Tytuł: W drogę!
Podtytuł: instrukcje dla insurekcji, która nadchodzi
Osoba autorska: Niewidzialny Komitet
Data: 2006
Notatki: Źródło: W drogę!

Na marginesie

Tłumaczenie "Insurekcji, która nadchodzi" jest długim i skomplikowanym procesem, wymagającym, by po drodze się doedukowywać. Dlatego to jeszcze nie jest przedmowa, ani nic podobnie poważnego, implikującego, że wie się, o czym się mówi. To raczej notatki i uwagi na marginesie spisane podczas trwającego jeszcze procesu tłumaczenia i rozumienia tego tekstu.

Insurekcja... jest komunistyczną teorią rewolucyjną, to pewne - ale bezpośrednio i fundamentalnie zrywa z tym, co przychodzi nam na myśl, gdy słyszymy połączenie tych dwóch słów. Podobnie do Lenina wraca myślami do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, ale zamiast znaleźć tam inspirację Jakobinami i ich Wielkim Terrorem, fascynuje się Sankiulotami i Wściekłymi. Te dwie frakcje, jedna bardziej radykalna od drugiej, stanowiły w tamtych czasach faktyczną rewolucyjną siłę, która szturmowała więzienia i zdobywała pałace, a przez różne frakcje polityczne - w tym przez Jakobinów - była co najwyżej zawłaszczana. Insurekcja... jest wyraźnie teorią od Sankiulotów dla Sankiulotów, wycelowaną w to, by jak najbardziej wzbogacić i wzmocnić to, co się dzieje na ulicach, dając wskazówki w kierunku maksymalnej radykalizacji sytuacji.

W tym aspekcie podobni są do innego ultra-radykała - Blanquiego - i jego książki "Instrukcje dla zbrojnego powstania", koncentrując się w tych kilku rozdziałach na daniu wskazówek dla osób biorących udział we współczesnych powstaniach i innych starciach z władzą. Nie koncentrują się jednak wyłącznie na wojennych taktykach, a raczej starają się ukazać insurekcję jako istniejący potencjał w teraźniejszości, który musimy najpierw nauczyć się wyczuwać i się odpowiednio przygotować. Zamiast skupiać się na podjęciu któregoś z działań, które mamy dostępne teraz - protest, udział w wyborach, małoskalowy sabotaż - można się skupić na przygotowaniu do działań, które chcemy podjąć. Wchodzimy się wtedy w konspirację, w świadome snucie planów - podejście aktywne, zamiast desperackiej reaktywności z bardzo ograniczonym arsenałem. A wejście w logikę konspiracji, to wejście w logikę insurekcji.

Warto zauważyć, że osoby autorskie nie tyle wieściły jakiś konkretny polityczny rozwój wydarzeń, a raczej po prostu opowiadały się za najbardziej radykalnym wyrazem politycznej aktywności w ich czasach. Dlatego jeśli chciałybyśmy je było jako ideologicznie zaklasyfikować, to najbliżej im do francuskiego ultra-radykalizmu, postawy, którą współdzielą z Wściekłymi i niektórymi grupami z insurekcji 68 maja. To, że w późniejszych latach fala insurekcji rozlała się niemalże po całym globie i tylko się wzmaga, jest bardziej zbiegiem okoliczności, niż dowodem na jasnowidzkie zdolności autorów; bardziej potwierdzeniem stwierdzenia Blanquiego, że "nic nie jest bardziej zwodnicze niż sytuacja", niż jakiejkolwiek politycznej historyczności. To może nam dać pewien wgląd w prawdziwy sens ten książki i podczas wieku insurekcji odzyskać jej radykalność - żeby nie była leniwym potwierdzeniem prawidłowości danego dominującego w tym momencie paradygmatu, a raczej by przypominała, że w danej sytuacji należy być ultra-radykałem, patrzącym poza obecną sytuację.

*****

Insurekcja. Przez sześćdziesiąt lat pacyfikacji, zawieszenia historycznych zmian, sześćdziesiąt lat demokratycznej anestezji i zarządzania wystąpieniami – które osłabiły naszą zdolność do ostrego postrzegania rzeczywistości, wyczuwania stron w trwającej wojnie – nie wiemy już nawet, gdzie się zaczyna. To od odzyskania tej percepcji musimy zacząć.

Nie ma sensu oburzać się tak otwarcie niekonstytucyjnymi prawami jak LSQ[1]. Przeciwko całkowitej zapaści ram prawnych nie ma sensu protestować zgodnie z prawem. Musimy się stosownie zorganizować.

Nie ma sensu angażować się w tę czy inną grupę obywatelską, w ten czy tamten skrajnie lewicowy ślepy zaułek czy w ostatni stowarzyszeniowy przekręt. Wszystkie organizacje, które twierdzą, że rzucają wyzwanie obecnemu porządkowi, oprócz tego, że są marionetkami, mają też obyczaje i język miniaturowych państw. Wszystkie mgliste marzenia o „innej polityce” przyczyniły się jedynie do nieskończonego zwiększania zasięgu macek państwa.

Nie ma sensu reagować na wiadomość dnia. Każdą informację należy rozumieć jako operację do rozszyfrowania na wrogim polu strategii – operację mającą na celu wywołanie takiej lub innej reakcji u tej lub innej osoby – i jako taką uznać za prawdziwą informację zawartą w informacji pozornej.

Nie ma już na co czekać – na przełom, na rewolucję, na apokalipsę nuklearną czy na ruch społeczny. Dalsze czekanie jest szaleństwem. Katastrofa nie jest tym, co nadchodzi, ale tym, co już jest. Wszyscy już jesteśmy w samym środku zapaści cywilizacyjnej. I to właśnie tutaj musimy obrać stronę.

Nieczekanie już ani chwili dłużej oznacza wejście, w taki czy inny sposób, w logikę insurekcyjną; ponowne usłyszenie w głosie naszych przywódców lekkiego drżenia przerażenia, które nigdy ich nie opuściło – bo rządzenie zawsze znaczyło bajerowanie nas tak, żeby stale odsuwać moment, w którym będziemy chcieli ich powiesić. Każdy akt rządzenia nigdy nie był niczym innym jak sposobem niestracenia kontroli nad populacją.

Zaczynamy dziś z pozycji skrajnej izolacji, skrajnej niemocy. Wszystko trzeba zbudować na procesie insurekcyjnym. Nic nie wydaje się mniej prawdopodobne od insurekcji, ale nic nie jest bardziej potrzebne.

Odnajdź(cie) się

Uchwyćcie się tego, co dla was prawdziwe
Od tego zacznijcie

Spotkanie, odkrycie, masowy strajk, trzęsienie ziemi: każde wydarzenie wytwarza prawdę, zmieniając sposób, w jaki jesteśmy w świecie. I odwrotnie: obserwacja, która jest nam obojętna, która na nas nie wpływa ani nie angażuje, nie zasługuje jeszcze na miano prawdy. Prawda kryje się za każdym gestem, każdą praktyką, każdą relacją i każdą sytuacją. Weszło nam w nawyk zręczne omijanie jej, radzenie sobie z nią, co powoduje zbłąkanie charakterystyczne dla większości ludzi w naszych czasach. W rzeczywistości wszystko pociąga za sobą wszystko inne{1}. Poczucie życia w kłamstwie jest nadal prawdą – chodzi o to, żeby nie wypuścić jej z ręki, a nawet by od tego zacząć. Prawda nie jest poglądem na świat, ale tym, co w nieredukowalny sposób nas z nim wiąże. Nie jest czymś, co niesiemy, a tym, co nas ponosi. Tworzy mnie i niszczy, formuje i deformuje jako jednostkę; oddala mnie od wielu, ale zbliża do tych, którzy jej doświadczają. Odizolowana istota, która się jej uchwyciła, nieuchronnie napotka sobie podobne. W rzeczywistości każdy proces insurekcyjny rozpoczyna się od prawdy, o którą walczy się do końca. W Hamburgu w latach 80. garstka mieszkanek okupowanego domu zdecydowała, że eksmitujący będą musieli przejść po ich trupach. Było oblężenie dzielnicy przez czołgi i helikoptery, były walki uliczne trwające całymi dniami, były monstrualne manifestacje – i był mer, który ostatecznie skapitulował. Z kolei w 1940 roku, jedynym punktem wyjścia dla Georges'a Guingouina – „pierwszego maquisarda Francji” – była pewność jego niezgody na okupację. Dla Partii Komunistycznej był wtedy po prostu „żyjącym w lesie szaleńcem” – aż do czasu, gdy 20 tys. takich leśnych szaleńców wyzwoliło Limoges[3].

Nie cofajcie się przed tym, co w każdej przyjaźni polityczne

Wyuczono nas neutralnej idei przyjaźni: czystego uczucia bez zobowiązań. Ale każda bliskość [affinité] jest bliskością we wspólnej prawdzie – a każde spotkanie jest spotkaniem we wspólnej afirmacji, nawet jeśli jest to afirmacja zniszczenia. Wiązanie się z kimś nie jest niewinne w czasach, w których obstawanie przy swoim notorycznie prowadzi do bezrobocia; w których trzeba kłamać, żeby pracować, a potem pracować, żeby móc nadal kłamać. Osoby, które klną się na to, że odnalazły w fizyce kwantowej odpowiedzi na wszystkie pytania, są ze sobą nie mniej politycznie związane niż towarzyszki, które zmagają się z międzynarodowym agrobiznesem. Wszystkie będą prędzej czy później doprowadzone do dezercji i do walki.

Inicjatorzy ruchu robotniczego mogli się odnaleźć najpierw w warsztatach, a potem w fabrykach. Mieli strajki, żeby się przeliczyć i zdemaskować zdrajców [les jaunes]. Mieli stosunki pracy najemnej, napuszczające na siebie partię Kapitału i partię Pracy, które umożliwiły im budowanie solidarności i wytyczenie frontów na globalną skalę. My, żeby się odnaleźć, mamy całą przestrzeń społeczną; żeby móc się przeliczyć i zdemaskować antykonfliktowców[4], mamy codzienne akty nieposłuszeństwa. I mamy wrogość wobec tej cywilizacji, pozwalającą nam budować solidarność i wytyczać fronty na globalną skalę.

Nie oczekujcie niczego od żadnych organizacji
Rzućcie wyzwanie wszystkim istniejącym środowiskom,

a przede wszystkim, nie stańcie się jednym z nich

Nierzadko zdarza się, że w toku postępującej dekompozycji [społecznej] napotykamy organizacje – polityczne, pracownicze, humanitarne czy też stowarzyszenia. Czasami nawet można spotkać w nich jednostki szczere – choć zdesperowane, lub entuzjastyczne – ale podstępne. Atrakcyjność organizacji leży w ich pozornej spójności: mają historię, siedzibę, nazwę, zasoby, przywódcę, strategię czy dyskurs. Są jednak mimo wszystko pustymi strukturami, którym trudno jest wzbudzić szacunek, jaki miałby im się rzekomo należeć ze względu na ich heroiczne początki. We wszystkim i na każdym poziomie zainteresowane są niczym innym jak tylko swoim własnym przetrwaniem, a ich ciągłe zdrady często zrażają nawet ich własną bazę społeczną – i dlatego od czasu do czasu można się tam natknąć na kilka wartościowych osób. Jednak obietnica zawarta w takich spotkaniach może spełnić się tylko poza organizacją i, koniecznie, przeciwko niej.

