#title Listy do Aleksandra Hercena i Mikołaja Ogariowa
#author Michaił Bakunin
#SORTtopics bakunin, klasycy, list
#date 1861 - 1866
#source [[https://chomikuj.pl/lewa_noga/Biblioteka/Anarchizm/Bakunin%2BM/Bakunin%2BM.%2B-%2BZebrane%2C375423840.pdf][chomikuj.pl]]
#lang pl
#notes Zobacz też [[https://pl.anarchistlibraries.net/library/michail-bakunin-list-do-a-i-hercena][List do A. I. Hercena]]
#pubdate 2021-06-07T22:23:44
*** List z 15/3 października r. 1861
**Nota redakcyjna**
List napisany przez Bakunina po udanej ucieczce z syberyjskiego zesłania, na którym
przebywał w latach 1857 - 1861.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 371 - 373. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
-----
San Francisco, 15/3 października r. 1861
Przyjaciele!
Udało mi się uciec z Syberii i po długiej wędrówce Amurem i brzegami Cieśniny Tatarskiej
przybyłem dziś przez Japonię do San Francisco. W podróży tej wyczerpały się jednak moje i
bez tego skromne środki pieniężne, i byłbym w wielkim kłopocie, gdyby nie pewien dobry
człowiek, który pożyczył mi 250 dolarów na podróż do Nowego Jorku. Do Was daleko, a nie
mam tutaj przyjaciół ani nawet znajomych. W Nowym Jorku będę około 18/30 listopada.
Według moich obliczeń otrzymacie ten list około 15 listopada, tak że Wasza odpowiedź może
nadejść do Nowego Jorku w końcu tego miesiąca. Mam nadzieję, że przysłano Wam dla mnie
pieniądze z Rosji. Ale tak czy inaczej, proszę Was, przyślijcie mi do Nowego Jorku 500
dolarów, to jest, zdaje się, 100 funtów sterlingów, których potrzebuję na pokrycie moich
wydatków na podróż do Londynu. W tym wypadku będę u Was około 10/22 grudnia. Jeszcze
jedna prośba: skoro tylko otrzymacie ten list, dajcie natychmiast znać przez Waszych
przyjaciół moim braciom (w Twerze albo w guberni twerskiej m. Torżek, wieś Priamuchino,
Mikołaj Aleksandrowicz Bakunin), że przybyłem pomyślnie do San Francisco i że przyjadę
do Londynu w połowie grudnia. Żona moja niewątpliwie jest teraz u nas na wsi i w
towarzystwie któregoś z moich braci albo kogoś innego wybierze się do Londynu, gdy tylko
otrzyma tę wiadomość. I jeszcze prośba: wynajmijcie mi gdzieś blisko Was jakiś kącik i
napiszcie mi do Nowego Jorku, dokąd mam się zwrócić w Londynie. Jeżeli kąt okaże się za
ciasny, to po przyjeździe żony do Londynu będę mógł wynająć inny. Mój adres w Nowym
Jorku: Mr. Bakounin - Howard House, low Broadway and Courtland. Do listu włóżcie
notatkę dla mnie, a mianowicie zawiadomienie Waszego bankiera z oznaczeniem sumy, jaką
mi posyłacie, i ze wskazaniem nazwiska bankiera w Nowym Jorku, od którego po
przedstawieniu zawiadomienia londyńskiego bankiera powinienem otrzymać pieniądze.
Przyjaciele, całą swoją istotą garnę się do Was i gdy tylko przyjadę, wezmę się do roboty;
będę Wam służył pomocą w sprawie polsko-słowiańskiej, która była moją idee fixe od roku
1846 i moją specjalnością praktyczną w latach 1848 i 1849. Zniszczenie, zupełne zniszczenie
Cesarstwa Austriackiego będzie ostatnim moim słowem, nie mówię: dziełem, to byłoby zbyt
ambitne. Aby służyć tej wielkiej sprawie, gotów jestem zostać doboszem, a nawet profosem i
jeżeli uda mi się posunąć ją choćby o włos naprzód, będę zadowolony. A w ślad za tym
zarysowuje się sprawa wolnej federacji słowiańskiej - jedyne wyjście dla Rosji, Ukrainy i
Polski i wszystkich w ogóle narodów słowiańskich. Z wielką niecierpliwością oczekuję
jutrzejszego dnia, w którym mają nadejść wiadomości z Rosji i Polski. Dziś musiałem się
zadowolić głuchymi pogłoskami. Mówiono mi o ponownych krwawych starciach między ludem a wojskiem w Królestwie Polskim, a nawet o odkryciu w Rosji spisku na życie cara i
carskiej rodziny. Może wreszcie jutro zdołam dojść prawdy. Interesuję się też bardzo walką
stanów północnych z Południem w Ameryce. Wszystkie moje sympatie skłaniają się, rzecz
prosta, na stronę Północy, ale niestety, zdaje się, że Południe działa jak dotąd energiczniej,
rozumniej i bardziej solidarnie niż Północ, i we wszystkich starciach miało niewątpliwą
przewagę. Prawda i to, że Południe zaczęło przygotowywać się do walki już trzy lata temu,
podczas gdy stany północne zostały zaskoczone. Zdaje się, że je ogromnie zdemoralizowało
niesłychane powodzenie szczęśliwych i rzadko całkiem uczciwych spekulacji, wulgarność i
bezduszność dostatków materialnych i zaspokajanie nazbyt tanim sposobem strasznej,
dziecinnej pychy narodowej; być może, będzie to walka zbawienna, która narodowi
amerykańskiemu przywróci utraconą duszę.
Zresztą jest to moje pierwsze wrażenie; przyjrzawszy się bliżej, może zmienię zdanie. Tylko
na przyglądanie się nie będę miał wiele czasu. W San Francisco będę wszystkiego 5 dni, a po
przyjeździe do Nowego Jorku udam się do Bostonu i do Cambridge, do mego starego
znajomego, profesora Agassiza, wezmę od niego kilka listów polecających, z którymi pojadę
na kilka dni do Waszyngtonu. Tym sposobem może cokolwiek zrozumiem i czegoś się
dowiem. W drodze do Stanów udało mi się zorganizować jedną pomyślną sprawę, która bez
wątpienia Was ucieszy: wiedząc, z jaką chciwością czyta się na Syberii "Kołokoł" i "Gwiazdę
Polarną" i jak trudno je tam dostać, porozumiałem się z trzema kupcami - Niemcem w
Szanghaju, Amerykaninem w Japonii i drugim Amerykaninem w Nikołajewsku przy ujściu
Amuru. Będą oni brali w komis wszystko, co im przyślemy z Londynu, i sprzedawali
oficerom marynarki i kupcom z Kiachty, których liczba na Amurze i na Oceanie Spokojnym
będzie z każdym rokiem rosła. Tym sposobem będziemy sprzedawali od 100 do 300
egzemplarzy. Z punktu widzenia handlowego jest to ilość nieznaczna, ale ma niezwykłą wagę
z punktu widzenia politycznego.
Ale czas skończyć list i kłaść się spać. Przyjaciele - do prędkiego zobaczenia. Napiszcie do
Reichla[1], że odradzam się i że przyjaźń moja dla niego jest niezmienna.
Wasz M. Bakunin
*** List z 31 marca / 9 kwietnia 1863
**Nota redakcyjna
Bakunin pisze w liście o wyprawie Teofila Łapińskiego (zob. T. Łapiński: Powstańcy na
morzu w wyprawie na Litwą. Z pamiętników płk. T. Łapińskiego, Lwów 1878).
23 marca 1863 roku odpłynął z Anglii statek "Ward Jackson", wioząc około 200 osób oraz
dość pokaźną ilość broni (600 beczek prochu, 1 200 karabinów itp.). Dowódcą wojskowym
grupy ochotników był T. Łapiński, komisarzem rządu powstańczego - J. Demontowicz.
