JUDE. Słowo klucz. Niemieckie określenie osoby narodowości żydowskiej. W okresie szoah, w języku okupanta słowo naznaczone piętnem pogardy. W języku polskiej ulicy, kibolskim slangu – przeciwnik, wróg. Słowo tak często malowane na ścianach polskich ulic, łódzkich ulic, zainspirowała grupę miejscowych punków do stworzenia w 1993 r. nowego projektu muzycznego. Z biegiem czasu kolektyw ten stał się znakiem rozpoznawczym łódzkiej sceny niezależnej. JUDE – nie zginęło, trwa nadal, rozwijając się i poszukując nowych form wyrazu.

Książka JUDE CZATA nie jest kolejną biografią zespołu rockowego. Eliza Gaust, autorka publikacji, absolwentka filmoznawstwa i nowych mediów Uniwersytetu Łódzkiego, pracująca w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi, zebrała zapis rozmów z Wiktorem Skokiem – frontmanem grupy, człowiekiem wielu pasji artystycznych, odpowiedzialnym za stworzenie tego muzycznego ansamblu. To jego narracja jest w tej książce centralnym wątkiem, inni działacze scenowi i promotorzy kulturalni są jedynie tłem dla jego opowieści (Adrian, Krzysiek Naklicki, Maciej Ożóg, Joanna Podolska, Marcin Pryt). Nie będzie więc przesadą stwierdzenie, że książka jest portretem łódzkiego undergroundu z bardzo osobistej perspektywy jego bezpośredniego uczestnika.

Czytelnik może być usatysfakcjonowany poznając z grubsza chronologiczny zapis działalności zespołu, który powstał jako wypadkowa brzmienia diy hc/punk i kultury industrial, stając się szybko w Polsce filarem tej ostatniej sceny. Od początku był to przemyślany i klarowny koncept, ścisła symbioza muzyki, wyglądu i przekazu wizualnego. Przyznając się do inspiracji Crass, skoncentrowali się na hand made industrialnym „instrumentarium”, tworząc dzięki niemu oryginalny styl. Ubrani w czarne stroje, atakujący publiczność zmutowaną kanonadą dźwięków i odpowiednio zmontowanym video artem, wzbudzali szok i zaciekawienie. Świadomie wykorzystywali totalitarną estetykę, badając granicę wizualnej przemocy, kontroli jednostki, zakres poddania się społeczeństwa dehumanizującej władzy. Publiczność nie zawsze była przygotowana na ich przekaz, często traktowała go zbyt dosłownie źle go interpretując. Nie zawsze pomagał fakt, iż jasno prezentowali postawę antyfaszystowską, często aktywnie przeciwstawiając się neonazistom. Będąc tak ekstremalnym, znaleźli grono zagorzałych entuzjastów jak i przeciwników. Dzielili los innych awangardowych grup, często niezrozumianych badających przestrzenie muzyki, sztuki i ideologii, kroczących własną drogą nie oglądających się na głosy krytyki. Z biegiem czasu ta krytyka cichła, zespół zyskał uznanie w gronie uczestników muzyki alternatywnej i jest z pewnością jednym z najciekawszych łódzkich projektów muzycznych. Dzisiaj, jakby to słowo nie było wyświechtane, można nazwać JUDE zespołem kultowym i chyba artystycznie docenionym. Na tyle, że książka została wydana dzięki stypendium artystycznemu prezydenta miasta Łodzi.

JUDE CZATA to także swoista galeria miejsc i wydarzeń, które składały się na portret Łodzi, tej prawdziwej, dalekiej od samorządowych ulotek reklamowych. Miasta, które z apatii końcówki PRL stało się ofiarą transformacji ustrojowej. Z kart książki wyłania się obraz pauperyzacji ekonomicznej i umysłowej łódzkiego społeczeństwa, miasta wraku, problemów z tożsamością i przemocą. W tej atmosferze hartowała się lokalna scena, słusznie uznawana za jedną z bardziej ekstremalnych w warstwie muzycznej i estetycznej na terenie kraju. Załoga łódzka konsekwentnie kontestowała ówczesne status quo, tworząc własną przestrzeń równoległą do oficjalnej kulturalnej sceny młodzieżowej. Pierwsze koncerty organizowane w ramach cyklu Wunder Wave, jeszcze nie w klubach tylko w domach „kultury”, ziny takie jak „Zygoma” i dużo późniejszy „Plus Ultra”, squat na Kilińskiego 210, próby zaprezentowania się publiczności spoza „sceny”, a także wyprawy do Berlina, gdzie załoganci korzystali z potencjału tamtejszej sceny alternatywnej oraz prozaicznie zarabiali na życie. Z dzisiejszego punktu widzenia, choć może to dla młodszych czytelników być niewiarygodne, ludzie z łódzkiej sceny diy hc/punk uczestniczyli w innych muzyczno-subkulturowych przestrzeniach. Przykładem tego była polska scena klubowa i techno, której Łódź pod koniec lat 90. XX w. wyznaczała standardy. Jej główne postacie DJ Rebus i Marcello Zamenhoff powiązani byli z miejscową sceną punkową. Zresztą sam Wiktor realizuje się na tym polu, tworząc didżejskie sety. Z czasem jednak ten tygiel ekspresji i entuzjazmu przygasł. Czemu tak się stało? Do dzisiaj można snuć przypuszczenia…

