Dwa lata temu w Seattle, 1-go maja 2012, około 400-500 osób wzięło udział w największych zamieszkach, jakie widział ten kraj od ponad dekady. Majątek wart setki tysięcy dolarów został zniszczony[1], ogłoszono nieznaczący stan wyjątkowy a następnego dnia nagłówki były pełne przerażających historii o szalonych atakach anarchistów.

To wydarzenie, będące konsekwencją ruchu Occupy, szybko stało się również pretekstem do federalnych, stanowych i miejskich dochodzeń na szeroką skalę, nadzoru i ciągłych represji osób o innych poglądach. Kilku anarchistów było wsadzonych do więzienia bez oskarżenia jesienią tamtego roku, tylko po to, by zostać wyposzczonym za kilka miesięcy, wciąż bez postawionych zarzutów. Były naloty na domy w poszukiwaniu anarchistycznej literatury i czarnych bluz. Nawet rok później ludzie wciąż byli śledzeni.

Byłem jedną z pięciu osób pierwotnie oskarżonych o przestępstwa z maja 2012[2]. Od początku przyznałem się do nieco mniejszych zarzutów, by uniknąć procesu za dwa przestępstwa[3]. Przyznałem się jesienią 2013 i zakończyłem większość kary zimą, spędziwszy trzy miesiące w King County's Work-Education Release (WER) Unit. Technicznie "alternatywa dla zamknięcia", mieszkanie w WER efektywnie oznacza bycie uwięzionym przez cały czas, kiedy nie jesteś wypuszczany do pracy, szkoły lub na terapię (problemy psychiczne lub sprawy o narkotyki).

Stawia mnie to w wyjątkowej sytuacji. Ponieważ jestem jedną z niewielu osób, które przyznały się do pewnych przestępstw z 1-go maja 2012, w tym udziału w zamieszkach, niekoniecznie podejmuję takie samo ryzyko mówiąc o - i broniąc - zamieszek jako taktyki lub impulsów, które do nich prowadzą. W żaden sposób nie czyni to tego, co powiem mniej wyczerpującą lub reprezentatywną analizą tego, dlaczego inni mogli wziąć udział w tych samych zamieszkach. W większości uciekli - co samo w sobie jest dobre, bo federalne zarzuty mogą czekać za jedno wybite okno w pustym budynku sądu. Ale oznacza również, że nie mogą otwarcie mówić ani bronić swojego udziału nie ryzykując represji.

Dla jasności: Nie mówię w imieniu żadnej grupy, która brała udział w zamieszkach na May Day 2012. Wedle mojej wiedzy zamieszki nie były zaplanowane wcześniej i antykapitalistyczny marsz, z którego wyrosły, technicznie wydarzenie ruchu Occupy Seattle, było zaplanowane publicznie. Nie mówię nawet w imieniu tych konkretnych zamieszek, ale w imieniu zamieszek jako takich, teoretycznie. Pytanie "Po co zamieszki?" nie znaczy po prostu: Po wziąłeś udział w tych zamieszkach?, ale po co zamieszki w ogóle? I jest to napisane z perspektywy zamieszkowicza.

Więc piszę tutaj z prostych przyczyn: By bronić zamieszek jako taktyki i by wyjaśnić, dlaczego ktoś miałby wziąć udział w zamieszkach. Rozumiem przez to obronę i wyjaśnienie nie tylko wybijania szyb, nie tylko "przemocy bez ofiar", i z pewnością nie tylko medialny spektakl, który to powoduje, ale zamieszki same w sobie.- to niebezpieczne, brzydkie słowo, które brzmi tak kryminalnie, i które często (jak w Londynie 2011) przyjmuje formę tak fundamentalnie niesmaczną dla społeczeństwa, że może być rozumiane tylko jako irracjonalne, kompletnie nielogiczne i niemożliwe do obrony.

Zamierzam jednak bronić i wyjaśniać zamieszki, ponieważ żyjemy w nowej erze zamieszek. Liczba zamieszek zwiększała się na całej Ziemi przez ostatnie 30 lat. Są naszą najbliższą przyszłością, i ta przyszłość nie ominie Seattle w większym stopniu niż Aten, Londynu, Kantonu czy Kairu.

Kim jestem?

