Na moim blogu zamierzam utrzymywać taki porządek, jaki sam uznam za stosowny, trzymając określone rzeczy w określonych szufladkach i jak by to nie było amatorskie i tak będzie lepsze od etykietowania stosowanego w świecie neoliberalnego maja, gdzie większość znanych i lubianych nalepek ekono-polityko stała się tak wytarta, że ich przyklejenie do konkretnej persony czy grupy, nie dostarcza już obserwatorowi żadnej przydatnej informacji. Częściej nalepki te są wręcz mylące, albo z uwagi na to, że ich pierwotna treść stała się nieczytelna, bądź też dlatego, że zostały celowo przekręcone czy zdeformowane celem instrumentalego użycia przeciw komuś. Nie będzie chyba zbyt naciąganą tezą, że obecnie używana taksonomia jest częścią neolibowego mumbo-jumbo, i służy, podobnie jak np. słowa-klucze „pracodawca”, „konsument” czy „podatnik”, jako młot, który ubija mózgi konceptem „jedności w rynku”™ (termin, który ukułem samodzielnie i który wymaga objaśnienia, ale to innym razem) i który może też w razie potrzeby być użyty do wbicia w ziemię nowo-wschodzących kontr-memów kolektywistycznych.

Można wziąć na przykład metkę „keynesista”: poprzez wieloletnie namoczenie tej etykiety w wywarze teoklasycznym, stała się ona tak bezbarwna, że pasuje zarówno do B. Bernanke, L. Summersa, P. Krugmana, ale także do J. Stieglitza, a nawet w pewnych warunkach może być zastosowana do S. Keena czy B. Mitchella (jeśli np. ktoś zapomni dodać przedrostka post-), pomimo faktu, że memetyka angażowana przez te poszczególne persony obejmuje praktycznie całe spektrum ekonomii burżuazyjnej – od reakcji teoklasycznej, poprzez monetaryzm udekorowany emblematami para-socjalnymi, aż do prób realistycznego rozwinięcia Keynesa w środowisku współczesnej gospodarki pieniężnej (w przypadku tych dwóch ostatnich).

Bezużyteczność zużytych etykiet jest jeszcze bardziej widoczna, jeśli zajmiemy się polaryzacją ugrupowań politycznych pod kątem związków politycznych godeł z propozycjami w zakresie organizacji gospodarki. Dodatkową komplikacją będzie tu jeszcze inny rozrzut – pomiędzy propozycjami deklarowanymi a tym, co następnie jest realizowane w praktyce w przypadku „wygranej”. W tym drugim przypadku obecnie stosowane etykietowanie jest często oczywistą abstrakcją, która nie określa już niczego. Dla przykładu weźmy Tsiprasa, który – przez leseferystów ochrzczony jako reinkarnacja Marksa, a przez „postępowców” (na pewnym etapie przynajmniej) uznany za „prawdziwego” socjal-demokratę – w praktyce po uzyskaniu funkcji wykonawczych drogą współczesnej demokracji zajął się gorliwie (żeby nie powiedzieć: entuzjastycznie) realizacją celów wytyczonych przez sam środek neoliberalnego jądra UE. Kiedy to piszę, „socjalista” Hollande dowodzi hakującą parlament akcją demontażu kodeksu pracy we Francji. WTF?

Moje szufladki z tymi rzeczami będą oznaczane bardziej precyzyjnymi etykietami, i tutaj opis zawartości kilku najważniejszych:

  • leseferyści – w odniesieniu do (para)-ekonomistów oraz funkcjonariuszy poza-rządowych organizacji (głównie myślo-czołgów), zajmujących się propagacją memów fundamentalizmu wolnorynkowego – czyli tych, którzy zajmują się utrwalaniem tej ortodoksji głównie na poziomie teoretycznym (w tym głównie słodkowodowcy i mizesolodzy).

