Tytuł: W kierunku mniej popieprzonego świata
Podtytuł: Trzeźwość i anarchistyczna walka
Osoba autorska: Nick Riotfag
Tematy: Inny Świat, sXe, używki
Notatki: Wstęp i tłumaczenie: Jakub (Federacja Anarchistyczna Wrocław) Zin nie został w całości przetłumaczony, kolejne jego części będą dodawane w miarę ich tłumaczenia
Przedmowa do polskiego tłumaczenia

Istnienie swoistej kultury narkotykowej (ang. drug culture) nie jest jakkolwiek fenomenem ostatnich lat. Budowana była ona od wielu wieków odgórnie, przez elity, tak dawniej państwowe, jak dziś korporacyjne oraz wśród samego społeczeństwa, przez inne jego warstwy. „Ludowych" korzeni kultury stanu odurzenia doszukiwać można się nie tylko w ruchu hipisowskim lat 60., ale także wcześniej, przykładowo w kręgach artystycznych i literackich, gdzie od początku wieku XX stopniowo zaczęto uznawać ją za istotną część procesów twórczych, jak i również jeszcze wcześniej przy chłopskich solidnie zakrapianych świętach i uroczystościach. Jak wygląda ona dziś i czym 'N ogóle jest? Podstawą funkcjonowania kultury upojenia jest kult korzystania z używek i włączanie ich w codzienne życie jako niezbędną jego część. Skutkuje to przypisywaniem narkotykom, alkoholowi, ale również lekom (na przykład nasennym czy przeciwbólowym) specyficznych cech sakralnych, a ich używaniu - rytualnych. Używanie ich ma przynosić stan odurzenia uważany za niezbędny do spełnienia w życiu. Ludzie regularnie korzystający z narkotyków nie są jednak jedynymi, którzy zapoczątkowali fenomen kultury używkowej. Znaczny wpływ na jej rozprzestrzenienie się wśród reszty społeczeństwa miały działania polityków, a także autorytety wychowawcze m postaci nauczycieli czy samych rodziców, a dodatkowo swoje „pięć groszy" dołożył także korporacyjny marketing.

Na polskim gruncie sytuacja wygląda nieco inaczej. Podobnie jak wielu krajach Europy Środkowej i Wschodniej kultura upojenia zaznacza swoją obecność w inny sposób, niż poprzez typową gloryfikację spożywania substancji psychoaktywnych. Tutaj szczególnie popularnym jej przejawem jest wszechobecne spożywanie trunków wysokoprocentowych, swoista „kultura picia wódy". Imprezy rodzinne bardzo często nie mogą tu obejść się bez procentowego zakropienia, sklepy monopolowe znaleźć można na każdym zakręcie, a flaszka wódki to standardowe wyposażenie „Słowian" według popularnych stereotypów.

Patrząc jednak bardziej globalnie, lecz środowiskowo, wewnątrz ruchu hipisowskiego a dalej poprzez subkulturę punkową, drug culture upowszechniało się jako przejaw z jednej strony otwartości umysłu, a z drugiej nihilizmu oraz autodestrukcji w ruchu wolnościowym, z którym to te właśnie kontrkultury zrosły się w drugiej połowie XX wieku. Warto jednak dostrzec takie przejawy sprzeciwu wobec popularyzacji kultury narkotykowej wewnątrz aktywizmu wolnościowego, jak Straight Edge (ruch wewnątrz sceny hardcore punk promujący abstynencję od wszelkiego rodzaju tak zwanych ulicznych używek: narkotyków, papierosów czy też alkoholu). Mimo, że stał się on stosunkowo powszechny w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku do dziś drug culture pozostaje zauważalnie obecne w grupach i zrzeszeniach anarchistycznych. Z tego powodu wypada zadać pytanie: czy to może wychodzić mu na dobre?

Greccy anarchiści z Exarchii mieli okazję wyrazić swoje zdanie w tym temacie 7 czerwca 2016, kiedy to doszło do egzekucji egipskiego członka mafii przez wolnościową Grupę Zbrojnej Milicji, która w długim komunikacie wyjaśniła powody swojej akcji. Do zabójstwa doszło w pobliżu Placu Exarchii, gdzie lokalni dilerzy od dawna sprzedawali narkotyki mimo protestów mieszkańców i ostrzeżeń radykalnej lewicy. Po tym jak w lutym jeden z dilerów pchnął nożem anarchistę, który razem ze swoimi kolegami usiłował przegonić ich z placu, antysystemowi aktywiści zintensyfikowali swoje działania przeciwko mafii. Oto fragment ich komunikatu:

„Bierzemy odpowiedzialność za egzekucję mafioza Habibi, który od lat przodował w brutalnych incydentach przeciwko mieszkańcom i bywalcom Exarchii. Kulminacją jego zachowań był morderczy atak na trzech towarzyszy z okupowanego centrum społecznego VOX do jakiego doszło w ubiegłym miesiącu. [...] Działał tu przez nikogo nie niepokojony, mając za sobą siłę hordy otaczających go kanibali, ale również wsparcie mafii i policji, sprzedając narkotyki i terroryzując sąsiedztwo, które okazało się zupełnie bezbronne i niezdolne by dać mu radę, podporządkowując się w milczeniu jego władzy. [...] Dotykając kwestii narkotyków, a patrząc szerzej, całej kultury zażywania narkotyków jako fenomenu, który zalewa głównie młodzież, absolutnie uważamy, że trucie naszych umysłów i ciała różnymi substancjami, daje nam przelotne doświadczenie, stępiając nasze poczucie opresji i okłamując nasze zmysły, stanowiąc fałszywą ucieczkę od rzeczywistości i plagi problemów, którym powinniśmy stawić czoła. Zwłaszcza w społeczeństwach zachodnich gdzie kapitał ograbia każdy aspekt naszego świata emocjonalnego, a pojęcie osobowości zostało zdekonstruowane przez umieszczenie jej w dławiącym, wyalienowanym środowisku społecznym. W jego niedorzecznych żądaniach i życiu, które jest nie do zniesienia. Zrozumiałe poszukiwanie sposobów uwolnienia się od tej sytuacji prowadzi w istocie na manowce, gdy brakuje mu klasowej świadomości. Jedną z takich ślepych uliczek są narkotyki. Exarchia jest jednym z najbardziej wybuchowych politycznie miejsc Europy. To tutaj stoczono wiele twardych walk, towarzysze byli mordowani przez policję, zaczynały się insurekcje, a idee i ruchy miały miejsce swoich narodzin. Obecny obraz dzielnicy stacza się w narkotykową dekadencję, pseudo-rozrywkę i chuliganizm, to smutny obraz. Musimy jednak przyznać, że odzwierciedla on strukturalne, organizacyjne i ideologiczne problemy naszego ruchu."

Inną perspektywę na zagadnienie drug culture nakreślił Nick Riotfag, autor zina „W kierunku mniej popieprzonego świata: Trzeźwość i anarchistyczna walka" (tytuł oryginału: „Towards a Less Fucked Up World: Sobriety and Anarchist Struggle"). Przedstawiamy tłumaczenie wybranych fragmentów tego pisma punktującego wpływ kultury używkowej na powszechne relacje społeczne:

Wyzwolenie młodzieży i trzeźwość

Najbardziej rozpoznawalna ikona sXe (skrót od Straight Edge), czarne litery X, malowane przez niektóre osoby będące częścią tego ruchu na dłoniach, są gestem solidarności z niedorosłymi. W USA do dziś zdarza się, że w lokalach nieletni przy wejściu są w ten sposób oznaczani przez biletujących, co ma sugerować barmanowi że nie wolno im sprzedawać alkoholu. We wczesnych latach osiemdziesiątych, kiedy zespół Minor Threat zaczął wnosić antyużywkowy przekaz do sceny punkowej, ludzie którzy zauważyli litery X malowane nieletnim na dłoniach dostrzegli w tym symbol prohibicji alkoholowej i sami zaczęli się tak oznaczać, niezależnie od wieku, aby pokazać swoją solidarność z młodzieżą oraz zobowiązanie wobec trzeźwości. Z racji wszechobecności kultury narkotykowej, koncerty i inne wydarzenia często były droższe dla nieletnich albo w ogóle uniemożliwiano im na nie wstępu. Wiek przyzwolenia na spożywanie napojów wysokoprocentowych służy natomiast za prawne narzędzie do wymuszania segregacji i dyskryminacji skierowanej wobec młodszych osób, budując tym samym system opierający się na konsumpcji alkoholu, który równocześnie bagatelizuje młodzież i gloryfikuje stan odurzenia, nazywając go objawem „dojrzałości", bycia doświadczonym oraz innymi cechami dorosłości kojarzonymi pozytywnie.

W wyniku tego wśród młodych ludzi fascynująca aura kultury upojenia prowadzi do umiarkowanie skrytej konsumpcji alkoholu i innych używek, często do destruktywnego stopnia. Dla ludzi mających około osiemnastu lat, możliwość wyczekiwanego wcześniej uczestniczenia w wysoce stawianym „przywileju" spożywania alkoholu i papierosów, a tym samym przynależności do kultury narkotykowej, prowadzi do kultów nadmiernego odurzenia, wzmacniając aurę fascynacji jeszcze bardziej. Kiedy niszczycielskie konsekwencje upijania się pośród młodzieży dramatycznie rzucają się w oczy, co ukazują statystyki dotyczące śmierci w wyniku nadmiernego spożycia alkoholu, protekcjonalni, nieświadomi rodzice wytykają rówieśników i rówieśniczą presję jako przyczyny tego stanu rzeczy, podczas kiedy zajebiście widoczny jest fakt, że jego bodziec leży w ich własnych działaniach.