O wiele groźniejsze są środowiska ze swoją giętką strukturą, plotkami i nieformalnymi hierarchiami. Należy trzymać się z dala od nich wszystkich, bo każde to środek neutralizacji jakiejś prawdy: środowiska literackie są po to, by tępić bezpośredniość słowa pisanego; środowiska wolnościowe, by łagodzić akcję bezpośrednią; środowiska naukowe, by ukrywać wpływ ich badań na znaczną większość ludzi; środowiska sportowe, by zamykać w swoich salach gimnastycznych różne formy życia, z których mogłyby się zrodzić różne formy sportu. Ale w szczególności należy trzymać się z daleka od środowisk kulturowych i środowisk aktywistycznych{2} – obydwa są umieralniami, w których gniją wszystkie rewolucyjne pragnienia. Zadaniem tych pierwszych jest dostrzeganie wzrastających intensywności i odebranie ich wam, poprzez objaśnianie znaczenia tego, co robicie; tych drugich – pozbawianie was energii, której potrzebujecie, żeby w ogóle coś robić. Te środowiska aktywistyczne zarzucają swoje rzadkie sieci na całe terytorium Francji i zawsze stają na drodze do stawania się rewolucjonistką. Jedyne co ich członkowie są w stanie zaoferować to swoje liczne porażki i zgorzkniałość, w którą przez nie wpadli, a ich zużycie, podobnie jak taplanie się we własnej niemocy, sprawiły że nie są w stanie pojąć możliwości, jakie daje teraźniejszość. Do tego ciągle za dużo mówią, żeby jakoś ubarwić swoją nieszczęśliwą pasywność – przez co nie można ufać, że nie ułatwią policji roboty. Tak jak próżno czegokolwiek po nich oczekiwać, tak samo głupie jest rozczarowanie ich skostnieniem. Pozbądźmy się tej kuli u nogi.

Wszystkie środowiska są kontrrewolucyjne, bo jedyne czym są zainteresowane to zachowaniem swojego beznadziejnego komfortu.

Twórzcie komuny

Komuna jest tym, co się dzieje, kiedy ludzie się odnajdują, dogadują i postanawiają iść wspólną drogą. Komuna jest być może tym, na co się decydujemy w momencie, w którym zwykle byśmy się rozdzieliły. Jest radością ze spotkania, która jest w stanie przetrwać bycie rygorystycznie dławioną. Tym właśnie, co sprawia, że mówimy „my” i że jest to ewenement. Nie to jest dziwne, że dobrze dogadujący się ludzie tworzą komunę, a to, że pozostają rozłączeni. Bo dlaczego komuny nie miałyby się mnożyć w nieskończoność? W każdej fabryce, na każdej ulicy, w każdej wiosce, w każdej szkole. W końcu panowanie komitetów bazowych{3}! Ale to byłyby komuny akceptujące to, czym są i gdzie są. Tym samym byłoby możliwe, żeby ich wielość zastąpiła instytucje społeczne: rodzinę, szkołę, związek zawodowy, klub sportowy i tak dalej. To byłyby komuny, które poza swoją działalnością polityczną, nie bałyby się organizować w celu zapewnienia moralnego i materialnego przetrwania każdej ze swoich członkiń oraz wszystkich zagubionych ludzi, którzy je otaczają. Bo komuny, w przeciwieństwie do tego, jak często definiują się kolektywy – przez to co w nich i poza nimi – określają się przez gęstość spajających je więzi. Nie przez ludzi, którzy je tworzą, ale poprzez ducha, który je napędza.

Komuna powstaje za każdym razem, gdy kilka osób uwolnionych ze swoich kaftanów bezpieczeństwa, zaczyna polegać tylko na sobie i siłować się z rzeczywistością. Komuną jest każdy dziki strajk, tak samo jak każdy kolektywnie i z wyraźnych powodów okupowany budynek, komitety akcyjne z maja 1968 roku[7] czy też osady zbiegłych niewolników w USA albo Radio Alice w Bolonii w 1977[8]. Każda komuna pragnie być sama sobie bazą. Pragnie skończyć z problemem potrzeb. Pragnie za jednym zamachem zerwać z zależnością ekonomiczną i wszelkim podporządkowaniem politycznym, ale degeneruje w środowisko, gdy tylko straci kontakt z prawdami, które służyły jej za fundament. Jest cała masa różnych komun, które się organizują i nie czekają ani na liczebność, ani na środki – ani tym bardziej na „właściwy moment”, który nigdy nie nadejdzie.

Zorganizujcie się

Zorganizujcie się, by nie musieć już pracować

Ciepłe posadki stają się rzadkością, i szczerze mówiąc, bardzo często traci się w nich zbyt dużo czasu na nudzeniu się. Wyróżniają się też dość kiepskimi warunkami do drzemania i czytania.

Wiadomo, samo istnienie jednostki jest warte tak mało, że na życie musi sobie zarobić; że jest zmuszona sprzedawać swój czas w zamian za odrobinę społecznej egzystencji. Prywatny czas za egzystencję społeczną: to właśnie jest praca, taki jest rynek. Czas komuny przeciwnie: z góry wymyka się pracy. Nie tańczy, jak mu zagrają, preferuje inny rytm. Na przykład grupy argentyńskich piqueteros[9] wspólnie wyciągają dla siebie pewien rodzaj zasiłku, uzależnionego od przepracowania kilku godzin; robią absolutne minimum, po czym uwspólniają swoje zarobki i zakładają pracownie krawieckie, piekarnie i sadzą potrzebne im ogrody.

Na komunę trzeba zarobić, ale to nie to samo co zarabianie na życie. Wszystkie komuny mają swoje lewe pieniądze. Kombinuje się na wiele sposobów – są przeróżne zasiłki, płatne zwolnienia lekarskie, skumulowane stypendia, pomoc finansowa uzyskana z fikcyjnych porodów, różnego rodzaju nielegalny handel – a z każdą kolejną mutacją kontroli powstają nowe. Nie do nas należy ocena tych wszystkich środków; nie zamierzamy zadomowić się w tych prowizorycznych schronieniach, ani też zatrzymywać ich jako przywileju dla wtajemniczonych. Dla nas ważne jest kultywowanie, upowszechnianie tej koniecznej skłonności do wałków i dzielenie się innowacjami. Dla komun kwestia pracy pojawia się dopiero wtedy, gdy istnieją już inne źródła dochodu – mimo wszystko nie wolno zaniedbywać przydatnej wiedzy, którą mimochodem można wynieść z wykonywania pewnych zawodów, ze szkoleń czy z dobrze sytuowanych stanowisk.

Komuna wymaga uwolnienia jak największej ilości czasu dla wszystkich. Nie mierzy się tego wyłącznie – czy przede wszystkim – liczbą godzin wolnych od wyzysku w tej czy innej pracy najemnej. Wyzwolenie czasu nie oznacza wzięcia permanentnego wolnego; czas wolny, czas bezczynności, czas pustki lub strachu przed pustką to nic innego jak czas pracy. Gdy tak na to spojrzymy, to nie ma już czasu do wypełnienia, a energia do uwolnienia, której żaden „czas” nie pomieści; linie, które się zarysowują, uwydatniają i za którymi możemy z przyjemnością podążać, aż do ich końca, aż zobaczymy, jak przecinają się z innymi.

Plądrujcie, uprawiajcie, wytwarzajcie

Byli pracownicy Metaleurop prędzej stają się złodziejami, niż ochroniarzami[10]. Pracownice EDF[11] pokazują swoim bliskim, jak cofać liczniki. Towar, który „wypadł z ciężarówki”, opyla się na lewo i prawo. Świat, który tak się obnosi ze swoim cynizmem, nie powinien oczekiwać ze strony proletariuszek szczególnej lojalności.

Z jednej strony komuna nie może polegać na tym, że „państwo opiekuńcze” będzie trwać wiecznie, a z drugiej nie może liczyć, że będzie długo żyła z okradania sklepów, skipowania, nocnych odwiedzin w magazynach stref przemysłowych, defraudacji grantów, z oszukiwania firm ubezpieczeniowych i innych wałków – krótko mówiąc: z grabieży. Musi więc troszczyć się o ciągłe podnoszenie poziomu i zakresu swojej samoorganizacji. Nie ma nic bardziej logicznego od tego, by kupić wyprzedawane z likwidowanej fabryki tokarki, frezarki i kserokopiarki a potem użyć ich do podtrzymania jakiegoś spisku przeciwko społeczeństwu towarowemu.

Ludzie dziś wszędzie tak jaskrawo wyczuwają bliskość upadku, że trudno zliczyć wszystkie ich eksperymenty z budownictwem, energetyką, materiałami, przestępstwami czy uprawami. Istnieje cały szereg umiejętności i technik, które tylko czekają aby je zagrabić i wyrwać z moralizatorskiego, bandyckiego[12] czy eko opakowania. Ale ten zestaw jest nadal tylko ułamkiem wszystkich intuicji, know-how'u i slumsowej pomysłowości, które trzeba będzie wykorzystać, jeśli zamierzamy tchnąć życie w metropolitalną pustynię i jeśli insurekcja ma wyjść poza swoje pierwsze etapy.

Jak się komunikować i poruszać w sytuacji całkowitego zaburzenia przepływu? Jak sprawić, żeby rolnictwo na obszarach wiejskich znów było w stanie utrzymać taką liczbę ludzi jak sześćdziesiąt lat temu? Jak przekształcić betonowe przestrzenie w miejskie ogrody warzywne, jak zrobiła to Kuba, by przetrzymać amerykańskie embargo i rozpad ZSRR?