  • fundamentalizm wolnorynkowy – mempleks osadzony na koncepcie rynku-gigantycznego kalkulatora, który przelicza bezzwłocznie i nieomylnie impulsy płynące od całej masy milionów (czy miliardów) racjonalnych i homogenicznych agentów, dając na wyjściu zagregowane impulsy zwrotne, które optymalnie sterują decyzjami tych agentów w sposób, dający najlepszy możliwy sumaryczny efekt końcowy dla całej tej masy; Wielki Kalkulator Rynkowy [WKR] działa według algorytmów, które można znaleźć (w zależności od preferencji) w Skryptach Teoklasycznych (np. Mankiw) lub Mizesologicznych. Żeby WKR funkcjonował „prawidłowo” konieczne jest dostarczenie sygnałów wejściowych w postaci numerycznej – z czym wiąże się głowny postulat FW: towaryzacji, a w następnym kroku monetyzacji/upieniężenia każdego przejawu ludzkiej aktywności jak i każdego elementu natury, co w efekcie przynieść ma pełne „wyzwolenie” agentów. Ponieważ mempleks FW w wielu kręgach uznawany jest za coś w rodzaju bytu „odwiecznego”, czyli raczej coś odkrytego, a nie wynalezionego przez leseferystów, zamiennie do FW będę stosować termin „Wielki Lesefer”.

  • neoliberałowie/teoliberałowie – w odniesieniu głównie do „ramienia wykonawczego” – czyli tzw. polityków, pełniących funkcje zarówno z nadania wyborców bądź ustanawianych biurokratów, krajowych jak też i wchodzących w skład decyzyjnych ciał ponad-narodowych (np. KE, MFW, BŚ) jak i instytucji prywatnych, których decyzje mają wpływ na sposób prowadzenia polityki gospodarczej w krajach/grupach krajów (np. agencje ratingowe, banki TBTF) – które to ramię wykazuje przywiązanie do fundamentalizmu wolnorynkowego (nawet jeśli przywiązanie to jest okraszone/zamaskowane domieszką socjo-monetaryzmu, para-merkantylizmu, szowinizmu ekonomicznego czy pseudo-etatyzmu, albo dekoracjami, sprzecznymi z socjal-darwinizmem). Memetyka, kierująca n/(t)eoliberałami, może być w skrócie określana jako n/(t)eolib.

  • socjal-darwinizm – część doktryny fundamentalizmu wolnorynkowego, podkreślająca konieczność utrzymywania zawsze pełnej ufności w WKR, a już szczególnie utrzymywania tej wiary w warunkach pauperyzacji całych segmentów proli i konsekwentnego identyfikowania przyczyn tej pauperyzacji w pozostałościach kolektywizmu (because of market, or go and die).

  • szowiniści wolnorynkowi/neoliberałowie ksenofobiczni – politycy (i biurokraci jw.), których od neoliberałów wyróżnia jedna cecha: werbalna (z rzadka przechodząca w realną) dyskryminacja kapitalistów zagranicznych na rzecz krajowych. Z uwagi na to, że sine qua non neolibu jest teoretycznie pełne otwarcie wewnętrznego rynku (a już zwłaszcza rynku finansowego) na konkurencję globalną, hasła „ksenofobów” rodzą dylemat, czy można w ogóle szufladkować ich jako neoliberałów, nawet z przymiotnikiem „szowinistyczni”? W tej materii zdałbym się na test, czy dany „wolnorynkowy ksenofob” walks the talk: jeśli z jednej strony przebąkuje coś o odbudowie przemysłu narodowego, a z drugiej jest entuzjastą TTIP – sprawa jest jasna: jest zwykłym neoliberałem.

  • słonowodowcy czyli oportuniści neoklasyczni (lub lesefereyści-lajt, realiści neoklasyczni czy inne kombinacje powyższej terminologii – może później wykrystalizuje mi się coś bardziej chwytliwego) – czyli ekonomiści teoklasyczni, którzy nie potrafią zachować pełnej ufności w WKR (i przez to grzeszą przeciwko Wielkiemu Leseferowi), szczególnie w obliczu pewnych, mniej ciekawych efektów realnych socjal-darwinizmu; oportuniści dostrzegają, że od czasu do czasu WKR generuje z jakiś, bliżej „niewiadomych” przyczyn (leseferyści „wiedzą” z jakich: brak utowarowienia absolutnego), niepożądane sprzężenia zwrotne, których skutkiem są cykle boom-bust; stąd neoklasycy-oportuniści gotowi są przyznać np., że popyt nie jest automatycznie generowany przez podaż i zakładają pewien margines, w ramach którego możliwa jest skuteczna interwencja rządu – głównie w postaci polityki monetarnej (ustalania stóp%); w wyjątkowych przypadkach może to być interwencja fiskalna, która jednak, w memetyce słonowodowców, zawsze „kosztuje” i musi być „spłacona” przez przyszłe pokolenia; (oportunistami będą głównie neo-keynesiści, czy powiedzmy real-leseferyści; z reguły cała ta grupa pozostaje w stanie kompatybilności z monetaryzmem).