Cała otoczka dotycząca stanu odurzenia budowana przez dorosłych, hipokryzja i niekonsekwencja reguł prawnych promujących potencjalnie śmiertelne używki (równocześnie przemocą tłumiąc korzystanie z ich mniej szkodliwych rodzajów) oraz ogólna opresja i lekceważenie młodych osób prowadzą porywczą młodzież do prób naśladownictwa dorosłych oraz tego jak się odurzają. Pierdolić „presję rówieśniczą". Odkąd tylko pamiętam czułem stałą i niekończącą się presję od każdej starszej grupy społeczeństwa aby upijać się w jakikolwiek możliwy sposób. Czy dorośli naprawdę myślą, że „programy edukacji narkotykowej" w piątej klasie podstawówki i trochę protekcjonalnego gadania mówcy-gościa w szkole średniej na lekcji o zdrowiu cofną efekty całego społecznego systemu opartego na opresji, który wymaga ciągłego odurzenia oraz znieczulicy (od jednostki) aby mogła przetrwać?

Moja decyzja aby porzucić całkowicie kulturę narkotykową ma do czynienia w dużej mierze z wewnętrznym pragnieniem młodzieżowego wyzwolenia. Może nie chcę przywileju przychodzącego wraz z pełnoletniością, który pozwala na niszczenie swojego ciała legalnie. Może nie kupuję argumentu, że tylko dorośli będąc „naturalnie lepszymi" wobec dzieci, według szowinistycznej logiki dorosłych są wystarczająco odpowiedzialni, żeby radzić sobie z upijaniem się. Uważam, że imponującą rzeczą jest bycie wystarczająco silnym, by przetrwać bez regularnego upijania się do nieprzytomności, jeśli bycie dorosłym oznacza akceptację potrzeby paraliżowania się aby być w stanie pogodzenia ze status quo, to pierdolę - idę śladami Piotrusia Pana i nigdy nie dojrzewam.

Upojenie a życie towarzyskie

Na poważnie, jednym z powodów dla którego życie w społeczności, która się upija uważam za tak nieustannie frustrujące jest fakt, że rozmowy między jej członkami są skrajnie nudne! Rzadko kiedy mam okazję spędzać czas z większą grupą osób, która po chwili rozmowy nie zbaczałaby następnie na ciągnący się temat picia, upijania się i robienia rzeczy „po pijaku". Kogo to kurwa obchodzi? Czy ludzie są naprawdę większość czasu aż tak nudni, że nie zasługują na rozmowę bez poruszenia tematu zaburzonej świadomości promowanej przez korporacje i ich marketing? Naprawdę nie potrafimy myśleć i gadać o bardziej interesujących wątkach niż własny akt ciągłej samodestrukcji? Co z naszymi marzeniami, pasjami, szalonymi pomysłami i planami, z nadziejami i lękami? Nienawidzę przychodzenia na imprezy gdzie stan upojenia niweluje indywidualność aż do poziomu papki, co skutkuje identycznymi, bezmyślnymi rozmówkami z każdym z setki uczestników i zerem sensownych rozmów na konkretne tematy. Czy jestem antyspołeczny bo przesiaduję w domu z jednym dobrym przyjacielem czy książką, kiedy tamte spektakle są wobec tego alternatywą?

Poza nudną rozmową, zależność od alkoholu ogranicza nasze życie społeczne na wiele innych sposobów. W kulturze barowej interakcje międzyludzkie uzależnione są od sytuacji, w których musimy coś kupić aby spędzić czas z innymi osobami. W wyniku tego ciężej jest nam cieszyć się towarzystwem innych ludzi w zwyczajnych sytuacjach czy bez udziału wytworów korporacyjnej propagandy. W ten sposób budujemy więzi na procesie kupowania, konsumpcji, odrętwiania i przedmiotach materialnych, zamiast na kreowaniu, doświadczaniu, uczuciu i osobowości. W miejsce próby jej przezwyciężenia akceptujemy propozycję kapitalistycznego konsumpcjonizmu, że jest on nam potrzebny aby móc się „rozluźnić", spędzić przyjemnie czas, przetrwać rozstania czy też nieustanny brak systemowego zapewnienia naszych podstawowych potrzeb i idącej za tym potrzeby ciągłej powściągliwości w konsumpcji.

Upojenie i kultura korporacyjna

Znam niepokojącą liczbę zaangażowanych w ruchy radykalnie lewicowe osób, które poświęcają całe swoje wypłaty na alkohol i wyroby tytoniowe. Przykładowo, są to ludzie którzy regularnie podkradają z lokalnych spółdzielni spożywczych, bo nie chcą płacić za jedzenie.