Decyzję wysłania ekspedycji podjął Komitet Paryski po porozumieniu się z warszawskim
rządem rewolucyjnym. 2 kwietnia statek przybył do Kopenhagi, gdzie do ekspedycji przyłączył
się Bakunin. Organizacja wyprawy była nieudolna, a zasady konspiracji - trudne do
przestrzegania. Poselstwo rosyjskie w Anglii dowiedziało się o organizacji wyprawy, zanim
jeszcze jej uczestnicy zdążyli wejść na statek. Toteż w ślad za "Ward Jackson" popłynął
rosyjski okręt wojskowy "Almaz". Agent firmy, do której należał statek, w obawie przed jego
utratą, skierował go do Malmo, gdzie na żądanie władz szwedzkich powstańcy musieli statek
opuścić. Starania Bakunina u rządu szwedzkiego nie odniosły skutku, broń została
skonfiskowana, statek zaś zwrócony firmie angielskiej. Łapiński podjął jeszcze jedną próbę
doprowadzenia wyprawy do końca. 4 czerwca wraz z 80-osobową grupą odpłynął z Malmo na
statku "Fulton". W nocy ochotnicy wraz z bronią zakupioną w Kopenhadze przesiedli się na
łódź "Emilia". Próba desantu zakończyła się jednak tragicznie: łódź zatonęła i 24 osoby
poniosły śmierć. Pozostałych odesłano do Anglii. Udział w wyprawie sprawił Bakuninowi
wiele kłopotów, powodując oskarżenia ze strony polskiej, iż to on swoim opóźnionym
przybyciem do Kopenhagi przyczynił się do niepowodzenia wyprawy. Sprawa stała się
również powodem zaostrzenia stosunków między Hercenem a Bakuninem. Bakunin dowiedział
się o wyprawie dopiero w czasie swego pobytu w Szwecji, Hercen zaś wiedział o niej znacznie
wcześniej, ale Bakunina nie wtajemniczał, nie dowierzając jego umiejętnościom
konspiracyjnym. 8.X.1863 r. Bakunin opuścił Szwecję, udając się do Londynu.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 380 - 387. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
-----
Halsingborg, 31 marca r. 1863
Przyjaciele!
Depesze nasze już Wam doniosły o smutnym niepowodzeniu ekspedycji świetnie pomyślanej,
ale nieprawdopodobnie źle wykonanej, a przede wszystkim późno wyprawionej w drogę.
Powodzenie jej zależało tylko od dwóch warunków: szybkości i tajności. Tymczasem
zwlekano w sposób niedopuszczalny do 21-go, a wezwawszy emigrantów polskich z Paryża
do Londynu 14-go, nawet przed wynajęciem parostatku, uczyniono z niej publiczną
tajemnicę. Wreszcie zasadniczym warunkiem był wybór dobrego i śmiałego kapitana, od
zdecydowania jego zależało bowiem powodzenie całego przedsięwzięcia. Tymczasem
wybrano powszechnie znanego tchórza i nicponia, grzebiąc w ten sposób wszystkie szansę
powodzenia wyprawy. Co gorsza wybrawszy nieodpowiedniego człowieka, obdarzono go
ślepym zaufaniem do tego stopnia, że nie uważano za potrzebne dać Demontowiczowi[2]
kopii umowy i wykazu ładunku, tj. broni i amunicji wysłanej parostatkiem.
Uprzedzono mnie za późno, dostałem bowiem depeszę Carda[3] 22-go o trzeciej po południu
- a ponieważ nie ma innej drogi ze Sztokholmu do Halsingborga jak przez Goteborg, między
zaś Sztokholmem a Goteborgiem chodzi tylko jeden ranny pociąg, mogłem wyjechać dopiero
na drugi dzień, tj. 23-go o godzinie 8 rano. Do Goteborga przybyłem tego samego dnia
wieczorem o godzinie 9-ej i nie miałem innych połączeń z Halsingborgiem oprócz dyliżansu
następnego dnia wieczorem, który przyjeżdża tam 26-go wieczorem, czyli na trzeci dzień,
albo parostatku przybywającego tam tegoż dnia o kilka godzin wcześniej. Musiałem więc
czekać na parostatek, a tymczasem na wszelki wypadek depeszowałem do Halsingborga, że
przyjadę 26-go; gdybym tego nie zrobił, to nie zobaczyłbym ekspedycji. Przybyła ona do
Halsingborga 25-go wieczorem i czekając na mnie straciła prawie cały dzień, a potem została
zatrzymana z powodu burzy i zdrady kapitana. Wybór Halsingborga na miejsce spotkania ze
mną był nad wyraz nieszczęśliwy. Cały Sund roi się od Rosjan i innych szpiegów płatnych i
niepłatnych. Toteż było rzeczą konieczną przejść przez Sund prędko, nigdzie się nie
zatrzymując. Halsingborg widoczny jest z Helsingoru, a Helsingor to od dawien dawna
szpiegowskie gniazdo, ściśle biorąc rosyjskie gniazdo szpiegowskie. Trzeba było mi
wyznaczyć rendez-vous albo w Goteborgu, dokąd mogłem przyjechać każdego dnia, albo
lepiej jeszcze na południowym brzegu wyspy Gotland w jakiejś wiosce, w której mógł
wylądować wysłannik Demontowicza i Łapińskiego i w pobliżu której statek nasz mógłby
krążyć po morzu, nie wzbudzając podejrzenia. Ekspedycja czekała na mnie dobę i pozostała
jeszcze dwie doby, zatrzymana przez burzę, a bardziej jeszcze z powodu złych zamiarów
kapitana. Do Hailsingborga, jak wszyscy świadczą, zachowywał się on jak należy, wyrażał
przy tym, podobnie jak i cała załoga, wiele sympatii dla celu ekspedycji. W Halsingborgu
raptem zmienił się. Tutaj po raz pierwszy oświadczył, że naraża się na wielkie
niebezpieczeństwo ze strony rosyjskich krążowników, z którymi może się spotkać, bo nie
chcąc opóźniać ekspedycji jeszcze o kilka dni, nie wziął wymaganych dokumentów ani na
ładunek, ani na dowództwo. Przedtem nikomu o tym nie mówił, ale przypomniał sobie o tym
dopiero w Halsingborgu - z początku mówiąc tylko o karze w wysokości 500 funtów
sterlingów, na którą może się narazić skutkiem takiego niedbalstwa - ale kiedy mu
odpowiedziano, że Polacy zwrócą mu ten koszt, jeżeli ekspedycja się uda, wtedy dopiero
zaczął mówić o szubienicy i o Syberii; pod różnymi pozorami zatrzymał nas przy tym w
Halsingborgu 26-go i 27-go i dopiero 28-go o pierwszej po południu zdołaliśmy skłonić go do
zabrania nas na statek. Tymczasem zdążył porozumieć się z właścicielem hotelu, w którym
zatrzymaliśmy się, a przez niego z konsulem rosyjskim, kompanem i przyjacielem właściciela
hotelu - i dowiedzieliśmy się przez kelnera, że właściciel hotelu i konsul wspólnie
telegrafowali o czymś do poselstwa rosyjskiego w Sztokholmie. Nie mam żadnych
wątpliwości, że zostaliśmy zatrzymani w Halsingborgu na polecenie władz rosyjskich, które z
pewnością zużyły ten czas na zgotowanie nam spotkania. Skoro tylko wsiedliśmy na statek,
dowiedzieliśmy się, że kapitan zabrał swych marynarzy i wygłosił do nich przemówienie, w
którym opisał niebezpieczeństwa, na jakie się narażają, jeśli wypłyną z nami na Bałtyk.