  • „postępowcy” (zawsze w cudzysłowie, jak nie zapomnę!) – ruchy polityczne i społeczne, oparte na wierze w potrzebę i możliwość naprawy kapitalistycznego modelu organizacji gospodarki, głównie poprzez „dostrojenie” tu i ówdzie kilku gałek tej maszynerii, z reguły pozostający w stanie kompatybilności z memetyką monetarystyczną; wartym uwagi podzbiorem tej kategorii będą złotowiekowcy, którym zamierzam poświęcić oddzielny wpis.

  • monetaryści – wszyscy, wykazujący przywiązanie do ilościowej teorii pieniądza, bądź inaczej cząsteczkowej/zasobowej interpretacji natury pieniądza; jest to kategoria nieco inna niż powyższe, ponieważ nie determinuje postawy ekono-politycznej czy polaryzacji własność-kolektywizm; myślenie (czy mówienie) monetaryzmem może być równie dobrze cechą zarówno mizesologa jak i autentycznego socjalisty.

  • realiści wolnorynkowi – ekonomiści, którzy wiedzą (i mówią otwarcie), że teoklasyka to BS, Wielki Lesefer jest wymyślony, a WKR, jeżeli nawet czasem działa, to robi to w sposób chaotyczny czy falowy, a nie zgodnie z zasadami świata-zegarka (tak, jak chaotyczne muszą być sygnały od nie-homogenicznej masy agentów, których decyzje na dodatek nie są sterowane wyłącznie przez „wydruki” z WKR, ale zależą także od stanu „wzbudzenia” innych agentów), a już na pewno nie działa według algorytmów zapisanych w Skryptach leseferystów. Realiści starają się angażować aktywnie aparat myślowy w sposób kompatybilny z rzeczywistymi (empirycznie obserwowalnymi) mechanizmami (obserwują fale, zamiast zakładać, że każdy jeden elektron musi zachowywać się przewidywalnie zgodnie z mechaniką Newtona); celem realistów jest ogarnięcie/opisanie/podtrzymanie/modyfikacja kapitalistycznego modelu organizacji gospodarki w oparciu o taką realistyczną analizę; w polskiej przestrzeni publikacji głównego (czy zbliżonego do głównego) nurtu jak dotychczas nie natrafiłem na żadnego realistę wolnorynkowego (choć przyznam, że nie szukałem zbyt intensywnie), jedynie na sporadyczne relacje, traktujące o tym, wcale nie tak nowym, fenomenie.

  • marksiści – wszyscy, którzy starają się podążać ścieżką nie-burżuazyjnej ekonomii klasycznej, zainicjowaną przez K.Marksa; oczywiście tu mamy problem taki, że w środowisku prymitywizmu leseferystycznego jako „marksista” może być zametkowany praktycznie każdy (oprócz mizesologów) i generalnie zwrot ten ma być postrzegany jako najgorsza forma dyskredytacji kompetencji ekonomicznych oponenta (szczególnie w oczach tych, których perspektywy uniemożliwiają ogarnięcie czegokolwiek z Marksa, gdyż marksizm, trzeba powiedzieć, jest to dość zaawansowana, wielowymiarowa i wymagająca memetyka, zwłaszcza w porównaniu do ciosanej siekierą mizesologii popularnej nad Wisłą; w samym nurcie można wyróżnić wiele pod-grup, w zależności od np. stosunku do mechaniki/konceptu pieniądza fiducjarnego/kredytowego, stopnia krytyki względem poszczególnych szczepów ekonomii burżuazyjnej, czy rodzaju wizji, w jaki sposób – czy też w ogóle – barbarzyństwo (kapitalizm) przekształci się w coś lepszego, jak też czym konkretnie to coś lepszego miało by być; z uwagi na moją ignorancję w kwestii memetyki marksistowskiej nie pokuszę się – na razie – o zredagowanie szczegółowej taksonomii, pozostając przy terminie „marksiści”/”spadkobiercy Marksa”); podobnie jak w przypadku realistów powyżej, nie zdarzyło mi się napotkać w polskich współczesnych publikacjach zbliżonych do głównego obiegu, autora, który pisałby Marksem w odniesieniu do współczesności.