Trenujcie i uczcie (się)

Co nam pozostało po tym, jak już spróbowałyśmy wszystkich sposobów spędzania wolnego czasu dozwolonych przez demokrację rynkową? Co sprawiało, że szliśmy pobiegać w niedzielę rano? Co trzyma tych wszystkich fanatyków wędkarstwa i karate, fanów majsterkowania czy zbierania grzybów? Co innego, jeśli nie potrzeba wypełnienia całkowitej bezczynności, zregenerowania swoich sił roboczych czy swojego „kapitału zdrowotnego”? A przecież większość hobby z łatwością mogłaby zostać obdarta ze swoich absurdów i stać się czymś innym. Boks na przykład nie zawsze był zarezerwowany dla Telethonów czy gali widowiskowych. W Chinach początku XX wieku – rozrywanych przez hordy osadników i zagładzanych przez długie susze – setki tysięcy biednych chłopów zaczęło się organizować w niezliczonych klubach bokserskich, by odbić z rąk bogatych i osadników to, z czego ich okradziono. Tak właśnie wybuchło powstanie bokserów. Nigdy nie jest za wcześnie na naukę i praktykę tego, czego będą wymagać od nas mniej spokojne, mniej przewidywalne czasy. Nasza zależność od metropolii – jej medycyny, rolnictwa, policji – jest na tyle duża, że nie możemy jej zaatakować bez narażania na niebezpieczeństwo samych siebie. Być może właśnie niesformułowana świadomość tej słabości może tłumaczyć spontaniczne samoograniczanie się obecnych ruchów społecznych; to właśnie ona powoduje strach przed kryzysem i wywołuje tęsknotę za „bezpieczeństwem”. To przez nią strajki przehandlowały horyzont rewolucji za powrót do normalności. Uwolnienie się od tego fatum wymaga długiego i konsekwentnego procesu uczenia się, a także licznych eksperymentów na dużą skalę. To kwestia nabycia umiejętności walki, otwierania zamków, leczenia zarówno złamań jak i bolących gardeł, konstruowania pirackich radiostacji, budowania kuchni polowych, celnego strzelania, a także tego, jak zebrać porozrzucaną wiedzę i stworzyć agronomię wojenną, zrozumieć biologię planktonu, skład gleby i interakcje roślin, a tym samym odzyskać utraconą intuicję, odzyskać wszelkie możliwe zastosowania i związki z naszym bezpośrednim otoczeniem, jak i jego granice, których nie możemy przekroczyć. I musimy zacząć to wszystko już dzisiaj, w przygotowaniach na dni, kiedy będziemy potrzebować od niego więcej niż tylko zaspokojenia symbolicznej części naszych potrzeb – czy to chodzi o jedzenie, czy o opiekę.

Twórzcie terytoria
Pomnażajcie strefy nieprzejrzystości

Coraz więcej reformistów zgadza się, że w „miarę jak zbliżamy się do peak oil[13]” i „aby zredukować emisje gazów cieplarnianych”, konieczna będzie „relokalizacja gospodarki”, wsparcie regionalnego zaopatrzenia i krótkich łańcuchów dostaw, zrezygnowanie z wygody zamorskiego importu i tak dalej. Zapominają o tym, że wszystko, co robi się w lokalnej ekonomii, robi się pod stołem, w „nieformalny” sposób; że ta prosta, ekologiczna procedura relokalizacji gospodarki implikuje albo pełną wolność od państwowej kontroli, albo całkowite jej się poddanie.

Obecne terytorium jest wytworem stuleci operacji policyjnych. Ludzie najpierw zostali wyrzuceni ze swoich wiosek, potem ze swoich ulic, ze swoich dzielnic i ostatecznie z korytarzy swoich budynków, w oszalałej nadziei pomieszczenia wszelkiego życia w czterech śmierdzących ścianach prywatności. Kwestia terytorium nie jest dla nas tym samym, czym jest dla państwa. Nam nie chodzi o utrzymanie go, a raczej o lokalne zagęszczenie komun, cyrkulacji i solidarności, aż stanie się ono nieczytelne, nieprzejrzyste dla wszelkiej władzy. Nie chodzi o zajęcie terytorium – chodzi o bycie terytorium.

Każda praktyka rodzi terytorium: terytorium dealera lub myśliwego, terytorium dziecięcych zabaw, kochanków lub zamieszek, terytorium rolniczki, ornitolożki lub włóczęgi. Zasada jest prosta – im więcej terytoriów nakłada się na dany obszar, tym większa jest cyrkulacja między nimi i tym mniej władza się go ima. Bistra, drukarnie, sale sportowe, niezagospodarowane tereny, księgarnie, dachy budynków, prowizoryczne targi, kebaby czy garaże mogą łatwo wymknąć się swojemu oficjalnemu przeznaczeniu, jeśli ludzie będą tam wystarczająco mocno trzymać sztamę [complicité]. Lokalna samoorganizacja nakłada własną geografię na państwową kartografię, rozmywa ją i unieważnia – i poprzez to doprowadza do swojej własnej secesji.

Podróżujcie
Twórzcie własne kanały komunikacyjne

Istotą komun nie jest przeciwstawianie się metropolii i jej mobilności przez zakorzenienie i powolność lokalnego życia. Ekspansywny ruch tworzenia komun musi stworzyć na bazie ruchu metropolitalnego swoje podziemie. Nie musimy rezygnować z możliwości podróży i komunikacji oferowanych przez komercyjną infrastrukturę, tylko znać ich ograniczenia – być po prostu wystarczająco ostrożne i dobrze zgrywać niewiniątka. Odwiedzanie się nawzajem jest znacznie bezpieczniejsze, nie pozostawia śladów i tworzy o wiele trwalsze relacje niż jakakolwiek lista internetowych kontaktów. Przywilej, który wielu z nas posiada – możliwość praktycznie bezproblemowego „swobodnego przemieszczania się” po całym kontynencie i reszcie świata – jest znaczącym atutem w podtrzymywaniu komunikacji pomiędzy ogniskami konspiracji. Jednym z uroków metropolii jest to, że pozwala ona osobom i z Ameryk, i z Grecji, i z Meksyku, i z Niemiec wkraść się do Paryża, żeby omówić strategię.

Stały ruch pomiędzy zaprzyjaźnionymi komunami jest jedną z rzeczy, która zapobiega ich uschnięciu, jak i nieuchronnemu w innym wypadku zrezygnowaniu. Zapraszanie towarzyszek, bycie na bieżąco z tym, co robią, medytowanie nad ich doświadczeniami i zbieranie udoskonalonych przez nich patentów jest dla komuny lepsze niż sterylna introspekcja za zamkniętymi drzwiami. Niedocenianie potencjalnie decydującej roli wieczorów spędzonych na konfrontowaniu naszych spojrzeń na trwającą wojnę byłoby poważnym błędem.

Obalajcie przeszkody, jedną po drugiej

Jak wszyscy wiemy, ulice przepełnione są wszelkiego rodzaju chuligaństwem[14]. Pomiędzy tym, czym są, a tym, czym powinny być, stoi siła dośrodkowa całej policji dążącej do zaprowadzenia porządku – a po drugiej stronie jesteśmy my, to znaczy siła przeciwna, odśrodkowa. Nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się z każdego wybuchu wściekłości i chaosu. Nic dziwnego, że wszystkie te święta narodowe – które już przecież niczego nie celebrują – tak często źle się kończą. Umeblowanie miejskie (gdzie ono się w ogóle zaczyna? gdzie się kończy?) – wszystko jedno, czy rozjebane, czy błyszczące – ucieleśnia nasze wspólne wywłaszczenie. Będąc już niczym, prosi się jedynie o to, by unicestwić je na dobre. Gdy spojrzy się na to, co nas otacza – na to wszystko dla czego wybije kiedyś ostatnia godzina – metropolia nagle zaczyna wzbudzać nostalgię, jaką wzbudzają tylko pola ruin.

Jeśli te wszystkie akty ulicznej chuliganki staną się metodyczne i systematyczne, to złączą się w rozproszoną, skuteczną wojnę partyzancką, która przywróci nam naszą nierządność i nasze pierwotne niezdyscyplinowanie. Niektórych niepokoi, że to niezdyscyplinowanie jest w przypadku partyzantów uznawane za militarną cnotę, ale tak naprawdę nigdy nie powinnyśmy były rozdzielać gniewu i polityki. Bez pierwszego, drugie gubi się w paplaninie; bez drugiego, pierwsze wyczerpuje się we wrzaskach. Słowa takie jak „wściekli”[15] czy „opętani”[16] nigdy nie pojawiają się w polityce bez strzałów ostrzegawczych.

Jeśli chodzi o metody, pamiętajmy o następującej regule z sabotażu: minimum ryzyka, minimum czasu i maksimum zniszczeń. A jeśli mowa o strategii, pamiętajmy, że przeszkoda powalona, ale nie zmiażdżona – przestrzeń uwolniona, ale nie zasiedlona – z łatwością będzie zastąpiona przez kolejną, która stawi większy opór i będzie trudniejsza do zaatakowania.

Nad trzema rodzajami pracowniczego sabotażu – spowalnianiem pracy (od „spiesz się powoli” do gorliwego strajku), niszczeniem maszynerii lub jej zatrzymywaniem i ujawnianiem tajemnic firmy – też nie trzeba się rozwodzić. Ważne, że gdy poszerzone na skalę całej machiny społecznej, te zasady sabotażu zostają uogólnione od produkcji do obiegu [dóbr]. Techniczna infrastruktura metropolii jest wrażliwa: jej przepływy to nie tylko transport ludzi i towarów – to także informacje i energia krążące w sieciach przewodów, światłowodów i rur, które można zaatakować. Żeby sabotowanie maszyny społecznej dawało obecnie jakiekolwiek wymierne efekty, należałoby przejąć i unowocześnić sposoby zakłócania jej sieci. Jak sprawić, aby linie TGV[17] lub sieć energetyczna stały się bezużyteczne? Jak znaleźć słabe punkty w sieci informatycznej, jak zakłócać fale radiowe i kompletnie zaśnieżyć ekrany?

W ogóle gdy mówi się o poważnych przeszkodach, to błędem jest uważanie dokonania w nich zniszczeń za niemożliwe. Jest w tym [dokonaniu zniszczeń] coś prometejskiego – sprowadza się do pewnego „przywłaszczenia sobie ognia” z rąk wszelkiego ślepego woluntaryzmu{4}. W 356 roku p.n.e. Herostrates spalił Artemizjon, jeden z siedmiu cudów świata, a w naszych czasach zupełnej dekadencji, imponujące w świątyniach jest już tylko jedno: gorzka prawda, że już są ruinami{5}.

Unicestwianie całej tej nicości nie ma jednak nic wspólnego z przykrym obowiązkiem. Wręcz przeciwnie – dzięki temu działanie przeżywa drugą młodość. Wszystko nabiera sensu, wszystko nagle jest na swoim miejscu: przestrzeń, czas, przyjaźń. Wykorzystuje się wszystko, co pod ręką, odzyskuje się sam użytek[20] – i samej jest się wyłącznie tym, co uda się zmajstrować. W nędzy naszych czasów uznanie, że „jebać to wszystko” – i trzeba przyznać, że nie bez powodu – może być ostatnią kolektywną pokusą.

Ucieknijcie z widoku
Przekształćcie anonimowość w pozycję ofensywną

Podczas demonstracji, związkowiec zdziera maskę anonimowej osobie, która właśnie zbiła okno: „Weź odpowiedzialność za to co robisz, zamiast się chować.” Być widocznym [visible] to być wystawionym, czyli przede wszystkim bezbronnym. Gdy lewicowcy wszędzie bez przerwy „nagłaśniają” [visibiliser] swoją sprawę – czy to chodzi o bezdomnych, kobiety czy nieudokumentowanych – w nadziei, że ktoś się nią zajmie, robią dokładne przeciwieństwo tego, co powinni. Zamiast wystawiać się na widok, należy obrócić anonimowość – do której zostałyśmy relegowane – na naszą korzyść i dzięki konspiracji i nocnym lub zakapturzonym akcjom uczynić z niej nieatakowalną pozycję ataku. Za wzór może posłużyć pożoga listopada 2005 roku[21]: bez przywódcy, bez żądań, bez organizacji, za to ze słowami, gestami i współudziałem [complicité]. Bycie społecznym zerem nie jest czymś upokarzającym, źródłem tragicznej nierozpoznawalności – być rozpoznawanym: ale przez kogo? – a przeciwnie, jest stanem maksymalnej wolności działania. Nie podpisywanie się pod swoimi wyskokami, za to przypisywanie ich jedynie jakiemuś fantomowemu akronimowi – nadal mamy w pamięci efemeryczne BAFT[22] – to sposób na zachowanie tej wolności. To, że jednym z pierwszych manewrów defensywnych reżimu będzie skonstruowanie podmiotu „banlieue”, któremu można przypisać sprawstwo „zamieszek listopada 2005 roku”, było więc do przewidzenia. Wystarczy zobaczyć twarze tych, którzy są w tym społeczeństwie kimś, by zrozumieć radość z bycia nikim.