Jestem członkiem najbiedniejszego pokolenia od czasów pokolenia Wielkiego Kryzysu. Urodzeni na "końcu historii", oglądaliśmy jak ekstatyczny wzrost za czasów Clintona bezproblemowo przerodził się w Nową Normalność Busha i Obamy.

Nie mamy szans poradzić sobie lepiej niż nasi rodzice. Odziedziczyliśmy gospodarkę w świeckiej stagnacji, zrujnowane środowisko na skraju upadku, system polityczny stworzony przez i dla bogatych, gwałtownie rosnącą nierówność i wyniszczającą emocjonalnie kulturę hiperkonsumpcji.

Ostatni kryzys gospodarczy uderzył najmocniej w nas. Według badań Pew Research Center średnia wartość netto posiadana przez osoby poniżej 35 roku życia spadła o 55% między 2005 a 2009, podczas gdy osoby powyżej 65 roku życia straciły tylko ułamek tej sumy, około 6%[4]. W rezultacie, jeśli obliczymy dług i dochody, nierówność majątkowa okaże się być dziś coraz bardziej pokoleniowa. Osoby powyżej 65 roku życia posiadają średnią wartość netto 170,494$, co oznacza wzrost o 42% od 1984. W tym samym czasie średnia wartość netto osób poniżej 35 roku życia spadła o 68%, pozostawiając młodych ludzi ze średnio 3,662$[5].

Wbrew kulturowym przekonaniom o lenistwie i uprawnieniach ta różnica nie jest efektem braku starań czy edukacji (moje pokolenie jest najlepiej wykształcone i ma też jedne z najdłuższych godzin pracy za minimalne wynagrodzenie). Te same badanie stwierdzają, że starsi biali Amerykanie byli zwyczajnie beneficjentami dobrego czasu. Byli wychowani w czasach tanich domów i edukacji, dobrobytu państwa i bezprecedensowego rozwoju gospodarczego po twórczej destrukcji dwóch wojen światowych i depresji - wojen i kryzysów, przez które sami nie musieli przejść.

Również miejsca pracy starszych Amerykanów nie są nam przekazywane, ale ich dług jest. Kiedy przejdą na emerytury kilka ostatnich bezpiecznych, dobrze płatnych i często uzwiązkowionych posad zostanie usuniętych, a ich obowiązki przejdą na trzy czy cztery różne funkcje wykonywane przez niewykwalifikowanych pracowników na pół etatu. Cały wzrost ilości miejsc pracy odkąd zaczęliśmy "wychodzić z kryzysu" opierał się na niskopłatnych, tymczasowych lub niepewnych posadach istniejących obok stale rosnącej stopy bezrobocia.

Na dłuższą metę oznacza to, że okradzeni niemal pod każdym względem przez pokolenie naszych rodziców nie mamy nadziei na nic więcej jak bycie zatrudnionym na dwóch lub trzech posadach w niepełnym wymiarze godzin bez szans na awans w jednym niewielu rozwijających się sektorów, jak opieka zdrowotna, gdzie możemy mieć nadzieję na otrzymywanie płacy minimalnej za podcieranie dupy pokoleniu, które nas okradło.

Nie jest więc przypadkiem, że za każdym razem, kiedy cholerny baby boomer tłumaczy nam, dlaczego jesteśmy tak uprzywilejowani i jak oni pracowali w lato by zapłacić za college, rozważamy, czy wypatroszenie ich i sprzedanie organów na gwałtownie rozwijającym się czarnym rynku nie byłoby jedynym sposobem, by spłacić nasze kredyty studenckie.

Skąd pochodzę?

W międzyczasie, gdy zmiany ekonomiczne doprowadziły do zmiany tego, gdzie przez kogo rzeczy są produkowane, doprowadziły również do koncentracji przestrzeni ekonomicznej w Stanach[6]. Te przestrzenie miejskie, które były w stanie najlepiej pełnić funkcję węzłów dla globalnych systemów logistycznych wypadły najlepiej z ich połączeniem wysokich technologii i serwisów producenckich. Stały się miejskimi pałacami z wysokim stężeniem "kulturowego kapitału" i przebudowanymi przedmieściami (lekko oczyszczonymi z "niechcianej", wybudowanymi, by podobać się turystom i zagranicznym dygnitarzom.

