Anonim

Taksonomia czyli who is who

5 czerwca 2016

Na moim blogu zamierzam utrzymywać taki porządek, jaki sam uznam za stosowny, trzymając określone rzeczy w określonych szufladkach i jak by to nie było amatorskie i tak będzie lepsze od etykietowania stosowanego w świecie neoliberalnego maja, gdzie większość znanych i lubianych nalepek ekono-polityko stała się tak wytarta, że ich przyklejenie do konkretnej persony czy grupy, nie dostarcza już obserwatorowi żadnej przydatnej informacji. Częściej nalepki te są wręcz mylące, albo z uwagi na to, że ich pierwotna treść stała się nieczytelna, bądź też dlatego, że zostały celowo przekręcone czy zdeformowane celem instrumentalego użycia przeciw komuś. Nie będzie chyba zbyt naciąganą tezą, że obecnie używana taksonomia jest częścią neolibowego mumbo-jumbo, i służy, podobnie jak np. słowa-klucze „pracodawca”, „konsument” czy „podatnik”, jako młot, który ubija mózgi konceptem „jedności w rynku”™ (termin, który ukułem samodzielnie i który wymaga objaśnienia, ale to innym razem) i który może też w razie potrzeby być użyty do wbicia w ziemię nowo-wschodzących kontr-memów kolektywistycznych.

Można wziąć na przykład metkę „keynesista”: poprzez wieloletnie namoczenie tej etykiety w wywarze teoklasycznym, stała się ona tak bezbarwna, że pasuje zarówno do B. Bernanke, L. Summersa, P. Krugmana, ale także do J. Stieglitza, a nawet w pewnych warunkach może być zastosowana do S. Keena czy B. Mitchella (jeśli np. ktoś zapomni dodać przedrostka post-), pomimo faktu, że memetyka angażowana przez te poszczególne persony obejmuje praktycznie całe spektrum ekonomii burżuazyjnej – od reakcji teoklasycznej, poprzez monetaryzm udekorowany emblematami para-socjalnymi, aż do prób realistycznego rozwinięcia Keynesa w środowisku współczesnej gospodarki pieniężnej (w przypadku tych dwóch ostatnich).

Bezużyteczność zużytych etykiet jest jeszcze bardziej widoczna, jeśli zajmiemy się polaryzacją ugrupowań politycznych pod kątem związków politycznych godeł z propozycjami w zakresie organizacji gospodarki. Dodatkową komplikacją będzie tu jeszcze inny rozrzut – pomiędzy propozycjami deklarowanymi a tym, co następnie jest realizowane w praktyce w przypadku „wygranej”. W tym drugim przypadku obecnie stosowane etykietowanie jest często oczywistą abstrakcją, która nie określa już niczego. Dla przykładu weźmy Tsiprasa, który – przez leseferystów ochrzczony jako reinkarnacja Marksa, a przez „postępowców” (na pewnym etapie przynajmniej) uznany za „prawdziwego” socjal-demokratę – w praktyce po uzyskaniu funkcji wykonawczych drogą współczesnej demokracji zajął się gorliwie (żeby nie powiedzieć: entuzjastycznie) realizacją celów wytyczonych przez sam środek neoliberalnego jądra UE. Kiedy to piszę, „socjalista” Hollande dowodzi hakującą parlament akcją demontażu kodeksu pracy we Francji. WTF?

Moje szufladki z tymi rzeczami będą oznaczane bardziej precyzyjnymi etykietami, i tutaj opis zawartości kilku najważniejszych:

Cała ta zabawa w taksonomię może z pozoru wydawać się pseudo-intelektualnym exercise in futility – walką z wiatrakami, ale zwróćmy uwagę, że w momencie, kiedy na polu gry, które obecnie wydaje się przedstawiać jeden wielki chaos, zamiast dezorientującego miksu lewicy/prawicy/konserwatystów/socjaldemokratów/mniej czy bardziej leseferystycznych ekspertów ekonomicznych itp., zidentyfikujemy tak nowo-zaetykietowane figurki, cała gra zaczyna nabierać sensu i można łatwiej dostrzec jej zasady. Np. polityka austerity, która dotąd wydawać się mogła (dla części obserwatorów) pozbawioną sensu akcją duszenia PKB czy w skrajnych przypadkach – generacji syndromu państwa upadłego, zaczyna nabierać kształtów przemyślanego planu, kierującego się specyficzną logiką i możliwymi do rozpoznania celami.