Z widoku należy uciekać – ale siła, która zbiera się w cieniu, nie może wiecznie pozostać niezauważona. Chodzi o opóźnienie momentu, w którym pojawimy się jako siła, aż nadarzy się dobra okazja – bo im później wyjdziemy na światło dzienne, tym silniejszymi nas ono zastanie. Od momentu gdy staniemy się widoczni, nasz czas będzie ograniczony. Albo my będziemy w stanie bezzwłocznie zniszczyć panowanie widoczności, albo ono nas błyskawicznie zmiażdży.

Zorganizujcie samoobronę

Żyjemy pod okupacją – pod policyjną okupacją. Codziennie przypominają nam o tym łapanki nieudokumentowanych, nieoznakowane samochody przemierzające bulwary wte i wewte, pacyfikacja dzielnic metropolii za pomocą technik ukutych w koloniach czy godne wojny algierskiej wypowiedzi ministra spraw wewnętrznych wymierzone w „gangi” [bande]. Zdecydowanie mamy wystarczająco powodów, aby nie dać się już dłużej miażdżyć i podjąć samoobronę.

W miarę jak komuna rośnie i się rozrasta, więcej działań władzy wycelowanych jest w to, co ją stanowi. Te kontrataki przybierają formę kuszenia, potem rekuperacji a w ostateczności brutalnej siły. Dla komuny, samoobrona musi być kolektywną oczywistością, tak samo praktycznie jak teoretycznie. Unikanie aresztowań, szybkie i masowe mobilizacje przeciwko próbom eksmisji, ukrywanie swoich – to nie będą w najbliższej przyszłości zbędne odruchy. Nie możemy w nieskończoność odbudowywać naszych baz. Przestańmy bez końca potępiać represje – przygotujmy się na nie.

Sprawa nie jest prosta, bo od całej populacji oczekuje się teraz szczególnego wkładu w pracę policji – od donoszenia, do okazjonalnego udziału w strażach obywatelskich – przez co siły policyjne rozpływają się w tłumie. Obecnie uniwersalnym modelem policyjnych interwencji, nawet w sytuacjach zamieszek, jest gliniarz w cywilu. Podczas ostatnich demonstracji przeciwko CPE[23] policja zawdzięczała swoją efektywność tajniakom wtapiającym się w nasze szeregi i czekającym aż coś się wydarzy, żeby ujawnić, kim są. Potem w ruch gaz, pałki policyjne, paralizatory, zatrzymania, a to wszystko w ścisłej koordynacji ze związkowymi służbami porządkowymi. Samo to, że mogą być w tłumie wystarczyło, by wzbudzić podejrzenia wśród demonstrujących – by zaczęły się zastanawiać, kto jest kim – i sparaliżować wszelkie działania. Biorąc pod uwagę, że demonstracja nie jest od tego, żeby pokazać jak wiele nas jest, ale środkiem działania, musimy wyposażyć się w metody demaskowania tajniaków, wypędzenia ich z tłumu i, jeśli to konieczne, odbicia im tych, których próbują zatrzymać.

Policja nie jest niepokonana na ulicach – ma po prostu środki organizowania się, treningu i ciągłego testowania nowych broni. W porównaniu z policyjnym arsenałem nasza broń zawsze będzie niedorobiona, zmajstrowana na kolanie i często zaimprowizowana na poczekaniu. Nie udajemy, że dorównuje jego sile ognia, ale jest w stanie utrzymać policję na dystans, przekierować jej uwagę, wywrzeć nacisk psychologiczny bądź, dzięki zaskoczeniu, zrobić wyłom i zdobyć przewagę. Wszelkie innowacje w zakresie partyzantki miejskiej wdrożone w centrach szkoleniowych francuskiej żandarmerii prawdopodobnie nigdy nie wystarczą, aby odpowiednio szybko zareagować na ruchomą wielość, która może uderzyć w kilka miejsc jednocześnie i która przede wszystkim stara się zawsze utrzymać inicjatywę.

Komuny są w oczywisty sposób wrażliwe na inwigilację i policyjne dochodzenia, na techniki śledcze i gromadzenie informacji. Fale aresztowań osób anarchistycznych we Włoszech i eko-wojowników w USA stały się możliwe dzięki podsłuchom. Każde aresztowanie to teraz nowa próbka DNA dołączana do stale powiększającej się kartoteki – pewien barceloński skłoters został złapany, bo zostawił odciski palców na roznoszonych ulotkach. Metody śledzenia stają się coraz bardziej wyrafinowane, szczególnie dzięki technologii biometrycznej, a jeśli w życie wejdą elektroniczne dowody tożsamości, nasze zadanie stanie się jeszcze trudniejsze. Komuna Paryska częściowo rozwiązała problem gromadzenia kartotek: podpalając ratusz, zniszczyła wszystkie archiwa urzędu stanu cywilnego. Teraz pozostaje nam tylko znaleźć sposób, aby raz na zawsze zniszczyć komputerowe bazy danych.

Powstańcie

Komuna jest podstawową jednostką partyzanckiej rzeczywistości. Zryw insurekcyjny jest być może niczym więcej niż namnażaniem się komun, ich sprzęganiem i artykulacją. W zależności od rozwoju wydarzeń, komuny łączą się w większe byty lub się rozdzielają. Różnica pomiędzy załogą [bande] braci i sióstr złączonych „na śmierć i życie”, a radą wielu grup, komitetów i załóg w celu zorganizowania zaopatrzenia i samoobrony dla zbuntowanej dzielnicy, czy nawet całego regionu, jest co najwyżej różnicą skali; obie są takimi samymi komunami.

Każda komuna może iść jedynie w kierunku samowystarczalności i doświadczać pieniędzy jako czegoś śmiechu wartego i, szczerze mówiąc, nie na miejscu. W końcu siła pieniądza leży w tworzeniu powiązań pomiędzy niepowiązanymi, wiązaniu nieznajomych jako obcych sobie i tym samym, poprzez zrównanie ze sobą wszystkiego, wprawianiu wszystkiego w obieg. Ceną tej zdolności do łączenia wszystkiego jest jednak powierzchowność więzi. Kłamstwo to w nich reguła – brak zaufania jest podstawą stosunków kredytowych. Prymat pieniądza musi więc być zawsze prymatem kontroli, a praktyczne zniesienie pieniądza nie może nastąpić inaczej jak tylko poprzez ekspansję komun. W przypadku ekspansji każdej z komun należy się jednak troszczyć o to, by nie przekroczyła pewnego rozmiaru, powyżej którego traci kontakt z samą sobą i co prawie nieuchronnie prowadzi do powstania dominującej kasty. Gdy tego dopilnujemy, postawiona przed taką sytuacją komuna pójdzie w kierunku podziału, by móc kontynuować swoją ekspansję i jednocześnie uniknąć tego czarnego scenariusza.

Powstanie algierskiej młodzieży, która wiosną 2001 roku rozpaliła Kabylię, zdołała przejąć niemal całe terytorium, atakując żandarmerię, sądy i każdą inną reprezentację państwa, generalizując zamieszki aż do jednostronnego wycofania się sił porządku, aż do fizycznego uniemożliwienia przeprowadzenia wyborów. Siła tamtego ruchu tkwiła w rozproszonej komplementarności jego wielu części składowych, które przedtem prawie wcale nie były reprezentowane w niekończących się i beznadziejnie męskich zgromadzeniach wiejskich i innych ludowych komitetach. „Komuny” tej wciąż tlącej się algierskiej insurekcji, czasem tkwią w tych „zjaranych” młodziakach w czapkach z daszkiem, zrzucających butelki z benzyną na CNS (ichnią prewencję) z dachu budynku w Tizi Wuzu; czasem można je odnaleźć w szyderczym uśmiechu starego bojowca owiniętego w burnus, a czasem w energii kobiet z górskich wiosek, które wbrew wszelkim przeciwnościom podtrzymują tradycyjne uprawy i hodowlę zwierząt, bez których nigdy nie byłoby tak wielu systematycznych gospodarczych blokad regionu.

Wykorzystujcie na maksa każdy kryzys

„Należy również dodać, że nie będziemy w stanie zająć się całą francuską populacją. Trzeba więc będzie wybierać.” – tak znany wirusolog podsumowuje, co stałoby się w przypadku wybuchu pandemii ptasiej grypy w artykule z Le Monde z 7 września 2005 roku. „Zagrożenia terrorystyczne”, „klęski żywiołowe”, „alerty epidemiologiczne”, „ruchy społeczne” i „przemoc uliczna” – wszystkie te momenty niestabilności – są dla ludzi zarządzających społeczeństwem dobrymi okazjami, żeby umocnić swoją władzę przez dobieranie sobie tego, co im dogadza i niszczenie tego, co ich krępuje. Logiczne jest więc, że dla innych sił jest to odpowiedni moment, żeby się zebrać lub umocnić przez obranie przeciwnej strony. Zakłócenia przepływu towarów, zawieszenie normalności (wystarczy zobaczyć jakie życie społeczne wraca w kamienicy nagle pozbawionej prądu, by wyobrazić sobie, czym mogłoby stać się życie w mieście pozbawionym wszystkiego) i policyjnej kontroli wyzwalają potencjał samoorganizacji niewyobrażalny w innych okolicznościach. Nikomu to nie umyka. Rewolucyjny ruch robotniczy dobrze to rozumiał i w kryzysach burżuazyjnej ekonomii zdobywał szczyty swojej mocy. Islamskie ugrupowania nie są obecnie w stanie osiągnąć takiej siły jak wtedy, gdy zdołały inteligentnie skompensować słabość państwa – gdy zapewniły pomoc po trzęsieniu ziemi w Bumardas w Algierii czy gdy oferowały codzienne wsparcie ludności południowego Libanu po tym, jak spustoszyła go armia izraelska.

Jak wspomnieliśmy wcześniej: wszystkim tym, którzy w północnoamerykańskim ruchu anarchistycznym byli na marginesie, dewastacja Nowego Orleanu przez huragan Katrina stworzyła okazję do osiągnięcia niespotykanej spójności – dzięki zjednoczeniu wszystkich tych, którzy pozostali na miejscu i oparli się przymusowej relokacji. Kuchnie uliczne wymagają wcześniejszego przemyślenia sposobów zaopatrzenia; medyczna pomoc ratunkowa wymaga nabycia niezbędnej wiedzy i materiałów, tak samo jak instalacja niezależnych radiostacji. Polityczną owocność takich doświadczeń gwarantuje niesiona przez nie radość; to, że wykracza się w nich poza jednostkową zaradność i że ich namacalna rzeczywistość opiera się codziennej banalności pracy i porządku.