W książce można także znaleźć klika słów na temat łódzkiej Federacji Anarchistycznej. Wiktor, który kontaktował się z jej działaczami , odnosił się do niej z wyraźną rezerwą. Wskazywał, że wśród nich znajdowali się odbici od rzeczywistości teoretycy, on i jego załoga natomiast byli zbyt nihilistycznie nastawieni do otaczającego ich świata i jak to ujął, woleli „pracę u podstaw”. Pomimo tej krytyki, abstrahując od jej zasadności, w 2000 r. muzycy JUDE zorganizowali z łódzką FA demonstrację antyfaszystowską, która zakończyła się sukcesem. Jak widać, lokalni anarchiści potrafili być skutecznymi partnerami w walce…

Teraz odrobinę prywaty. Odkąd w drugiej połowie lat 90. XX w. zacząłem się udzielać w łódzkiej scenie punkowej, jakoś dziwnie mijaliśmy się z JUDE. Z Wiktorem częściej widywaliśmy się na punkowych gigach. Jego muzykę usłyszałem dopiero w 2009 r. podczas performance z członkami Laibach, w trakcie wernisażu wystawy, poświęconej słoweńskiej grupie w gmachu Muzeum Sztuki w Łodzi. Wywołał on na mnie duże wrażenie. Ceniłem zawsze dokonania zespołu, choć dla mnie byli trochę zbyt skupieni na sobie. Niewątpliwie byli świadomi swojej oryginalności, mieli własny krąg oddanych zwolenników, jednak do innych ze sceny hc/punk mieli wyraźny dystans. Zresztą było to widoczne dosyć wyraźnie w łódzkiej załodze, która dzieliła się na poszczególne kręgi wtajemniczenia. Ci, którzy grali w zespołach, organizowali koncerty, skłotowali i co najważniejsze jeździli do Berlina, traktowali innych załogantów z góry. W podobny sposób crustowi bywalcy niezależnych koncertów z rezerwą odnosili się do tych z „paska” czyli Pasażu Rubinsteina, punkowych uliczników sępiących kasę od przechodniów. Nie była to sytuacja uciążliwa, jednak zauważalna. Co najważniejsze jednak, wszyscy spotykali się na tych samych gigach (lub pod nimi) dobrze się bawiąc. Ilu z nich współcześnie zachowało etos sceny niezależnej?

Wieczorem 15 lutego w klubie DOM funkcjonującym w modnej przestrzeni OFF Piotrkowska, odbył się wieczór autorski książki z pokazem filmu „Awiacje” na bazie twórczości Marcina Pryta oraz dyskusja nad wydawnictwem z jej autorami. Spotkanie prowadzone było przez dziennikarza Gazety Wyborczej Jędrzeja Słodkowskiego. Rozmowa okazała się interesująca, choć prowadzący robił wszystko, aby ją położyć. Szukanie taniej sensacji, dziwaczne metafory i nachalne lansowanie własnej osoby nie służyły prezentacji tematyki książki. Niestety, znajomość z Wiktorem nie wystarczy aby rozumieć i „czuć” łódzką scenę diy punk. Miłym punktem wieczoru był za to film, z dobrym scenariuszem i fajnie zmontowany, dobrze oddający twórczość M. Pryta. To był świetny pomysł, dobrze uzupełniający opowieść o książce. Dużym, pozytywnym zaskoczeniem była pełna sala publiczności, w większości młodej, co dobrze rokuje na przyszłość. Ilu z nich zainteresuje się i wejdzie bardziej w lokalną scenę niezależną? Mam nadzieję, że wydawnictwo Elizy Gaust i Wiktora Skoka pomoże im w tym.

Z czystym sumieniem mogę polecić książkę wszystkim miłośnikom industrialu, hc/punka, a także kulturze alternatywnej w szerszej perspektywie. Edytorsko jest wydana bardzo ciekawie: całkowicie czarna okładka z tytułem, granicami chronologicznymi tematu oraz rekomendacjami Marcina Pryta i członków zespołu Laibach. W środku tekst okraszony został charakterystycznymi kolażami i fotografiami JUDE. Książkę czyta się szybko, treść nie nudzi i z powodzeniem służy za wprowadzenie w historię łódzkiej sceny diy. Historię barwną i ciekawą, która cały czas czeka całościowego opracowania.

Eliza Gaust, CZATA/JUDE 1993-2017, Łódź 2017, ss. 149.