Później idą dalej do sieciowych sklepów wielobranżowych i wydają swoje ostatnie grosze, które posiadają na produkty jednych z najbardziej nikczemnych korporacji działających do dziś. Wygląda na to, że kiedy chodzi o etyczną konsumpcję, istnieje wśród osób zaangażowanych w ruch pewna luka - towarzyszki, towarzysze które/którzy bez zastanowienia demonstrują przeciwko Wal-Madowi czy Exxonowi z powodu ich ogromnego wyzyskiwania pracowników i niszczenia środowiska idą później kupić papierosy i piwko z monopoli, które odciskają wyniszczający wpływ na lokalną społeczność i które są produkowane przez firmy przyczyniające się do przytłaczającej większości tego, co okropne w zglobalizowanym kapitalizmie. Chwała dzieciakom które przynajmniej starają się kupić te używki wyrabiane przez lokalną społeczność, mimo że sam przemysł osłabia takich producentów. W końcu im człowiek bardziej uzależniony od danej substancji, tym mniej przejmuje się skąd ona pochodzi.

Uprawa tytoniu sama z siebie jest bardzo wyniszczająca dla ziemi. Po wielu latach hodowli tej rośliny gleba jest tak zubożona, że nic nie może na niej wyrosnąć przez kolejne dwadzieścia lat. Tytoń (kultywowany przez zależnych służących i niewolników) był przewodnim powodem dla którego angielskie kolonie w Ameryce zdołały przetrwać. Przy zwiększającej się ilości białych osadników kreujących zapotrzebowanie na kolejne akry pól uprawnych aby zadowolić kolonialną ekonomię, obserwacja, że ciągłe wydzieranie terenów z rąk rdzennych Amerykanów w celu zasadzenia na nich tytoniu było jedną z najistotniejszych przyczyn gwałtownego potęgowania się procesu ludobójstwa na oryginalnych mieszkańcach tego kontynentu kontynuowanego do dziś nie jest na wyrost. Proces ten trwa nadal na całym globie, tytoniowe korporacje bez przerwy zagarniają kolejne połacie ziemi żeby zaspokoić pragnienia milionów uzależnionych tego świata. Żeby zdobyć nowe miejsca na uprawę, korporacje wykradają je z puli wspólnych, społecznych terenów lub od rdzennych plemion, „nabywając" je od rolników tak zubożałych od skutków globalnego kapitalizmu że nie mają oni wyboru innego niż sprzedanie swoich działek (co kończy się dla nich przymusem pracy w nowopowstających fabrykach). W każdym razie, te wielkie koncerny przemieniają plony na zdobytej ziemi z takich, które dawały ludziom pożywienie na te, które ich wyłącznie trują.

W przypadku większości państw globalnego Południa, tytoń suszony jest ogniowo-rurowo. Sposób ten wymaga wiele fizycznej pracy, a przede wszystkim dużych połaci lądu, co skutkuje wycinaniem lasów bezpośrednio pod tego typu formy osuszania liści owych roślin. Naukowcy wskazują, że procesy uprawy i obróbki tytoniu są odpowiedzialne za wycinkę co ósmego ścinanego drzewa w krajach rozwijających się. Kiedy coraz to więcej terenów zostaje ekologicznie wyniszczonych poprzez kultywację tytoniu cykl przyspiesza - coraz mniej przestrzeni dostępnych jest na uprawę pożywienia i coraz więcej niebezpiecznych chemikaliów oraz genetycznie modyfikowanych szczepów wymaganych jest, aby cokolwiek mogło być uprawiane na wyniszczonej glebie. Firmy tytoniowe oferują rolnikom z krajów Trzeciego Świata dotacje i wsparcie techniczne w zamian za zamianę produkcji pożywienia na produkcję roślin nikotynowych, a od kiedy programy restrukturyzacyjne Międzynarodowego Funduszu Walutowego zdziesiątkowały państwowe wsparcie dla rolnictwa, wielu farmerów którzy nie mieli innego wyboru zaakceptowali tą „propozycję", co nasiliło głód wśród lokalnych społeczności oraz samą ich zależność od globalnego rynku kapitalistycznego. Tytoń jest w centrum skrajnie patologicznych praktyk kapitalistycznego rolnictwa, które stawiają prawo osób Pierwszego Świata do trucia się ponad prawo ludzi Trzeciego Świata do jedzenia."

Upojenie i społeczności anarchistyczne

Nieumiejętność przyjęcia do wiadomości przez „aktywistyczne", „anarchistyczne" czy „radykalne" społeczności, jak pojebana jest kultura upojenia autentycznie mnie zaskakuje. Od kiedy zacząłem uczestniczyć w ruchu wolnościowym, powiązania między tymi dwiema ideami były dla mnie oczywiste, jednak obserwacja, że tak mało osób wydawało się zgadzać z tym tokiem rozumowania, zmotywowała mnie do myślenia, czy to nie ja jestem tym, któremu coś się pomyliło. (Nad)używanie alkoholu, palenie papierosów i różny stopień korzystania z substancji psychoaktywnych były centralną praktyką w życiu przeważającej części radykalnych towarzyszy z którymi współpracowałem. Dopiero niedawno zacząłem zacieśniać swój kontakt z innymi trzeźwymi aktywistami i prawie wszyscy z nas odczuwali podobny stopień odizolowania w swoich grupach, wyobcowania wśród rówieśników i frustracji spowodowanej brakiem wsparcia w tworzeniu przestrzeni wolnej od ciągłego upojenia.