Poza tym wielkie połacie kraju zostały zwyczajnie opuszczone jako nieużytki, gdzie wydobycie zasobów nie było wysoko zmechanizowane lub za drogie, towary rolne były produkowane z dużymi dotacjami rządowymi a małe ośrodki miejskie były zmuszone do konkurowania o najmniej pożądane miejsca pracy w industrialnym rolnictwie, przetwarzaniu żywności, gospodarowaniu odpadkami, magazynowaniu lub rozwijającym się przemyśle prywatnego więziennictwa. W wielu miejscach ogromnie wzrosła nieformalna gospodarka - zgodnie z globalnymi trendami, najbardziej widocznymi w światowym rozroście slumsów.

Pochodzę z jednego z nieużytków, gdzie większość pracy jest nieformalna, większość formalnych prac jest brudna lub nieudana, i gdzie wskaźniki ubóstwa, bezrobocia, przewlekłych chorób, analfabetyzmu i chorób psychicznych są często dla lub trzy razy wyższe od średniej krajowej. Wychowałem się w przyczepie kilka mil od rezerwatu w jednej z najbiedniejszych wiosek na zachodnim wybrzeżu i wszystkie wymienione powyżej zmiany strukturalne nie były dla mnie akademicką teorią, ale codziennością. Pochodzę z części Ameryki (jej większości), gdzie najwięcej zarabia się na zielsku, gdzie dzieci jedzą Special K jak by to były płatki na mleku i gdzie jedyna "rewitalizacja" jaką widzieliśmy to zajęcie opuszczonej fabryki na końcu ulicy na produkcję mety.

I, głównie dzięki ślepemu szczęściu, byłem jednym z niewielu, którzy zarobili wystarczająco, by się stamtąd wyrwać. Gdy pojawiłem się w Seattle, mimo wyższego wykształcenia trafiłem na najniższy szczebel rynku pracy. Nie byłem jakimś "obcym" podmiejskim dzieciakiem, który zrobił sobie z Seattle "plac zabaw", jak komentatorzy mówili o uczestnikach zamieszek, ale jednym z wielu niewidocznych pracowników, na których miasto polegało - noszących towary z i do portu, pracujących w magazynach żywności na południu, czyszczących rozwalone wieżowce śródmieścia, czy, jak w moim przypadku, pracujących w kuchni.

W czasie zamieszek pracowałem za dziesięć centów powyżej płacy minimalnej w hurtowej kuchni na południu Seattle, gdzie produkowaliśmy dziesiątki tysięcy paczkowanych kanapek i sałatek do spożycia w ekskluzywnych kawiarniach i budynkach biurowych. Nie jest przesadą powiedzieć, że moja pełnoetatową pracą (w czasie Occupy Seattle, na które chodziłem codziennie po porannej zmianie w pracy) nakarmiłem setki tysięcy mieszkańców Seattle przez te kilka miesięcy, kiedy Occupy było siłą obecną w mieście. Jest bardzo możliwe, że ci hipokryci z KIRO-TV twierdzący, że jestem członkiem "obcego" gangu przybyłego z serca chaosu (lub, może, Portland?) by rozpieprzyć Seattle sami regularnie jedli posiłki, za których przygotowywanie płacono mi stawki na poziomie ubóstwa.

Pomimo języka postindustrialnego , wolnego od poczucia winy sukcesu wspólnego obrazowi samych siebie wielu bogatych mieszkańców Seattle, faktem jest, że Seattle, tak jak każde globalne miasto, polega na tym, co nazywa się dualny rynek pracy[7]. Wyższy poziom wykwalifikowanych pracowników, produkcji kulturalnej, finansów i serwisów producenckich istnieje ponad warstwą mniej wykwalifikowanych, minimalnie płatnych posad w pracach o wysokim obrocie z niewielkimi szansami na awans.