  • prole – wiadomo – klasa ekonomiczna, utrzymująca się z pracy najemnej (bądź jej form zamaskowanych charakterystycznych dla zaawansowanej fazy leseferyzmu, jak samozatrudnienie); żeby doprecyzować – w skład tej kategorii wchodzą także aspirujący prole (bezrobotni), zużyte prole (emeryci, renciści), przyszłe/potencjalne prole (uczniowie), jak i prole niekompatybline z „rynkiem” pracy np. niepełnosprawni (oraz być może także outsiderzy, jak np. ci, którzy powrócili do zbieractwa-łowiectwa w niszach niezagospodarowanych przez kapitalistów) oraz wszystkie inne osoby (na ogół krewni), zdane na utrzymanie przez ww. kategorie proli.

  • Posiadacze – kapitaliści (posiadacze środków produkcji czy innych aktywów generowania renty kapitałowej), którzy osiągnęli (osobiście bądź przez udział w grupie, skupiającej więcej podobnych kapitalistów) skalę akumulacji aktywów, w skali wystarczającej do skutecznego manipulowania systemem 1 obywatel = 1 głos; (opcje takich manipulacji obejmują lobbying, uczestnictwo w „ciałach” doradczych, których zdanie bierze pod uwagę rząd, możliwość zainicjowania ataku spekulacyjnego czy medialnego wymierzonego w niekompatybilne z ich interesem organy władzy politycznej, szantaż straszakiem likwidacji „miejsc pracy”, klucz do obrotowych drzwi [revolving door], czy po prostu mniej (kontrybucje na kampanie) czy bardziej bezpośrednie opłacanie kukiełek politycznych).

  • nie-Posiadacze – przez analogię: prole, drobna burżuazja (wolne zawody, rzemiosło) + ci kapitaliści, których skromny stan zakumulowanych aktywów (bądź niezrozumienie zasad gry) odcina od ww. perspektyw dostępnych Posiadaczom (zwróćmy uwagę, że ta „upośledzona” grupa kapitalistów to w mitologii mizesolgów tzw. „prawdziwi kapitaliści”).

  • wyzyskiwacze/wyzyskobiorcy – kapitaliści czy drobna burżuazja, posługujący się najemną siłą roboczą (bądź innymi formami kontraktów, maskującymi pracę najemną) celem generowania zysku; terminu tego, nieco dyskredytującego, będę używać równie instrumentalnie i równie długo, jak neoliberalny mempleks posługiwać się będzie dla oznaczenia tej grupy totemem „pracodawca”.

  • rentierzy – kapitaliści angażujący się, celem osiągnięcia zysków, w działania bezproduktywne (nie skutkujące zwiększeniem czy utrzymaniem potencjału wytwórczego, w tym cwaniako-kapitaliści, którzy wiedzą, jak dokonać inwazji/grodzenia w obszarach naturalnych monopoli) lub kontr-produktywne (żonglerka nieruchomościami, gros sfery finansów i ubezpieczeń); inaczej ~ klasa próżniacza; wspomnieć można tu też o rentiero-prolach, czyli górnych sferach klasy proli, których aspiracje do osiągnięcia statusu drobnej burżuazji skłaniają do (najczęściej beznadziejnych/przynoszących straty zamiast zysków) prób przejęcia skrawków zasobów, generujących rentę.

Cała ta zabawa w taksonomię może z pozoru wydawać się pseudo-intelektualnym exercise in futility – walką z wiatrakami, ale zwróćmy uwagę, że w momencie, kiedy na polu gry, które obecnie wydaje się przedstawiać jeden wielki chaos, zamiast dezorientującego miksu lewicy/prawicy/konserwatystów/socjaldemokratów/mniej czy bardziej leseferystycznych ekspertów ekonomicznych itp., zidentyfikujemy tak nowo-zaetykietowane figurki, cała gra zaczyna nabierać sensu i można łatwiej dostrzec jej zasady. Np. polityka austerity, która dotąd wydawać się mogła (dla części obserwatorów) pozbawioną sensu akcją duszenia PKB czy w skrajnych przypadkach – generacji syndromu państwa upadłego, zaczyna nabierać kształtów przemyślanego planu, kierującego się specyficzną logiką i możliwymi do rozpoznania celami.