Jednak fakt, iż jest nas mało, że istniejemy jako osamotnieni abstynenci, wcale nie znaczy, iż w rzeczywistości jesteśmy jedynymi, którzy dostrzegają, czy krytykują problemy tworzone przez zagnieżdżoną w ruchach wolnościowych kulturę odurzenia. Rozmawiając z licznymi osobami raczej nie trzymającymi się trzeźwości, dostrzegłem, że wiele z nich posiada szczere obawy dotyczące negatywnych konsekwencji uzależnienia własnego oraz reszty aktywistów od narkotyków i alkoholu. Moje własne doświadczenie oraz doświadczenia wielu kobiet, osób z mniejszości etnicznych, queerowych i transpłciowych, z którymi miałem okazję wymienić się punktem widzenia w tym temacie, potwierdza moim zdaniem, jak hipokrytyczni potrafią być ludzie, którzy twierdząc, iż walczą z opresją, dumnie biorą udział w kulturze używkowej. Z każdym dniem ta sprawa wydaje się co raz to większym słoniem skulonym w kącie, na którego każdy woli nie wskazywać.

Uważam, że to najwyższy czas, żeby współtworzone przez nas kolektywy rozpoczęły znaczące dyskusje wokół zagadnień trzeźwości i upojenia - w ich trakcie z pewnością podniosą się głosy wsparcia także od osób korzystających z używek, które to zajmą czynne stanowisko obok abstynentek i abstynentów. Potrzebujemy wypracować konkretną zgodę wewnątrz kolektywów mieszkaniowych i anarchistycznych, na spotkaniach i wydarzeniach oraz w każdej innej przestrzeni w naszym życiu. Zgodę respektującą potrzeby kobiet i osób transpłciowych, które to najczęściej brane są pod uwagę jako ostatnie przez nasze społeczności. To nie jest coś, do czego wiele grup miałoby by obecnie być przyzwyczajonymi, ale według mnie to rzecz całkowicie niezbędna. Ten proces ma potencjał być rewolucyjną transformacją - odchodząc od luźno zorganizowanych zrzeszeń współpracujących jednostek, zaczniemy stawać się faktycznym społeczeństwem, w którym wzajemnie dostrzegamy swoje potrzeby, wspieramy się, a także pociągamy potencjalnych winnych do stosownej odpowiedzialności.

Upojenie i „autonomia" a odpowiedzialność

W czasie procesu budowania i ustanawiania społecznych standardów, u niektórych towarzyszy może zaznaczać się poczucie, że odmawiana jest im „autonomia" do życia w sposób, przez nich preferowany, wliczając w to własne decyzje o upijaniu się. Osobiście, całym sercem popieram prawo każdej jednostki do upijania się różnymi środkami w dowolnych ilościach, bez ograniczeń narzucanych przez państwo, instytucje religijne czy zapatrzonych w siebie autorów zinów. Jednakże, wspieram je tak długo, jak decyzję o samodestrukcji pozostawia się dla samego czy samej siebie: jak powiedział ktoś mądry, „wolność twojej pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność mojego nosa". Chciałbym dodać, iż niewielka ilość ludzi z tych, którzy decydują się na regularne odurzanie, szczerze i dokładnie dostrzega, jak ich wybory wpływają na innych, szczególnie na wykluczane społecznie grupy.

Od finansowego wspierania naprawdę paskudnych korporacji, przez celowo wymierzoną normalizację uzależnień i dewastujących szkód między szczególnie dyskryminowanymi grupami, takimi jak osoby queerowe oraz innego koloru skóry niż biały, aż po relację między upijaniem się a patriarchalnym wzorcem męskości i okropnym zachowaniem w stosunku do kobiet, tak często przejawianym przez ludzi po używkach... Upojenie to nie jest tylko prosta, osobista decyzja podejmowana samemu, która wpływa jedynie na własną bańkę. Przyzwolenie na bycie „na holu" niesie za sobą niesamowicie duży bagaż, który w środowiskach aktywistycznych, z mojego doświadczenia, jest rzadko zauważany.

Niektórzy anarchiści i anarchistki zrównują anarchizm z możliwością robienia, co tylko się chce bez odpowiedzialności za swoje czyny wobec kogokolwiek. Wnioskuję, że tego typu podejście jest wynikiem powszechnego, bzdurnego, amerykańskiego „surowego indywidualizmu" (przenoszonego stopniowo do Polski wraz z późnym kapitalizmem - przyp. tłum.) przemianowanego na pseudoradykalną alternatywę, ponieważ nie podważa on fundamentalnej ludzkiej alienacji wynikającej z presji kapitalizmu i państwa. Jeśli nasze społeczeństwo przemieni autentyczne wspólnoty za pomocą kultury konsumpcjonizmu, kultu autorytetu i opresji, tego rodzaju „anarchia" po prostu odrzuca ideę wspólnoty całkowicie. Dla mnie ważnym postulatem anarchizmu jest odrzucenie fałszywej wspólnotowości wytworzonej przez państwo i konsumpcjonistycznej kultury na rzecz społeczności opartych na pomocy wzajemnej zamiast na rywalizacji, kulturze darów zamiast kapitalizmu oraz kolektywnych decyzjach bazowanych na konsensusie i dobrowolnym zrzeszeniu zamiast zasad czy praw ustalanych i egzekwowanych za pomocą państwowej korupcji i przemocy. W miejsce bycia poddanym władzy, chcę abyśmy byli rzeczywiście odpowiedzialni za samych i same siebie. Stosunkowo ważną częścią takiego porządku jest zdolność do zebrania się jako społeczności radykalne i przedyskutowania jak alkohol i narkotyki wpływają na naszą pracę, przestrzeń, stosunki, solidarność, w celu dojścia do wniosków jakiego rodzaju porozumienia i granice mają dla nas sens.