Stwarza to fundamentalny problem przestrzenny w kapitaliźmie: pomimo outsourcingu najbrudniejszych, najbardziej niebezpiecznych prac w produkcji i wydobyciu surowców, bogaci nigdy nie mogą całkowicie uciec od biednych. Wzrost nadzoru, więzień i deportacji, militaryzacja policji i lżejsze środki zapobiegawcze w postaci fundacji filantropijnych[8], pozarządowych organizacji dla sprawiedliwości społecznej, konserwatywne związki i różni inni alfonsi ubóstwa - to wszystko różne sposoby na radzenie sobie z różnymi wymiarami tego problemu. Zamieszki mają miejsce, gdy wszystkie te mediacje zawiodą. A w czasach kryzysu i oszczędności takie mediacje stają coraz trudniejsze do utrzymania.

Więc w całej medialnej gadce o "obcych", "anarchistach" i innych hasłach mających na celu zagmatwanie problemu zamieszek tym, którzy nie byli zaangażowali się w nie od razu, konsekwentnie zniekształcany był najprostszy fakt: złodzieje w pałacu byli w rzeczywistości sługami.

Ja, przerażający, irracjonalny zamieszkowicz, jestem tobą.

Dlaczego nie zaangażuję się w jakąś bardziej produktywną formę protestu?

Innym częstym tematem było granie na różnicy moralnej między "dobrym" a "złym" protestującym. Uczestnicy zamieszek w jakiś sposób "infiltrowali" marsz. Odwrócili uwagę od "prawdziwych" problemów. Odwrócili "normalnych" ludzi od wydarzeń dnia, ostatecznie szkodząc próbom reform, które były już w toku.

Jest w tym domniemane założenie, że istnieją "lepsze" formy protestu, i że my, zamieszkowicze, nie bierzemy udziału również w nich. Daje to kilka małych ironii, jak gdy miejscowy tygodnik, The Stranger, skontrastował wynegocjowane aresztowanie protestujących pracowników fast foodów, którzy okazali odwagę nie cofając się i "żądając aresztowania" z zamieszkowiczami z May Day, którzy tylko "chowali twarze za bandanami i rzucali kamieniami". Ironią jest, że sam brałem udział w zamieszkach i byłem jednym z pracowników fast foodów, zaangażowanym w kampanię fast foodową od samego początku, to ja wyprowadziłem pracowników z mojego zakładu pracy podczas pierwszego strajku, planowałem segmenty działań pośrednich (w tym protest przeciw kradzieży płac, choć nie mogłem zostać tam aresztowany ponieważ czekałem na sprawę za zamieszki), a później krótko zajmując płatną pozycję w Working Washington przez dwa tygodnie przed drugim strajkiem.

Poza ironią jednak istnieje kłopotliwe założenie, że ten negocjowalny, dokładnie kontrolowany i w dużej mierze nie zagrażający aktywizm jest na dłuższą metę w jakiś sposób bardziej produktywny. Kiedy brałem udział w strajkach w fast foodach początkowo robiłem to jako pracownik fast foodu i krótkoterminowym celem było zbudowanie siły wśród pracowników sektora w mieście. Mimo to, żaden poziom organizowania się na rzecz (często bardzo potrzebnych) reform nie może poradzić sobie z podstawowymi problemami reform sam, to jest dziś jak wspinanie się podczas lawiny - możesz zrobić krok, ale grunt porusza się w przeciwną stronę.

To, co byłoby łatwo osiągalnymi, relatywnie małymi reformami w dobie boomu pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu, jak podwyżka płacy minimalnej, aby wyrównać inflację, wprowadzenie, egzekwowanie przepisów przeciw kradzieży płac, wymyślenie sprawiedliwego systemu podatkowego dziś wymaga herkulesowego wysiłku i masowej mobilizacji, nawet gdy dziewięćdziesiąt procent początkowych żądań zwykle jest poświęcana jedynie po to, by pokazać "dobrą wolę" przy stole negocjacyjnym.

Dlaczego nie lubię kapitalizmu?

Tutaj można jeszcze wiele powiedzieć - co możesz poczytać na przykład tutaj. Ale podstawowy problem, skrócony do długości jednego "tweetu", polega na tym, że gospodarka jest sytuacją, gdzie zdecydowana większość społeczeństwa jest zakładnikiem mniejszości, grożącej użyciem siły.