Naradziliśmy się między sobą, niepokoiła nas bowiem coraz bardziej jawna niegodziwość
kapitana, który, gdy mówiliśmy z nim zarzucając mu dwulicowość, odpowiedział nam ze
łzami w oczach, zapewniając o swej wierności dla sprawy. Z drugiej strony, musieliśmy się
dobrze zastanowić biorąc pod uwagę ostatnią depeszę otrzymaną od Was w Halsingborgu, w
której donosiliście nam o przygotowaniach robionych na Litwie przez rząd. Wobec tego
postanowiliśmy namówić kapitana, aby zawiózł nas na Gotland. W razie opuszczenia Sundu
mieliśmy zamiar mówić z kapitanem z rewolwerem w ręku i oświadczyć mu, że w imię
własnego ocalenia musi wypełnić swe zobowiązanie. Gdy przybyliśmy do Gotlandu,
chcieliśmy wysłać na rekonesans dwie łódki rybackie z naszymi ludźmi, jedną na brzeg
rosyjski, między Połągą a Libawą, drugą - na pruski brzeg, między Połągą a Kłajpedą, wejść
w styczność z naszymi przyjaciółmi, którzy bez wątpienia nas oczekiwali, i przy ich pomocy za wszelką cenę wykonać to, co było zamierzone i od powodzenia czego tak wiele zależało.
Czy kapitan domyślił się tego, czy też stosował się do planu z góry z agentami rosyjskimi
jeszcze w Anglii obmyślonego, dość że zamiast do Gotlandu przybył do portu w Kopenhadze
pod pretekstem zaopatrzenia statku w słodką wodę, której rzekomo nie zdążył wziąć ze sobą
w ciągu czterodniowego postoju w Halsingborgu i na co, zgodnie z własnymi jego słowami,
trzeba było nie więcej niż dwóch godzin. Sam udał się do miasta. Czekaliśmy na niego cały
dzień i całą noc. Na drugi dzień, 29-go, w niedzielę, na prośbę przyjaciół ja sam udałem się
do Kopenhagi, byłem u znajomego redaktora "Vaterland et Ploug" i za jego radą u posła
angielskiego Sir Pageta, prawdziwego gentlemana, który przyjął mnie z najgorętszą sympatią
i natychmiast poruszył wszelkie oficjalne sprężyny, jedyne jakimi mógł się posłużyć w celu
okazania nam pomocy. Jeszcze w przeddzień widział on naszego nikczemnego kapitana,
który starał się oczernić nas w jego oczach. Kapitan zapewniał posła, że jesteśmy
barbarzyńcy, zbóje, którzy brutalnością i gwałtem wywołali szlachetne oburzenie u
brytyjskich marynarzy, wobec czego marynarze zbuntowali się przeciwko niemu samemu i
stanowczo nie zgadzają się płynąć dalej i teraz on, kapitan, mimo najlepszych chęci nie jest w
stanie wykonać warunków umowy. Wszystkie te usiłowania łajdaka chybiły jednak celu. Sir
Paget nie uwierzył mu ani słowa. Cała różnica między naszymi zapatrywaniami na sprawę na
tym polegała, iż Sir Paget nie mógł zgodzić się z naszym przekonaniem, że kapitan działał w
porozumieniu z agentami rosyjskimi i że postąpił zdradziecko - przypisywał zaś wszystkie
niewybaczalne jego postępki podłemu tchórzostwu. Trzeba, żebyście wiedzieli, że w
Kopenhadze istnieje dom Hansen et C°, pełniący obowiązki agentury tej samej kompanii
angielskiej, która zawarła umową z Ćwierczakiewiczem, i że agentura ta - jak mi oświadczył
zdziwiony Sir Paget - jest jednocześnie agenturą rosyjskiej floty wojennej w zakresie dostaw
wągla itd., i że ona właśnie teraz przygotowywała węgiel dla oczekiwanego następnego dnia
rosyjskiego okrętu wojennego. Do tej agentury Sir Paget wybrał się osobiście. O
kontynuowaniu ekspedycji nie można było nawet myśleć. Marynarze z namowy kapitana
wszyscy porzucili nasz statek, tak że zostaliśmy z dwoma tylko: starszym maszynistą,
uczciwym młodym człowiekiem, który z oburzeniem i szlachetnym wstydem patrzał na
postępowanie angielskiego kapitana, i z duńskim pilotem. Pozostało nam tylko jedno wyjście
- jak najprędzej opuścić Kopenhagę i udać się do najbliższego portu szwedzkiego. Rząd
duński, wskutek głupiej noty Rossela w kwestii szlezwicko-holsztyńskiej widząc prawie
wszystkich przeciwko sobie, oddał się częściowo pod ochronę gabinetu petersburskiego,
który wobec tego cieszy się tam o wiele większym wpływem niż tutaj, gdzie wszyscy -
zarówno rząd jak i naród - tak samo namiętnie go nienawidzą. Nie ulega wątpliwości, że
gdybyśmy pozostali choćby jeden dzień w Kopenhadze, na żądanie poselstwa rosyjskiego na
nas wszystkich - na ludzi i na broń - zostałby nałożony sekwestr. Ludzie zostaliby w
najlepszym razie odesłani z powrotem, a cały ładunek bezpowrotnie utracony. My sami
wiedzieliśmy zatem, że nie pozostawało nam nic innego do roboty jak płynąć do Malmo, tj.
do najbliższego portu szwedzkiego w odległości dwóch godzin podróży od Kopenhagi.
Jednakże, aby nie dać kompanii podstawy do twierdzenia, że zostaliśmy przerzuceni do
Malmo na własne żądanie i że formalnie umowa została wykonana, żądaliśmy, aby statek
popłynął do wyspy Gotland. Kapitan odmówił kategorycznie - bojąc się krążowników
rosyjskich, naszych rewolwerów i naszej poważnej groźby, że jeżeli naprowadzi nas na
krążownik rosyjski, to z początku spróbujemy walki wręcz, a w razie przegranej wysadzimy
się wraz z nim w powietrze - nie zgodził się nawet odstawić nas ze swymi marynarzami do
Malmo, tak że agenci kompanii zmuszeni byli zaangażować duńskiego kapitana i duńskich
marynarzy, przy których pomocy 30 marca o godzinie 5-ej wieczorem biedny nasz statek,
porzucony przez wszystkich Anglików, wpłynął do portu w Malmo. Agenci kompanii długo
trzymali nas w Kopenhadze w nadziei wyrwania od nas pokwitowania. Tutaj poczuliśmy
owoce praktycznego umysłu Ćwierczakiewicza, który zapomniał czy też nie chciał, jak mówią, dać Demontowiczowi kopii umowy ani nawet rejestru ładunku, by mógł wykazać, się
prawem własności. Tak, nasz Ćwierczakiewicz wziął na siebie ogromną odpowiedzialność,
daj Boże, żeby łatwo było mu się z tego wytłumaczyć. Może potrafi usprawiedliwić się i
wytłumaczyć ze wszystkiego - może winni są inni - ale wobec groźnych wydarzeń
współczesnych, decydujących o losach Polski, z czystym sumieniem powiedzieć trzeba, że
ekspedycja zorganizowana została ze zbrodniczą lekkomyślnością i niedbalstwem.
Powiem teraz słów kilka o sobie i o składzie osobowym naszej nieudanej ekspedycji. W
Halsingborg, przed samym odjazdem, napisałem do Was smutny list, w którym, myśląc, że
mówię z Wami może po raz ostatni, skarżyłem się Wam na Was samych w dość otwartych i,
być może, w dość ostrych słowach i który - mam nadzieję - nie obraził Was i nie wywołał w
Was wątpliwości co do mego gorącego przywiązania do Was; jesteście bowiem zbyt poważni
i sprawiedliwi, żeby nie zrozumieć, że mam słuszność. Postąpiliście ze mną jak z dzieckiem,
uprzedziwszy mnie w ostatniej dopiero chwili - i jak sami widzicie, zbyt późno - krótką
depeszą, że mam się udać tam a tam. Tymczasem ekspedycja przygotowywana była od
miesiąca z górą i mieliście dość czasu, żeby szczegółowo i jasno powiadomić mnie o
wszystkim, a nie robiąc tego, przynieśliście dużą szkodę samej ekspedycji. Gdybym został na
czas uprzedzony, mógłbym właśnie w Szwecji przynieść jej niewątpliwy i ogromny pożytek.