Jako idealny przykład oddolnie społecznej reakcji na konsumpcję używek chciałbym przywołać ruch zapatystowski w południowym Meksyku. W trakcie mojego pobytu w Chiapas, gdzie uczyłem się o ich walce, dostrzegłem jedną rzecz, którą wiele młodych chodzących w koszulkach z nadrukiem Subcomandante Marcosa pomija: wszystkie autonomiczne społeczności zapatystowskie są w 100 procentach „bezalkoholowe". Żadne trunki tego typu nie są sprzedawane ani pite w którejkolwiek z niezależnych gmin, a na wielu znakach wskazujących, że wkraczasz na tereny zapatystów buntujących się przeciwko meksykańskiemu rządowi, istnieją oznaczenia, iż jest to przestrzeń wolna od alkoholu i narkotyków. Dowiedziałem się także, że powodem tego jest ogólne żądanie kobiet zaangażowanych w dyskurs budowy nowego społeczeństwa w Chiapas. Najdotkliwiej efekty alkoholizmu odczuwają Meksykanki w kategoriach przemocy domowej i seksualnej. Dodatkowo bycie finansowo uzależnionymi od mężów w patriarchalnej społeczności, skutkuje walką o przeżycie, aby opłacić pożywienie dla siebie i dziecka, kiedy mąż przepije całe rodzinne pieniądze. Koordynatorka feministycznego kolektywu z San Cristobal, z którą miałem okazję porozmawiać, wskazywała, iż na dzień dzisiejszy nadużywanie alkoholu jest jednym z czołowych problemów dotykających kobiety w Meksyku.

W wyniku tych przesłanek społeczności zgodziły się z postulatami osób kobiecych dotyczącymi izolacji narkotyków i alkoholu, pomimo że wielu mężczyzn chciało zachować możliwość upijania się. Problem ten podzielił nawet niektóre wioski. Obecnie, umowa wykluczająca alkohol jest egzekwowana przez wszystkich zapatystów i zapatystki oraz jest prawie zawsze respektowana; osoby, które nie chcą uszanować prohibicji, są poddane ostracyzmowi lub, jeśli trwale upierają się przy swoim podejściu, są wydalane ze społeczność (są to jednak przypadki skrajne, do których praktycznie nigdy nie dochodzi). Podróżnik, którego napotkałem (przemierzył Guatemalę i część południowego Meksyku i zmierzał do Chiapas) wspominał, że w przeważającej części wsi które napotkał, większość mężczyzn była upita już przed 10 rano każdego dnia. Społeczności zapatystowskie, jak zauważył, miały zupełnie inny klimat; ludzie starali się zdziałać wiele więcej i traktowali się z dużo większym szacunkiem.

Wspominam o tym przykładzie z kilku powodów. Po pierwsze, uważam że wielu anarcho-holików którzy rzekomo wielbią zapatystowską walkę, mogliby zgłębić temat i dowiedzieć się, jak te społeczności radzą sobie z alkoholem i narkotykami. Oprócz tego, podejrzewam, iż wielu anarchistycznych towarzyszy z Ameryki Północnej może postrzegać tego typu prohibicję za „autorytarną" albo nawet gorzej. Jest to sedno różnic jakie dostrzegam między hiperindywidualistycznym a społecznie skoncentrowanym anarchizmem. Nie ma nic autorytarnego, moim zdaniem, w osiągniętym kolektywnie postanowieniu, które stara się zapobiegać indywidualnemu podejmowaniu kroków, które społeczność uważa za szkodliwe dla jej całości. Kluczem projektu zapatystowskiej autonomii jest całkowita dowolność uczestnictwa; żadna wspólnota ani jednostka nie jest zmuszana do współdziałania. Wiele wiosek zadecydowało, że nie przyłączy się do oficjalnej sieci autonomicznych gmin, ponieważ nie zgadzały się z porozumieniami wypracowanymi w ruchu zapatystów i jest to w porządku.