Gdy kwestionujemy zdolność systemu do gromadzenia coraz więcej w nieskończoność w tempie mieszania, wpada w kryzys - to podstawowa definicja kryzysu: kiedy opłacalny wzrost spada, zatrzymuje się, lub, broń boże, odwraca. Ilekroć ta akumulacja jest kwestionowana, czy to przez czynniki warunkowe jak słaba lokalizacja, czy celowe, jak oporna populacja, ci, którzy mają władzę (bogaci) zaczynają zabijać zakładników.

To właśnie działo się przez ostatnie pięćdziesiąt lat gospodarczej restrukturyzacji. Jakiekolwiek regiony, które stawiają znaczny opór przed obniżaniem płac, demontażem usług społecznych, eksportem lub mechanizacją pracy lub prywatyzacją publicznej własności mogą być z łatwością poświęcone. Amerykański krajobraz około 2014 roku jest pełen takich właśnie martwych zakładników: Detroit i Flint w Michigan, Camden w stanie Nowy Jork, Athens w stanie Ohio, Jackson w stanie Mississippi, miasta górnicze zachodniej Wirginii czy północna Nevada.

Kilka miast (na przykład Nowy Jork i Seattle), którym udało się uniknąć tego losu jest dziś dumnych z bycia tak dobrymi zakładnikami. Jedynym powodem, dla którego były w stanie przetrwać tę neoliberalną rosyjską ruletkę była mieszanka czystego geograficznego szczęścia (często były to miasta portowe lub wcześniej rozwinięte centra finansowe) i absolutna otwartość na wszystko, czego tylko chcieli bogaci. Dobra publiczne były wyprzedane po bardzo okazyjnych cenach, centra miast zostały przeprojektowane według kaprysów kilku dużych udziałowców w sektorze detalicznym, finansowym i nieruchomości, a pieniądze z podatków, razem z przyszłymi ulgami podatkowymi, zostały zwyczajnie rozdaje jako łapówki dla dużych graczy, jak Nordstrom czy Boeing[9].

Jesli potem spojrzymy na skalę globalną jest niezwykle oczywiste, że obecnie istniejący system ekonomiczny - nazywany kapitalizmem - jest porażką. Jeśli kiedykolwiek miał opory przed zarabianiem na masowych poświęceniach na wojnach i kolonizacji, te czasy minęły bezpowrotnie. Poza licznymi przykładami powyżej jest kilka szczególnie przerażających rzeczy. Niewolnictwo rośnie na całym świecie w tempie większym, niż kiedykolwiek w najnowszej historii. Mechanizacja ma na celu całkowicie wyprzeć z procesu produkcji ogromne połacie robotników, mimo, że zyski z tego wzrostu produktywności są skoncentrowane niemal wyłącznie w rękach bogatych. Główna rola finansów i spekulacji w światowej gospodarce spowodowała ogromne skoki w cenach żywności na całym świecie, powodując głód i zamieszki żywnościowe, a także sytuację, gdy większość ziarna na świecie, by podać jeden przykład, jest kontrolowana przez zaledwie cztery spółki.

Tymczasem większość globalnej produkcji podstawowych dóbr jest coraz bardziej skoncentrowana - zarówno w serwisach producenckich metropolii wysokiego PKB jak Londyn, Nowy Jork i Tokio i w "światowej fabryce" południowej i południowo-wschodniej Azji. Produkcja tych towarów jest nie tylko zdominowana przez masowych, kiepsko płacących sprzedawców jak Wal-Mart i Amazon, ale również coraz bardziej podyktowana przez masowych producentów kontraktowych, jak Foxconn czy Yue Yuen, którzy koncentrują swoją produkcję w miastach fabrycznych, gdzie życia pracowników migrantów są kontrolowane i zarządzane w sposób quasi-wojskowy.

Koncentracja procesu produkcji pokrywa się z koncentracją bogactwa wytwarzanego przez proces. Nawet w starym "pierwszym świecie" ubóstwo i bezrobocie wzrastały na długo przed ostatnim kryzysem. Grecja i Hiszpania są tylko dwoma najbardziej widocznymi oznakami tego trendu. Szczególnie w USA ten trend dzieli się wzdłuż linii rasowych. Miasta i szkoły są resegregowane, choć wzory segregacji są bardziej złożone niż czerwona linia ery Jima Crowa. Jednym z wymiarów tej resegregacji był rozrost amerykańskiego systemu więziennictwa do jednego z największych, jakie świat kiedykolwiek widział. Nawet jeśli policzyć odsetek ludności a nie bezwzględną ilość więźniów, USA więzi dziś podobną liczbę ludności co Związek Radziecki w szczytowym okresie systemu gułagów, a populacja więzień wciąż rośnie.