W kraju takim jak Francja, gdzie radioaktywne chmury zatrzymują się na granicy i gdzie zbudowanie Cancéropôlu na terenie dawnej fabryki AZF[24] podpadającym pod Seveso[25] wydaje się dobrym pomysłem, należy liczyć nie tyle na kryzysy „naturalne”, co na kryzysy społeczne. Rolą ruchów społecznych jest zakłócanie nowej normalności: katastrofy. Jasne, rozmaite strajki mogły być w ostatnich latach przede wszystkim okazjami dla rządu i zarządów spółek do przetestowania swoich zdolności utrzymania coraz szerszego „minimum usług”[26] – aż wstrzymanie pracy zostało zredukowane do wymiaru czysto symbolicznego i stało się niewiele bardziej szkodliwe niż opady śniegu czy samobójstwo na torach; ale protesty licealistów z 2005 roku i walka przeciwko wprowadzeniu CPE, podważając przyjęte praktyki aktywistyczne swoimi systematycznymi okupacjami instytucji i zawziętymi blokadami, przypomniały nam o zdolności dużych ruchów do bycia problemem i przeprowadzania rozproszonej ofensywy. Te wszystkie załogi, które się na ich gruncie zawiązały, umożliwiły nam wgląd w warunki, w jakich ruchy mogą stać się miejscem wyłaniania się nowych komun.

Sabotujcie każde ciało przedstawicielskie
Upowszechniajcie gawędy

Obalcie zgromadzenia ogólne

Pierwszą przeszkodą, jaką napotyka każdy ruch społeczny, na długo przed konfrontacją z policją jako taką, są siły związkowe i cała ta NGO-sowa mikro-biurokracja mająca na celu wytyczanie ram walkom. Komuny, oddolne grupy i załogi spontanicznie się im przeciwstawiają – dlatego tamci parabiurokraci przez ostatnie dwadzieścia lat wymyślali koordynacje[27], które ze względu na brak etykietek politycznych wydają się bardziej niewinne, a jednak pozostają idealnym polem dla ich gierek. Ilekroć jakiś kolektyw zejdzie na złą drogę i spróbuje stać się autonomiczny, ci parabiurokraci nie ustaną w pozbawianiu jego starań jakiegokolwiek znaczenia, przez uporczywe lekceważenie wszystkich zasadnie podniesionych kwestii. Są zawzięci i ogarnia ich zapał, ale nie z pasji do debaty, a z powołania do jej tłumienia. Kiedy już uda im się obronić swoją apatię, a ich nieugiętość w końcu pokona ten kolektyw, tłumaczą jego upadek brakiem politycznej świadomości. Trzeba w ogóle powiedzieć, że we Francji – w dużej mierze przez szaleńczą aktywność rozmaitych trockistowskich klik – aktywistyczna młodzież jest całkiem niezła w sztukę politycznej manipulacji. Ona akurat z pożogi 2005 roku nie wyciągnęła tej prostej lekcji: że wszelkie koordynowanie jest zbędne tam, gdzie już jest koordynacja, a organizacji jest zbyt wiele tam, gdzie ludzie sami się organizują.

Inną odruchową reakcją na najmniejszy ruch jest zwołanie zgromadzenia ogólnego i przeprowadzenie głosowania. To błąd. Sam proces głosowania i walka o postawienie na swoim są grą o wystarczająco wysoką stawkę, by zamienić zgromadzenie w koszmar, w teatr konfrontacji pomiędzy wszystkimi pretensjami do władzy. Cierpi się wtedy na ciężki przypadek burżuazyjnego parlamentu. Nagromadzony tłum nie jest miejscem na decyzje, a na gawędę{6}, na wolność słowa praktykowaną bez celu.

Potrzeba gromadzenia się jest u ludzi tak stała, jak rzadka jest potrzeba podejmowania decyzji. Gromadzenie się idzie w parze z radością z odczuwania wspólnej siły. Podejmowanie decyzji jest niezbędne tylko w sytuacjach kryzysowych, kiedy funkcjonowanie demokracji tak czy inaczej jest zagrożone. W innych przypadkach „demokratyczny charakter procesów decyzyjnych” istotny jest co najwyżej dla fanatyków procedury. Nie ma jednak sensu krytykować zgromadzeń czy z nich dezerterować – należy raczej uwolnić obecną w nich mowę, gesty i zabawę pomiędzy istotami. Wystarczy zauważyć, że każda osoba przychodzi na zgromadzenie z pragnieniami, więziami, zdolnościami, silnymi stronami, smutkami i daną dyspozycyjnością, a nie tylko z jakimś punktem widzenia czy głosem. Jeśli zdołamy porzucić mrzonkę Zgromadzenia Ogólnego na rzecz bycia zgromadzonymi, jeśli zdołamy udaremnić wiecznie nawracającą pokusę hegemonii i jeśli przestaniemy traktować podjęte decyzje jak ostateczność, wtedy mamy jakieś szanse na jeden z tych fenomenów kolektywnej krystalizacji, kiedy decyzja po prostu siada – kiedy to decyzja podejmuje istoty, całkowicie lub choćby częściowo.

To samo tyczy się decydowania o akcjach. Wyjście z zasady, że „akcja wymaga przeprowadzenia zgromadzenia” nie pozwala ani na to, by zawrzała debata, ani na skuteczne działanie. Liczne zgromadzenie pełne obcych sobie ludzi jest skazane na powołanie specjalistów od działania, a to oznacza przekazanie akcji pod ich kontrolę. Z jednej strony osoby z mandatem są z definicji ograniczone w swoich działaniach, a z drugiej strony nic ich nie powstrzymuje przed wyrolowaniem wszystkich innych.

Nie ma sensu nadawać działaniu jednej idealnej formy. Ważne jest to, żeby działanie ostatecznie przybierało pewną formę, wzbudzało ją, ale nie żeby jej się poddawało. Zakłada to współdzielenie pozycji politycznej i geograficznej – jak to było w przypadku dwudziestu ośmiu sekcji Komuny Paryża podczas Rewolucji Francuskiej{7} – jak i współdzielenie obiegowej wiedzy. Jeśli chodzi o podejmowanie decyzji o akcjach, można by przyjąć taką zasadę: niech każdy zrobi swój własny rekonesans, później zestawmy ze sobą informacje, a decyzja podejmie nas, raczej niż zostanie przez nas podjęta. Obieg wiedzy likwiduje hierarchię, równa wszystkich do tego samego poziomu. Propagowana komunikacja horyzontalna jest też najlepszą formą koordynacji różnych komun – najlepszym sposobem na położenie kresu hegemonii.

Blokujcie ekonomię, ale mierzcie swoją siłę blokowania poziomem swojej samoorganizacji

Pod koniec czerwca 2006 roku w stanie Oaxaca mnożyły się okupacje ratuszów, a powstańcy zajmowali budynki publiczne. W niektórych gminach wypędzano burmistrzów i rekwirowano pojazdy służbowe. Miesiąc później zablokowano dostęp do niektórych hoteli i ośrodków turystycznych. Meksykański minister turystyki mówił o katastrofie „porównywalnej do huraganu Wilma”. Kilka lat wcześniej blokada stała się jedną z głównych form działania argentyńskiego ruchu powstańczego, a poszczególne lokalne grupy przychodziły sobie z pomocą, blokując jedną drogę po drugiej. Wspólnymi działaniami nieustannie groziły, że sparaliżują cały kraj, o ile ich żądania nie zostaną spełnione. Przez lata takie groźby były potężnym środkiem nacisku w rękach kolejarzy, tirowców czy pracowników infrastruktury elektrycznej i gazowej. Ruch przeciwko CPE we Francji nie wahał się blokować stacji kolejowych, obwodnic, fabryk, autostrad, supermarketów, a nawet lotnisk. Wystarczyło trzysta osób w Rennes, żeby zablokować obwodnicę na całe godziny i spowodować czterdziestokilometrowy korek.

Blokowanie wszystkiego jest teraz pierwszym odruchem wszystkich, którzy przeciwstawiają się obecnemu porządkowi. W zdelokalizowanej gospodarce – gdzie firmy funkcjonują na modelu just-in-time[30], gdzie wartość bierze się z bycia częścią sieci, gdzie autostrady są ogniwami zdematerializowanego łańcucha produkcyjnego łączącego jednego podwykonawcę z drugim, a potem z montownią – zablokowanie produkcji wymaga też zablokowania obiegu.

Ale robienie blokady przewyższającej zaopatrzeniowe i komunikacyjne zdolności powstańców oraz faktyczną samoorganizację poszczególnych komun, to coś, co nie wchodzi w grę. Jak się wyżywić, kiedy wszystko jest sparaliżowane? Plądrowanie sklepów, jak w Argentynie, ma swoje granice – jak ogromne nie byłyby te świątynie konsumpcji, nie są przecież spiżarniami bez dna. Nabycie zdolności do długofalowego pozyskiwania podstawowych środków do życia oznacza zatem przywłaszczenie sobie środków do ich produkcji. W takim razie nie ma sensu dalej czekać. Pozostawienie dwóm procentom populacji produkowania żywności, jak to ma miejsce obecnie, jest absurdem zarówno historycznym jak i strategicznym.

Uwolnijcie terytorium spod policyjnej okupacji
W miarę możliwości unikajcie bezpośredniej konfrontacji

„Ta sprawa pokazuje, że nie mamy do czynienia z młodymi ludźmi, którzy wysuwają społeczne żądania, a z jednostkami, które wypowiedziały wojnę Republice” – zauważył pewien bystrzejszy gliniarz w temacie ostatnich zasadzek[31]. Ofensywa mająca na celu uwolnienie terytorium spod policyjnej okupacji już trwa i może liczyć na niewyczerpane rezerwy nienawiści, które te siły przeciwko niej zgromadziły. Same „ruchy społeczne” są stopniowo uwodzone przez zadymiarstwo nie mniej niż imprezowicze z Rennes, którzy w 2005 roku w każdy czwartkowy wieczór konfrontowali się z CRS[32], czy też ci z Barcelony, którzy podczas niedawnego botellionu[33] zdewastowali komercyjną arterię miasta. Z kolei ruch przeciwko CPE był świadkiem regularnego powrotu koktajlu Mołotowa. Jednak w tej kwestii pewne banlieues pozostają niedoścignione – w szczególności, jeśli chodzi o metodę, która pojawia się już od dłuższego czasu: zastawianie pułapki. I tak na przykład 13 października 2006 roku około 23:00 w Épinay kilka zespołów BAC[34] odpowiedziało na zgłoszenie włamania do przyczepy kempingowej; po dojechaniu na miejsce, jeden z nich „został zablokowany przez dwa pojazdy zaparkowane skośnie w poprzek ulicy i ponad trzydzieści osób trzymających stalowe pręty i pistolety, które rzucały w pojazd kamieniami, a przeciwko policjantom użyły gazu łzawiącego.” A jeśli chodzi o coś na mniejszą skalę, to do głowy przychodzą lokalne komisariaty zaatakowane w godzinach zamknięcia: wybite szyby, spalone samochody.