Żądałem tych szczegółów od Ćwierczakiewicza, ale on, idąc za Waszą radą czy też kierując
się własnymi racjami, nie raczył spełnić mej prośby, myśląc zapewne, że wystarczy jedno
jego skinienie, ażeby ruszyć mnie z miejsca, dokąd zechce; pod tym względem straszliwie się
pomylił - dobrze zrobiliście, że jego depeszę poprzedziliście depeszą juniora, bo depesza
Ćwierczakiewicza nie ruszyłaby mnie z miejsca. Wiedzieliście, że Wasz zew wystarczy,
żebym rzucił się na ślepo naprzód - wiedzieliście to i nie pomyliliście się, bo wiara moja w
Wasze słowo jest rzeczywiście nieomal bezgraniczna. Ale to nic, nawet tak silnej wiary nie
należy nadużywać. Przypomnijcie sobie, że nie jestem dzieckiem, że niedługo skończę 50 lat i
że mi nie wypada i wreszcie nie mogę być u Was chłopcem na posyłki - że odtąd nie mogę i
nie będę brać udziału w żadnej robocie, której istota ze wszystkimi szczegółami nie będzie mi
znana.
Wziąłbym udział w tej ekspedycji nawet i wówczas, gdybym wiedział, jak mało miała szans
powodzenia, i pomimo że żona moja przyjechała do Londynu. Wziąłbym w niej udział, gdyż
całą swą istotą zdawałem sobie sprawę, czułem i rozumiałem, że moim obowiązkiem jest
wyjechać za wszelką cenę do Polski - z tych samych powodów, dla których i teraz ciągnie
mnie tam - ale ponadto byłem przekonany, że sprawa, w której Wy, moi mądrzy, ostrożni i
wieczni krytycy, wzięliście tak czynny i żywy udział, nie mogła być inaczej przedsięwzięta i
wykonana jak z zachowaniem najściślejszej tajemnicy i warunków niezbędnych dla
powodzenia całej sprawy. Pomyliłem się. Była ona kierowana i zorganizowana rękoma
leniwego dziecka. No, ale dość o tym. Przejdziemy do naszych biednych argonautów. Wiecie,
że znalazłem w Halsingborg tylko Łapińskiego, Leona Mazurkiewicza, Bobczyńskiego,
naszego dobrego i rzetelnego, ale jeszcze zupełne niewiniątko - Reinhardta, i całkiem
niewinnego Żydka Tugenbolda[4]. Łapiński z początku bardzo i pod każdym względem
spodobał mi się, czemu dałem wyraz w kilku listach. Byłem rad znaleźć w dowódcy
wojskowym, od którego osobistych cech tak wiele zależało...
9 kwietnia
Tak, Przyjaciele, wina jest po mojej stronie. Macie słuszność; wyszedłem wobec Was na
zupełnego durnia. Wyrażenie, którego użyłem w ostatnim moim liście i które Was dotknęło,
jest oczywiście niewłaściwe. Wysławszy list przypomniałem sobie o nim, poczułem wyrzuty sumienia, chciałem go wstrzymać, ale było już za późno. Wyraziłem się niewłaściwie, jak
gdybym w sposób nieszlachetny i niesłuszny czynił wyrzuty, a przecież nie miałem zamiaru
wystąpić z takim wyrzutem. Myśl taka nie przychodziła mi i nie mogła przyjść do głowy,
wiem, że Wy byście bez wahania poświęcili głowę sprawie, której poświęciliście całe życie.
Nie mierzcie mojej wiary w Was tą, którą Wy macie we mnie. Wy się jeszcze wahacie, a ja
nie. Ilekroć spierałbym się z Wami i występował przeciwko, wiedzcie, że obaj jesteście moją
ostateczną radą i twierdzą moją i że kiedy jesteście ze mnie zadowoleni, to i ja jestem sam ze
siebie zadowolony i nic na świecie nie może pozbawić mnie spokoju. Mówiąc, żeście tylko
dobrze życzyli sprawie, której ja oddaję głowę, myślałem tylko o tej specjalnej, raczej
polskiej niż rosyjskiej sprawie, a nie o tej wielkiej sprawie rosyjskiej, o którą Wy walczycie.
Uwierzcie temu, Przyjaciele, bo to prawda. Zresztą byłem rozdrażniony nie otrzymawszy od
żony ani słowa, było mi smutno i ciężko, wstałem z łóżka i napisałem głupio - wybaczcie.
Poza tym nie mogłem się z tym pogodzić, że jak się wydawało, nie dowierzacie mi - i w tym
liście, zaczętym już dawno w Halsingborg, skarżę się Wam na Was samych i w nim
znajdziecie wyrażenia, które nie będą się Wam podobały, ale ja nie chcę przepisywać i
przerabiać listu. Teraz widzę, że absolutnie nie jesteście winni. Winien jest Ćwierczakiewicz.
Tylko dlaczego nie zawiadomiliście mnie o przyjeździe żony? No, dzięki Bogu, jest teraz ze
mną i jestem zupełnie szczęśliwy. Ona jest zuch. Co się tyczy tajemnicy, to drogiemu memu
Hercenowi powiem w sekrecie, na podstawie długotrwałego doświadczenia, że lepiej ona
dochowuje tajemnicy niż ja. Powracam do opowieści. Gdy wszedłem na statek, przekonałem
się z całą pewnością, że w całej ekspedycji mam jednego tylko sojusznika w osobie Waszego
serdecznego przyjaciela, szlachetnego, ale niestety złamanego nieszczęściem i
dolegliwościami Demontowicza. Łapiński to dzielny, zręczny, zmyślny kondotier, ale bez
sumienia albo przynajmniej z elastycznym sumieniem, patriota w tym sensie, że żywi
bezlitosną i niezwalczoną nienawiść do Rosjan, jako wojskowy zaś zawodowo nienawidzi
każdego, nawet swojego własnego narodu i pogardza nim. Przyjrzawszy się bliżej jego
charakterowi i zrozumiawszy go lepiej dzięki Demontowiczowi, przyznaję się, że się mocno
zamyśliłem nad powodzeniem naszego rosyjskiego przedsięwzięcia w środowisku polskim.
Aby się udało, trzeba było mieć wielką sympatię i wiarę w nie ze strony Polaków - ale ani
jednej, ani drugiej, oprócz Demontowicza, nikt nie żywił. Łapiński powiedział mi dużo
pięknych słówek, ale ja tym jego słowom nie wierzyłem. W stosunku do Demontowicza żywi
on uczucie zazdrości i zdecydowanej niechęci, nie miałem też wątpliwości, że skorzysta z
pierwszej lepszej sposobności, pierwszego lepszego powodzenia, żeby go zniszczyć.
Demontowicz do tego stopnia nie wierzył mu, że nawet wystrzegał się (jak sam przyznawał)
brać z jego rąk jedzenie w obawie otrucia. Ładna ekspedycja, gdzie dwaj główni przywódcy,
od których zgodności postępowania zależy powodzenie, są w takich stosunkach! W dodatku
choroba złamała Demontowicza do tego stopnia, że ledwo mógł się poruszać i wymówić
słowo. Na kimże się miałem oprzeć? Na plotkarzu i intrygancie, Leonie Mazurkiewiczu, czy
na plotkującej "babie" - Bobczyńskim? Obaj schlebiali mi w oczy, ale jak się później
dowiedziałem, pomstowali na mnie za plecami. Wreszcie Żydek Tugenbold z początku
bardzo mi się spodobał, ale potem okazał się dme damnee de Łapiński i jego szpiegiem w
stosunku do wszystkich razem i każdego z osobna. Zuchami byli tylko młodzieńcy polscy,
wesoło idący na śmierć i bez frazesów oddani sprawie. Razem z nimi nawet umrzeć nie
byłoby nudno. Położenie naszego Reinhardta było też nielekkie i niezręczne. Wszyscy
nazywali go Moskalem i zapytywali, co on robi pośród Polaków. Ani Demontowicz, ani
Łapiński nie zadali sobie trudu wytłumaczyć Polakom, po co on pojechał. A moim zdaniem
było to konieczne. Słowem, ukrytych nieporozumień i niezadowoleń znalazłem pełno i
myślałem, że trzeba będzie czekać na szczęśliwą gwiazdę, żeby nasza ekspedycja pomyślnie
się skończyła. Jawna i systematycznie obmyślana zdrada kapitana ostatecznie położyła jej
kres.