Uleczalne choroby masowo wracają a nowe wirusy powstają w rekordowym tempie w ewolucyjnym szybkowarze industrialnego rolnictwa. Każdy kolejny kryzys ekonomiczny jest większy od tego, który go poprzedzał i te kryzysy nie są tylko " cyklami koniunkturalnymi". Lub, dokładniej: tak zwany cykl koniunkturalny jest sinusoidą oscylującą wokół trajektorii absolutnego spadku. I ten spadek, jak ostatnie większe w globalnym systemie gospodarczym, będzie odwracalny jedynie poprzez niewyobrażalnie wielką walkę twórczej destrukcji.

W obliczu upadającego środowiska, niezwykle zmiennego systemu ekonomicznego i gwałtownie rosnących nierówności na całym świecie wiara, że obecny system może się utrzymać bez uciekania się do wielkiej przemocy, jest po prostu utopijna. Opór wobec kapitalizmu stał się niezwykle praktycznym wysiłkiem.

Ale... po co zamieszki?

Mimo tego wszystkiego, same zamieszki mogą wciąż wydawać się zagadką. Na pierwszy rzut oka zamieszki wydają się dawać niewiele konkretnych rezultatów i, gdy dodasz do siebie liczby, często powodują mniejsze straty ekonomiczne dla dużego biznesu niż, na przykład, blokada portu. Wytwarzają pewien spektakl, ale to potrafi również Jay-Z.

W pewnym sensie zamieszki często mają praktyczną stronę, bo często są lepsze w zdobywaniu swoich żądań niż negocjowane próby reform. Mimo faktu, że reformy same w sobie leczą raczej objawy niż chorobę, jest również oczywistym, że zamieszki są użytecznym narzędziem nawet przy próbach reform. Zamieszki towarzyszące nielegalnym blokadom, okupacjom i dzikim strajkom mnożyły się w delcie Rzeki Perłowej w Chinach przez ostatnie kilka lat i w efekcie robotnicy wywalczyli bezprecedensowy wzrost płac produkcyjnych, które wzrosły ponad dwukrotnie w okresie 2004-2009. Niektórzy badacze nazwali to zjawisko "zbiorowe negocjacje przez zamieszki".

Podobnie, ukazuje się coraz więcej prac historycznych mówiących, że zamieszki i inne formy zbrojnej organizacji były istotą takich ruchów, jak walka o prawa obywatelskie w USA, mimo popularnej opinii, że te rzeczy były w jakich sposób przeprowadzone "bez przemocy". W rzeczywistości trudno znaleźć przykład udanej sekwencji znaczących reform, która nie wykorzystała zamieszek w tym czy innym momencie. Jak argumentował Paul Gilje, najznakomitszy historyk zamieszek w USA: Zamieszki zawsze były ważnym mechanizmem zmian" i "Stany Zjednoczone Ameryki urodziły się na fali zamieszek". Taktyki, więc, nie należy postrzegać jako wyjątkowej.

I nie jest to też taktyka sama w sobie wystarczająca Właściwą funkcją zamieszek nie jest religijna czy agresywna obsesja niszczenia, nie jest nią też wyłącznie zdobywanie żądań. Było to widoczne w przypadkach takich jak Occupy, które nie miały spójnych, uzgodnionych żądań, oprócz ogólnego odrzucenia tych u władzy. Ten brak żądań nie był cechą wyłącznie Ruchu Occupy, ale niemal każdego masowego ruchu, jaki rozpoczął się w 2011, zaczynając od Arabskiej Wiosny. W każdym przypadku jedynym, co do czego była zgoda był fakt, że system jest fundamentalnie zjebany i to właśnie ten aspekt sam przekształcił zamieszki ze zwykłych prób reform w wydarzenia prawdziwie historyczne.

