolacji zaprzecza faktowi, iż każda przyjemność jest ekspansją, ta obustronność jest nie drapieżną ekspansywnością. Jeżeli rewolta jaką ekspresja odpowiada symultanicznie identyczności i separacji, tworzy z definicji ruch naprzeciwko różnicy i obecności - i jak powiedział stary frenolog, naprzeciwko "komunikatywności". Ta nie jest ani zwyczajną "komunikacją" - obiektem męki zapośredniczenia i obdzierania z ciała - ani ekstatyczną "komunią" (termin, który trąci zaostrzaniem autorytaryzmu wprowadzonego siłą) - ale raczej przyjaznym związkiem - erosem społeczeństwa.

9. REWOLTA ISLAMSKA

Federalizm Proudhona osadzony na niehegemonicznych partykularnościach w "nomadologicznej" lub kłączowatej symbiozie synergetycznej solidarności - to jest nasza rewolucyjna struktura. (Sama suchość tego terminu sugeruje potrzebę dodania życia do ucieczko-teorii!) Ideologia doświadczy mdłości na myśl o rewolucyjnych implikacjach religii czy drogi życia, zawsze gotowej być w opozycji wobec monokultury identyczności i separacji. Współczesna reakcja zblednie na myśl o wewnątrz przepuszczalności, porowatej solidarności, serdeczności i obecności w komplementarności oraz harmonijnym rezonansie "rewolucyjnej różnicy".

By wziąć Islam jako przykład - hiperortodoksja i ulemokracja nie może tak łatwo zredukować go do hegemonicznej/uniwersalistycznej ideologii, tak żeby wykluczyć sprzeczne formy "uświęconej polityki" uzasadnianej przez Sufizm (np. Naqshbandich), radykalny Szyizm (np. Ali Shariatiego), Ismailizm, Islamski Humanizm, "Zieloną Ścieżkę" Płk. Kadafiego (po części anarchosufizm, po części anarchosyndykalizm), lub nawet kosmopolityczny Islam Bośni.[13]

Tradycje tolerancji, woluntaryzmu, egalitaryzmu, koncentrowania się na społecznej sprawiedliwości, krytyki "lichwy", mistycznego utopizmu - itp. - mogą uformować konstelacje nowej propagandy wewnątrz Islamu, niewzruszenie stojącej wobec poznawczego kolonializmu numisfery, zorientowanej na "empiryczne swobody", niż raczej ideologię, krytyczną wobec represji wewnątrz Islamu, ale oddaną swojej mocy twórczej, spokojowi, wnętrza, bojowości i stylowi. Islamskie skupienie na zatruciu wyobraźni, które manifestuje się w dosłownym ukrywaniu obrazu, tworzy potężne, strategiczne wyzwolenie świadomości na jihad; - który, mimo że jest zasłonięty, nie jest nieobecny czy niewidzialny, odkąd zakrycie jest znakiem jego obecności, jego siły wyobraźni, jego mocy. To, co jest zakryte jest niewidzialne.

10. ŚCIEŻKI LUDU[14]

Społeczeństwa plemienne pozostawione swoim własnym tradycjom, toczenie prawdziwej wojny w nie tyle hegemonicznym, co przygodowym stylu - i jak wyłożył to P. Clastres, taka horyzontalna wojna (jak inne "prymitywne" zwyczaje) w końcu staje na przeszkodzie powstania "Państwa" i jego wertykalności: - przemoc jako forma oporu przeciwko separacji, która jest zawsze odczuwana przez plemię jako niebezpieczna lub "zła" możliwość - przemoc jako forma ciągłego rozszczepiania czy załamania i redystrybucji władzy.

Jihad nie jest zamierzonym powrotem tej formy przemocy, ale dialektycznym spełnieniem jego stłumionej rozkoszy. Ta zasada pozwala na połączenie rozbieganych różnic nie jako utopijnego konstruktu, ale jako strategicznego zawiniątka - jako "machiny wojennej".

Gustav Landauer wyjaśnia, że takie zgrupowania mogą być traktowane zarówno horyzontalnie (lub "federalnie") i wertykalnie - nie jako kategoryczne entyfikacje, to jest zarówno jako volk, lud, "narody" w amerykańskim sensie tego słowa. Koncept był grabiony przez ciemną reakcję i zamieniany w hegemonię najgorszego rodzaju, ale on także może zostać ocalony ("przygoda" sama w sobie).[15]

Landauer wskazywał również na to, że Państwo jest częściowo wewnętrznym związkiem, a nie związkiem absolutnym. Przez to, że władza zmienia się z narodowej mapy w "czysty" Kapitał, zewnętrzna przestrzeń Państwa staje się w znacznie większym stopniu nieistotna jako miejsce zainteresowania opozycji. "Neutralność" nie jest stanowiskiem: - albo strefa jest częścią jednego świata, albo przechodzi do opozycji. Jeśli strefa opozycyjna jest zbieżna z pewnymi jednostkami politycznymi, wtedy rewolucja może rozważyć polityczne sojusze. Większy jihad - przeciwko wewnętrznemu związkowi władzy -pozostaje zawsze taki sam; ale mniejszy jihad przeciwko zewnętrznym związkom ciągle zmienia kształt.[16]

Dla strategicznego podobieństwa podejście całościowe nie jest sprawą wyłącznie estetyczną, ale koniecznością, kognitywnymi maquis[17] lub strefą oporu, obszarem dwuznaczności, na którym powstanie musi znaleźć swoją ekonomię, swoje centrum. Każdy "naród", czy samo utworzony, czy tradycyjny i każda grupa, która porusza się horyzontalnie wewnątrz lub w poprzek tego terytorium - rady, komitety, związki, festiwale - w rzeczy samej każda "suwerenna jednostka" - może rozważyć federację opartą na antyhegemonicznym froncie założonym ad hoc, wymierzonym w proklamowaną przez samą siebie totalność identyczności i separacji, walczącym o świat różnicy i obecności.

Z pewnego punktu widzenia, siła obecności solidarności wyrasta z rzeczywistości "klasy" - chociaż jeżeli przyjmiemy ten termin musimy rozważyć szerokie, pónowne ustawienia i kalejdoskopowe zmiany znaczenia, które rozłożyły i złożyły go na nowo, rozebrały z XIX wiecznych nawarstwień, jego jedno-światowego telosu i monokulturowej estetyki - jego scjentyzmu, jego odczarowań i fatalizmu. Nie jest to wyłącznie pytanie o "proletariackość stref', ale o jednolite i "naturalne" stłumienie autonomicznej świadomości (a tu świadomość naprawdę się liczy).

11. REWOLUCYJNA SOTERIOLOGIA

A zatem, by "wyzwolić świat" poprzez jihad, trzeba opierać się nie tylko na tej Naturze, która nie może ucierpieć w wyniku ostatecznego ogrodzenia, bez fatalnej separacji samej świadomości od "pierwotnej bliskości", ale także na przestrzeni kultury, autentycznym stawaniu się: - Tierra y Libertad. Rolnictwo może być postrzegane jako tragiczny Upadek naturalnej, ludzkiej ekonomii - (zbieractwo, myślistwo, obustronność) - a nawet jako katastroficzna zmiana w poznaniu samym w sobie. Ale aby wziąć pod uwagę myśl o jego abolicji, trzeba włączyć kryptomaltuzjanistyczny[18] czy nawet biofobiczny nihilizm, podstępnie dążący do Gnostyckiego samobójstwa. Moralność substrukcji jest już moralnością ratunku (i vice versa); zrąb nowego społeczeństwa zawsze tworzy się wewnątrz skorupki starego. Czegokolwiek jeden świat szuka, aby to zniszczyć lub umniejszyć, przyjmuje to dla nas nieomylną aurę organicznego życia; -to odnosi się do całej durny z naszej teraźniejszej "późnej epoki kamienia", nawet jej fourierowskiego wdzięku, nawet jej surrealistycznego urbanizmu (nawet "Cywilizacja" może być uznana za "dobry wynalazek", jeżeli tylko można ją będzie uwolnić od drapieżnego determinizmu), - to definiuje nasz konserwatyzm. Toteż oprócz wszystkiego, oprócz tytanicznego łupienia sztucznej inteligencji Kapitału, "świat, który ma zostać ocalony" czasem wydaje się różnić od "tego" świata wyłącznie o włos satori.[19] Ale to właśnie, całkowicie z tego pęknięcia wylania się nasza radykalna opozycja. Millennium jest zawsze otwarciem momentu teraźniejszego - ale jest także zawsze końcem świata.

12. UKRYTY IMAM

Esencja jihad: kiedy prześladowania przyjmują symultaniczną lub nawet paradoksalną formę identyczności i separacji, wtedy opór lub opozycja proponuje w logiczny sposób różnicę i obecność - rewolucyjny paradoks. Kłączowate, podzielone społeczeństwo, o tożsamości, która wyprzedza tą super nasyconą logikę oporu, może być kontemplowane z każdego punktu widzenia, wertykalnego lub horyzontalnego, diachronicznego lub synchronicznego, etycznego lub estetycznego - w obrębie jednej niezbędnej, antyhegemonicznej zasady obecności.

Nasz obecny stan spłaszczonej i irytującej nieuwagi może zostać porównany jedynie z jakimś ezoterycznym, średniowiecznym grzechem, podobnym do duchowej opieszałości lub egzystencjalnego zapominalstwa; naszą pierwszą rozkoszą będzie wyobrażenie sobie własnej propagandy, potężnej jak gnostyczny "Zew", estetyki skruchy-i-nawrócenia," lub "samo przekraczania", sorelowskiego mitu - Millennium.

Ślepy panopticon Kapitału pozostaje mimo wszystko bardzo trudny do obrony w krainie "magii" - manipulacji obrazami w celu kontroli wydarzeń, hermetycznego "działania z oddali". Jeżeli język zapewnia możliwą do zrea I i zowan i a formę dla nowej propagandy czynu, w takim razie trzeba przyznać, że zwyczajny estetyczny odwrót (zanikanie jako wola mocy) nie jest w stanie dostarczyć odpowiedniego ciepła, aby wykluć jajo jego sekretności. Ale w sytuacji przedrewolucyjnej, taktyczna przewaga tajności, niewidocznego (języka serca) przywraca już estetyce jej rewolucyjną centralizację. Sztuka niewidocznego wymyka się absorpcji przez osadzony-na-obrazie "dyskurs totalności" - a zatem, samotna pośród wszystkich możliwych form, wciąż daje milenijną obietnicę sztuki, zmiany świata.[20]

13. WOŁANIE I ODZEW

Mniej niż dekadę temu wciąż możliwe było myślenie o "wrogu" jako o Planetarnej Machinie Pracy lub też Spektaklu - dlatego też możliwe było myślenie o oporze w obrębie kanonu odwrotu czy nawet ucieczki. Żadna tajemnicza zasłona nie oddzieliła nas od naszej woli wyobrażenia sobie innych form produkcji, ludycznych i autonomicznych czy innych form reprezentacji, autentycznych i zapewniających rozkosz. Oczywistym celem było tworzenie (lub podtrzymywanie) alternatywnych zaczątków opartych na wykonywaniu takich form, organizowanie oporu jako taktyki obrony tych stref (tymczasowych lub permanentnych). W Ai-Ki-Do nie ma takiej rzeczy jak atak - należy się po prostu usunąć z linii ataku, a wtedy siła atakującego zostanie obrócona przeciwko niemu i zwycięży go. Kapitalizm stracił właściwie sporo z pola swojej taktyki, częściowo dlatego, że był on otwarty na strategię "trzeciej siły", a po części dlatego, że jako ideologia pozostał bezradny wobec swoich własnych, wewnętrznych sprzeczności ("demokracji" na przykład).

Teraz sytuacja uległa zmianie. Kapitalizm został uwolniony ze swoich ideologicznych osłon i nie musi już dłużej ustępować przed żadną "trzecią siłą". Mimo, iż założyciel Ai-Ki-Do[21] potrafił unikać kul, nikt nie może ustąpić przed atakiem siły, która okupuje cały zasięg taktycznej przestrzeni. Eskapizm jest , możliwy dla "trzeciego gościa, pasożyta", ale nie dla odosobnionego oponenta. Kapitalizm ma teraz swobodę w wypowiadaniu wojny i w bezpośrednim postępowaniu, jak z wrogami, ze wszystkimi byłymi "alternatywami" (włączając w to "demokrację"). W tym sensie nie wybraliśmy siebie jako opozycji - zostaliśmy wybrani.

W Ken-Do mówi się, że nie ma takiej rzeczy, jak ruch defensywny lub raczej, że jedyną obroną jest dobry atak. Atakujący jest jednak w słabszym położeniu (jego pozycja jest chwiejna), tak jak w Ai-Ki-Do: - tak więc co robić? Paradoks: kiedy zostaniesz zaatakowany, uderzaj pierwszy. W jasny sposób nasze "alternatywy" nie są już dłużej wyłącznie interesującymi opcjami, ale strategicznymi pozycjami w walce o życie lub śmierć. Jakkolwiek, rewolucja nie jest pojedynkiem Ken-Do - ani zabawą w moralność. Wydawałoby się, że nasza taktyka zostanie zdefiniowana nie tyle przez historię, co przez naszą determinację, aby pozostać na polu historii - nie przez "przetrwanie", ale przez wytrzymałość.