Ponadto, zapatystowskie porozumienia dotyczące alkoholu są idealnym przykładem faktycznego uznania i bezpośredniego poszanowania autonomii kobiet. Jak wiele anarchistycznych grup w USA, które nazywają się feministycznymi, rzeczywiście odpowiedziało na pragnienia i potrzeby kobiet we własnych działaniach -albo chociaż pofatygowało się o nie zapytać? Podsumowując, osoby zaangażowane w tę walkę zdecydowały się przedłożyć dobro swoich społeczności, za konsensusem decyzyjnym, ponad nieograniczoną „wolność" jednostek do robienia czego tylko zapragną. Chciałbym sprowokować nasze grupy anarchistyczne w krajach globalnej północy, do zakwestionowania swoich priorytetów i przepracowania tych złożonych pytań związanych z jednostką i społecznością, autonomią i odpowiedzialnością.

Karta z historii Czarnych Panter

Partia Czarnych Panter (PCP) była organizacją założoną w USA w stanie Kalifornia w 1966 roku przez Hueya P. Newtona i Bobby'ego Seale'a. Pierwszy człon nazwy, który mógłby się kojarzyć z parlamentaryzmem, nie miał nic wspólnego ze sposobem działania stowarzyszenia. To właśnie radykalna, antyrządowa praktyka Czarnych Panter obudziła w ówczesnym dyrektorze FBI, Johnie Edgarze Hooverze oraz wielu białych politykach paranoidalny strach, do dziś odbijający się na każdej formie organizowania się czarnoskórych aktywistów. Sam Hoover, który odcisnął swój ślad w historii USA jako stały uzurpator oraz prześladowca wolnościowych i lewicowych działaczy (w tym także słynnego Martina Luthera Kinga) nazwał Czarne Pantery „największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa wewnętrznego kraju". To właśnie FBI rozpoczęło operację COINTELPRO wymierzoną w postulaty Afroamerykańskiego stowarzyszenia, które to zostały okrzyknięte „rewolucyjnymi". Oczywiście w kręgach konserwatywnych neoliberałów budujących ówczesne jak i dzisiejsze status quo określenie to nie było kojarzone pozytywnie. Jednak PCP nie tylko hasłami stała - swój profil działań opisywała jako „przetrwanie w oczekiwaniu na rewolucję". Czym naprawdę martwiły się białe elity, czego się tak bały? Czarne Pantery odpowiadały za ustanowienie 36 programów darmowego śniadania dla uczniów w całym USA. Cytując Melvina Dicksona, odpowiedzialnego za opracowanie oryginalnej idei darmowych śniadań w Oklahomie, mieście powstania PCP: „Rzeczą, której możesz być pewnym w przypadku wykluczanej społeczności jest fakt, że znajdziesz w niej głód. Rzeczywistość Stanów Zjednoczonych w której istnieje więcej jedzenia niż potrzebujemy, a jednak ludzie nadal chodzą głodni, jest haniebna, tak było kiedyś i tak jest dziś". Oprócz tego Pantery prowadziły także niezależne szkoły społeczne i lekcje dokształcające czarną młodzież zaniedbywaną przez systemową edukację. Kolejnym, i prawdopodobnie najgodniejszym podziwu elementem praktyki PCP, była samoorganizacja niezależnych centrów opieki medycznej skierowanych dla najuboższych, a zatem szczególnie zzęsto dla czarnej części społeczeństwa USA. Te zajmowały się, poza typową doraźną pomocą, diagnozą anemii sierpowatej, chroniąc życia wielu narażonych na nią Afroamerykanów oraz terapią odwykową od alkoholu i narkotyków.

Budowana przez kolejne lata propaganda rządu i mediów, przedstawiająca Czarne Pantery jako organizację terrorystyczną, nawołującą jedynie do zbrojenia się przeciw policji, między innymi przez wyrywanie z kontekstu wypowiedzi, przekłamywanie wizerunku i opinii na ich temat, bardzo silnie zakorzeniła się w dyskursie politycznym. Do dziś, mimo upłynięcia kolejnych dekad od kiedy na jaw wyszły całkowicie nieetyczne, bestialskie wręcz spiski i manipulacje ze strony FBI oraz policji, odwoływanie się do ruchu PCP jest dla elit pretekstem do łatwego zdyskredytowania nowoczesnych ruchów wolnościowych osób czarnoskórych. Z obecnej perspektywy, wiemy, że historię piszą zwycięzcy - i tak w końcu nawet w Polsce, u dumnego sojusznika Stanów, prędzej młody uczeń na lekcjach dowie się, jakimi to strasznymi „terrorystami" byli członkowie PCP, a nie o tym, że byli iskrą dla powstania powszechnych praw regulujących darmowe śniadania w szkołach.

Jak to możliwe, że ruch o takiej skali i tak prężnie działający, rozpadł się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych? Nic innego nie odegrało w tym tak olbrzymiej roli, jak państwowy napór ze wszystkich stron motywowany przede wszystkim zinstytucjonalizowanym rasizmem oraz strachem przed socjalistycznymi postulatami. Jednym z narzędzi w rękach funkcjonariuszy prawa i kierujących nimi elit były narkotyki. Okazały się one dewastujące dla poziomu zaangażowania, społecznej kondycji oraz przewidywalnie także zdrowia często młodych i niedoświadczonych życiowo aktywistów. Zacznijmy od rekreacyjnego korzystania z miękkich odmian substancji halucynogennych. To dla państwowych pachołków było świetnym pretekstem do aresztowań, przeszukań i nasilonej infiltracji czarnoskórej społeczności.