Moje pokolenie nie tylko urodziło się w ekstatycznym "końcu historii" lat dziewięćdziesiątych, ale jest również światowym pokoleniem - od slumsów po "absolwentów bez przyszłości" - które wywołuje pierwsze bóle odradzającej się historii. I to odrodzenie przyjęło posta zakapturzonego zamieszkowicza, jak świadczą coraz częstsze przemiany masowych zamieszek w okupacje publicznych placów, które same rozwinęły się w nowe formy zamieszek i, ostatecznie, pierwsze wielkie powstanie 21-go wieku - które miało miejsce w Egipcie i od tej pory było w dużej mierze stłumione przez Najwyższą Radę Sił Zbrojnych.

Zamieszki są więc najważniejsze nie dzięki swojej tradycyjnej zdolności do zdobywania żądań, których postępowcy mogą tylko pozazdrościć, ale kiedy przyjmują charakter braku żądań. Brak żądań w zamieszkach i okupacjach oznacza dwie rzeczy: Po pierwsze, oznacza odrzucenie istniejących mediacji. Nie zamierzamy głosować na fundamentalnie skorumpowane partie polityczne ani prowadzić zbrojną grę w aktywizm. Choć w poszczególnych przypadkach może być ważne walczenie o i wygrywanie pewnych żądań, jak żądanie 15$ za godzinę, te reformy same nie przyczyniają się do ostatecznego celu, jakim jest zbudowanie lepszego świata. Mogą one przyczyniać się do tego tylko w bardzo konkretnych okolicznościach, i tylko zastąpione formami adekwatnymi do tego celu, jak gdy rosnąca fala strajków w Egipcie w latach poprzedzających 2011 została nagle zamieniona w masową insurekcję.

Po drugie, oznacza to pytanie o siłę. Zamieszki potwierdzają naszą siłę w bardzo bezpośredni sposób. Przez "naszą" siłę rozumiem, po pierwsze, siłę tych, którzy byli i są nieustannie ruchani przez świat taki, jaki obecnie jest, choć te grupy w żadnym wypadku nie doświadczają tego w taki sam sposób i w takim samym stopniu - nisko płatni pracownicy, więźniowie, migrujący robotnicy, zadłużeni, bezrobotni absolwenci, popychacze papieru o tendencjach samobójczych, 农民工 przy liniach montażowych, dziecięcy niewolnicy na plantacjach kakao Nestle, moi przyjaciele z dzieciństwa, którzy nigdy nie wyrwali się z przyczepy czy rezerwatu. Ale rozumiem przez to również siłę naszego pokolenia: dzieci końca tysiąclecia, etykietki, która już implikuje apokaliptyczną atmosferę naszej ery. Lub, bardziej kolokwialnie: Pokolenie Przejebane, ponieważ, no, z oczywistych przyczyn.

Kwestia siły, jednak, nie jest po prostu kwestią decentralizacji władzy do większości społeczeństwa, choć to jest ostateczny cel. Na obecną chwilę jest to walka o władzę pomiędzy kurczącą się frakcją części społeczeństwa, która chce kontynuować ten bzdurny show, jakim jest status quo, a rosnącą frakcją części społeczeństwa, która chce zniszczyć ten bzdurny show tak dokładnie, jak to tylko możliwe, jednocześnie razem budując system, w którym ubóstwo jest niemożliwe, nikt nie jest nielegalny, władza nie jest skoncentrowana w rękach mniejszości, nasz metabolizm w przyrodzie jest coraz mniej podobny do metabolizmu metamfetaminowca czyszczącego apteczkę a kolektywne bogactwo materialne i zbiorowa inteligencja ludzkości jest darmowo dostępna wszystkim jej przedstawicielom, a nie są łupem partyjnym dla w pół nagich rosyjskich oligarchów.

Udawanie, że władza nie istnieje bezpośrednio służy tym, którzy ją obecnie posiadają. I zamieszki obalają taki mit poprzez forsowanie naszej władzy przeciw ich. To mechanizm, dzięki któremu zarówno straszymy bogatych i przyciągamy ludzi do projekty znacznie większego niż reforma walącego się świata. W tym konkretnym przypadku to zadziałało. Wielu z pracowników fast foodów, z którymi organizowałem się w rok po zamieszkach doskonale rozumiało, co one zapowiadały. Na May Day 2013 zamieszki żyły własnym życiem.