Pytanie: "Co Powinno Być Zrobione?", musi być teraz wybłagane z dwóch powodów: - po pierwsze, istnieją już tysiące organizacji pracujących powyżej podziemia dla de facto rewolucyjnych celów (lub przynajmniej z dobrych powodów) - ale nie istnieje żaden mit organizujący, żadna propaganda, żadna transformacyjna "świadomość rewolucyjna", zdolna do wyniesienia separacji j postępowej instytucjonalizacji i ideologicznej sklerozy ["wyzwolenie przesłania"]. Po drugie, większość "bezprawia" jest w frustrujący sposób skazana na kontrreprodukcyjność i przywracanie do zdrowia z dokładnie tego samego powodu - z braku świadomości lub raczej, braku metanoi, braku nie poszatkowanej świadomości. W takiej sytuacji żadne połączenie nie wydaje się osiągalne, a jihad staje wpierw i najpierw twarzą w twarz z brutalną, teoretyczną potrzebą, aby uchwycić i wyartykułować swoją własną historyczność. Mówić teraz o "przedrewolucyjnej sytuacji", to ocierać się o ironię związaną z tym, że terminy takie jak ten muszą w końcu wywołać (historię jako "koszmar") - Jakie znaki powstały i w jakiej perspektywie?

Powinno być tu jeszcze raz powiedziane, że "propaganda czynu" była początkowo zamierzona jako uwzględnianie "dobrych uczynków", tak samo jak brutalnych; a zatem tymczasowa strefa autonomiczna utrzymuje swoją wartość nie tylko sama dla siebie, ale także jako historyzacja żywego doświadczenia, być może nawet jako rodzaj propagandy-w-działaniu. Powstanie mogłoby być wtedy widziane jako propozycja "permanentnej strefy autonomicznej"; a współistnienie wielu takich grup wytworzyłaby formę "millennium". Tu nawet "odwrót" mógłby mieć wartość taktyczną - zależnie od tego czy byłby skoordynowany i praktykowany wojowniczo na skalę masową - "rewolucyjny pokój".

Właściwy wyraz takiego schematu ujawnia natychmiast, jak odlegli pozostajemy od każdego spełnienia. Podczas gdy chcielibyśmy zaspokoić surową, egzystencjalną tendencję do "czynu" lub przynajmniej jakiś rodzaj "antypesymizmu", każda dyskusja o rzeczywistej taktyce może w tym punkcie dowieść fatalnej (lub zabawnej) pochopności. Poza tym: "Co powinienem zrobić?" - to chyba najbardziej zgodne ze wszystkich pytań, jedyne które gwarantuje, że dowolna odpowiedź jest niemożliwa.

* * *

Nasza solidność jest tak wielka, że pięć lat zabrało mi uświadomienie sobie tego. Wszystko, co było kiedyś "trzecią ścieżką" musi być ponownie przemyślane w świetle jednego faktu: - JEDEN świat staje z nami twarzą w twarz, nie dwa. Jeżeli opór został rozbity na sprzeczającą się ze sobą nostalgię (1968 rok stał się dla nas tragiczny, tak jak każda inna porażka) - jeżeli lewackie kurestwo i faszystowski partykularyzm wciąż mają urok dla wyczerpanych radykałów itp. - w takim razie jest tak, dlatego że zawiedliśmy w uświadomieniu jednego faktu nawet sobie samym: - tego, że poprzez proklamowanie siebie jako absolutu i przez stworzenie na tej proklamacji świata, Kapitał przystąpił jeszcze raz do bycia tegoż starym nemezis (tak zhańbiony przez XX wiek, tak martwy, tak pusty, przyoblekł się w zupełnie nowe ciało - jak ostatnia linia obrony tego wszystkiego, co nie może zostać otoczone - wznawiamy rewolucję, wznawiamy jihad.

Hakim Bey

New York / Dublin, 1.IX 1996 r.

Za i Przeciw Interpretacji

"Anioły pukają do drzwi tawerny"

- Hafez z Shiraz

"... (do) Lunatyków Irlandii..."

- Ostatnia Wola i Testament Deana Swifta (uprzednio napisany na banknocie dziesięciofuntowym)

Kildare jest płaskie - tak więc gdziekolwiek pójdziesz zobaczysz linie wysokiego napięcia paradujące po krajobrazie jak Hollywoodzcy Marsjanie. Patrick zatrzymał się w "Bishop's Court", który poza nazwą okazuje się być wilgotnym, trzypokojowym domkiem oraz starą oborą dla krów zawaloną dziełami sztuki wykonanymi przez Hilariusa i innymi rzeczami, wśród których znajduje się również kilka kawałków wyglądających jak zardzewiałe narzędzia rolnicze i kawałki torfu wydobyte z miejscowego bagna. Po herbacie na odsłoniętym na wiatr, błotnistym podwórzu wyruszamy by znaleźć Kościół i Studnię Św. Patryka, jest niedaleko, na następnym podwórzu tuż obok metalowej stodoły, otoczony przez krowy i krowie odchody - trzynastowieczny lub wcześniejszy, Romański ze śladem Gotyku (lub stylu Egipskiego?) w ostro zakończonym łuku okien - przywrócony w latach pięćdziesiątych do użytku, ale zapomniany i zarośnięty bluszczem i pajęczyną - architektura wprowadza pokorę, kiedy trzeba się schylić Aby wejść, jak w herbaciarniach ZEN. Nasi przyjaciele, James i Sean zdecydowali się go wystroić, zbudować ołtarz i zawiesić mosiężny dzwon na dzwonnicy, potem zaś zaczekać ile czasu zajmie ludziom zauważenie tego. Idziemy wzdłuż drogi, od czasu do czasu kuląc się wśród dzikich kwiatów, by uniknąć szybkich samochodóW i grubych rolników, potem kucając koło żywopłotu z krzaków jeżyn, pełnych późnych kwiatów i wczesnych owoców. Studnia zdaje się nie być wciągnięta na listę żadnego z narodowych przewodników - być może nikt już jej nie odwiedza. Tak jak w inne wiosny, które widziałem w Irlandii odczuwam to wszystko jak szafir osadzony w szmaragdzie, ten zaś osadzony w nefrycie, znajdujący się w dłoni druida - okrążamy ją trzykrotnie wraz ze słońcem, potem pijemy - samochody śmigają nie więcej niż dwadzieścia kroków od nas - Sean widział tu niedawno ducha i zrobił jego portret jak żywego - maska w gipsie tuż obok Studni na kawale kamienia.

Zgodnie z trzynastowiecznym andaluzyjskim sufim, Ibn Arabbim istnieją "subtelne wiązania", które rozciągają się pomiędzy niebem i ziemią jak drabiny jakubowe - i "znaczenia", które rozchodzą się wzdłuż tych wiązań jako prawie-przezroczyste pasma światła, włókna aurora borealis pulsujące świetlistymi sygnałami, jak gwiazdy spadające przez zasłony gazy. Nie ma potrzeby, aby ograniczać ten obraz, zarówno przez teologiczne, jak i psychologiczne wyjaśnienia - dla naiwnego realisty każde doświadczenie ma prawo do ontologicznej autentyczności tak samo jak każde inne - duch jest widziany lub znaczenie spada w taki sam sposób, w jaki widziany jest i pada drobny deszczyk. Ale jak naiwni możemy być? Nieważne -najbardziej zaawansowana nauka czy zawiła teologia prowadzi nas z powrotem w zadziwieniu do tej samej, topornej, egzystencjalnej propozycji: jeśli się pojawia, może równie dobrze być prawdziwe. Więc - jeśli znaczenie pojawiające się w tym wiązaniu jest prawdziwe, może zostać powtórnie odkryte wraz ze swoim źródłem, które jest prawdziwe - lub wystarczająco prawdziwe dla naszych obecnych celów - a to odszukiwanie źródła zwane jest (przez ismailickich gnostyków) ta 'will - co oznacza "Interpretaja". Psychologowie powiedzieliby, że wiedza, która wyrasta z tej operacji pochodzi z wewnątrz - teolog powiedziałby, że pochodzi z zewnątrz - ale dla nas obydwa wytłumaczenia straciły siłę omamiania. Jak alchemiczny proces, interpretacja wydarza się w przestrzeni będącej zarówno wewnątrz jak i zewnątrz, i w żadnym razie nie symultanicznie; jak "hermeneutyczna egzegeza" (w zwrocie Henry'ego Corbina) należy ona do środka lub isthmus zwanego Mundus lmaginalis, gdzie wyobrażenia pojawiają się jako autonomiczne lub gdzie sny przepowiadają prawdę. W jednym sensie, ani rzeczywista, ani nierzeczywista, w drugim, doskonale zdolna do pojawiania się nam jako duch; świat wyobraźni służy na za źródło znaczeń, umiejscowienie persony, oddech świata, Nauka i religia mogłyby zjednoczyć się w celu nazwani tego złudzeniem - ale dla nas jest to raczej sprawa czystej desperacji. Dwuwymiarowość walczących epistemologi dychotomii, pułapek semantycznych, złych wiar - pierdolić naukę i religię - powinniśmy żądać uwierzytelnienia niezwykłego - koniec przemocy wyjaśniania.

W tym kontekście, jednostki i grupy niosą brzemię odpowiedzialności za kontaktowanie się ze swoimi własnymi aniołami - nawet mistyczni guru wprowadzają nas tu w błąd, jeżeli stoją pomiędzy nami, a naszą własną świadomością i pretendują do autorytetu, który redukuje nas do przedmiotów - czy raczej obiektów - obiektów interpretacji kogoś innego. Wydaje się, że nie jesteśmy tu w stanie uciec przed imputacją starej herezji - osadzonej na przeświadczeniu o tym, że wszyscy w każdej chwili doskonale wiedzą co się dzieje i co należy robić - jeśli tylko mogliby się uwolnić od potrzeb, ucisku i dławienia przez fałszywą świadomość - uciec niedoborowi, poprzez który autorytet mierzy swoje bogactwo i władzę stojące przeciwko nam. Ponad wszystkim - mamy niedobór interpretacji.

Najbardziej zgubna moc interpretacji należy teraz do samego Kapitału, który twierdzi, że jest wolny od wszelkich dualizmów, wszelkich zróżnicowań - w nieuleczalnej "obscenicznej ekstazie" zjednoczonej i spłaszczonej świadomości - uniwersalizacji pieniędzy w konceptualnej przestrzeni, cofniętej daleko i wykraczającej poza wszelką zwykłą, nieczystą produkcję, rodzaj numisfery niebiańskiej pogody czystych pieniędzy - a w globalnym rozrachunku, wszystko ma dług wobec niczego, jak czarna dziura na horyzoncie wydarzeń wysysająca każdą ostatnią cząsteczkę światła w pustkę poza historią. Zgodnie z "przyrodzonym prawem" tego totalnego wyzwolenia pieniądza, nic - nawet powietrze, woda czy kurz - nie mają być doświadczane bezpośrednio przez autonomiczną jaźń czy grupę; wszystko musi zostać zapośredniczone przez pieniądz sam w sobie, którego zamiarem jest stać pomiędzy świadomością i produkcją jak absolutny filtr odsiewający każdy ostatni ślad autentyczności i kasować za sam ten fakt - pobierać podatek za rzeczywistość samą w sobie - jak ostateczna moc będąca nawet poza autorytetem prawa. Ponad wszystkim, Kapitał zamierza nabyć monopol na interpretację.

Walter Benjamin objaśnił proces, za pomocą którego i towar zostaje przepojony "utopijnym śladem" - to jest, przez wyobrażenie obietnicy: co znaczy, że obiekt-nasprzedaż zawiera rodzaj przyszłości lub miejsca-bez-miejsca, gdzie twoja świadomość jeszcze raz będzie ważna, a twoje doświadczenie prawdziwe. Jeżeli produkt nie byłby zareklamowany w ten sposób, nie kupiłbyś go - ale jeżeli produkt dotrzymałby obietnicy, przestałbyś kupować inne produkty - po co wciąż wydawać pieniądze, jeżeli spełnienie zostało dokonane? - i w ten sposób spowodować upadek kapitalizmu. Pieniądze mogą krążyć jedynie w obszarze ciągłego rozczarowania - reprodukcja niedoboru jest produkcją bogactwa. Tylko wtedy jestem bogaty, jeżeli inni są biedni - ale pieniądze same w sobie nie mają innego celu czy końca, niż spowodowanie totalnego ubóstwa wszystkiego, co nie jest "Rynkiem". Kapitalizując dawno temu wszystkie przedmioty materialne, moc niedoboru nie miała innego wyjścia, jak zamienić w towar także wyobrażenie (i wyobraźnię) - w przeświadczeniu o tym, że jest to wiecznie rozszerzający się rynek. Swiadomość musi zostać sprywatyzowana - myśl musi zostać przywłaszczona, sfałszowana, wyalienowana, opakowana, oznaczona, zareklamowana i odsprzedana świadomości. Wszelka twórczość musi zostać wyceniona, a nawet sam proces stawiania oporu temu wywłaszczeniu musi być zamieniony w zysk. ("Bądź buntownikiem - kup sobie Toyotę!" - lub "Obraz jest niczym, smak jest wszystkim" jako slogan dla jakiegoś gównianego soczku). Wszystkie informacyjne media, od edukacji do reklamy, są oddane odczepianiu wyobrażenia z każdego miejsca cumowania w doświadczanym przez nas życiu; swobodnie je upłynniają i ponownie materializują jako towar. Pracuj, konsumuj, zdychaj.