Początek lat siedemdziesiątych był stosunkowo przełomowy pod kątem popularyzacji narkotyków. Według badań Instytutu Gallupa przeprowadzonych w 1969 roku tylko 4% dorosłych mieszkańców USA skorzystało chociaż raz z marihuany. Cztery lata później było to już 12%, a dalej, w 1977, liczba ta podwoiła się. To nie popularyzacja kontrkultury hipisów była źródłem tych przemian - prawdziwym punktem zapalnym był napływ tanich i często mocniejszych używek zza granicy oraz nieskuteczne kampanie społeczne lat sześćdziesiątych, działające na zasadzie taktyki strachu, demonizujące np. marihuanę przez naciąganie prawdy, sugerując, że powoduje ona ślepotę czy bezpłodność. Ich skutki, jak to najczęściej bywa w przypadku różnego rodzaju katastrof, najmocniej dotknęły najbiedniejsze i szczególnie wykluczone grupy społeczne. Zdecydowanie nie pomagał fakt, że FBI nadal bardzo zależało, by stawiać każdego rodzaju przeszkody przeciwko zjednoczeniu się wyzwoleńczych ugrupowań walczących o prawa czarnoskórych. Zaczęto wdrażać chorą politykę narkotykową, najmocniej karcącą zdesperowanych handlarzy, nie mogących znaleźć pracy oraz skromnych rekreacyjnych użytkowników. Równocześnie FBI było w stanie dogadać się z lokalnymi mafiosami i realnymi baronami narkotykowymi, aby ci jeszcze łatwiej i liczniej rozstawiali swoje sidła w czarnych gettach, dzielnicach biedy, a co za tym idzie - niszczyli życie i rodziny wielu do tej pory działających Czarnych Panter. Wiele osób z tej organizacji pod napływem nawarstwiających się kłopotów już nie tylko z prawem, ale i uzależnieniem własnym lub bliskich musiało zrezygnować z regularnych akcji prospołecznych, organizacji kolektywów czy uczestnictwa w debatach. Niektóre wróciły do tego, co robiły przed zetknięciem z ruchem wyzwolenia Afroamerykanów, czyli drobnych przestępstw, czy właśnie handlu narkotykami, które w obliczu słabej jakości edukacji i wysokiego bezrobocia były z jednej strony jedynymi alternatywami na funkcjonowanie, a z drugiej nasilały tylko problemy getta, z którymi Czarne Pantery tak nieugięcie walczyły. W 1974 roku Elaine Brown i Huey Newton, ówczesna liderka i jeden z założycieli PCP, korespondowali na temat kondycji ruchu. Brown zwracała uwagę na fakt, jak nieokiełznana była ówcześnie szerząca się plaga narkotyków. Czego wtedy jeszcze nie wiedziała, to jak powszechny w całych Stanach był to problem, również dla samej organizacji.

Upadek Czarnych Panter jest nierozerwalnie związany z historią kryminalizacji i normalizacji korzystania z używek. Gwóźdź do ówczesnej trumny organizacji zasponsorowany przez FBI i konserwatywne elity rozlał się na całą klasę pracującą, tak czarnoskórą jak i białą. Jakie perspektywy niesie walka o sprawiedliwość w XXI wieku? Czy używki dalej mogą stać na drodze obalenia wyzysku, nierówności i szowinizmu? Pozwolę sobie oddać głos autorowi tekstu, którego część ukazała się we wcześniejszym numerze „Innego Świata". Poniżej kolejne tłumaczenia wybranych fragmentów zina.

Podsumowanie: Początek?

Mam nadzieję, że niektóre z myśli zawartych w tych tekstach okazały się pomocne, prowokujące lub pokazały pewne kwestie w innym świetle, czy też podsunęły zaczątki do adresowania obaw trzeźwych towarzyszy wewnątrz waszych społeczności. Nie oczekiwałbym, że większość czytelników zaakceptuję, czy choćby w jakimś stopniu zgodzi się z wszystkim tutaj napisanym, ale liczę, iż kilka umysłów i serc zostanie otworzonych na jakieś dyskusje. Poza tym, niektórzy z nas myślą o stworzeniu sieci wsparcia trzeźwości w celu podzielenia się zasobami, rozwoju propagandy, rozpoczęcia debaty wewnątrz grup, identyfikacji bezpiecznych stref i wzajemnego wspierania się, kiedy czujemy się osamotnieni i osamotnione. Jest to długa droga w kierunku mniej popieprzonego świata, jednak szczerze, z dyskusją oraz wspieraniem innych możemy zacząć podążać tą trasą. Tymczasem,

z wyrazami miłości i wściekłości

Nick Riotfag