To, że od teraz prawdziwa demonstracja musi być „dzika”, niezgłoszona do prefektury, jest jednym z osiągnięć ostatnich ruchów. Mając możliwość doboru terenu, będziemy starać się, tak jak czarny blok w Genui w 2001 roku, omijać czerwone strefy i unikać bezpośredniej konfrontacji, wybierać własną trasę i prowadzić gliniarzy – zwłaszcza tych związkowych i tych pacyfistycznych – zamiast dawać się im prowadzić. Wtedy tysiącowi zdeterminowanych osób udało się zmusić do odwrotu całe busy karabinierów, a później je podpalić. Od bycia lepiej uzbrojonym zdecydowanie ważniejsza jest inicjatywa. Odwaga jest niczym, ale wiara we własną odwagę jest wszystkim – a posiadanie inicjatywy w tym pomaga.

Wszystko jednak wskazuje na to, że należy postrzegać bezpośrednie konfrontacje jako punkty związania wrogich sił walką, które mają kupić nam czas i pozwolić na atak gdzieś indziej – nawet tuż za rogiem. To, że konfrontacje są nieuniknione, nie oznacza, że nie można użyć ich jako prostej dywersji. Do wrogiej koordynacji musimy przywiązywać jeszcze większą wagę, niż do działań. Nękanie policji sprawia, że będąc wszędzie, nie będzie skuteczna nigdzie.

Każdy taki przypadek nękania na nowo rozpala tę wypowiedzianą w 1842 prawdę:

”Życie policjanta jest bolesne; jego pozycja w społeczeństwie jest tak upodlająca i znienawidzona jak sama zbrodnia [...] Wstyd i niesława otaczają go ze wszystkich stron, społeczeństwo wypędza go ze swego łona, izoluje jak pariasa, spluwa z pogardą na policjanta jak i na jego zarobek, bez wyrzutów sumienia, bez żalu, bez litości [...] policyjna odznaka, którą nosi w kieszeni, jest świadectwem upokorzenia.”

21 listopada 2006 roku, strażacy demonstrujący w Paryżu zaatakowali funkcjonariuszy CRS młotami i ranili piętnastu z nich. Był to sposób na przypomnienie, że „powołanie by pomagać” nigdy nie może być dobrym powodem, aby dołączyć do policji.

Uzbrójcie się
Zróbcie wszystko, by użycie broni było zbędne
W obliczu armii zwycięstwo jest polityczne

Nie ma czegoś takiego jak pokojowa insurekcja. Broń jest niezbędna: chodzi jednak o robienie wszystkiego co się da, żeby jej użycie było zbędne. Insurekcja polega na chwyceniu za broń[35] i utrzymywaniu „zbrojności”, nie na przejściu do walki zbrojnej. W naszym interesie leży rozróżnienie pomiędzy uzbrojeniem a użyciem broni. Broń jest stałą w rewolucjach, jednak w kluczowych punktach zwrotnych jej użycie jest nieczęste albo przynajmniej rzadko rozstrzygające: jak 10 sierpnia 1792 roku[36], 18 marca 1871 roku[37] czy w październiku 1917 roku[38]. Gdy władza już leży w rynsztoku, wystarczy ją rozdeptać.

Przez dystans, jaki do niej mamy, broń nabrała dwojakiego charakteru fascynacji i obrzydzenia, który przezwyciężyć można jedynie przez obchodzenie się z nią. Autentyczny pacyfizm nie może polegać na odrzuceniu broni, a jedynie na odmowie jej użycia. Bycie pacyfistą, nie będąc przy tym w stanie oddać strzału, to nic innego jak ideologiczna bezsilność. Taki aprioryczny pacyfizm jest swego rodzaju prewencyjnym rozbrojeniem, czystą operacją policyjną. W rzeczywistości, na poważnie do kwestii pacyfizmu są w stanie podejść tylko te osoby, które są wystarczająco silne, by otworzyć ogień. I w tym przypadku pacyfizm staje się – przeciwnie – oznaką mocy, gdyż tylko z pozycji skrajnej siły można uwolnić się od potrzeby wystrzału.

Ze strategicznego punktu widzenia, podjazdy i asymetryczne akcje wydają się najbardziej efektywne, najbardziej odpowiednie w naszych czasach: w końcu okupującej armii nie atakuje się frontalnie. Wizji miejskiej wojny partyzanckiej w stylu irackim, która mogłaby łatwo utknąć w martwym punkcie bez możliwości ofensywy, powinniśmy się jednak raczej obawiać niż jej pożądać. Militaryzacja wojny domowej to klęska insurekcji. Czerwoni mogli sobie zwyciężyć w 1921, ale rewolucja rosyjska była już stracona.

Musimy rozważyć dwa rodzaje państwowej reakcji. Jedną jest szczera wrogość, druga jest bardziej przebiegła, demokratyczna. Pierwsza domaga się naszego zniszczenia bez dwóch zdań, druga – czyli subtelna lecz nieprzejednana wrogość – czeka tylko, żeby nas zwerbować. Można zostać pokonanym tak przez dyktaturę, jak przez bycie zredukowanym do przeciwstawiania się jedynie dyktaturze. Porażką może być przegranie wojny, ale i utrata możliwości wyboru, którą wojnę chce się prowadzić. Jak jednak dowiodła Hiszpania z 1936 roku, te opcje się nie wykluczają: tamtejsi rewolucjoniści zostali pokonani podwójnie, zarówno przez faszyzm, jak i przez republikę.

Jak tylko sytuacja staje się poważna, na scenę wkracza armia; jej wkroczenie do akcji wydaje się mniej pewne. Państwo musiałoby być zdecydowane na masakrę, co na razie nie jest niczym więcej niż groźbą – trochę jak w przypadku użycia broni nuklearnej przez ostatnie pół wieku. Faktem jest, że chociaż ranna od dawna, państwowa bestia nadal pozostaje niebezpieczna. Faktem jest też, że w obliczu armii nadal potrzeba licznego tłumu, szturmującego jej szeregi i bratającego się z żołnierzami – potrzeba 18 marca 1871 roku. Armia na ulicach to sytuacja insurekcyjna; tłum wkraczający do akcji, to wyłaniające się nagle rozwiązanie. Każdy staje wtedy przed decyzją zajęcia strony, wyboru pomiędzy anarchią bądź strachem przed nią. To jako polityczna siła insurekcja może zatriumfować. Politycznie, pokonanie armii staje się możliwe.

Porzućcie władze lokalnie

Insurekcja dąży do stania się nieodwracalną. Taką nieodwracalność osiąga się wtedy, gdy razem z władzą przezwycięży się potrzebę władzy, razem z własnością – upodobanie do przywłaszczania, a razem z wszelką hegemonią – pragnienie hegemonii. Właśnie dlatego proces insurekcyjny sam w sobie zawiera formę własnego zwycięstwa albo swojej porażki. Samo zniszczenie nigdy nie jest wystarczające, żeby osiągnąć nieodwracalność – wszystko zależy od sposobu. Istnieją sposoby niszczenia, które nieuchronnie prowokują powrót tego, co zostało unicestwione. Ci, którzy zawzięcie skaczą po zwłokach reżimu, mogą być pewni, że wzbudzą tym pragnienie zemsty. A więc wszędzie tam, gdzie gospodarka zostaje zablokowana, a policja zneutralizowana, ważne jest, by obalać władze z najmniejszym możliwym patosem. Należy porzucić je z nonszalancją i skrupulatnym szyderstwem.

Obecna decentralizacja władzy koresponduje z końcem punktów rewolucyjnej koncentracji. Oczywiście są jeszcze Pałace Zimowe, ale są one skazane raczej na szturmy turystów niż powstańców. Można dziś zdobyć Paryż, Rzym czy Buenos Aires nie odnosząc jednocześnie decydującego zwycięstwa. Zdobycie Rungis[39] miałoby z pewnością większy efekt niż zdobycie Pałacu Elizejskiego. Władza nie jest już skoncentrowana w jednym miejscu na świecie – jest światem samym w sobie, z jego przepływami i jego alejami, jego ludźmi i jego normami, jego kodami i technologiami. Władza jest samą organizacją metropolii. Jest nieskazitelną totalnością świata towarów we wszystkich jego punktach. Ten więc, kto pokona ją lokalnie, puści przez jej sieć globalną falę uderzeniową. Zadymiarze z Clichy-sous-Bois napełnili niejedno amerykańskie domostwo radością, podczas gdy powstańczynie ze stanu Oaxaca znalazły wspólników w samym sercu Paryża. Dla Francji utrata centralizmu władzy oznacza koniec paryskiego centralizmu rewolucyjnego – i potwierdza to każdy nowy ruch od czasu strajków z 1995 roku. Paryż nie jest już miejscem najbardziej śmiałych i najbardziej konsekwetnych akcji. Jeśli jakoś się jeszcze wyróżnia, to jako zwykły cel ataków, jako teren wyłącznie do grabieży i dewastacji – krótkich i brutalnych najazdów z zewnątrz, wymierzonych w punkt maksymalnego zagęszczenia przepływów metropolitalnych; tych smug wściekłości, które przecinają pustynię fałszywej obfitości i wyparowują. Nadejdzie dzień, gdy stolica – ten paskudny złóg władzy – zostanie doszczętnie zrujnowana. Stanie się to jednak pod koniec procesu, który wszędzie indziej będzie już bardziej zaawansowany niż w niej samej.



Cała siła w ręce komun!

[1] przyp. red.: Loi sur la sécurité quotidienne, LSQ (pl. ustawa o bezpieczeństwie codziennym) – francuska ustawa o „bezpieczeństwie cywilnym” uchwalona dwa miesiące po zamachach na WTC; jest to „pakiet legislacyjny”, w którym zebrano dokumenty dotyczące różnych środków zwalczania terroryzmu czy nielegalnego handlu (zwłaszcza bronią) oraz m. in. wprowadza karę pozbawienia wolności za odmowę oddania próbki DNA i rozszerza listę przestępstw, za które można zostać zarejestrowanym w policyjnej bazie danych genetycznych (FNAEG). Można powiedzieć, że w naszym kontekście w dużej mierze analogiczna jest „ustawa antyterrorystyczna” z 10 czerwca 2016 roku.

[3] przyp. red.: Georges Guingouin (1913-2005) – nauczyciel, działacz komunistyczny, bojownik francuskiego Ruchu Oporu; w 1940 został zwolniony ze stanowiska nauczyciela przez reżim Vichy podczas czystki lewicowych urzędników państwowych i przez następne lata ukrywał się we wsiach pod Limousin, prowadząc drobne akcje sabotażowe; początkowo wyśmiewany i lekceważony, ostatecznie został uznany za jednego z największych bojowników ruchu oporu na tym terenie i w czerwcu 1944 r. został komendantem liczących 20 tys. ludzi sił departamentu Haute Vienne. Trzy miesiące później ze swoimi ludźmi bezkrawawo wyzwolił Limoges.