Turystyka jest kapitalizmem doskonałym: konsumpcją wyobrażenia świata takiego, jakim jest - główne dobra na sprzedaż uwzględniają również geografię (opis znaczenia w krajobrazie ziemi) i historiografię (opis znaczenia w krajobrazie kulturowym). Ale ostatecznym wyobrażeniem jest "błogosławieństwo" czy baraka wrodzone obiektowi spojrzenia turysty. Możliwy moment spełnienia jest opakowany, przed-interpretowany przez oficjalnych ekspertów, zamieniony w serię spojrzeń, oddalony od bezpośrednich zmysłów (dotyku, smaku, zapachu); przestrzeń jest zadziwiona przez czas, rozwarstwiona, rozdzielona, rozparcelowana na siatkę dozwolonych oczekiwań; stawanie się jest wypełnione sztywnymi konwersjami cyfrowymi urządzeń nagrywających, odarte z pamięci i zakonserwowane w fałszerstwie czystego bycia. Tak zwani ludzie prymitywni powiedzieliby, że dusza zostaje tutaj wykradnięta, że znaczenie samo w sobie wkroczyło na pole rozkładu, w rodzaj promieniowania emanującego ze złego oka lub stało się uschniętą jaźnią pożeraną przez wroga wszelkiego znaczenia. Problem leży nie w zadowoleniu turysty ze swojego doświadczenia -można sobie wyobrazić wycieczki oparte na ideach, które moglibyśmy ocenić jako całkiem właściwe lub nawet piękne właściwy problem tyczy się pojemnika, samego faktu interpretacji, struktury "dialogu", która wyklucza wszelki odzew, rezonans lub opór. Pewne rodzaje podróży - nomadyzm, pielgrzymowanie - zwracają znaczenie krajobrazowi. Inne rodzaje - wojna, turystyka - mogą je jedynie odbierać. Obustronność znika w takich wzorach grabieży. Nawet najsubtelniejsza propaganda państwowa nigdy nie zbliżyła się do tej ostatecznej krawędzi - poza wszystkim, zawsze ewokowała ona swoją własną pozycję -podczas gdy turystyka reprezentuje koniec wszelkiej dialektyki - odkąd jedynym negatywnym gestem, jaki ewokuje jest terroryzm, który jest swoim własnym, stłumionym zadowoleniem, jest "bliźniaczym złem". Turysta mamiony przez utopijny ślad w swoim najbardziej wzruszającym aspekcie - obrazie różnicy - staje się molekułą zatrucia, wnosi wirusa identyczności oraz ciężar rozczarowania w świat, który kiedyś żył sam dla siebie.

Rola artysty w kapitalizmie może zostać porównana z rolą przewodnika wycieczki - interpretatora doświadczenia przeznaczonego do konsumpcji na bardziej elitarnym poziomie, agenta powrotu do zdrowia dla społeczeństwa dojmująco tęskniącego lub najgłębiej urażonego; - a przy tym nawet przewodnik wycieczki może być szczery. Ale porównanie może dowieść wyjątkowego - o tyle, o ile intencją artysty jest obdarzanie znaczeniem sumy totalnego doświadczenia, bez odejmowania czy uabstrakcyjniania. Gest, który czyni sztuka zakłada jego obustronność, obecność. Ten ruch jest zakłócany przez zasadniczo nieludzką interwencję. Kapitału, zaostrzone pośrednictwo mocy, które może rozwijać się tylko poprzez tworzenie niedoboru i separacji. A co jeśli wszyscy artyści, poeci, naukowcy i muzycy Irlandii zostaliby zaproszeni, aby przetransformować nowe Centra Interpretacyjne kraju w swoje własne odbicia? Kogo obchodzi, jaka egzaltowana estetyka rości sobie prawo do zwyeiest w a interpretacji, tak długo jak rezultatem jest zawsze stłumienie naszej własnej twórczości? Na Jawie słyszałem, że "Każdy musi być artystą" - i naprawdę każdy jest tam artystą do tego stopnia, że każde żywe doświadczenie staje się współtworzeniem siebie i innych: - produkcją, która jest także zabawą - a ponad wszystkim produkcją znaczenia. Nie potrzebujemy artystów, żeby za nas żyli, ale żeby byli tylko naszym ułatwieniem, naszym druhem, częścią naszego kręgu obustronności - co do sztuki, jeżeli istnieje dla niej jakikolwiek sposób, aby uniknąć bycia zglobalizowaną, możemy ujrzeć ją jedynie jako formę opozycji wobec Jednego Wielkiego Świata zunifikowanej reprezentacji. Taka sztuka odmawia stania się częścią Wielkiej Zjednoczonej Teorii, która ma położyć kres fizyce czy historii, czy też minimalnym zarobkom lub czemukolwiek innemu. Nie ma w tym nic "niemożliwego" - i nie jest to wymierzone w kondycję "znikania", która sprowadza się po prostu do przegranej. Wierzę, że nowoczesna sztuka jako opór jest wymierzona w kondycję Niewidzialnego. To, co jest prawdziwe, ale niewidzialne, ma moc okultystyczną, moc wyobraźni, moc erotyki - tak jak maska ducha Sean'a u Studni Patryka, oddaje znaczenie krajobrazowi - pozostaje niezauważona aż ktoś weźmie ją być może jako szczery dar - przez samą swoją egzystencję wyzywa ona świat towarowych wyobrażeń i zmienia (choć powoli) kształt konsensusu rzeczywistości. Nawet wśród jej najbardziej ukrytych i sekretnych rejonów, wykazuje swój magnetyczny efekt, doprowadza do subtelnych zmian i przestawień - i przynajmniej w teorii zarzuca gadanie o świecie na rzecz jego zmiany. Czy jest to być może, jakkolwiek ukryty, akt autorytarny? Nie, nie, jeśli jest on dzieleniem się znaczeniem, otwarciem na pole "subtelnych wiązań". A co jeśli byłby uczyniony w sposób kompletnie niewidzialny? Wtedy być może moglibyśmy mówić o obecności duchów, o niezbędnym powtórnym oczarowaniu, zbyt słabym dla imperialnej ciężkości oka - i o niezbędnej tajemnicy. A co jeśli miałby pojawić się kiedyś ponownie jako czysta opozycja dla bezdusznej nierzeczywistości świata, który jest zawsze wstrzymywany, zawsze gdzieś indziej, zawsze skazany na zagładę?

Tego wieczoru jechaliśmy z powrotem do Dublina, w świetle długiego lata mijając megalityczne kopce, obozowiska podróżników oraz kruszące się, XVIII wieczne imitacje i zigguraty szalonych, panujących lordów - mijaliśmy również Szpital Św. Patryka, który Dean Swift zostawił w swoim testamencie "lunatykom Irlandii" - miejsca, które prawdopodobnie nie zostały jeszcze wciągnięte w nowy świat Euro-pieniędzy, golfa i Narodowego Dziedzictwa. Tuż przed zmrokiem znajdujemy się w Dun Laoghaire tuż obok wieży Martello, spoglądając na ciężki i nostalgiczny widok oceanu pokryty szarymi chmurami. Frontowe ogrody zapuszczonych, stojących nad morzem willi są ozdobione jedną z moich ulubionych, irlandzkich roślin, tajemniczymi i raczej wyświechtanymi palmami, które przywołują mi tajemnicę mauretańskiej przeszłości, pamięć barbarzyńskich korsarzy, czy też mnichów z Egiptu lub Hiszpanii. Celtycki krzyż został raz odkryty w Irlandii, zagrzebany wraz z arabskim zdaniem Bismillah, zdaniem otwierającym Koran. Te palmy zostały najprawdopodobniej posadzone przez jakiegoś ogrodnika z przełomu wieków lubiącego posmak egzotyki, ale dla mnie ukrywają one "afrykańską duszę" Irlandii. Zaczyna padać lekki, ciemny deszcz. Lub taka jest przynajmniej moja interpretacja.

Hakim Bey

Dublin, 23.VIII 1996 r.

Religia i Rewolucja

Prawdziwe pieniądze i hierarchiczna religia pojawiły się w tym samym tajemniczym momencie gdzieś między wczesnym neolitem i trzecim tysiącleciem p.Chr. w Sumerze lub Egipcie. Co było pierwsze – jajko czy kura? Czy jedno było odpowiedzią na drugie czy też jest aspektem drugiego?

Pieniądz ma niewątpliwie istotny związek z religią, jeśli zważyć, że odkąd się tylko pojawił, okazuje skłonność do duchowych form bytowania – usuwa się ze świata rzeczy, wykracza poza sferę materialną i staje się czymś, co w pełni zasługuje na miano symbolu.

Pieniądze jakie znamy wyłoniły się z wynalazkiem pisma ok. 3100 r. p.Chr. ze skomplikowanego systemu glinianych znaków czy materiałów wymiennych i przyjęły formę pisemnych rachunków kredytowych rytych na glinianych tablicach. Zawsze bez wyjątku te „czeki” dotyczyły długu przynależącego do państwowej świątyni, i wedle teorii mogły być używane w szerszym systemie wymiany jako noty kredytowe „emitowane” przez teokrację. Monety pojawiły się ok. 700 r. p.Chr. w greckiej Azji Mniejszej. Były zrobione z electrum (stop złota i srebra) nie dlatego, że te metale miały wartość towarową, ale dlatego, że były święte – symbolizowały słońce i księżyc. Współczynnik wartości między nimi zawsze wahał się około 14:1 nie dlatego, że ziemia zawiera 14 razy więcej srebra niż złota, ale dlatego, że księżyc zabiera 14 „słońc” (dni) by urosnąć z nowiu do pełni. Monety mogły pochodzić od znaków świątyni symbolizujących obowiązek wierzących udziału w poświęceniu – święte pamiątki, które mogły być później wymienione ponieważ miały „mana”, [22] a nie wartość użytkową. (Ta funkcja mogła pochodzić z handlu epoki kamiennej, gdy używano „ceremonialnych” kamiennych ostrzy siekier w przypominających potlacz [23] rytuałach dystrybucyjnych). Inaczej niż mezopotamskie noty kredytowe monety były opatrzone świętymi wyobrażeniami i były postrzegane jako przedmioty liminalne (z pogranicza świadomości), punkty węzłowe między codzienną rzeczywistością a światem duchów (wyjaśnia to zwyczaj gięcia monet dla nadania im charakteru duchowego, a także rzucania ich do studni, które są ”oczami” innego świata). Dług jako taki – prawdziwa treść wszystkich pieniędzy – jest wysoce „duchową” koncepcją. Jako danina (prymitywny dług) wyraża kapitulację wobec „uznanej władzy” wywłaszczenia maskowaną religijną ideologią – lecz jako „realny dług” osiąga wyjątkową duchową zdolność reprodukowania się jakby był bytem organicznym. Jest nawet jedyną „martwą” substancją w świecie posiadającą tą władzę – „pieniądz rodzi pieniądz”. W tym momencie pieniądze zaczynają przyjmować parodystyczny aspekt vis-a-vis religii – wygląda to tak, jakby pieniądz chciał rywalizować z bogiem, stać się immanentnym duchem w formie czystej metafizyczności, która niemniej „rządzi światem”. Religia musi odnotować tą bluźnierczą istotę pieniądza i wykląć ją jako contra naturam. [24] Pieniądz i religia wchodzą w opozycję – nikt nie może służyć Bogu i Mamonie równocześnie. Ale jak długo religia kontynuuje odgrywanie swej roli jako ideologia separacji (państwo hierarchiczne, wywłaszczenia etc.), tak długo nie może realnie wziąć się za bary z problemem pieniądza. Wciąż i wciąż wewnątrz religii powstają reformatorzy by wypędzić lichwiarzy ze świątyni, i zawsze tamci wracają – po prawdzie dość często lichwiarze stają się Świątynią. (To oczywiście nie jest przypadek, że banki przez długi czas małpowały formy architektury religijnej.) Według Webera [25] to Kalwin ostatecznie rozwiązał ten problem w swym teologicznym usprawiedliwieniu „lichwy” – lecz to tylko przynosi zaszczyt dla prawdziwych protestantów, takich jak ranterzy czy diggerzy, [26] którzy postulowali, że religia powinna raz na zawsze znaleźć się w totalnej opozycji do pieniądza – i przez to rozpocząć Milenium. Zdawało się bardziej prawdopodobne, że Oświecenie powinno przypisać sobie zasługę dla rozwiązania problemu – przez wyrzucenie za burtę religii jako ideologii klasy panującej i zastąpienie jej racjonalizmem (i „klasyczną ekonomią”). Formuła ta nie oddaje sprawiedliwości tym przedstawicielom Oświecenia, którzy nawoływali, by wyrzec się wszystkich ideologii opartych na sile i władzy; nie wyjaśnia też ona, dlaczego religia „oficjalna” nie zaangażowała się w sprzeciw wobec tych ideologii, a przeciwnie, ustawicznie wspierała zarówno Państwo, jak i Kapitał. [27]

Pod wpływem Romantyzmu jednakże powstało – zarówno wewnątrz jak i poza „oficjalną” religią – rosnące poczucie duchowości jako alternatywy dla opresywnych aspektów liberalizmu i jego intelektualno-artystycznych sojuszników. Z jednej strony to poczucie prowadziło do konserwatywno-rewolucyjnych form romantycznej reakcji (np. Novalis), [28] lecz z drugiej strony zasiliło także starą heretycką tradycję (która również rozpoczęła się z „powstaniem cywilizacji” jako ruch oporu wobec wywłaszczeń teokracji) – i która odnalazła się w nowym dziwnym sojuszu z racjonalistycznym radykalizmem (rodzącą się „lewicą”). [29] Np. William Blake, [30] lub „Bluźniercze Kaplice” Spence’a i jego towarzyszy reprezentują tą tendencję. Spotkanie duchowości i oporu nie jest jakimś surrealistycznym zderzeniem czy anomalią, która powinna być wygładzona lub wyjaśniona przez „Historię” – to lokuje się w samych korzeniach radykalizmu – i pomimo wojującego ateizmu Marksa czy Bakunina (który sam w sobie był rodzajem zmutowanego mistycyzmu czy „herezji”), duchowość wciąż pozostaje nierozerwalnie zaangażowana w „Dobrą Starą Sprawę”, którą pomogło stworzyć.