Po długich rokowaniach agenci kompanii zdecydowali się dać nam duńskiego kapitana i
duńskich marynarzy, aby doprowadzić nieszczęsny, porzucony przez Anglików statek nasz do
Malmo i tylko tam; o Gotlandzie nie chcieli słyszeć i zarówno kapitan, jak i marynarze
zgodzili się *...
[* Końca listu nie mamy. O ekspedycji tej, zorganizowanej pod kierunkiem wielce niepewnych
osób, informują też Dzieła pośmiertne Hercena. Dalej przytaczamy zaświadczenie wydane
Baikuninowi przez dwóch przywódców wyprawy. - Red. oryginału.]
[ZAŚWIADCZENIE]
Po przeczytaniu oskarżenia sformułowanego przez p. Ćwierczakiewicza przeciwko p.
Bakuninowi, jakoby miał on przyczynić się do niepomyślnego zakończenia naszej ekspedycji,
czy to przez to, że sprowadził p. Kalinkę do Halsingborgu, czy też niezgodnymi ze sobą i
niebezpiecznymi radami, których, nie proszony o nie, udzielał, uważamy za swój obowiązek
stwierdzić:
1. Że przybycie p. Kalinki, wezwanego przez p. Bakunina do Halsingborgu w tym celu, żeby
Litwa mogła skorzystać z pomocy, która miała przyjść do nas ze Szwecji - chociaż tej
pomocy nie pragnęliśmy - nie mogło mieć żadnego wpływu na powodzenie albo
niepowodzenie ekspedycji.
2. Że p. Bakunin nigdy nie brał udziału w naszych naradach, ponieważ go nie zapraszaliśmy,
rady zaś jego dalekie były od tego, by nam szkodzić, wręcz przeciwnie, miały na celu
powodzenie naszego przedsięwzięcia.
3. Że myśl zatrzymania się około wyspy Gotland po to, aby nabyć tam łodzie, niezbędne dla
naszego szybkiego lądowania, powstała na długo przed przybyciem do Halsingborgu jedynie
na wiadomość o odmarznięciu portu w Tallinie, odmarznięciu, które otworzyło morze dla
krążowników i tym sposobem sprawiło, że ekspedycja nasza stała się nieskończenie bardziej
niebezpieczna i trudna.
4. Że niepowodzenie naszej ekspedycji przypisać należy tylko opóźnieniu wyjazdu naszego z
Anglii i hałasowi, który jej towarzyszył - opóźnieniu i hałasowi, które dały Rosji możność
przygotowania się do przyjęcia nas, a zwłaszcza nieszczęśliwemu wyborowi kapitana, który
zdradził nas świadomie, może nawet w porozumieniu z kompanią, która go wyznaczyła.
Z czystym sercem wydajemy p. Bakuninowi to zaświadczenie, biorąc od niego w zamian
obietnicę, że będzie się nim posługiwał z należytą ostrożnością, że okaże je tylko pp.
Ćwierczakiewiczowi, Hercenowi, Ogariowowi i Mazziniemu, jak również delegatom
Tymczasowego Rządu Polskiego i że je opublikuje tylko w razie ostatecznej konieczności, tj.
gdy on sam spotka się z poważnymi napaściami w prasie.
Sztokholm, 20 kwietnia r. 1863
Józef Demontowicz
pułkownik F. Łapiński
*** List z 29/17 sierpnia 1863
**Nota redakcyjna**
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 404 - 406. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
-----
Sztokholm, 29/17 sierpnia r. 1863
Przyjaciele!
Piszę stąd do Was po raz trzeci. Pierwszy raz z górą dwa miesiące temu pisałem do Was, gdy
nadarzyła się bezpośrednia sposobność, po raz drugi zaś przez Waszego agenta w Szwajcarii,
który powinien był z Waszego polecenia przyjechać do Sztokholmu, ale prawdopodobnie
został zatrzymany i ograniczył się do krótkiego listu przez Nordstroema. Natychmiast
wysłałem do niego obszerny list z prośbą, aby jak najprędzej go Wam dostarczył, i byłoby mi
szkoda, gdyby ów list przepadł. Spieszę jednak powiedzieć, że ewentualne zaginięcie tych
dwóch listów nie może pociągnąć za sobą żadnego niebezpieczeństwa, bo nie było w nich ani
nazwisk, ani adresów, ani niczego takiego, co mogłoby kogoś skompromitować.
Niejednokrotnie usiłowałem się przedostać do Polski. Nie udało mi się. A teraz stosunek
Polaków do nas do tego stopnia się zmienił, że my, Rosjanie, nie przestając życzyć im
powodzenia, musimy powstrzymać się od bezpośredniego uczestniczenia w ich sprawie; poza
tym sprawa ta zbyt silnie splotła się ostatnimi czasy z interesami zachodnioeuropejskimi,
wrogimi nie tylko carskim rządom, ale również i narodowi rosyjskiemu. Dlatego też
pozostałem w Szwecji i usiłowałem pozyskać tutaj przyjaciół i ludzi, którzy mogliby mi być
pomocni w sprawie rosyjskiej. Starania moje zostały uwieńczone powodzeniem. Sztokholm i
cała Szwecja będzie służyła za miejsce niezawodnego schronienia dla emigracji rosyjskiej i
dla rosyjskiej roboty rewolucyjnej. Rosyjskie drukarstwo i rosyjska propaganda znajdą tutaj
mocny grunt pod nogami i bogate środki. Nic łatwiejszego jak skomunikowanie się ze
Sztokholmu z Petersburgiem w porze letniej. Istnieją ludzie pewni, na których można polegać
bez narażenia się na najmniejsze nawet niebezpieczeństwo. Dzięki tym ludziom i środkom
rzuciłem na północną Rosję (gubernię archangielską, a zwłaszcza ołoniecką) około 7 000
egzemplarzy różnych odezw, między innymi Waszych odezw do żołnierzy i oficerów.
Mógłbym je też posłać do Petersburga, ale nie mam adresów. Co prawda, Prowansow dał mi
kilka adresów, ale miałem się nimi posługiwać dopiero po jego powrocie do Petersburga, a
on, zdaje się, wciąż jeszcze jest za granicą. A zatem przede wszystkim proszą Was o pewny i
stały adres i proponuję Wam, abyście korespondowali ze mną za pośrednictwem oddawcy
tego listu. Jest to Fin, którego polecono mi jako człowieka bezwarunkowo mocnego i
pewnego przez patriotów fińskich; może on odgrywać rolę stałego pośrednika między nami a
organizacją fińską, z którą się zbliżyłem i która, rozumiejąc jednakowo dobrze zarówno swoje
jak i nasze interesy, przepełniona jest szczerą sympatią zarówno do nas, jak i do naszej
sprawy. Myślę, że nie będziecie mieli nic przeciwko zbliżeniu się do niej. Jeżeli chcecie mieć
ze mną do czynienia, jeśli sądzicie, że mój udział we wspólnych pracach może przynieść
pożytek, to proszę Was - odpowiedzcie. Ja, podobnie jak i moi londyńscy przyjaciele, z
radością uznałem komitet petersburski i gotów jestem postępować zgodnie z jego
wskazówkami, tylko w tym celu muszę znać i stan Waszych spraw, i Wasz obecny program. Dlatego też, na miłość Boską, piszcie i wskażcie adres. Czyż być może, abyśmy dysponując
wszelkimi środkami, nie potrafili nawiązać między sobą stałych i regularnych kontaktów?
