#title Motłoch i część przeklęta #author Motłoch i część przeklęta #date 30.11.2020 #SORTtopics polskie #lang pl #pubdate 2020-11-29T23:00:00 Motłoch i część przeklęta Żyjemy od święta do święta Pracujemy również we święta To my, bezgłowe bydlęta To my, ten bierny wytwór gnicia najwyższych warstw nowego społeczeństwa, tu i ówdzie wtrącany do ruchu robotniczego, to znowu studenckiego. Na koniec zaś wsadzono nas między książki. Wskutek całego swego położenia życiowego skłonniejsi jesteśmy do pisania poezji, która dla Nich skończyła na kąsającym autorze Ocalenia. Pisząc o „Nich” mamy na myśli intelektualnych specjalistów, którzy robią karierę i próbują ukryć swoją hańbę lekceważąc to, co za jednym zamachem ukazuje ich samych, jako godnych całkowitego zlekceważenia. Ich metoda jest tak naprawdę metodą strachu i trwożnego szukania wyjścia z sytuacji, która poszukiwanie wolności wiąże z imperatywami najbardziej przeciwstawnymi wolności. Naszą metodą jest natomiast metoda wolności umysłu wynikającą z wykorzystania globalnych zasobów życia, dla której, w jednej chwili, wszystko jest rozstrzygnięte, wszystko jest bogate, która jest na miarę świata. Dla wolności umysłu poszukiwanie rozwiązania jest obfitością, nadmiarem: nadaje nam to niezrównanej mocy. Kim jesteśmy? To nad nami chce się rozciągnąć kuratelę, ponieważ ponoć przez nasze marnotrawstwo niszczymy pewność utrzymania siebie i naszych rodzin. Tym marnotrawstwem jest kultura, sztuka, humanistyka, a ostatnio nawet nasze zdrowie. To zatrata, która z Ich punktu widzenia jest przeklęta. Jesteśmy motłochem: owocem koncentracji niesłychanych bogactw w niewielu rękach, owocem utraty poczucia prawa, prawości i honoru utrzymywania się dzięki własnej działalności i z własnej pracy. Liberałowie myślą, że nakarmimy nasze ciała i dusze frazesami o równości. Jeżeli jednak społeczeństwo znałoby jedynie zasadę równości, gdyby każdy przytrzymywał się jedynie „uczciwości” kupieckiej, byłaby to śmierć dla życia zbiorowego. Zasada równości zniknęłaby z naszych stosunków, gdyż dla jej utrzymania potrzeba czynnika bardziej wzniosłego, pięknego i silniejszego, niż proste wyrachowanie. I to właśnie dokonuje się obecnie. Pielęgnujemy w sobie resztki owej wzniosłości i piękna, gdy wracając z drugiej zmiany jesteśmy zapatrzeni w nocne niebo. Dlaczego? Ponieważ miriady gwiazd nie pracują, nie robią niczego, co zmuszałoby je do zatrudnienia się. Ziemski kapitalizm natomiast wymaga od każdego człowieka trudu, przymusza go do wydatkowania całych swych sił na niekończącą się pracę. Słowem, w kapitalizmie codziennie musimy udowadniać, że zasługujemy na środki do przeżycia, ale ponieważ jedno dzieli się na dwoje, po dniu pracy pozostaje nam jeszcze noc, kiedy ślepnąc przy książkach i komputerach stajemy się teoretykami przeklętymi. Oto motłoch i część przeklęta. Mimo to zarzucano nam, praktycznym teoretykom, jakobyśmy byli antyintelektualistami. Zarzuca się więc nam, że chcemy znieść władzę wiedzy, której niezbędnym warunkiem jest brak wiedzy dla olbrzymiej większości społeczeństwa. Słowem, zarzuca się nam, że chcemy znieść Ich władzę. Tego istotnie chcemy. Człowiek nie wywodzi się z rozumu, ani ku niemu nie zmierza. Człowiek jest liną rozpiętą między wewnętrznym doświadczeniem, wewnętrzną pustką, a nieogarniętym zewnętrzem, nieistniejącym Absolutem – słowem, liną ponad przepaścią mówienia i mowy. Oni, patrząc zbyt długo w tę otchłań, sami stali się czczą gadaniną, bełkotem, z którym ponoć walczyli. Oni wzgardzili dialektyką – sztuką dialogu i myślą historyczną – która od dwustu lat przechodzi z rąk do rąk filozofów, aż w końcu trafiła w ręce filozofów-szmaciarzy, nasze ręce. Teraz jest już za późno na dialog z Nimi, ale nie za późno na nasz wewnętrzny dialog. Ludzie bez właściwości muszą się stać dialektykami i urzeczywistnić swoje myślenie w praktyce. Nie możemy powierzać swojego losu wykwalifikowanym ekspertom. Demokracja to nie technika, to spontaniczność mas, a jedyne rady, których potrzebujemy, to rady rewolucyjne. Antyintelektualizm – należy się przyjrzeć temu, co świadczy o wyjątkowości tego oskarżenia. Nienawiść do demokracji – gdyż o niej tutaj mowa – nie jest z pewnością niczym nowym. Jest równie stara, jak sama demokracja i to z prostego powodu: już samo to słowo jest wyrazem nienawiści. U swoich źródeł było bowiem obelgą używaną w starożytnej Grecji przez wszystkich, którzy w ohydnych rządach mas widzieli upadek wszelkiego prawowitego porządku. Tak samo i w nas widzą często upadek rozumu i to w sumie jedyny moment ich przenikliwości, gdyż człowiek jest wiecznym upadaniem rozumu. Chcieliby od nas wyjaśnień, tłumaczenia się z naszego stanowiska, czyli w zasadzie tłumaczenia się z naszej krzywdy. Nasz przeklęty świat niczego tak bardzo nie lubi, jak wyjaśniania. Jest nam niedobrze, kiedy ktoś zaczyna coś wyjaśniać, bo, jeśli trzeba, to rozumiemy wszystko sami. Doskwierają nam mdłości, ponieważ nasz przeklęty świat ucieka przed Ich abstrakcją, bo dobrze wie czym ona jest. Kto myśli abstrakcyjnie? Ci, którzy brzydzą się konkretu, bo jest on zbyt łatwy, bo jest on zbyt niski. Czynią to z próżności, która wynosi się ponad to, czego Oni nie potrafią. [[m-i-motloch-i-czesc-przekleta-motloch-i-czesc-prze-2.jpg]] Tak też tworzą Oni abstrakcyjne obrazy świata, w którym podobno żyjemy. Spektakl: oglądamy siebie w telewizji. Mówią nam, że jesteśmy ofiarami zbiorowej hipnozy. Przyśniło się nam, że nasza praca nie jest nasza, że nasze mieszkania nie są nasze i że nasze ciała nie są nasze. Ale mowa jest nadal nasza – ta wulgarna maź spod naszych języków, której Oni tak bardzo się brzydzą. Żądają od nas demaskacji, wyjaśnień dla „masowego odbiorcy”, ale to owa masa i jej położenie jest wyjaśnieniem. Koniec seansu! Wypierdalać! Maestro! Zasuwaj pan marsza! Anarchija-mama córki swoje kocha! Anarchija-mama cię nie sprzeda!... Ale są też tacy, którzy nie współdziałają, a uważają się za lepszych od innych. Doradzają albo nadużywają swojej krytyki społeczeństwa jako ideologicznej osłony prywatnego interesu. Próbują po omacku własną egzystencję uczynić kruchym obrazem egzystencji prawdziwej – niech pamiętają o tej kruchości. Niech wiedzą, w jak małym stopniu obraz zastępuje prawdziwe życie. Ten, kto się dystansuje, pozostaje uwikłany na równi z tym, kto uczestniczy w systemie. Góruje nad nim jedynie wglądem we własne uwikłanie i szczęściem nikłej wolności, przynależnej do poznania jako takiego. Własny dystans wobec systemu to luksus, możliwy jedynie dzięki funkcjonowaniu systemu. Dla nich motłoch zdecydowanie wypada jak jakiś kiczowaty i płaski landszaft: jedna i druga strona nie niesie żadnej głębi, a wycofany mamy tylko nerwowy rozstrój i konieczność przed nosem – tyranie w niedzielę, co zakrawa na absurd w czasie tego, podobno, kryzysu. Produkcja zwiększona, zbyt jest, więc kto jest w kryzysie? Ciało, to zawsze ciało! To ono może odmówić, może godzić się, albo zwyczajnie, nawalić. Dodatkowa przypadłość, której nabawiamy się poprzez fizyczną klęskę, to niechęć związana z poszukiwaniem nowości. Męczy ten kolejny band, pisarz, rysownik... Wolimy starocie. W taki to pokrętny sposób, ciało zmusza do pewnej, odwróconej absurdalnie, postawy konserwatywnej. Bolesne spostrzeżenie, które wieńczy krytykę krytyki krytycznej krytyki. Tak też zwalniamy ciało z ciężaru głowy oraz bełkotu tych, którzy zamiast głów mają przyrodzenie. Dlaczego motłoch i część przeklęta? Dlaczego nie jedno słowo? Bo jedno dzieli się na dwoje. Nie jesteśmy co prawda maoistami, ale życzymy źle wszystkim, którzy pasożytują na cudzej pracy. Wróble akurat lubimy – to kapitalizm usuwa je z naszego przeklętego świata, zalewając zieleń betonem. Walka nie idzie o to, kto ma prawo mieć więcej, ale o to, kto ma prawo więcej trwonić. Poza logiką kapitału wschodzi bezgłowy – acefal – nie nad Ruską Rzeszą czwartej drogi, ale nad każdym, kto czyta te słowa. Nad każdym, kto przestał się łudzić, że natura ludzka. Jeżeli idziesz razem z nami Poplam swoje teksty następującymi słowami: „Motłoch i część przeklęta” I to nie tylko od święta
Źródła Źródeł nie ma – teraz jest już tylko ujście, wielki wyrzyg. Powiecie nam, że jesteśmy obleśnymi złodziejami własności intelektualnej, ale my jedynie wieścimy napełnieni Duchem, symbolicznym dobrem wspólnym – dziedzictwem całej ludzkości. Dziedzictwem, którym należy się dzielić, które jest rezultatem społecznej produkcji i które jest niezbędne dla społecznych interakcji oraz dalszej produkcji. Wielość staje się księciuniem! Cześć, cześć, cześć, cześć...