Kilka lat temu Regis Debray [31] napisał artykuł wskazujący, że pomimo przepowiedni XIX-wiecznego materializmu religia wciąż przekornie nie odchodzi – że być może nadszedł czas, by Rewolucja doszła do porozumienia z tą tajemniczą upartą siłą. Pochodzący z katolickiej kultury Debray interesował się „teologią wyzwolenia”, która była projekcją starej quasi-herezji „braci ubogich” (franciszkanów) i ponownym odkryciem „ewangelicznego komunizmu”. Gdyby wziął pod uwagę kulturę protestancką mógłby przypomnieć XVII stulecie i szukać jej prawdziwego dziedzictwa. Jako muzułmanin mógłby przywoływać radykalizm szyitów czy izmaelitów, [32] lub antykolonializm XIX-wiecznych neosufistów. [33] Każda religia wciąż i wciąż rodzi swoją wewnętrzną antytezę; każda religia implikuje moralną opozycję wobec władzy; każda religia zawiera słownik oporu (a nie tylko kapitulacji) wobec ucisku. Uogólniając można powiedzieć, że jak dotąd ta „kontr-tradycja” – która jest zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz religii – zawiera „ukrytą treść”. Kwestia Debraya dotyczyła możliwości zrealizowania tego potencjału. Teologia wyzwolenia straciła większość poparcia wewnątrz kościoła kiedy dłużej nie mogła pełnić swej funkcji jako rywal (czy wspólnik?) sowieckiego komunizmu. Jednak część „teologów wyzwolenia” próbowała być szczera – i wciąż trwa (jak w Meksyku). Ponadto w tle tkwi pokrewna tendencja wewnątrz katolicyzmu, wyrażana w niemal scholastycznym anarchizmie Ivana Illicha. Podobne tendencje mogą być zidentyfikowane w prawosławiu (np. Bakunin), protestantyzmie, judaizmie, islamie i (w trochę innym sensie) buddyzmie. Co więcej, większość zachowanych tubylczych form duchowości (np. szamanizm czy afroamerykański synkretyzm) [34] może znaleźć wspólny język z różnymi radykalnymi trendami w „wielkich” religiach w takich kwestiach jak ochrona środowiska czy antykapitalistyczna moralność. Pomimo elementów romantycznej reakcji również różne ruchy New Age i post-New-Age również mogą być włączone do tej prowizorycznej kategorii.

W poprzednim [35] eseju nakreśliliśmy przyczyny dla których wierzymy, że upadek komunizmu pociąga za sobą triumf jego pojedynczego oponenta – kapitalizmu; że zgodnie z globalną propagandą neoliberalną istnieje tylko jeden świat; i że ta polityczna sytuacja jest poważną implikacją dla teorii pieniądza jako wirtualnego bóstwa (autonomicznego, uduchowionego i wszechmocnego) w jedynym kosmosie znaczenia. W tych warunkach wszystko, co było trzecią możliwością (neutralność, wycofanie się, kontrkultura, „Trzeci Świat” etc.) teraz musi się odnaleźć w nowej sytuacji. Nie ma więcej niczego „drugiego” – jak może być coś „trzeciego”? „Alternatywy” są katastroficznie zawężone. Jedyny Świat jest dziś w stanie zmiażdżyć to wszystko, co niegdyś wymknęło się jego ekstatycznemu uściskowi, wykorzystując wahania, z jakimi prowadzona była ekonomiczna wojna z Imperium Zła. Nie ma więcej żadnej trzeciej drogi, żadnego ani-ani. Wszystko co jest odmienne będzie teraz wcielone w identyczność Jedynego Świata – lub, przeciwnie, odkryje się w opozycji do tego świata. Biorąc te dane jako wyjściowe musimy teraz odpowiedzieć, gdzie religia będzie ulokowana na tej nowej mapie „stref” kapitulacji i oporu. Jeśli „rewolucja” została uwolniona od zmory sowieckiego ucisku i teraz znów jest ważną ideą, czy ostatecznie możemy zaoferować prowizoryczną odpowiedź na pytanie Debraya?

Biorąc „religię” jako całość, włączając nawet takie formy jak szamanizm, [36] które przynależą raczej do Społeczeństwa niż do Państwa (w terminologii antropologicznej Clastresa); [37] włączając politeizm, monoteizm i non-teizm; włączając mistycyzm i herezje na równi z ortodoksją, kościoły „reformowane” i „nowe religie” – rozważany tu przedmiot jest w oczywisty sposób nieokreślony i niespójny; nie można jednak otworzyć dyskusji nad nim, ponieważ w efekcie tylko powstanie wieża Babel replik raczej niż odpowiedzi. Lecz „religia” odwołuje się do czegoś – jej wezwanie to pewien zakres barwy w spektrum ludzkiego stawania się – i jako taka może być uznana za ważnego partnera dialogu i przedmiot możliwy do konceptualizacji. To dotyczy zarówno reakcji jak i oporu – a już na pewno obejmuje nie-separujące „połączenia” [łączenie – religio] świadomości z „duchem”, rozumiane jako niezapośredniczone wyobrażane samookreślenie i tworzenie wartości – pierwotny cel wszystkich rytuałów i kultów. W triumfalnym marszu Kapitału – w jego procesualnym momencie, by tak powiedzieć – wszystkie religie mogą być postrzegane jako nicość, tj. jako towar do zapakowania i sprzedania, majątek do złupienia, lub jako opozycja do wyeliminowania. Każda idea (czy ideologia), która nie może być podciągnięta pod „koniec historii” wg Kapitału, musi być zatracona. Religia innymi słowy straciła wszystkie związki z potęgami świata tego ponieważ władza wyemigrowała poza świat – opuściła nawet państwo i osiągnęła czystość apoteozy, jak Bóg „opuszczający Antoniego” w poemacie Kawafisa. [38] Nieliczne państwa (głównie islamskie), w których religia dzierży władzę, jest precyzyjnie ulokowanych we wciąż kurczących się regionach narodowej opozycji wobec Kapitału (razem z takimi potencjalnymi dziwnymi partnerami jak Kuba!). Tak jak inne „trzecie możliwości” religia jest postawiona wobec nowej dychotomii: całkowita kapitulacja lub, przeciwnie, bunt. Tak więc „rewolucyjny potencjał” religii jasno wychodzi na jaw; choć pozostaje niejasne, czy opór może przyjąć formę reakcji czy radykalizmu; a nawet – czy religia nie została już pokonana. Nie wiadomo więc też, czy jej odmowa odejścia jest odmową typową dla wroga, czy odmową typową dla zjawy.

W Rosji i Serbii Cerkiew Prawosławna wydaje się występować przeciw Nowemu Porządkowi Światowemu; w ten sposób znalazła nowego towarzysza w swych starych bolszewickich ciemięzcach. W Czeczenii suficki zakon Naqshbandi [39] kontynuuje swą wielowiekową walkę przeciw rosyjskiemu imperializmowi. W Chiapas widzimy dziwny sojusz „pogan” Maya [40] i radykalnych katolików. Pewne frakcje amerykańskiego protestantyzmu dotarły do punktu paranoi i zbrojnego oporu (lecz nawet paranoicy mają czasem realnych wrogów); podczas gdy duchowość Rdzennych Amerykanów [41] przechodzi małe lecz nadprzyrodzone odrodzenie – nie powstanie Koszul Ducha [42] tym razem, ale racjonalny i głęboki opór przeciw hegemonii monokultury Kapitału. Dalai Lama czasem ukazuje się jako „światowy lider” zdolny mówić prawdę zarówno pozostałościom komunistycznego ucisku jak siłom kapitalistycznej nieludzkości; „Wolny Tybet” może stanowić jakiś rodzaj ogniskowej dla „międzywyznaniowego” bloku małych narodów i grup religijnych połączonych przeciw transcendentnemu socjaldarwinizmowi consensusu. Arktyczny szamanizm może wychynąć jako „ideologia” samostanowienia pewnych nowych syberyjskich republik [43] – a kilka Nowych Religii (jak zachodni neopoganizm czy kulty psychodeliczne) również przynależy przez definicję lub zaniechanie do bieguna opozycji.

Islam jest sam w sobie postrzegany jako wróg imperialnego chrześcijaństwa i europejskiego imperializmu niemal od momentu swego poczęcia. W XX w. funkcjonował jako „trzecia droga” przeciwko zarówno komunizmowi jak i kapitalizmowi, i teraz w kontekście nowego Jednego Świata tworzy z natury rzeczy jeden z bardzo niewielu istniejących ruchów masowych, który nie może być wcielony w jedność żadnego tzw. consensusu. Nieszczęśliwie awangarda oporu – „fundamentalizm” – dąży do zredukowania złożoności islamu w sztucznie spójną ideologię – „islamizm”, który najwyraźniej nie przemawia do zwykłego ludzkiego pragnienia różnic i złożoności. Fundamentalizm błądzi już w tym, co dotyczy „empirycznych wolności”, które muszą tworzyć program-minimum nowego oporu; np. jego krytyka „lichwy” jest w oczywisty sposób nieadekwatna dla machinacji MFW i Banku Światowego. „Bramy interpretacji” szariatu [44] muszą być na nowo otwarte – nie zatrzaskiwane na zawsze – i możliwa do zrealizowania alternatywa dla kapitalizmu musi wynurzyć się z wnętrza tradycji. Cokolwiek można by myśleć o Rewolucji Libijskiej 1969, [45] to jest ona przynajmniej próbą połączenia anarchosyndykalizmu z 1968 r. i neosufickiego egalitaryzmu północno-afrykańskich zakonów; próbą stworzenia rewolucyjnego islamu – czegoś podobnego do „szyickiego socjalizmu” Ali Szariatiego [46] w Iranie, który został zdruzgotany przez ulemokrację [47] zanim mógł się wykrystalizować w spójny ruch. Istotą rzeczy jest, że islam nie może być odpychany jako purytański monolit, jak go portretują kapitalistyczne media. Jeśli autentyczna koalicja antykapitalistyczna ujawni się w świecie – to nie może zaistnieć bez islamu. Celem każdej teorii zdolnej do jakiejś sympatii dla islamu jest teraz pobudzanie jego radykalnych i egalitarnych tradycji oraz podważanie jego reakcyjnego i autorytarnego trybu dyskusji. W islamie trwają takie mityczne postacie jak „Zielony Prorok” i ukryty przewodnik mistyków, al-Khezr, który może łatwo stać się swego rodzaju świętym-patronem islamskiego ekologizmu; natomiast historia oferuje takie przykłady jak wielki algierski suficki bojownik o wolność emir Abdul Qadir, którego ostatnim czynem (na wygnaniu w Damaszku) była ochrona syryjskich chrześcijan przed nietolerancją ulemów. Na zewnątrz islamu istnieje potencjał dla „międzywyznaniowych” ruchów odwołujących się do ideałów pokoju, tolerancji i oporu wobec przemocy post-laickiego, post-racjonalistycznego „neoliberalizmu” i jego sojuszników. „Rewolucyjny potencjał” islamu nie jest wciąż jeszcze wykorzystany – lecz jest realny.

Od czasu jak chrześcijaństwo „zrodziło” (w Weberiańskiej terminologii) kapitalizm, jego pozycja wobec obecnej apoteozy kapitalizmu jest z konieczności bardziej problematyczna niż w przypadku islamu. Przez stulecia chrześcijaństwo konstruowało rodzaj fikcyjnego świata dla siebie samych, w którym kilka pozorów wpływu społecznego mogło trwać (choćby tylko w niedzielę) – i nawet niekiedy podtrzymywało przytulną iluzję pewnej relacji z władzą. Jako sojusznik Kapitału (który sprawiał wrażenie życzliwego braku różnic wobec hipotezy wiary) przeciw „bezbożnemu komunizmowi” chrześcijaństwo chroniło iluzję uczestniczenia we władzy – jeszcze nie dalej jak pięć lat temu. [48] Teraz kapitalizm już nie potrzebuje chrześcijaństwa i społeczne poparcie, które dawała ta życzliwość, rychło wyparowało. Królowa Anglii musiała już rozważyć ustąpienie ze stanowiska głowy Kościoła Anglikańskiego, a nie można się spodziewać, że zastąpi ją prezes zarządu jakiegoś kolosalnego międzynarodowego zaibatsu! [49] Pieniądz jest bogiem – Bóg jest w końcu naprawdę martwy, kapitalizm urzeczywistnił parodię Oświeceniowych ideałów. Lecz Jezus jest Bogiem umierającym i zmartwychwstającym – ktoś mógłby powiedzieć, że on już przez to wszystko przeszedł. Nawet Nietzsche podpisał swój ostatni „szalony” list jako „Dionizos i Ukrzyżowany”; w końcu jest to być może jedyna religia, która może „przezwycięży” religię. W łonie chrześcijaństwa ujawnia się (lub trwa od XVII w., jak kwakrzy) [50] miriada sekt poszukujących odrodzenia przez radykalnego mesjasza, który oczyści świątynię i obieca Królestwo ubogim. W Ameryce np. zdaje się niemożliwym wyobrazić sobie prawdziwie skuteczny ruch masowy przeciw kapitalizmowi (jakąś formę „postępowego populizmu”) bez udziału kościołów. Znów teoretyczne zadanie zaczyna się klarować; nie jest nim jakaś wulgarna odmiana „entryzmu” [51] w zorganizowane chrześcijaństwo, by je radykalizować przez konspirację od środka. Celem byłoby raczej pobudzanie szczerego i szerokiego potencjału chrześcijańskiego radykalizmu zarówno od wewnątrz jako szczery wierzący (jakkolwiek „egzystencjalistyczny” [52] w wierze!) czy jako uczciwy sympatyk z zewnątrz. [53]