Ciężko biednej Polsce, ale ona nie zginie. Europa jest straszliwie podzielona i na tym podziale
opierają się wszystkie nadzieje Petersburga. Sprawa polska zaszła już jednak tak daleko, że
mocarstwa europejskie nie mogą nic dla niej nie zrobić, gdyż to dla nich samych jest
niebezpieczne, ale jednocześnie trudno im jest przyjść jej z pomocą. Myślę, że Francja,
Anglia i Austria uznają Polskę comme une partie belligerante, gdy otrzymają powtórną
odmowę od Petersburga. Myślę, że Polacy utrzymają się w zimie dzięki broni i innej pomocy,
która przyjdzie do nich jawnie drogą przez Galicję, a na wiosnę wojna wydaje mi się
nieunikniona. Czy być może, żebyśmy do tej chwili nic nie zrobili albo przynajmniej na tę
chwilę nie byli gotowi? Oszukańcze wszechrosyjskie adresy i frazesowiczowska moskiewska
wściekłość patriotyczna ani trochę mnie nie przerażają i nie pozbawiają wiary. Rząd jak
zawsze usiłuje poruszyć lud przeciwko nam, a w istocie rzeczy działa na rzecz nas. Na miłość
Boską, powiedzcie, co się tam u Was dzieje, co za granicą robić każecie - i pozwólcie
połączyć się z Wami ściślej i bliżej. My tutaj możemy być pożyteczni tylko o tyle, o ile
jesteśmy w kontakcie z Wami - toteż piszcie, piszcie i dostarczcie adresów. Teraz pod
postacią listu do Hercena piszę dla "Kołokoła", występując przeciwko policyjnym i
słowianofilskim napaściom na mnie. A za jakieś dwa tygodnie, być może, wprost przyjedzie
do Was pewny człowiek, który przywiezie Wam wiadomość o zdrowiu Browni i ukłony od
Magnusa Beringa.
Piszcie do mnie przez oddawcę niniejszego listu. A jeżeli chcecie pisać z zagranicy, to mój
adres brzmi:
Stockholm
Doctor Alinton
Stora Vattugaton
[Na wewnętrznej kopercie]
Pour M-me Lise
Bywajcie!
M. Bakunin
*** List z 23 marca 1866
**Nota redakcyjna**
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 416 - 418. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
-----
23 marca r. 1866
Napoli 26, Vico San Guido, 3 piano
Drodzy Przyjaciele!
Trzy dni temu otrzymałem list Ogariowa, który błądził Bóg wie po jakich krajach i w końcu
mimo wszystko dotarł do mnie. Spieszę odpowiedzieć tym bardziej, że w całej rozciągłości
jestem w stosunku do Was winien. Wyjaśniać przyczyn mego milczenia nie będę, proszę Was
tylko, Przyjaciele, o jedno: nie myślcie, że odsunąłem się od Was albo że ochłodła moja
przyjaźń. Czemu więc nie pisałem? Zajęcia? Tak, właśnie zajęcia. Dopiero wczoraj
skończyłem ogromny list, który - chociaż drukuje się - nigdy zapewne świata bożego nie
ujrzy. Otóż i macie zagadkę, którą wraz z wieloma innymi postaram się wytłumaczyć Wam
osobiście w Genewie, dokąd na pewno przyjadę w początkach albo w połowie czerwca. Mam
nadzieję, że wszystkich Was tam zastanę. Mamy zamiar spędzić w Szwajcarii całe lato, tylko
nie w samej Genewie, ale pod Genewą, gdzieś w tanim pensjonacie. W Genewie, moim
zdaniem, jest za drogo, a z powodu licznego rosyjskiego emancypowanego,
rozpróżniaczonego i plotkarskiego sąsiedztwa - też nie do wytrzymania. Rosyjski narzucający
się komunizm obrzydł mi, przywykłem do zachodniej samodzielności. Tak więc mam
nadzieję, że w lecie mieszkać będziemy niedaleko od siebie i po długim milczeniu z jednej i z
drugiej strony będziemy mieli czas i całkowitą możność pomówienia ze sobą o wszystkim, a
materiału do poważnej rozmowy nagromadziło się mnóstwo. Tylko, Przyjaciele, proszę Was,
przestańcie przypuszczać, że ja kiedykolwiek zajmowałem się poważnie frankmasonerią.
Może to być bodaj nawet pożyteczne jako maska czy jako paszport - ale szukać roboty we
frankmasonerii to jedno i to samo, a nawet gorzej, co szukać pociechy w alkoholu. W
Londynie nie chciałem wyprowadzać z błędu Hercena, bo nie mogłem odpowiedzieć na inne
pytania. Teraz będę miał do tego prawo i o frankmasonerii nie będzie między nami mowy. Co
się zaś tyczy Twojej propozycji, żebym pisał w "Kołokole", to przyjmuję ją z radością i
wdzięcznością. Tylko daj mi przyjechać do Was. Zdecydowany jestem nic do tego czasu nie
drukować. Po pierwsze dlatego, że przy obecnych zajęciach nie chciałbym zwracać na siebie
uwagi, a po wtóre, zanim zdecyduję się na wypowiadanie swoich poglądów na obecną
sytuację w Rosji i sprawę rosyjską, chciałbym, czuję po prostu konieczność pomówienia
jeszcze raz i długo o wszystkim a trois z Wami. Różniąc się z Wami, jak myślę, pod wielu
względami - rozumie się tylko co do dróg, a nie celów - tak wysoko cenię świadomą głębię i
siłę Waszych przekonań, że nie mogę i nie chcę występować na zewnątrz z moimi poglądami,
nie próbując jeszcze raz skonfrontować ich z Waszą myślą. Do tego potrzebna jest rozmowa.
List i druk lepsze są dla ludzi nierzetelnych, bo co zostało napisane piórem, tego nie można
wymazać nawet toporem. Ale dla nas, ludzi rzetelnych, nie próżnych, rozmowa będzie
odpowiedniejsza. Tak więc odłóżmy wszystko do czerwca.
Zjednoczone Włochy rozklejają się. We wszystkich prowincjach włoskich opozycja
antyrządowa rośnie coraz bardziej. Deficyt budżetowy, obawa przed nowymi podatkami,
spadek kursu papierów procentowych, biurokratyczne brudy i ucisk, zastój we wszystkich
sprawach i przedsiębiorstwach dotknęły głęboko całą ludność, najbardziej nawet obojętnych i
apatycznych - tak że nie widać innego wyjścia prócz wojny. Tak samo bodaj dzieje się we
Francji. Znowu będą się starali bałamucić lud włoski narodowymi bredniami. Obawiam się,
że nawet sam Garibaldi da się po raz dziesiąty wyprowadzić w pole i stanie się w rękach
wiadomej Wam osoby narzędziem oszukiwania ludów. Wszystko to jest mało pocieszające i
niepiękne, ale jak się wydaje, nieuniknione. Zresztą pozostaje nam na pociechę tylko jedno:
jeśli nas potłuką, będzie to szczęście dla Rosji, jeżeli zaś dostanie cięgi Napoleon - wtedy
przyjdzie kolej na Francję. Nam zaś pozostanie w każdym razie rola Widzów. A zatem
bywajcie.
Wasz M. Bakunin
1. Posts(criptum). Długo myślałem, o jaki szyfr pyta mnie Ogariow. Wreszcie przypomniałem
sobie o Sztokholmie. Szyfr pozostaje na przechowaniu u księgarza - E. Skepparegatan nr 4,
Stockholm. Napisz do niego wprost, on zrobi, co mu polecisz.
2. Posts(criptum). Powiedzcie "Panu", że otrzyma z Palermo od niejakiego M-skiego
zamówienie na wszystkie prace Hercena oraz na stary i nowy "Kołokoł"; żeby zaraz wysłał
wszystko za pobraniem, nawet jeżeliby nie przysłano pieniędzy, i żeby dodał dokładny
rachunek; nie ma obawy o jakieś straty. Zamówienie pochodzi od mojej przyjaciółki, księżnej
Oboleńskiej. Pieniądze otrzymają niezwłocznie.
*** List z 19 lipca 1866
**Nota redakcyjna**
Bakunin omawia w liście swoją działalność we Włoszech oraz podejmuje polemikę z
poglądami Hercena i Ogariowa.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 419 - 440. Przekład Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
-----
Drodzy Przyjaciele!