Zamieszki nie są więc przeszkodą dla "prawdziwej" walki lub wypadkiem przy dobrych intencjach, gdzie "zrozumiały" gniew ludzi "wymyka się spod kontroli". Wymknięcie się spod kontroli jest punktem, który jest dokładnym powodem dlaczego to na zamieszkach powstanie jakakolwiek przyszłość warta swojej nazwy.

I to my będziemy ją budować. Nasze pokolenie: dzieci końca tysiąclecia, pokolenie przejebane, lub, jak my je nazywaliśmy, Pokolenie Zero. Zero ponieważ nie zostało nam nic poza długiem - ani nic do stracenia. I zero ponieważ, jak zamieszki, wszystko zaczyna się tutaj.

W ostatecznym rozrachunku możesz więc stracić ekonomię, możesz stracić spektakl i moralizatorskie, odwołujące się do boga apele do "socjalnej/rasowej/środowiskowej sprawiedliwości". Wrzuć to wszystko w ogień zamieszek i sprowadzi się do najprostszego zdania:

Naszą przyszłość już nam skradziono. Nadszedł czas, by ją odzyskać.

[1] Należy pamiętać, że lewicowe zamieszki polityczne po pierwsze biorą na cel mienie, a po drugie angażują się w defensywną przemoc wobec jego obrońców, to znaczy policji, oficerom bezpieczeństwa lub strażnikom. Nazywa się to "przemocą bez ofiar", ponieważ istnieje niepisana zgoda, że uczestnicy zamieszek nie będą ranić niewinnych przechodniów i ponieważ głównym celem przemocy nie są ludzie. Dla kontrastu prawicowe zamieszki wykazują przeciwny sposób działania, gdzie osoby, konkretnie najsłabsze w danej sytuacji, są generalnie głównym celem agresji a niszczenie mienia jest poboczne. To dobrze udokumentowane zjawisko. Dla przykładu: Gilje, Paul A. Rioting in America, Indiana University Press, 1996.

[2] Z tych pięciu spraw jedna została zarzucona po znacznych kosztach poniesionych przez miasto, które nic nie dały. Z pięciu tylko w dwóch sprawach padł wyrok, licząc moją.

[3] Warto tu podkreślić, że zaatakowanie policjanta jest w Stanach Zjednoczonych przestępstwem, co oznacza również, że jeśli uderzysz glinę i zostaniesz uznany za winnego, stracisz prawo głosu (zwykle na okres wieloletniego zawieszenia, choć w niektórych stanach, jak Kentucky, na całe życie).

[4] Przedział wiekowy 35-44 stracił 49%, 45-54 28% a 55-64 14%

[5] Jeśli obliczysz te same dane dla pokolenia X i młodszych baby boomerów z tymi samymi przedziałami wiekowymi co w 1984 okaże się, że przedział wiekowy 35-44 stracił 44% średniego przychodu, nadal posiadając dziesięć razy tyle dóbr (39,601$) co dzieci końca tysiąclecia. Przedział wiekowy 45-54 stracił 10% posiadając 101,651$, a przedział 55-64 zyskał 10% dochodząc do 162,065$. Podobnie, od 1967 wskaźnik ubóstwa wśród osób poniżej 35 roku życia wzrósł od 12% do 22%, podczas gdy dla osób powyżej 65 spadł z 33% do 11%

[6] Bardziej szczegółowa akademicka analiza tego procesu w Saskia Sassen, The Global City: New York, London, Tokyo. Princeton University Press, 1991.

[7] Zobacz Michael Piore, Birds of Passage: Migrant Labor and Industrial Societies. Cambridge University Press, 1979

[8] Filantropijne działania bogatych są podobne do działań włamywacza, który, po okradzeniu jakiejś okolicy, zwraca jej pół procenta tego, co ukradł jako prezent - lub, jak często w międzynarodowej filantropii, jako kupony, które możesz wykorzystać tylko w sklepie włamywacza, jak gdy rodzina Gatesów daje pożyczki na zakup leków wyłącznie w firmach, w których posiadają znaczne udziały.

[9] Dokładniejsza analiza tego procesu w Seattle w Timothy A. Gibson, Securing the Spectacular City: The Politics of Revitalization and Homelessness in Downtown Seattle. Lexington Books, 2003.