By sprawdzić tą teorię weźmy jakiś przykład – powiedzmy Irlandię (gdzie to piszę). Biorąc pod uwagę, że „Kłopoty” [54] Irlandii wynikają głównie z sekciarstwa, [55] trzeba jasno przyjąć stanowisko antyklerykalne; ateizm powinien być traktowany jako przynajmniej emocjonalnie właściwy. Lecz powinniśmy pamiętać o wrodzonej dwuznaczności irlandzkiej historii: były momenty, kiedy katoliccy duchowni i laikat wspierali opór lub rewolucję, i były momenty kiedy protestanccy pastorzy i laikat wspierali opór lub rewolucję. [56] Hierarchie kościołów generalnie dowodziły swej reakcyjności – lecz hierarchia nie jest tym samym co religia. Po stronie protestanckiej mamy Wolfe’a Tone i Zjednoczonych Irlandczyków [57] – rewolucyjny ruch „międzywyznaniowy”. Nawet dziś w Irlandii Północnej takie możliwości nie są martwe; przezwyciężanie podziałów wyznaniowych jest nie tylko ideałem socjalistycznym ale też chrześcijańskim. [58] Po stronie katolickiej… Kilka lat temu na pogańskim festiwalu na wyspie Ara spotkałem radykalnego duchownego, przyjaciela Ivana Illicha. Gdy zapytałem go: „Jaki właściwie jest twój stosunek do Rzymu?” odparł: „Rzym? Rzym jest wrogiem”. Rzym przestał trzymać za gardło Irlandię w ostatnich kilku latach, powalony antypurytańską rewoltą i wewnętrznymi skandalami. Byłoby niepoprawne, gdybyśmy powiedzieli, że Kościół przeniósł swą władzę na rzecz Państwa, jeśli zarazem nie dodamy, że rządy straciły swą władzę na rzecz Europy, a Europa przeniosła swą władzę na międzynarodowy kapitał. Upadek znaczenia katolicyzmu w Irlandii jest na wyciągnięcie ręki. W ciągu kilku najbliższych lat możemy być świadkami – zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz Kościoła – swego rodzaju odrodzenia „celtyckiego chrześcijaństwa”, sprzeciwiającego się zatruciu środowiska (zarówno fizycznemu jak i symbolicznemu) i dlatego zaangażowanego w walkę antykapitalistyczną. [59] Czy ten ruch doprowadzi do otwartego zerwania z Rzymem i stworzenia niezależnego kościoła – kto wie? [60] Na pewno ten trend będzie obejmował lub przynajmniej wpłynie w równym stopniu na protestantyzm. Taki oparty na szerokiej bazie ruch może łatwo znaleźć swój naturalny polityczny wyraz w socjalizmie czy nawet anarchosocjalizmie i będzie szczególnie użyteczny jako siła przeciw sekciarstwu i władzy kleru. [61] Tak więc nawet w Irlandii możnaby ujrzeć, że religia może mieć rewolucyjną przyszłość.

Spodziewam się, że te idee spotkają się z bardzo małą akceptacją ze strony tradycyjnie ateistycznego anarchizmu czy pozostałości „dialektycznego materializmu”. Oświeceniowy radykalizm długo wypierał się, czego jak czego, ale jakichkolwiek, choćby odległych historycznych korzeni w radykalizmie religijnym. W rezultacie Rewolucja wylała dziecko („niezwyczajną świadomość”) z kąpielą inkwizycji czy purytańskich represji. Oprócz apelu Sorela, że Rewolucja potrzebuje mitu, radykalizm preferował stawiać we wszystkim na „czysty rozum”. Lecz duchowy anarchizm i komunizm (jak sama religia) poniósł porażkę. Przez stanie się antyreligią, radykalizm uciekał się do swoistego mistycyzmu, z kompletnym rytuałem, symboliką i moralnością. Uwaga Bakunina o Bogu – że gdyby istniał trzeba by go zabić – mogłaby jednak uchodzić za najczystszą ortodoksję w buddyzmie zen! Ruch psychodeliczny, który oferował rodzaj „naukowej” (lub przynajmniej doświadczalnej) weryfikacji „niezwyczajnej” świadomości, prowadził do pewnego zbliżenia między duchowością i radykalna praktyką – i trajektoria tego ruchu mogła tylko się zacząć. Jeśli religia „zawsze” działa na rzecz zniewolenia umysłu lub powielania ideologii klasy panującej, to też „zawsze” niesie ze sobą jakieś formy enteogenezy („narodziny boga wewnątrz”) lub wyzwolenia świadomości, jakieś formy utopijnych propozycji lub obietnicy „nieba na ziemi”, i jakieś formy walczącej i pozytywnej akcji na rzecz „społecznej sprawiedliwości” jako Bożego planu stworzenia. Szamanizm jest formą „religii”, która (jak pokazuje Clastres) obecnie instytucjonalizuje duchowość przeciwko hierarchii i separacji – a wszystkie religie posiadają co najmniej szamański ślad.

Każda religia może odwołać się do radykalnej tradycji jakiegoś rodzaju. Taoizm kiedyś stworzył Żółte Turbany [62] – lub, idąc tym śladem, triady, [63] które współpracowały z anarchizmem w rewolucji 1911 r. [64] Judaizm wytworzył „anarchosyjonizm” Martina Bubera [65] i Gersholma Scholema [66] (będący pod głębokim wpływem Gustava Landauera i innych anarchistów 1919 r.), który znalazł swój najbardziej elokwentny i paradoksalny głos w Walterze Benjaminie. Hinduizm zrodził ultraradykalną Bengalską Partię Terrorystyczną [67] – a także M. Gandhiego, jedynego w świecie nowoczesnego teoretyka rewolucji bez przemocy, który odniósł sukces. Oczywiście anarchizm i komunizm nigdy nie dojdzie do porozumienia z religią w sprawach autorytetu i własności, [68] i być może można powiedzieć, że te kwestie pozostaną do rozwiązania „po rewolucji”. Lecz wydaje się jasne, że bez religii nie będzie żadnej radykalnej rewolucji; Stara Lewica i (stara) Nowa Lewica mogą zaledwie walczyć samotnie. Alternatywą dla sojuszu będzie przyglądanie się, jak Reakcja wciąga siły religii i wszczyna rewolucję bez nas. Lubisz to czy nie, jakiś rodzaj „pierwokupu” jest pożądany. [69] Opór żąda słownika, w którym nasza wspólna sprawa może być dyskutowana; stąd te szkicowe propozycje.

Nawet jeśli zarozumiale możemy sklasyfikować wszystko powyższe jako zachwycające porywy, wciąż jeszcze znajdujemy się daleko od jakiegoś jasnego programu działania. Religia nie zamierza „zbawić” nas (może odwrotność jest prawdziwa) – w jakimś przypadku religia napotyka ten sam problem jak każda inna dawna „trzecia pozycja”, włączając wszystkie formy radykalnego antyautorytaryzmu i antykapitalizmu. Nowy totalizm i jego instrumenty okazują się tak wszechobecne, że jakikolwiek projekt o treści rewolucyjnej jest z góry skazany na niepowodzenie; każdy “przekaz” podciąga się bowiem równie łatwo pod “medium”, którym jest sam Kapitał. Oczywiście sytuacja jest beznadziejna – lecz jedynie głupotą byłoby brać to jako powód do rozpaczy, czy do ostatecznej nudy klęski. Nadzieja przeciw nadziei – rewolucyjna nadzieja Blocha [70] – przynależy do „utopii”, która nigdy nie jest całkiem nieobecna nawet kiedy jest najmniej obecna; i przynależy także do sfery religijnej, w której brak nadziei jest ostatecznym grzechem przeciw duchowi świętemu, zdradą boskości wewnątrz, błędem przeciw stawaniu się człowiekiem. „Karmiczna [71] powinność” w sensie Bhagavad-Gity [72] – lub w sensie „rewolucyjnej powinności” – nie jest czymś narzuconym przez Naturę, jak siła ciążenia czy śmierć. To wolny podarunek Ducha, który można zaakceptować lub odrzucić – i obie możliwości są ryzykowne. Odrzucać znaczy ryzykować umieranie bez bycia żywym. Akceptacja jest nawet bardziej niebezpieczną ale daleko bardziej interesującą możliwością. To wersja zakładu Pascala [73] – tym razem nie o nieśmiertelność duszy, ale po prostu o zwykłą egzystencję.

By użyć religijnej metafory (której jak dotąd staramy się tak bardzo uniknąć) nowe milenium zaczyna się pięć lat przed końcem stulecia, kiedy Jeden Świat nastał się i przepędził wszelkie rozdwojenie. Z judeochrześcijańsko-islamskiej perspektywy jest to jednak fałszywe milenium Antychrysta; który objawił się nie jako „osoba” (to być może wyjątek w świecie archetypów) lecz jako tożsamość bezosobowa, siła contra naturam – entropia upozorowana jako życie. W tym ujęciu panowanie niesprawiedliwości musi być i będzie zakwestionowane w prawdziwym milenium, przez przyjście mesjasza. Lecz mesjasz również nie jest w tym świecie pojedynczą osobą – jest to raczej zbiorowość, w której każda indywidualność się spełnia i w ten sposób (znowu metaforycznie lub w wyobraźni) staje się nieśmiertelną. „Lud-mesjasz” nie wstępuje w homogeniczną identyczność ani w piekielną separację entropicznego kapitalizmu, lecz w różnorodność i obecność rewolucji – w walkę, „świętą wojnę”. Na samym tym fundamencie możemy zacząć pracę nad teorią pojednania pozytywnych sił religii i sprawy oporu. To co tutaj oferujemy to po prostu początek początku.

Notatka o Nacjonalizmie

Uważane za kwintesencjalizację hierarchii i separacji -Państwo, może kopiować samo siebie na każdym poziomie doświadczenia - od indywidualnej psyche aż do praw narodów. Ponadto, społeczeństwo może istnieć w teorii obywając się bez Państwa - i faktycznie istniało właśnie tak przez prawie milion lat, a 99% tego czasu rozciąga się na gatunek ludzki - dzięki wytrwałości zwyczajów i instytucji - oraz mitemów - które wydają się być zaprojektowane do tego właśnie celu, np. do stłumienia Państwa i uświadomienia Społeczeństwa. Wojna sarna w sobie może być jedną z tych instytucji "Społeczeństwa przeciwko Państwu", odkąd (w swojej "prymitywnej" formie) działa w celu rozproszenia władzy i bogactwa, niż raczej koncentruje się na nich. Na następnym poziomie możemy powiedzieć, że szamanizm także ma tendencję do rozsadzania władzy od środka w swoim podkreślaniu bezpośredniego doświadczenia niż raczej zwykłej symbolizacji (np. szaman "naprawdę" musi uzdrowić pacjenta, medium "naprawdę" musi zostać opętane, w innym wypadku ich prestiż wyparowuje: - w niektórych plemionach szamańska porażka była karana wygnaniem lub śmiercią). Proto-Państwo musi w takim wypadku wyłonić się w momencie załamania siły odśrodkowej, podczas wojny i religii. Zmiany w strukturze ekonomicznej wydają się pochodzić właśnie z tego załamania niż raczej je powodować.[74] Na przykład, zastąpienie gospodarki zbieracko-łowieckiej przez rolnictwo nic dało w końcowym efekcie proto-Państwa. Nie możemy nawet winić Państwa za specjalizację pracy, od kiedy jesteśmy doskonale zdolni wyobrazić sobie (razem z Fourierem) mniej-niż-Państwowe Społeczeństwo oparte na dość całościowej ekonomii. Państwo wydaje się prawie, że sui generis - jego narodziny są okryte pewną tajemnicą. Coś poszło gdzieś źle - stare mity (oparte na obustronności i redystrybucji) zawaliły się przed mocą nowej "historii" opartej na separacji i akumulacji. Dokładna chwila została stracona, mimo że prawdziwe Państwo roztacza swój archeologiczny wgląd gdzieś około czwartego i trzeciego tysiąclecia w Sumerze i Egipcie. W obydwu przypadkach sfery wojny i religii wydają się łączyć w celu wyprodukowania figuratywnych i dosłownych struktur piramid niemożliwych do utworzenia bez podatków i niewolnictwa. Tendencje odśrodkowe społeczeństwa są stopniowo zastępowane przez konsolidację siły i bogactwa, aż do osiągnięcia punktu krytycznego w katastroficznym wyłonieniu się "króla-kapłana" i raczkującej biurokracji -niezłomnych znaków prawdziwego Państwa.

Esencja Państwa znajduje się w formie symbolicznej jako zapośredniczeniu, oraz w zapośredniczeniu jako alienacji. Te abstrakcje denotują brutalną rzeczywistość: Pojawienie się Historycznego Cmentarza. Separacja i wywłaszczenie muszą być dokonywane symultanicznie, zarówno na symbolicznym, jak i faktycznym planie. Symbole muszą być tworzone, by czynić "dzieło" akumulacji - Państwo nie może wyczerpywać swojej energii w nieustannym i ciągłym tworzeniu siebie. Pismo na przykład, jest techniczną formą symboliczną do punktu, gdzie moc może "oddziaływać z dystansu" - stąd "magia" pisma, jego hermetyczne pochodzenie - ale pismo samo w sobie mogło zostać wynalezione w celu wprowadzenia w życie o wiele bardziej podstawowej formy symbolicznej - np. pieniądza.