[4] przyp. red.: org. les jaunes, dosł. żółci – od tzw. żółtego syndykalizmu (fr. syndicalisme jaune); obecnie „żółty związek” to określenie używane przez związki wzywające do strajku wobec tych, które do niego nie wzywają lub wręcz do niego zniechęcają. „Żółtymi” nazywa się również pracowników wynajętych do przerwania strajku lub zwyczajnych łamistrajków. W tym kontekście chodzi najpewniej o osoby, które deeskalują, ugrzeczniają i łapią za ręce bardziej radykalnych towarzyszy. Są odpowiednikami łamistrajków w kontekście sytuacji (blisko-)zamieszkowych – próbują dbać o „pokojowość” protestu, spełniając rolę policjantów, w szczególności tych z zespołów antykonfliktowych.

[7] przyp. red.: Komitety akcyjne były grupami osób powstającymi spontanicznie, bez ustalonej struktury organizacyjnej, członkostwa i przywództwa. Były autonomiczne, anarchiczne, nie realizowały żadnych odgórnych planów, a odpowiadały na obecne sytuacje społeczne (np.: dystrybucja jedzenia wśród osób potrzebujących, opatrywanie protestujących, drukowanie bibuły). Początkowo tworzyły je studentki okupujące uniwersytety, ale z czasem, widząc zagrożenie przejęcia kontroli nad ruchem przez związki zawodowe, połączyły siły z robotnikami, formułując komitety pracowniczo-studenckie, by istniał między nimi stały i twórczy kontakt.

[8] przyp. red.: Radio Alice – niezależna włoska rozgłośnia założona w 1970 r. w Bolonii wykorzystująca były wojskowy nadajnik; jej osoby założycielskie były związane z włoskim ruchem autonomii i inspirowały się sytuacjonistami i dadaizmem. Franco „Bifo” Berardi, jedna z osób założycielskich, opisał Radio Alice jako „mieszankę klasycznego medium wojskowej informacji i pewnego rodzaju artystycznego eksperymentu w sabotażu mediów.”

[9] przyp. red.: hiszp. ar. piqueteros – osoby stosującą formę protestu polegającą na strategicznym blokowaniu dróg poprzez organizowanie na nich pikiet (piquete). Pojawiły się w Argentynie w połowie lat 90.; niewiele później ich działania stały się ogólnokrajowym fenomenem i odegrały bardzo dużą rolę m.in. w argentyńskiej insurekcji z 2001 roku.

[10] przyp. red.: Chodzi prawdopodobnie o Metaleurop Nord, francusko-szwajcarski zakład obróbki metali, którego nagłe zamknięcie w 2003 roku kosztowało 800 osób utratę pracy. Spółka nie zapewniła im też żadnego zabezpieczenia finansowego. Tak potraktowani ludzie faktycznie prędzej będą kraść, niż chronić porządek własności, który zostawił ich na lodzie.

[11] przyp. red.: EDF od fr. Électricité de France – przedsiębiorstwo zajmujące się dostarczaniem energii, w dużej mierze należące do państwa.

[12] przyp. red.: W oryginale użyte jest słowo caillera, slangowa wersja rascaille którym Nicolas Sarkozy – w czasie pisania Insurekcji... minister spraw wewnętrznych, a później prezydent Francji – w 2005 określał uczestników zamieszek z Clichy-sous-Bois, jednego z paryskich banlieue (patrz: pożoga listopada 2005 roku).

[13] przyp. red.: peak oil (dosł. szczyt wydobycia ropy naftowej) – hipotetyczny punkt w czasie, w którym osiągnięte zostanie maksymalne wydobycie ropy naftowej na świecie, po którym zacznie ono nieodwracalnie spadać; obecnie toczy się aktywna debata na temat tego, kiedy nastąpi i jakie będzie to miało skutki dla ludzkości.

[14] przyp. tłum.: org. incivilités – dosłownie oznacza to „nieobyczajność” czy „niegrzeczność”, ale chodzi tutaj o wszelkie zachowania, które wyrażają brak szacunku do pewnych norm społecznych czy do własności. Rzeczy, które niektórzy nazwaliby „niecywilizowanym zachowaniem” – wszystko od tagowania na murach, agresywnego zachowania rozbijania wiat przystankowych i kopania śmietników, przez bycie głośno w czasie ciszy nocnej, po rzucanie niedopałków papierosów na chodnik. Wywodzi się z łacińskiego incivilis, czyli „nie-obywatel”.

[15] przyp. red.: org. enragés – jest to nawiązanie do Wściekłych lub też „Ultra-radykałów” – jednego z (jeśli nie najbardziej) radykalnych stronnictw biorących udział w rewolucji francuskiej; czasami określani są mianem protosocjalistów albo protoanarchistów. Grupa stylizująca się na Wściekłych pojawiła się też podczas okupacji uniwersystetu Nanterre podczas insurekcji maja 68.

[16] przyp. red.: org. exaltés (pt. exaltados) – najprawdopodobniej chodzi tu o jedno ze stronnictw politycznych okresu regencyjnego w Cesarstwie Brazylii; opowiadali się za reformami mającymi poprawić sytuację najbiedniejszych i domagali się m. in. pełnego prawa do demonstracji, ustroju republikańskiego i głosowania dla wszystkich bez względu na stan posiadania.

[17] przyp. red.: TGV od fr. train à grande vitesse – „pociąg dużych prędkości”; rodzaj francuskich elektrycznych zespołów trakcyjnych, osiągających w regularnej eksploatacji prędkości do 320 km/h.

[20] przyp. tłum.: Chodzi tu o odzyskanie możliwości używania znanych nam środków i przedmiotów na nowe, niezaplanowane sposoby – tak, by sprzeniewierzyć narzędzia używane do budowania kapitalistycznego świata i wykorzystać je do zniszczenia go; np.: użycie młotka do wybicia szyby, zamiast wbijania nim gwoździ na budowie, albo użycie go do budowy innego, niekapitalistycznego świata.

[21] przyp. red.: pożoga listopada 2005 roku – 27 października we francuskiej dzielnicy Clichy-sous-Bois (na przedmieściach – tzw. banlieue) rozpoczęły się trzytygodniowe zamieszki bezpośrednio wywołane śmiercią dwóch imigranckich nastolatków, ale także bezrobociem wśród młodych i brutalnością policji. Spalono podczas nich ponad 8 tys. pojazdów, a prawie 3 tys. osób zostało aresztowanych.

[22] przyp. red.: BAFT od fr. Brigade Anti-Flic des Tarterêts – dosł. Brygada Anty-Psiarska z Tarterêts; anonimowa grupa zwalczająca policję na terenie dzielnicy mieszkalnictwa socjalnego. Przeprowadzała różnorodne akcje od sprejowania na budynkach, przez wysyłanie gróźb, po organizowanie zasadzek, jednak na istnienie organizacji „nie było namacalnych dowodów” [La «brigade» qui fait peur, w: Le Parisien].

[23] przyp. red.: CPE od fr. contrat première embauche – kontrakt na pierwsze zatrudnienie; kontrowersyjny projekt ustawy dotyczącej nowej formy zatrudnienia osób poniżej 26. roku życia ułatwiającej zwalnianie pracowników.

[24] przyp. red.: Chodzi o katastrofę w fabryce AZF w Tuluzie z 2001 roku, gdzie w wyniku eksplozji około 400 ton azotanu amonu zginęło 31 osób, ponad 2,5 tys. zostało rannych, a wybuch słyszalny był nawet kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Sąd uznał, że właściciele fabryki wykazali się „niedbałością” i „poważnymi błędami” – dyrektor fabryki został skazany na 15 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu i 10 tys. euro grzywny. Wbrew żądaniom pracowników, którzy chcieli odbudowy zakładu i powrotu do pracy, zdewastowana fabryka została zrównana z ziemią, a na jej miejscu stoi obecne centrum badań onkologicznych.

[25] przyp red.: Seveso – regulacja unijna dotycząca zakładów przemysłowych, w których wykorzystuje się substancje niebezpieczne w znacznych ilościach; nazwa pochodzi od włoskiej miejscowości, gdzie w wyniku wypadku w zakładach chemicznych do atmosfery uwolniła się rekordowa ilość wysokotoksycznych dioksyn.

[26] przyp. red.: org. service minimum – przepis zobowiązujący pracowników i przedsiębiorstwa, w szczególności usług publicznych i transportu publicznego, do zapewnienia minimalnego poziomu usług w każdych okolicznościach – a zwłaszcza w czasie strajków i w godzinach szczytu.

[27] przyp. red.: Koordynacje – organizacje parasolowe, które zrzeszają NGO-sy i kolektywy, często o bardzo różnym profilu i celach.

[30] przyp.red.: Just-in-time – strategia zarządzania zasobami, która dopasowuje zamówienia surowców od dostawców bezpośrednio do harmonogramów produkcji. Firmy stosują ją w celu zwiększenia efektywności i zmniejszenia ilości odpadów poprzez otrzymywanie towarów tylko wtedy, gdy są one potrzebne do procesu produkcji i by zmniejszyć koszty przechowywania materiałów. Metoda ta wymaga od producentów dokładnego prognozowania popytu i jest podatna na wszelkie zaburzenia płynnego funkcjonowania łańcucha dostaw.

[31] przyp. red.: Mowa o atakach na policję, które miały miejsce rok po zamieszkach z listopada 2005 roku, również w innych banlieue. W związku z nimi policyjne związki zawodowe żądały posiłków, były obawy, że napięcia będą tylko wzrastać aż do wyborów prezydenckich w 2007 roku, a Bruno Beschizza, szef policyjnego związku, powiedział, że: „w tych dzielnicach, gdzie młodzi ludzie twierdzą, że są panami swojego terytorium, istnieje ryzyko przejścia od logiki segregacji do logiki secesji”. [Les agressions de policiers inquiètent la profession, w: l'Obs]

[32] przyp. red.: CRS (od fr. Compagnies Républicaines de Sécurité, pol. Republikańskie Kompanie Bezpieczeństwa) – francuskie oddziały prewencji Police nationale (pol. Policja Narodowa), przeznaczone do ochrony porządku publicznego, zabezpieczenia imprez masowych i tłumienia zamieszek i manifestacji. Warto wspomnieć, że jako formacja istniała od 1944, a więc brała udział w tłumieniu insurekcji maja 68. Popularny był wtedy slogan „CRS = SS”.

[33] przyp. red.: hiszp. botellón – wspólne picie alkoholu w przestrzeniach publicznych, jako tańsza alternatywa do imprezowania w barach. Jego współczesna postać w kontekście hiszpańskim może wywodzić się z ruchu autonomii w latach 80., jako forma protestu przeciwko zbyt wysokim cenom alkoholu. Były proponowane też prawa anty-botellonowe, które częściowo zostały przyjęte przez niektóre regiony Hiszpanii.

[34] przyp. red.: BAC (od fr. brigade anti-criminalité) – francuska policja kryminalna.