Korzystam z wyjazdu księżnej Oboleńskiej, mojej i Waszej przyjaciółki, aby pomówić z
Wami szczegółowo i otwarcie. Przede wszystkim chcę Was z nią zapoznać. Należy ona do
tych rzadkich kobiet w Rosji, które nie tylko sercem i myślą, ale także i wolą, a kiedy trzeba,
to również i czynem, są po naszej stronie. Czyż nie prawda, że taka rekomendacja jest
wystarczająca, niczego więc do niej nie dodam, tym bardziej że sami księżnę teraz poznacie i
z pewnością polubicie. Jedzie ona do Genewy spotkać się ze starym ojcem, hrabią
Sumarokowem, byłym dowódcą artylerii, generałem-adiutantem itd., i z mężem, obecnie
cywilnym gubernatorem Moskwy. Ojciec, sługa Mikołaja, a równocześnie umiarkowany
liberał, frankmason, trochę spirytysta, należy do partii Konstantego. Książę Oboleński,
fanatyk, a jak mówią - uczciwy fanatyk ruchu nowoprawosławnego, demokratycznie
państwowego i polakożerczego, modli się do Boga i Świętych Pańskich, całuje ręce popom i
ubóstwia cara. Księżna jest z nim na bakier; on jedzie do niej, aby - powołując się na autorytet
cara i całego moskiewskiego towarzystwa - ją i dzieci ściągnąć z powrotem w cuchnącą
błotem przepaść moskiewską; ona jedzie na to spotkanie z mocnym postanowieniem
wykręcenia się z tych tarapatów i ocalenia siebie i dzieci od tej otchłani. Oczekuje ją w
Genewie trudna walka; obiecałem jej, że znajdzie w Was przyjaciół, pocieszycieli i dobrych
doradców. Rozumie się, że nie będziecie mogli chodzić do niej, skompromitowałoby to ją
bowiem w oczach męża, a nawet ojca i samego rządu. Ale ona będzie przyjeżdżała do Was.
Urządźcie to tylko tak, żeby nikogo u Was nie spotykała oprócz Was samych, Waszych pań,
jeżeli będą w Genewie, i wypróbowanych w milczeniu przyjaciół Waszych, Tchórzewskiego i
Czernieckiego. Niech Bóg zachowa ją od księcia Dołgorukowa, od wielbiciela dawnej Rosji,
Kasatkina, i całej młodej Rosji[5]. Zresztą jesteście ludzie subtelni i w ostrożności
zaprawieni. Nie ma więc Was co uczyć, wszystko urządzicie jak najlepiej, a mnie za tę
znajomość będziecie wdzięczni, bo znajdziecie w niej wiernego przyjaciela i dobrą Rosjankę.
Interesowałaby ją znajomość z Karolem Vogtem, dlatego też dałem jej kilka słów do niego,
ale Hercen może przecież najlepiej urządzić jej spotkanie z nim u siebie. Może pokaże jej
także racjonalistycznego mistagoga i fanatycznie nie pojmującego socjalizmu Edgara
Quineta. Tak więc oddaję ją Wam całkowicie pod opiekę. Ożywi ona handel Tchórzewskiego,
bo o ile wiem, chce kupić kompletny zbiór wydawnictw Waszej drukarni.
A teraz wróćmy do naszych spraw. Stawialiście mi zarzut bezczynności wówczas, gdy ja
byłem bardziej czynny niż kiedykolwiek. Mówię o ostatnich trzech latach. Jedynym
przedmiotem mojej działalności było założenie i zorganizowanie tajnego międzynarodowego stowarzyszenia rewolucyjno-socjalistycznego. Wiedząc z góry, że Wy, zgodnie z Waszym
temperamentem i w związku z obecnym kierunkiem obecnej Waszej działalności, przystąpić
do niego nie możecie, z drugiej strony wierząc niezachwianie w moc i szlachetność Waszych
charakterów, przysyłam Wam w osobnej zapieczętowanej paczce, którą Wam przekaże
księżna, wyczerpujący program: wykład zasad oraz opis organizacji stowarzyszenia[6]. Nie
zwracajcie uwagi na literacką niedokładność tej pracy, ale skoncentrujcie się na istocie
sprawy. Znajdziecie tam dużo zbędnych szczegółów, ale pamiętajcie, że pisałem w otoczeniu
Włochów, którym idee społeczne były, niestety, najzupełniej nie znane. Szczególnie ostrą
walkę musiałem stoczyć z tak zwanymi uczuciami i ideami narodowymi, z ohydną
burżuazyjną retoryką patriotyczną, gwałtownie rozdętą przez Mazziniego i Garibaldiego. Po
trzyletniej trudnej pracy doszedłem do pozytywnych wyników. Mamy przyjaciół w Szwecji,
Norwegii, Danii, Anglii, Belgii, Francji, Hiszpanii i we Włoszech; należą do nich Polacy, a
nawet kilku Rosjan. We Włoszech południowych część mazzinowskich organizacji, Falanga
Sacra, przeszła w nasze ręce. Załączam tu zwięzły program naszej włoskiej organizacji
ogólnokrajowej. W manifeście do swych przyjaciół w Neapolu i na Sycylii Mazzini wystąpił
z formalną denuncjacją pod moim adresem, nazywał mnie zresztą przy tym il mio illustre
amico Michele Bakunin. Denuncjacja ta była dla mnie dość kłopotliwa, bo w falangach
Mazziniego, zwłaszcza na Sycylii, pełno jest agentów rządu, wobec czego mogła mnie ona
poważnie skompromitować. Na szczęście rząd tutaj jeszcze nie rozumie, co to jest ruch
społeczny, toteż się go nie obawia i dowodzi tym swej niemałej głupoty, bo po zupełnej
katastrofie wszystkich innych partii, idei i motywów, we Włoszech pozostała na placu tylko
jedna żywa siła: rewolucja społeczna. Cały lud, osobliwie we Włoszech południowych,
masami przechodzi do nas i ubóstwo nasze wynika nie z braku materiału, lecz z braku ludzi
wykształconych, szczerych i zdolnych nadać formę temu materiałowi. Pracy dużo, przeszkód
bez liku, brak środków pieniężnych okrutny - ale mimo wszystko, pomimo nawet silnej
dywersji wojskowej, bynajmniej nie tracimy nadziei, nie tracimy cierpliwości, cierpliwości
zaś trzeba dużo, i chociaż powoli, ale naprawdę z każdym dniem posuwamy się naprzód.
Tego wystarczy, aby wyjaśnić Warn, czym się zajmowałem w ciągu trzech lat. Zgadzając się
z Wami, że dla powodzenia sprawy trzeba ją odgrodzić od wszystkiego, co się z nią nie
wiąże, i oddać się jej całkowicie, zajmowałem się tylko nią i usuwałem się od wszystkiego
poza tym. Tym sposobem rozszedłem się z Wami - może nie pod względem celu, ale pod
względem metody, a Wy wiecie, że la forme en-traine toujours le fond avec elle... Nie
rozumiem drogi, którą obraliście obecnie, polemizować z Wami nie chciałem, a zgodzić się
nie mogłem. Po prostu nie rozumiem Waszych listów do cesarza, ani celu w nich nie widzę,
ani korzyści - wprost przeciwnie, są one szkodliwe, ponieważ w niedoświadczonych
umysłach mogą zrodzić myśl, że od państwa w ogóle, a w szczególności od wszechrosyjskiej
państwowości i od reprezentującego ją rządu można jeszcze oczekiwać czegoś dobrego dla
ludu. Moim zdaniem, na odwrót, popełniając obrzydliwości, gałgaństwa, zło, robią, co do
nich należy. Nauczyliście się od angielskich wigów lekceważyć logikę, a ja ją szanuję -
pozwolę sobie przypomnieć Warn, że idzie tu nie o nieuzasadnioną logikę jednostki, ale o
logikę faktów, samej rzeczywistości. Twierdzicie, że rząd, taki jaki był, mógł zrobić cuda "na
plus i na minus" ("Kołokoł" z 15 grudnia r. 1865, str. 1718), a ja jestem przekonany, że jest
silny tylko w sferze "minusowej", a żaden "plus" cechować go nie może. Zarzucacie swym
byłym przyjaciołom, a obecnie patriotom-państwowcom, że stali się donosicielami i katami.