Sprawdźmy hipotezę mówiącą, że Państwo jest niemożliwe bez pieniędzy jako wymiany symbolicznej. Nawet najbardziej prymitywny król (postawiony w opozycji do "starszego" lub "wodza"), może zostać zdefiniowany wyłącznie poprzez stworzenie niedoboru i akumulacji bogactwa - a ten podwójny proces może być reprodukowany tylko przez jego symbolizację. Ogólnie znaczy to, że król jest jakoś "uświęcony", a zatem symbolizuje to w nim (lub niej) pewien ruch energii znajdujący się gdzieś w środku lub pomiędzy nadwyżką i niedoborem. Ale ten ruch musi być utrudniony, jeżeli transfer energii jest w stanie przyjąć jedynie surową, materialną formę (rzeczywiste krowy lub garnki pszenicy). Zasadnicza wymiana bezpieczeństwa-na-bogactwo, która definiuje prawdziwe Państwo musi być zamieniona w symbol, w celu wykroczenia poza to, co może być nazwane przyrodzonym egalitaryzmem materii, jej sprzeciwem, jej naturalnym oporem na akumulację. "Ochrona" ponadto nie ma żadnej oczywistej podstawy materialnej, podczas gdy bogactwo ma - stąd Państwo będzie w niekorzystnym stosunku do wymiany, jeżeli nie jest w stanie pokazać swojej mocy w symbolicznej (nie-materialnej) formie - jak coś za nic.

Jeżeli jednak Państwo pozostaje niemożliwe bez pieniędzy (nawet w swojej najmniej spodziewanej, egzotycznej czy prymitywnej formie), istnienie pieniędzy wydaje się całkiem możliwe bez Państwa. Nasz najlepszy dowód na to pochodzi nie tylko z przeszłości, ale również -że się tak wyrażę - z przyszłości.

W przeszłości możemy zauważyć istnienie pieniędzy w symbolicznej i społecznej konstrukcji ofiary. Kiedy plemię rozrasta się poza punkt, w którym nie może już odtworzyć się ponownie, na przykład za pomocą ofiary ze zwierzęcia, wtedy możemy założyć, że "należny podział" byłby symbolizowany przez jakiś znak. Od punktu, w którym "duchowa treść" tych znaków zostaje przeniesiona w sferę ekonomiczną, poza ofiarę (jak na przykład lidyjskie monety świątynne z 7 w.p.n.e.), istnienie znaków ułatwia "stworzenie niedoboru" poprzez symbolizację akumulacji kapitału. W ten sposób pieniądze poprzedzają Państwo. Jeżeli chcielibyśmy zepchnąć pochodzenie pieniędzy o wiele dalej w przeszłość, moglibyśmy przeanalizować tajemnicze znaki gliniane, które pojawiają się w Neolicie na "Bliskim Wschodzie", około 7 tysiąclecia p.n.e., z pewnością jako przeliczniki towarów. Prawdziwe dobra, które są obecne jedynie w symbolicznej formie, już wtedy wyrażają możliwość niedoboru - i faktycznie, te gliniane przeliczniki prawie z pewnością oznaczają długi. Kiedy same symboliczne przeliczniki są w takim wypadku symbolizowane przez pismo - koncept, który pojawia się właśnie w tym konkretnym momencie, datowany na około 3100 r. p.n.e. w mieście Uruk - możemy mówić nie tylko o pieniądzach, ale o bankowości: centralizacji długów w religijno-politycznym przecięciu się władzy - Świątyni. Dlatego też, by wyłożyć to bez ogródek, pieniądze istnieją 4000 lat zanim przekształcą się w formę, która umożliwi powstanie prawdziwego Państwa.

Jeżeli popatrzymy w przyszłość - np. na "logikę teraźniejszości" - zobaczymy o wiele bardziej wyraźnie, że pieniądze istnieją poza Państwem. W sytuacji, w której pieniądze "swobodnie" przepływają ponad granicami, na przekór wszelkiej politycznej ekonomii, tak jak w "neoliberalnym" wolnorynkowym internacjonalizmie, Państwo może zostać nagle odrzucone przez kapitał i zdefiniowane jako strefa bardziej deficytowa niż bogata. Państwo pozostaje z rangi definicji wtopione w produkcję, podczas gdy kapitał osiąga transcendencję czystego symbolizmu. W ostatnich pięciu latach kapitał osiągnął niemal absolutną wyżynę, od czasu, gdy ponad 90% całego kapitału nie odnosi się do niczego w sferze produkcji, nawet nie do brudnego, przestarzałego symbolu zwanego "gotówką" - mimo, że cały świat produkcji pozostaje całkowicie we władzy pieniądza do tego stopnia, że nawet pomidor nie może być wyhodowany i zjedzony bez pośrednictwa wymiany symbolicznej.

Paracelsus powiedział kiedyś drobnemu królowi niemieckiemu: "Wasza Wysokość jest prawdziwym alchemikiem, a nie ja (pospolity partacz)! Wasza Wysokość jest w stanie dawać bankowi jedynie monopol prawny do bicia monet, a potem go pożyczać. Zatem jest w stanie tworzyć coś z niczego, o wiele bardziej prominentny akt, niż przekształcanie ołowiu w złoto!". Dowcip polega tu na tym, że król nie był prawdziwym alchemikiem. Punkt przecięcia magicznego aktu znajduje się w banku, a nie na dworze. Jeżeli wszystkie trony całego świata byłyby dłużne wobec stworzonych przez siebie banków, zmieniłoby się centrum władzy. Kiedy rządy rezygnują ze swojej starożytnej roli ochrony, kapitał wreszcie się wyzwala -rządy mogą teraz zapewnić wyłącznie nic za nic - ich władza zostaje zniszczona. Ich władza wyemigrowała do sfery czystego symbolizmu.

W ten sposób pieniądz i Państwo nigdy - w żadnym punkcie - nie były dokładnie identyczne lub nawet złączone w sojuszu. Jak w paradoksalnym związku pieniądza i religii, pieniądz i Państwo są czasem w konspiracji, czasem współzawodniczą, czasami zaś wypowiadają sobie wojnę. Bóg i Moloch, Mamon i Moloch - zawiłości ich kosmicznego tańca mogły zostać odsłonięte w legendzie o Templariuszach - lub MFW! Pieniądz i Państwo (oraz religia) naprawdę posiadają nieskomplikowany paradoksykalizm starożytnego zagadnienia kury i jajka, ale o wiele bardziej całościowy związek; pytanie o skutek i przyczynę j est źle postawionym pytaniem.

Pieniądz, Państwo i religia: - wszystkie są siłami despotyzmu, ale nie tą samą siłą despotyzmu. Faktyczni(-kiedy są rozmieszczone przeciwko sobie samym, są \ stanie grać role sił wyzwolenia. Pieniądze na przykkid "kupują wolność"; populistyczne państwo może wywrzt., nacisk na banki, w ten sposób uwalniając swoich obywateli od "władzy pieniądza"; religia była znana z organizowani:, swojej "wyższej moralności" przeciwko zarów ekonomicznej, jak i politycznej niesprawiedliwości.

Ponadto, Państwo nie pojawia się od razu w swojej "absolutnej formie". Jeżeli społeczności "prymitywne" posiadają instytucje, które skutecznie powstrzymują powstanie Państwa, to jego pojawienie się nie może wymazać tych instytucji ze skutkiem natychmiastowym. Wczesne Państwo musi wciąż wspólistnieć wraz ze "zwyczajami i prawami", które umożliwiają Społeczeństwu opieranie się jego mocy. W starożytnej Irlandii na przykład, monarchia była zależna od (i często musiała z nimi walczyć) pół-niezależnych grup wojowników - fianna, których życie było podporządkowane źródłom władzy (najazdom) i bogactwa (polowaniom), które pozostawały zasadniczo poza kontrolą Państwa. Antropologia "Społeczeństwa przeciwko Państwu" może zostać rozciągnięta na socjologię historycznych systemów państwowych takich jak "feudalizm", w którym niektóre potencjalne instytucje i mitemy pracują przeciwko totalnej akumulacji władzy -zwykle kosztem przemocy. Ponadto, jak pisał Karl Polyani, pieniądz jest także w kulturach "przednowoczesnych" trzymany w pogotowiu, nie tylko w społecznościach "prymitywnych" (gdzie pieniądze po prostu się nie pojawiają), ale także w wielu kompleksowych systemach państwowych. "Klasyczne cywilizacje", takie jak Mezopotamia, Grecja, Mezoameryka, Egipt czy nawet Rzym zachowały struktury redystrybucji bogactwa do pewnego stopnia - nawet jeżeli tylko jako panem et circenses; nikt nie mógł ustanowić "wolnego" rynku w takich okolicznościach, gdyż jego oczywista nieludzkość rozbiłaby każdą istniejącą zasadę • obustronności - nie wspominając o prawie religijnym. Zostało to zostawione naszej, chwalebnej, nowoczesnej erze, utworzeniu Państwa jako władzy absolutnej i pieniędzy "wolnych" od wszystkich społecznych restrykcji. Rezultat może być obwołany państwem kapitalistycznym: władzą pieniądza oddanej władzy wojny. Ostatecznie, od kiedy walka z komunizmem została wygrana, byłoby logiczne oczekiwać ostatecznej i nieodwołalnej walki pomiędzy Kapitałem, a Państwem o czystą i niepodważalną władzę. Zamiast Państwa Molocha pojawia się wiedza, która została pobita już potajemnie dawno temu (wszystkie trony są w beznadziejnych długach...) i skapitulowała bez cienia żalu ku triumfowi Mamona. Z kilkoma wyjątkami, narody przewracają się przez siebie wzajemnie w swoim uwielbieniu dla "prywatyzacji" wszystkiego, od służby zdrowia do więziennictwa, powietrza i wody oraz świadomości samej w sobie. "Ochrona" - jedyna prawdziwa wymówka dla istnienia Państwa - wyparowuje z każdej sfery rządowych wpływów, od podatków do "praw człowieka". Państwo wydaje się jakoś wierzyć, że może abdykować nie tylko ze swojej pozostałej władzy nad pieniędzmi, ale nawet ze swoich podstawowych funkcji i dodatkowo przetrwać jako wybrana armia okupacyjna! Nawet Stany Zjednoczone, które przechwalają się, że są jedyną i ostateczną "super siłą", znalazły się w punkcie swojego właściwego, apokaliptycznego zwycięstwa zredukowane do najemnej siły pod rozkazami międzynarodowego Kapitału - grzmiącej zmowy krzaków[75] butnie przechwalającej się swoją krucjatą wymierzoną w zrzucenie z tronu "Hitlera" Środkowego Wschodu, ale zdolnej tylko do wysługiwania się interesom karteli i banków naftowych. Narodowe granice muszą przetrwać, tak by polityczni najemnicy byli w stanie odwrócić kierunek podatków w celu zapewnienia "korporacyjnego zysku"; tak by spore profity mogły zostać wyciągnięte ze spornej wymiany walutowej; tak by siła robocza została zdyscyplinowana przez "migrujący" kapitał. W innym wypadku Państwo nie zachowa żadnej, prawdziwej funkcji - wszystko pozostałe jest tylko pustym rytuałem oraz czystym terroryzmem "wojny z przestępczością" (np. postspektakularna wojna Państwa ze swoją własną biedą i różnicami). Thatcher i Reagan przepowiedzieli z prawdziwą wnikliwością, co rząd, powinien i zrobiłby, jeżeli spełniłby swój ostatni, historyczny obowiązek - obalenie Imperium Zła. Rząd zdemontowałby się na ochotnika (na ludzkie żądanie, oczywiście) i z wdziękiem roztopił w heglowskim absolucie: - pieniądzu.

Oczywiście mówić o "końcu Historii", kiedy nie skończyło się jeszcze (na przykład) pismo - nie z powodu materialnej produkcji - jest zwykłą formą obłędu - być może nawet ekstremalną formą! Jak religia, Państwo po prostu zawiodło przy "odejściu" - faktycznie, w dziwnym wymiarze tezy mówiącej o "Społeczeństwie przeciwko Państwu", możemy sobie ponownie wyobrazić Państwo jako instytucjonalny typ "zwyczaju i prawa", który Społeczeństwo może użyć (paradoksalnie) przeciwko znacznie bardziej "ostatecznemu" kształtowi władzy - "czystemu kapitalizmowi". To niewygodna myśl dla dobrego anarchisty; zawsze mieliśmy tendencję; do widzenia Państwa jako wroga, a kapitalizmu jako jednego z jego aspektów czy "przypadłości". Idealną opozycją anarchii jest monarchia.[76] W tym sensie mogliśmy zcostać przechytrzeni przez syndykalizm i "komunizm rad", które wynalazły przynajmniej bardziej dojrzałą ekonomiczną krytykę władzy. Jak ogólnie cała lewica, także anarchizm upadł w 1989 (na przykład rosnący, północno-amerykański ruch nagle implodował) w każdym calu, ponieważ w tym momencie nasz wróg - Państwo, także upadło potajemnie. W celu wbicia się w lukę pozostawioną przez porażkę komunizmu, potrzebowaliśmy krytyki kapitalizmu jako jedynej siły w zjednoczonym świecie. Nasza ostrożna pokrętna krytyka świata podzielonego na dwie formy państwowo-ekonomicznej władzy stała się nagle nieistotna. W próbie skorygowania tego braku wierzę, że potrzebujemy nowej teorii "nacjonalizmu", jak równiez nowej teorii kapitalizmu (i oczywiście, także nowej teorii religii). Jak dotąd, jedynym interesującym, modelern dla naszych potrzeb jest EZLN w Meksyku - (jest to bardzo satysfakcjonujące widzieć ich slogany rozsiane po całym Dublinie) - i byłoby warto przeanalizować ich teorię-i-praxis dla inspiracji. EZLN jest pierwszą rewolucyjną siłą definiującą siebie w opozycji wobec "globalnego neoliberalizmu"; zrobiła to bez pomocy czy wpływu "Międzynarodówki", ponieważ pojawiła się w tym samym momencie, w którym zniknęła "Moskwa". Otrzymała ona wsparcie pozostałości Teologii Wyzwolenia, jak również tajnych ognisk szamanów i starszyzny Indian Maya. W rdzennie amerykańskim wyczuciu świata jest to ruch "narodowy" i dodatkowo czerpie on swoją polityczną inspirację od Zapaty, Villi i Floresa Magona (np. dwóch agrarnych anarchosyndykalistów i jeden anarchokomunista). Jest on natchniony "empirycznymi swobodami" niż raczej purystyczną ideologią.[77] Nic dziwnego, że "New York Times" nazwał Chiapas pierwszą "postmodernistyczną" rewolucją; faktycznie, jest to pierwsza rewolucja XXI wieku.