[35] przyp. red.: prise d'armes – zgrupowanie uzbrojonych osób w danym miejscu, historycznie mające najczęściej na celu wywarcie nacisku politycznego, albo zamanifestowanie politycznej siły. W tym kontekście chodzi przede wszystkim o zaznaczenie swojej obecności, pewien pokaz siły, który nie musi przyjmować (a być może nawet nie powinien) klasycznej militarnej formy, a być bardziej rozproszony, oddolny, proletariacki. Na myśl przychodzi obecność potężnych tłumów na ulicach i poczucie siły, jakie się z tym wiąże.

[36] przyp. red.: 10 sierpnia 1792 - dzień, w którym drogą zbrojnego powstania została obalona monarchia we Francji, jeden z przełomowych momentów rewolucji francuskiej; w obliczu pewnej klęski król wydał rozkaz poddania się, jednak najprawdopodobniej nie dotarł on na czas do gwardii: padły strzały i w efekcie sankiuloci ruszyli na pałac, zabijając gwardzistów.

[37] przyp. red.: powstanie 18 marca 1871 – powstanie zbrojne w Paryżu, którego wybuch uważa się za początek Komuny Paryskiej; wielu żołnierzy posłuchało nawoływań robotników do buntu i odmawiało wykonywania rozkazów, rozchodzili się, bratali się z tłumem; rozstrzelanych zostało dwóch aresztowanych wcześniej generałów, nie odbył się jednak planowany marsz na Wersal, dokąd wycofał się rząd.

[38] przyp. red.: rewolucja październikowa – powstanie przeciwko Rządowi Tymczasowemu w Rosji, który obalono poprzez szturm na Pałac Zimowy. Sam pałac zdobyty został bez większego oporu ze strony stacjonujących tam gwardzistów. Zakończyła ona okres dwuwładzy, trwający od rewolucji lutowej, podczas którego rządy sprawowane były równolegle przez Piotrogrodzką Radę Delegatów Robotniczych i Żołnierskich i Rząd Tymczasowy.

[39] przyp. red.: Rungis – gmina znajdująca się na przedmieściach Paryża. Mieści drugą największą na świecie giełdę towarów rolno-spożywczych.

{1} przyp. tłum.: org. tout engage à tout. Wyraz engage może być przetłumaczony jako „wiąże” czy „zobowiązuje”. W przypadku angielskich odpowiedników dobrym tropem jest entail, co oznacza niezbędne następstwo czegoś, opisuje ciąg wynikowy. Autorom chodzi tutaj o ujęcie prawdy jako czegoś, przed czym nie można się tak po prostu uchylić, zignorować; o to, że gdy coś staje się dla nas prawdziwe, to nieodwracalnie wpływa na nasze życie. Według nich prawda jest tym, co wpływa na nas i w pewnym sensie „obliguje” nas do działania w zgodzie z tym wpływem.

{2} przyp. tłum.: fr. les milieux militants – zjawisko militanti („działaczy”, „bojowników”) jest ściśle związane z ruchem autonomii we Włoszech. Była to luźna, ale wyraźnie wyodrębiona grupa proletariuszy, którzy reprezentowali w pewnym sensie najradykalniejsze stronnictwo w ruchu i poświęcali polityce swoje życie. Ze słowem „aktywista” niekoniecznie idzie to skojarzenie – aktywistą można też być w pewnym sensie „w czasie wolnym” czy też „etatowo” – ale to określenie zdecydowanie bliższe naszemu kontekstowi politycznemu. Wystarczy powiedzieć, że gdy w tekście jest mowa o aktywistach, to chodzi o działaczy politycznych, którzy do swojej aktywności podchodzą „poważniej”, jak do pewnego życiowego powołania.

{3} przyp. red.: org. comités de base – określenie to prawdopodobnie pojawiło się po raz pierwszy w kontekście strajku w zakładach Citroëna podczas insurekcji maja 68., jako określenie na nieformalne organizacje zrzeszające wszystkich pracowników na danym zakładzie (i tych uwiązkowionych i nieuzwiązkowionych) w celu podejmowania decyzji, koordynowania strajków i wysuwania żądań. Powstały jako odpowiedź na skostniałą biurokrację związkową, która często bardziej przeszkadzała niż pomagała w walce. Podobne organizacje, znane później jako Cobas, wyłoniły się we Włoszech w latach 80., również w celach skuteczniejszych kolektywnych działań i organizacji dzikich strajków. W tym kontekście osoby autorskie postulują komuny jako rozszerzoną wersję tych komitetów, mogącą powstać w oparciu o jakąkolwiek grupę i w jakimkolwiek miejscu, tak, by móc spełnić wymagania współczesnych im buntów, rozgrywających się w całości społecznej przestrzeni i sferze cyrkulacji dóbr, raczej niż tylko na zakładach. By móc umożliwić walkę, która nie zostanie spowolniona przez nieefektywne i oderwane od rzeczywistości organizacje polityczne, a będzie polegać na wielości lokalnych komun, odpowiadających na swoje bezpośrednie potrzeby.

{4} przyp. red.: Woluntaryzm jest poglądem, który w kontekście walki rewolucyjnej oznacza stawianie przede wszystkim na ludzką wolę, zdolność ludzi do pisania swojej własnej historii, pomimo wszelkich przeszkód. Jego przeciwieństwem jest determinizm, który widzi historię podobnie do tego, jak fizycy często widzą wszechświat – mechanistyczną i rządzącą się pewnymi stałymi prawami – i w kwestii jej biegu uznaje raczej, że to warunki materialne dominują i determinują ludzką wolę. Te dwa poglądy się nie wykluczają i były często łączone, w tym przez Marksa, choć były raczej bardziej deterministyczne, niż mniej: „Ludzie sami tworzą swoją historię, ale nie tworzą jej dowolnie, nie w wybranych przez siebie okolicznościach, lecz w takich, w jakich się bezpośrednio znaleźli (Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte)”. Woluntaryzm może być „ślepy”, kiedy przez swoje przyznanie ludziom kompletnej kontroli nad swoim własnym losem nie zwraca uwagi na czynniki wpływające na walki. Może to skutkować naiwnym podejściem do kwestii wyzwolenia, uderzaniem „na ślepo”; myśleniem, że aby się wyzwolić, starczy „spalić wszystko” czy „obalić państwo” – i że wystarczy do tego wystarczająco silna wola, niezależnie czy utożsamiana z determinacją samotnego terrorysty, czy „wystarczająco dużego” ruchu. Z kolei Komitet zdaje się proponować inny sposób działania, który można by nazwać „doinformowanym woluntaryzmem”: wola ludzi nadal wiedzie prym, ale o tyle, o ile są oni w stanie zniszczyć i unieszkodliwić urządzenia i warunki, które narzucają im determinizm biegu wypadków i ograniczają swobodę ich woli – niektóre wymienili w poprzednim akapicie. Nadal można do tego używać ognia – którego użycie niekoniecznie wiąże się z nieprzemyślanym i ślepym paleniem czego popadnie – ale może też im chodzić o metaforyczny „ogień z Olimpu”: sekrety dotyczące funkcjonowania różnych systemów kontroli i unieszkodliwiania ich, a tym samym, wpływania na same warunki materialne. W każdym razie chodzi o prometejski akt autokreacji, podobny do tego, który umożliwił Prometeusz – dał ogień ludziom, by mogli kierować własnym losem. Tak i my możemy „przywłaszczyć sobie ogień” – czy jeśli chodzi o sensowne użycie ognia, czy o zdobycie wiedzy o wrogich nam systemach – by stać się prawdziwymi kowalami własnego losu.

{5} przyp. red.: Herostrates był mieszkańcem Efezu owładniętym obsesją zyskania wiecznej sławy; uznał, że miejsce w historii może mu zapewnić tylko wielka zbrodnia i w 356 p.n.e. podpalił Artemizjon – świątynię Artemidy – jeden z siedmiu cudów świata. Uznawany jest za pierwszego terrorystę w dziejach ludzkości. Nasz świat już nie oferuje nam żadnym cudów, które mogłybyśmy zniszczyć, by zdobyć podobną mu sławę – wszystko jest raczej puste i bezduszne – ale to również sprawia, że ten świat i jego przeszkody nie mają nad nami takiej władzy, jak nad ludźmi wtedy. Współczesne świątynie, jak raz za razem udowadniały insurekcje, jest o wiele łatwiej spalić.

{6} przyp. tłum.: org. la palabre – zwyczaj praktykowany przez niektóre plemiona zamieszkujące tereny będące niegdyś francuskimi terytoriami kolonialnymi. Polega na spotkaniach danej społeczności, często odbywających się w specjalnie do tego wyznaczonych miejscach (np. pod baobabem), podczas których rozwiązywane są konflikty i podtrzymywane są więzi społeczne. Ma na celu znalezienie właściwego sposobu postępowania, który zadowoli całą społeczność; słowa, które na tych spotkaniach padają, są „przeżuwane we wspólnych ustach i trawione we wspólnym żołądku”. Często używa się na nich przysłów, zagadek i alegorii, które mają na celu doprowadzenie do pokojowego wyniku ewentualnych sporów. Z kolei w Wybrzeżu Kości Słoniowej, palawra jest potocznie używana jako synonim sporów i dyskusji, także w życiu codziennym. Zdaje się więc, że Komitet pisząc o „upowszechnianiu gawędy”, przywiązuje dużą uwagę do tych codziennych interakcji, które mają miejsce w różnych dzielnicach i ogólnie na ulicach, przywiązując im większą wagę, niż specjalnie zwołanym zgromadzeniom ogólnym. Jedno znaczenie – tradycyjnych, ogólno-społecznościowych spotkań, i drugie – codziennych pogawędek i sporów, mogą stać się tu jednym i ukazać horyzont życia społecznego, które nie zna podziału na miejsce podejmowania decyzji – takiego jak parlament czy nawet cień baobabu – i na resztę przestrzeni społecznej. Takie upowszechnienie palawry, by miała ona miejsce wszędzie, oznaczałaby kompletne rozproszenie władzy, tak, by rozpłynęła się ona w codziennym życiu.

{7} przyp. red.: Mowa tutaj o powstaniu przeprowadzonym przez sankiulotów należących do dwudziestu ośmiu sekcji Komuny Paryża – jednostek administracyjnych w czasach rewolucji – które doprowadziło do ostatecznego obalenia monarchii we Francji i wprowadzenia ustroju republikańskiego. Choć było wśród nich wiele osób o różnorodnych poglądach i pozycji społecznej, sankiuloci byli w stanie zorganizować powstanie ze względu na współdzielenie pozycji politycznej – byli najradykalniejszymi spośród innych ugrupowań, oraz geograficznej – byli częścią jednostek administracyjnych Paryża, ówczesnego rewolucyjnego centrum. Osoby autorskie zdają się podejmować starania skonstruowania teorii odpowiadającej pozycjom politycznym i geograficznym współczesnych sankiulotów w czasach, w których nie ma już rewolucyjnych centrów i tak bardzo jednoczących programów politycznych – gdzie tłumy wspólnie zgromadzone na ulicach mogą zapewnić potrzebną spójność.