James Connolly, jeden z założycieli IWW, wynalazł w Irlandii teorię mówiącą, że socjalizm i nacjonalizm są częściami jednej i tej samej sprawy - i dla tej teorii wycierpiał męczeńsko w 1916. Z jednego punktu widzenia teoria Connolly'ego mogła prowadzić do "Narodowego Socjalizmu" z Prawej Strony - ale z innego punktu widzenia prowadzi ona do "nacjonalizmu trzeciego świata" z Lewej Strony. Teraz, kiedy oba te ruchy są martwe, możliwe jest jaśniejsze ujrzenie tego, w jaki sposób teoria Connolly'ego pasuje także do anarchistycznych i syndykalistycznych idei jego własnego okresu, takich jak volkizm Gustawa Landauera czy "Strajk Generalny" Sorela. Te idee zaś, można wyśledzić już w pismach Proudhona na temat kolektywizacji i "anarchofederalizmu".[78] Przez to, że moglibyśmy zaproponować "neoproudhońską" interpretację powstania Zapatystów, idee Connolly'ego mogłyby przybrać dla nas nowe odniesienie.[79] Dzisiejszy nacjonalizm zmierza do zderzenia z kapitalizmem, z tego prostego powodu że naród per se został zredefiniowany przez Kapitał jako strefa uszczuplenia. Innymi słowy, naród może zarówno poddać się przed kapitalizmem lub się mu przeciwstawić - nic ma trzeciej drogi, żadna "neutralność" nie wchodzi w rachubę. Pytanie, jakie stawia naród jako strefa oporu jest takie: czy zapoczątkować swoją rewoltę z Prawicy (jako "hegemoniczna partykularność"), czy z Lewicy (jako "nie-hegemoniczna partykularność"). Nie wszystkie narody są strefami oporu i nie wszystkie strefy oporu są narodami. Ale gdziekolwiek dwoje ze sobą do pewnego stopnia koincyduje, wybór staje się nie tylko etycznym, ale także politycznym procesem.

Podczas Amerykańskiej Wojny Secesyjnej, anarchista Lysander Spooner odmówił poparcia obydwu stronom - Połudn i owi, ponieważ było winne towarowego niewolnictwa i Północy, ponieważ była ona winna płacowego niewolnictwa - i ponadto dlatego, że zabraniała ona prawa do odłączania się oraz oczywiście sine qua non, wszelkich prawdziwie wolnych zrzeszeń. W tym znaczeniu nacjonalizm musi zawsze być w opozycji z powodu swojej hegemonii - a secesja zawsze musi być poparta przez to, że jest anty-hegemoniczna. To znaczy, że może być ona wspierana do takiego stopnia, w którym nie szuka władzy kosztem czyjegoś nieszczęścia. Żadne Państwo nigdy nie osiągnie tego ideału - ale niektóre "narodowe potyczki" mogą być uznane za obiektywnie rewolucyjne pod warunkiem, że spełniają minimalne wymagania - np., że obydwa są nie-hegemoniczne i antykapitalistyczne. W "Nowym Świecie", do takich ruchów można by może zaliczyć ruch secesyjny Hawajów, niepodległość Puertio Rico, maksymalną autonomię dla "narodów" Rdzennych Amerykanów, EZLN i przynajmniej w teorii ruch bioregionalistów w Stanach Zjednoczonych - i prawdopodobnie wykluczyć (z pewnym żalem) takie ruchy, jak nacjonalizm Quebecu i ruch milicyjny w Stanach Zjednoczonych. We Wschodniej Europie możemy dostrzec potencjał w takich państwach jak: Słowenia, Bośnia, Macedonia, Ukraina - ale nie Serbia czy Rosja. Na "Środkowym Wschodzie" nie można powstrzymywać wsparcia dla Czeczenii i Kurdów. W Zachodniej Europie trzeba stać w opozycji do UE, a małe narody najbardziej podatne na skruszenie przez ciężar euro-śmieci i eurodolarów, powinny być zachęcane do trzymania się z daleka od Unii lub do tworzenia opozycji w jej środku. Obejmuje to brzeg Atlantyku, od Maroka (gdzie opór Berberów i niepodległość nomadów z Sahary mają naszą sympatię) do Irlandii, Danii i być może Skandynawii, krajów bałtyckich i Finlandii. Celtycki secesjonizm powinien być motywowany w Szkocji, Walii, Brytanii i Man; to dodałoby silnego socjalistycznego i zielonego odcienia każdej możliwej koalicji małych Państw Atlantyckich.

W Północnej Irlandii najlepszym możliwym rozwiązaniem "Kłopotów" mogłaby być niepodległość Ulsteru oparta na socjalistycznej antysekciarskiej solidarności - może to marzenie, ale o wiele bardziej interesujące niż "Pokój" za wszelką cenę - a wolny, rewolucyjny Ulster bez wątpienia wniósłby niewiarygodną dawkę energii w ruch antykapitalistyczny - pomimo jego rozmiarów, Ulster mógłby stać się liderem każdego takiego ruchu - posiadałby kolosalny prestiż moralny.

Ponieważ oddaliśmy się marzeniom, wyobraźmy sobie, że antykomunistyczny/antykapitalistyczny ruch rodzi się w Europie i sprzymierza z nowymi ruchami wewnątrz Islamu, już nic "fundamentalistycznymi" i hegemonicznymi, ale całkowicie antykapitalistycznymi i stojącymi w opozycji do kultury "Jednego Świata". W drodze wzajemności tworzy się przymierze pomiędzy antykapitalistycznymi i anty"europejskimi" państwami wybrzeża Atlantyku - i symultanicznie, w tych wszystkich krajach zaczynają działać rewolucyjne siły na rzecz społecznej i ekonomicznej sprawiedliwości, środowiskowego aktywizmu, anty-hegemonicznej solidarności oraz "rewolucyjnej różnicy". Organizacje pozarządowe i grupy religijne użyczają swojego logistycznego wsparcia w walce. W międzyczasie możemy sobie wyobrazić kryzys kapitalizmu na skutek jednego z miriad powodów, od upadku banków do katastrofy środowiska naturalnego. Nagle, radykalna, populistyczna krytyka "neoliberalizmu" zaczyna mieć sens dla milionów robotników, rolników, ludności plemiennej, x-klasowych wyrzutków i artystów, heretyków, a nawet "drobnej burżuazji" - właścicieli sklepów i fachowców...

..."Po Rewolucji" wszystkie nacjonalistyczne formy będą oczywiście musiały zostać ostrożnie przemyślane. Celem "neoproudhońskiego federalizmu" byłoby uznanie wolności w każdym punkcie organizacji tego kłącza, nieważne jak małym - nawet w pojedynczej jednostce lub drobnej grupie "secesjonistów". Te swobody musiałyby być bez wątpienia zapewnione przez ciągłą walkę z "naturalnymi" tendencjami do chciwości i głodem władzy właściwymi każdej jednostce i zbiorowości. Ale jest to sprawa przyszłości. W teraźniejszości mierzymy się z monumentalnym zadaniem skonstruowania antykapitalistycznego ruchu oporu wychodzącego ze strzaskanych resztek radykalizmu; trochę kleju, trochę bibuły i trochę gorącej retoryki. Nie możemy sobie dłużej pozwalać na ignorowanie polityki. To nie znaczy, że mam zamiar zniszczyć doskonałą, anarchistyczną legendę i zagłosować pierwszy raz - kiedy głosowanie w moim kraju nic nie znaczy i nie przynosi nic, nawet 5$ czy darmowego napoju (jak za starych dni Tammany Hall). Traktuję politykę w cląusewitzowskim sensie.[80] A wojna kieruje się w stronę dziwnych śpiochów - nawet w stronę niespodziewanych kamratów i sprzymierzeńców. Chciałbym wierzyć, że rewolucja może być bezkrwawa "wojną o pokój" - ale jak dobry harcerz, trzeba być przygotowanym.

Hakim Bey Dublin, 23. IX 1996

[1] Dłuższa wersja tego wywiadu znajduje się we wstępie do niemeckiego tłumaczenia książki Immediatism albo Radio Sermonettes

[2] Hakim bey, Immediatism/Radio Sermonettes, Autonomedia Publishing, New York 1992 - przyp. tłum.

[3] Hakim Bey, Poetycki Terroryzm, Wyd. Der Rumtreiber, Kraków 2003 - przyp. tłum

[4] Palimpset

[5] Rewolucyjny ruch w Meksyku skupiony w organizacji EZLN - Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego, która wywołała tam powstanie na rzecz autonomii prowincji Chiapas, zamieszkanej przez rdzenną ludność indiańską, na początku 1994 r. i które zostało czasowo stłumione przez liczącą 5000 żołnierzy armię rządową w 1998, co wywołało falę protestów opinii międzynarodowej. EZLN jednak po krótkim czasie wznowiło walkę. - przyp. tłum

[6] Ta wersja, niekoniecznie ostateczna, została przyjęt z krytycyzmem i pomocą przez kilka grup: Libertarian Book Club of New York, kolektyw edytorski Autonomed'a z Brooklynu oraz Garden of Delight z Dublinu; opin'e są jednak moje własne, a nie cudze.

[7] zob. M. Serres, Hermes.

[8] Co oznacza po prostu "SZYBKA", "WARTKA" (sieć). - przyp. tłum.

[9] Stara definicja alchemii.

[10] Gustav Landauer (1870-1918) - niemiecki myśliciel i działacz społeczny, redaktor pisma The Socialist i członek grupy literackiej Neue Gemeinschaft. Początkowo głosił poglądy typowe dla anarchizmu ze szkoły rosyjskiej, by stopniowo przechodzić na pozycję anarchofederalizmu inspirowanego ideami Proudhona łącząc to z doświadczeniem mistyków niemieckich tj. Mistrz Eckhart. Brał czynny udział w powstaniu Bawarskiej Republiki Rad, podczas tłumienia której został zastrzelony w więzieniu. Jego najbardziej znana praca, do której odnosi się też Bey, to For Socialism. - przyp. tłum.

[11] W jednym znaczeniu, kapitalizm wydaje się stawać "nieuchronny" w wynajdywaniu niedoboru - pierwszy moment wywłaszczenia. Ale gdzie dokładnie leży ta chwila? Rolnictwo długo wychodzi z kryzysu - ale wiele uprawiających ziemię społeczności plemiennych pozostaje ciągle antyautorytarnych i zorientowanych-na-dar, tak jak najczystsi myśliwi-zbieracze. Starożytne państwa hierarchiczne (Sumer, Egipt, Chiny dynastii Shang itp.) i nawet feudalizm ciągle podtrzymywały ekonomię obustronności i redystrybucji; - Rynek, tak jak "przewidziany" przez klasycznych ekonomistów, po prostu nie mógł się pojawić (zobacz Karla Polyaniego). Ponadto, każde zagrożenie jego pojawieniem się, napotykało czujny opór (jak mógł przewidzieć to Clastres): separacja i wywłaszczenie nigdy nie pojawiały się nie kontestowane, a zatem nigdy nie pojawiły się w swojej absolutnej formie. Nie istnieje faktycznie żadne prawo cyrkulacji i wymiany, żaden historyczny fatalizm, żadna przeznaczona atomizacja społeczeństwa i żaden zjednoczony świat reprezentacji. Kapitalizm istnieje - ale nie sam; rewolucja jest jego drugą stroną. I vice versa...

[12] Niepotrzebnie byłoby mówić, że te generalizacje nie martwią się o rzeczywistość, ale raczej o ideologię globalnego Kapitału (ideologia "postideologicznej kontry") - zatrute deklaracje "informatycznej ekonomii" - pantomima "deregulacji" (jak można mówić o rewolucji, kie Kapitał zdążył już rozbić wszelkie reguły?). Oczywiście Kapitał nie przekroczył naprawdę produkcji, ale zwyczajnie ją przesunął - gdzieś w pobliże zarządu cmentarza czy dyspozytorni odpadów. Kapitał chce ekstazy, nie tayloryzmu; pożąda czystości, bezcielesności.

[13] Wspominamy o tych elementach nie po to, żeby się na nie zgodzić, ale żeby podkreślić, że Islam nie jest monolitem "fundamentalizmu".

[14] W oryginale autor na oznaczenie słowa "lud" używa niemieckiego słowa "volk", co odnosi się pośrednio do XIX wiecznego "volkizmu", który ten termin wytworzył jako główną oś postulowanego życia społecznego. Volkizm był ruchem społeczno-religijno-filozoficznym (sic!) powstałym w drugiej połowie XIX w. na terenie Niemiec, który poza nimi miał raczej słaby odzew. Idee volkistowskie można znaleźć w poglądach takich myślicieli, jak filozofowie Fichte i Herder czy iriozofowie tj. Guido von List oraz Jorg Lanz von Liebenfels. Volkizm głosił oparcie się w życiu społecznym na wartościach pochodzących od ludu mającego być łącznikiem Niemców ze starożytną, chwalebną przeszłością, która opierać się z kolei miała na ideach "krwi i rasy". Powrót do tych wartości miał umożliwić na poły mistyczną rewitalizację kultury niemieckiej. Volkizm mocno wpłynął na narodowy-socjalizm w Niemczech, jak również na współczesne neopogaństwo o odcieniu skrajnie prawicowym. - przyp. tłum.

[15] Musimy koniecznie czytać Proudhona, Marksa, Nietzschego, Landauera, Fouriera, Benjamina, Bachtina, IWW (Industrial Workers of the World - przyp. tłum.) itp. w sposób, w jaki EZLN ponownie czyta Zapatę!

[16] Wszystko zależy od spojrzenia, które mówi, że dwie siły - autonomia i federacja - nie są sobie przeciwstawne, ale komplementarne lub nawet współdziałają; jeżeli jest to paradoks, w takim razie trzeba go ożywić. Etniczne czystki i agresywny szowinizm mają być wobec siebie w opozycji z punktu widzenia federalizmu i solidarności, ponieważ hegemonia takiej reakcji po prostu reprodukuje hegemonię (okrucieństwo) jednego świata, a nawet ją zwiększa. A autentyczna (niehegemoniczna) różnica musi być broniona, bo (lub o tyle, o ile) nie może lub "nie powinna" być wymazana przez Molocha kapitalistycznej świadomości. Autonomia bez federalizmu jest mało prawdopodobna, w najgorszym razie jest reakcyjna - ale federalizm bez autonomii po prostu zagraża wartościom które jednoczą jihad - własnej determinacji lub "empirycznym swobodom".

[17] "Maquis" - nazwa używana podczas II Wojny Światowej na określenie ruchu oporu we Francji. - przyp tłum.

[18] "Maltuzjanizm" jest teorią społeczno-ekonomiczną stworzoną przez Thomasa Malthusa (1766-1834), który próbował tłumaczyć nędzę społeczną zbyt dużym i szybkim przyrostem naturalnym. - przyp. tłum.

[19] Satori - japońskie określenie używane w ZEN na wyrażenie stanu oświecenia, podczas którego dochodzi do naturalnego zrozumienia związku łączącego człowieka ze światem, wyrastającego ze zrozumienia tathagaty - bycia rzeczami takimi, jakimi są.

[20] Termin "sztuka" został tu użyty w dwóch różnych znaczeniach: - pierwsze znaczenie jest być może romantyczne w tym, że kieruje się do dylematu artysty per se oraz problemu "awangardy". Ale drugie znaczenie mierzy w rozwiązanie całego pytania odseparowania sztuki w ..., które jest "normalne" i które przecina się (w rzeczy samej prawie koincyduje) z obszarem żywego doświadczenia. Codzienne i niecodzienne nie są tu już dłużej w opozycji, a być może nawet w konspiracji lub też w tańcu stopionych zarysów. Chropowaty truizm: - dobrze uczyniony moment jest właśnie tą konstrukcją życia samego w sobie, nasycenia życia sobą; znaczy to, iż tradycyjne kultury nie mogły dokonywać rozróżnienia pomiędzy życiem, a sztuką. Jeżeli marny mówić o "sztuce politycznej", możemy to robić jedynie w sensie dochodzenia do faktu, że dla nas Kapitał definiuje się w kontekście połączenia między tymi rzeczami, które "nie mogą" być rozdzielone. Ale jest to problem dla każdego "pracownika", a nie tylko dla "pracownika kulturowego" -tak więc w tym sensie sztuka zaczyna się stawać tożsama z "rewolucyjnym działaniem".

[21] System Ai-Ki-Do (Drogę Harmonii lub Miłości) stworzył japoński mistrz sztuk walki Morihei Ueshiba (1883-1969). - przyp. tłum.

[22] W wierzeniach ludów Oceanii bezosobowa nadnaturalna siła wyrażająca się w działaniu duchów

[23] ceremonialna biesiada indiańska wydawana dla popisywania się zamożnością; gospodarz niszczy lub rozdaje część swego majątku

[24] niezgodną z naturą

[25] Max Weber, niemiecki socjolog, sformułował teorię zgodnie z którą protestantyzm stworzył warunki dla rozwoju kapitalizmu

[26] radykalne sekty protestanckie w XVII-wiecznej Anglii. Zob. A. Tokarczyk, Protestantyzm, Warszawa 1980

[27] Mimo to Bey dostrzega – odmiennie niż wielu jego towarzyszy – że religia nie jest częścią kapitalizmu, establishmentu, Systemu.

[28] XVIII-wieczny poeta niemiecki odwołujący się do średniowiecznych tradycji mistycznych

[29] trochę dziwi mnie to rozróżnienie – czy reakcja nie jest oporem? Ta dychotomia wydaje się być fałszywa.

[30] VIII-wieczny poeta angielski, propagujący ezoteryczną wersję chrześcijaństwa. Zob. J. Tomkowski, Mistyka i herezja, Wrocław 1993

[31] francuski niezależny intelektualista lewicowy, sławny m.in. jako towarzysz „Che” Guevary

[32] sekta szyicka, nadająca islamowi wymiar ezoteryczny przez m.in. alegoryczną interpretację Koranu. Zob. np. J. Bielawski, Islam, Warszawa 1980

[33] mistyczna sekta muzułmańska

[34] tu Bey zbyt daleko posuwa się w uogólnieniach – np. prawicowa dyktatura Duvaliera na Haiti odwoływała się właśnie do religii voo doo. O religiach synkretycznych zob. np. G.J. Kaczyński, Czarny chrystianizm, Warszawa 1994

[35] Chodzi o tekst „Za i przeciw interpretacji” ze zbioru Millenium

[36] o szamanizmie zob. np. N. Drury, Szamanizm, Poznań 1994; P. Vitebsky, Szaman, Warszawa 1996

[37] Pierre Clastres, antropolog, badacz ludów indiańskich, autor m.in. Society against the State

[38] Konstantyn P. Kawafis (1863-1933), jeden z najsłynniejszych poetów greckich

[39] zob. J. Sierakowska-Dyndo, Granice wyobraźni politycznej Afgańczyków, Warszawa 1998

[40] Majowie – lud indiański starożytnego pochodzenia, zamieszkujący Jukatan

[41] potocznie zwanych Indianami

[42] w „koszule ducha”, które miały chronić przed kulami, ubierali się wyznawcy indiańskiej religii Tańca Ducha. W rzeczywistości jednak nie wzniecili oni powstania – Siedzący Byk (słynny pogromca gen. Custera) nawrócił się na tą religię kilkanaście lat po powstaniu. Zob. np. J. Gąssowski, Indianie Ameryki Północnej, Warszawa 1996

[43] zob. E. Nowicka (red.), Wielka Syberia małych narodów, Kraków 2000

[44] muzułmańskie prawo religijne

[45] Muammara Kadafiego. Zob. rozdział „Socjalizm muzułmański w Libijskiej Dżamahiriji” w: T. Fryzeł, Arabska myśl socjalistyczna, Warszawa 1985

[46] teoretyk szyickiego ruchu oporu przeciw władzy szacha w Iranie, twórca doktryny „tawhid” (islamskiego socjalizmu). Zob. W. Giełżyński, Rewolucja w imię Allacha, Warszawa 1977

[47] władza ulemów (ulema – duchowny muzułmański)

[48] rzecz pisana w 1996 r.

[49] japoński termin na określenie wielkich koncernów prywatno-państwowych

[50] pacyfistyczna sekta protestancka, powstała w XVII w. w Anglii

[51] taktyka polityczna trockistów, polegająca na przenikaniu do innych organizacji w celu rewolucjonizowania ich od wewnątrz

[52] egzystencjalizm to kierunek filozoficzny reprezentowany m.in. przez J.P. Sartre’a i A. Camusa; trudno dociec, co Bey miał na myśli przywołując go w tym miejscu (może wolność i odpowiedzialność jednostki?).

[53] Zauważmy – sam Bey na chrześcijaństwo patrzy z zewnątrz.

[54] angielskie „Troubles” – określenie na konflikt katolicko-protestancki w Irlandii Północnej od 1969 r. Zob. np. W. Gruszka, Konflikt w Irlandii Północnej, Warszawa 1977; W. Konarski, Nieprzejednani, Warszawa 1991

[55] Bey używa słowa „sectarianism” w znaczeniu „nienawiść religijna”

[56] Generalnie sympatie katolików są bardziej lewicowe niż protestantów. Praktycznie cały ruch irlandzki – od SDLP przez Sinne Fein do IRSP – sytuuje się na lewo od centrum. Protestanci głosują na ogół na partie prawicowe (Ulster Unionist Party) lub skrajnie prawicowe (Democratic Unionist Party), choć działa też lewicowa Progressive Unionist Party.

[57] United Irishmen – organizacja dążąca pod wpływem Rewolucji Francuskie do stworzenia niezależnej republiki irlandzkiej, w 1798 r. wznieciła nieudane powstanie.

[58] Ekumenizm!

[59] Można powiedzieć przez analogię, że polskim odpowiednikiem „celtyckiego chrześcijaństwa” byłby słowiański ryt Cyryla i Metodego (praktykowany przez pewien czas w USA – zob. F. Kmietowicz, Gdy Kraków był Trzecim Rzymem, Białystok 1994)

[60] Bey nie widzi tu, że stworzenie kolejnego Kościoła tylko pogłębi ten „sectarianism”, bo wielu uczciwych, prostych katolików przywiązanych jest właśnie do TEGO kościoła, do Rzymu, do papieża. Lepiej byłoby radykalizować katolicyzm w ramach Kościoła (jak czyni to choćby „teologia wyzwolenia”), bez wdawania się w schizmy i herezje. Równie dobrze można by w Ulsterze propagować – jako alternatywę dla katolicyzmu i protestantyzmu – prawosławie.

[61] Z tym, że taki ruch już w Irlandii istnieje od 1974 r. To Irlandzka Republikańska Partia Socjalistyczna – skrajnie lewicowe ugrupowanie niepodległościowe, uważające się za ponadwyznaniowe.

[62] Chłopski ruch powstańczy przeciw dynastii Han w II w.

[63] tajne stowarzyszenia chińskie, wyrosłe z bractw religijnych, obecnie na ogół związane ze zorganizowaną przestępczością

[64] rewolucja republikańska, która obaliła mandżurską dynastię Ts’in

[65] żydowski filozof religii (1878-1965), sympatyk syjonizmu wzywający do współpracy z Arabami, odnowiciel mistycznej tradycji chasydyzmu. O chasydyzmie zob. M.-A. Ouaknin, Chasydzi, Warszawa 2002

[66] właściwie Gershom G. Scholem (1897-1982), badacz judaizmu, zajmował się przede wszystkim kabalistyką

[67] Beyowi chodzi zapewne o grupy takie jak Bande Mataram i Anushilan Samiti, zwalczające terrorem brytyjskie panowanie na przełomie XIX/XX w.

[68] a dlaczego? Przecież cały esej naszpikowany jest przykładami grup religijnych mających takie samo stanowisko wobec władzy czy własności jak anarchiści i komuniści.

[69] Jak widzimy, Beyowi idzie o pozyskanie dla obozu Rewolucji religii (a także – w innym szkicu – nacjonalizmu), nie zaś o syntezę Rewolucji i Reakcji.

[70] Ernest Bloch (zm. 1977), filozof niemiecki, marksistowski rewizjonista, podejmujący dialog z religią. Zob. L. Kołakowski, Ernest Bloch – marksizm jako gnoza futurystyczna, w: Główne nurty marksizmu, Londyn 1988

[71] w teologii hinduistycznej zasada, że złe i dobre czyny w teraźniejszości rodzą złe i dobre skutki w przyszłości. Zob. A. Tokarczyk, Hinduizm, Warszawa 1986

[72] święta księga hinduizmu, część Mahabharaty

[73] zakład Blaise’a Pascala (XVII-wiecznego matematyka i filozofa francuskiego) odnoszący się do nieśmiertelności duszy: „jeśli (uznając ją) przegrasz – nie tracisz nic; jeśli wygrasz – zyskujesz wszystko”.

[74] "Załamanie" samo w sobie mogło mieć ekonomiczne powody, ale nie jesteśmy w stanie ich wykryć - oczywiście przeludnienie i zmiany klimatyczne nie są adekwatnymi "wyjaśnieniami".

[75] Krzak - w oryginale bush, jest aluzją do nazwiska amerykańskiego prezydenta, George'a Busha seniora. przyp. tłum.

[76] Faktycznie było kilka zabawnych i bezowocnych prób we Francji fin-de-siecle, aby ukuć połączenia pomiędzy anarchizmem i monarchizmem przeciwko wspólnemu wrogowi, rozpływającej się iluzji demokracji - oraz wyłaniającej się rzeczywistości kapitalizmu.

[77] Jak mówi Kaddafi: "W potrzebie, wolność pozostaje utajona".

[78] Kłótnia pomiędzy Marxem i Proudhonem była bardziej niefortunna dla historii, niż znacznie bardziej znana i sławna, kłótnia pomiędzy Marxem, a Bakuninem.

[79] I w ten sposób nie jest zaskakujące, że EZLN otrzymuje iskrę poparcia od irlandzkiej lewicy!

[80] Słynne hasło Carla von Clausewitza brzmiało: "Wojna, to polityka prowadzona innymi sposobami", zob. Carl Clausewitz, O wojnie, Wyd. Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1958 - przyp. tłum.