Mnie zaś, wprost przeciwnie, wydaje się, że kto chce nienaruszalności imperium, powinien
śmiało stanąć po stronie Murawjowa, który dla mnie jest dzielnym przedstawicielem
wszechrosyjskiej państwowości, Saint-Justem i Robespierre'em, i że chcieć utrzymać ją w
całości i nie chcieć systemu Murawjowa - to niewybaczalna słabość. Dekabryści obu odcieni
mieli więcej logiki i zdecydowania: Jakuszyn chciał zarżnąć Aleksandra I tylko za to, że ten śmiał pomyśleć o ponownym połączeniu Litwy z Polską. Pestel zaś śmiało głosił zburzenie
imperium, wolną federację ludów i rewolucję społeczną.
Był odważniejszy od Was, bo nie zląkł się wściekłych krzyków przyjaciół i towarzyszy
spiskowych, szlachetnych, ale ślepych uczestników północnej organizacji dekabrystów. Wy
zaś przestraszyliście się i ustąpiliście przed sprzedajnym wyciem moskiewskich i
petersburskich dziennikarzy, popieranych przez plugawą masę plantatorów i moralnie
zbankrutowaną większość uczniów Bielińsikiego i Granowskiego, Twoich uczniów,
Hercenie, przez większość starej humanitarnie estetyzującej braci, której książkowy idealizm
nie wytrzymał, o zgrozo, naporu brudnej, rządowej rosyjskiej rzeczywistości. Okazałeś się
słaby, mój Hercenie, wobec tej zdrady, którą Twój światły i przenikliwy, ściśle logiczny
umysł z pewnością przewidziałby, gdyby go nie zaćmiła jego słabość płynąca z uczuciowości.
Ty dotąd nie możesz sobie z nią poradzić, zapomnieć się, pocieszyć. W Twoim głosie słychać
dotąd smutek płynący z urazy, z poczucia doznanej zniewagi... Ty wciąż mówisz z nimi,
upominasz ich tak samo, jak upominasz cesarza, zamiast plunąć raz na zawsze na całą swą
starą publiczność i odwróciwszy się do niej plecami, zwrócić się do publiczności nowej,
młodej, jedynej, która może Cię zrozumieć szczerze, z rozmachem i wolą działania. Tym
sposobem, pod wpływem przesadnej subtelności w stosunku do swych jakże grzesznych
starców, sprzeniewierzasz się swemu obowiązkowi. Tylko nimi się zajmujesz, do nich
przemawiasz, umniejszasz siebie dla nich i pocieszasz się myślą, "że najgorsze czasy mamy
za sobą, i wkrótce na odgłos dzwonu waszego znowu pojawią się wszeteczne dzieci wasze z
siwymi włosami i całkiem bez włosów z patriotycznego stada"... (1 grudnia, str. 1710); a do
tego czasu Ty "w imię powodzenia praktycznej propagandy" skazujesz się na trudny,
niewdzięczny obowiązek "postępowania według swojej miary, maszerowania zawsze krok za
krokiem, a nie dwoma krokami naraz". Doprawdy nie rozumiem, co to znaczy iść o krok
przed wielbicielami Katkowa, Skariatina, Murawjowa - a nawet przed stronnikami Milutinów,
Samarinów, Aksakowów? Mnie się zdaje, że między Tobą a nimi różnica polega nie tylko na
ilości, ale i na jakości, że między Wami nic nie ma i nie może być wspólnego. Przede
wszystkim - jeśli nawet pozostawić na uboczu ich interesy osobiste i stanowe, których potęga
ciągnie ich zresztą nieodparcie do przeciwnego nam obozu - oni są patriotami-państwowcami,
Ty zaś socjalistą; toteż w konsekwencji powinieneś być wrogiem wszelkiego w ogóle
państwa, które jest nie do pogodzenia z rzeczywistym, swobodnym, szerokim rozwojem
interesów społecznych ludów. Oni poza sobą i swoimi interesami gotowi są poświęcić
wszystko - i człowieczeństwo, i prawdę, i prawo, i wolę, i dobrobyt ludu - dla podtrzymania,
umocnienia i rozwinięcia siły państwa. A Ty, jako socjalista, bez wątpienia gotów jesteś
poświęcić życie i mienie, by zniszczyć to samo państwo, którego istnienie nie da się pogodzić
z wolą ani pomyślnością ludu. Czy też może jako socjalista - państwowiec gotów jesteś
pogodzić się z najobrzydliwszym i najniebezpieczniejszym załganiem, zrodzonym w naszych
czasach: z rządowym demokratyzmem, z czerwoną biurokracją? Ty nigdzie nie wypowiadasz
tego jasno; w Twoich artykułach znaleźć nawet można dużo niedopowiedzeń i trafnych uwag,
w których wprost odrzucasz państwowość w ogóle, ale równocześnie mówisz o cudach, które
rząd może zrobić w kierunku dodatnim, o "cesarzu, który wyrzekając się Piotrowszczyzny,
połączy w sobie, być może, cara i Stieńkę Razina".
Hercenie, posłuchaj, to przecie niedorzeczność, i ja doprawdy nie pojmuję, jak mogła ona
powstać w Twojej głowie, wyjść z niej i znaleźć się pod Twoim piórem! Ty powiesz może, że
ja sam mówiłem to samo w broszurze pt. "Narodnoje dieło". - No, niezupełnie to samo. Nie
chcąc występować wtedy rewolucyjnie, w przeciwieństwie do Was - a pamiętacie, ile
toczyliśmy z tego powodu gorących sporów - zwróciłem się wówczas do cara w innym celu, z
inną ukrytą myślą: zarówno wtedy, jak i dziś byłem i jestem przekonany o niemożności pogodzenia jego istnienia z naszym programem "Ziemi i Wolności", a wobec niemożności
przedstawienia tej niezgodności od strony pozytywnej zmierzałem do wyrażenia jej w sposób
negatywny. Proponując Aleksandrowi Mikołajewiczowi, aby stał się ludowym, ziemskim
carem przez zniesienie wszelkich stanów, wojskowego, cerkiewnego i cywilnej biurokracji i
wszelkiej centralizacji państwowej, przez nadanie ludowi ziemi i przyznanie mu
nieograniczonej wolności oraz przyznanie wolności wszystkim terytoriom, które nie chcą
pozostawać w związku z terytoriami wielkoruskimi, świadomie wzywałem cara, by własnymi
rękami zniszczył imperium, wzywałem go do politycznego samobójstwa, i nigdy do głowy mi
nie przychodziło, żeby on mógł zgodzić się na taki program. Byłem, podobnie jak Wy obaj,
przekonany, że on, ukształtowany od stóp do głów przez wpływy wychowania, otoczenia,
interesów, tradycji, przez warunki związane z konieczności z jego cesarską sytuacją, siłą
rzeczy skazany jest na kontynuowanie Piotrowego systemu. Wskazując jedyną, a dla niego
niemożliwą drogę, jaka prowadzi do rzeczywistego wyzwolenia ziemi rosyjskiej, starałem się
uświadomić wszystkich, obudzić przekonanie, że myśl o pogodzeniu władzy cesarskiej i
dobra poddanych jej narodów jest niemożliwa. Był to czas kompromisów. Przypomnijcie
sobie: wtedy również nie wierzyłem, żeby w środowisku szlachty mogła narodzić się siła
zdolna wstrząsnąć samowładztwem, a chociażby tylko je ograniczyć. Przypomnijcie sobie
nasze spory z L. Jakże często w przeciwieństwie do niego zarzucaliśmy szlachcie brak
samodzielności i broniliśmy nieumytych seminarzystów i nihilistów, tej jedynej świeżej siły
poza ludem. Jednakże wtedy jeszcze istniała wśród szlachty pewna hałaśliwa mniejszość, siła
napędowa - twerska szlachta szła na przodzie, żądając zrównania wszystkich wobec prawa i
soboru ziemskiego. Ogariow opracował nawet projekt petycji szlachty na imię cesarza.
Szlachta nie zdążyła jeszcze ujawnić całej utajonej w niej podłości. Był to czas
niedorzecznych nadziei... My wszyscy mówiliśmy i pisaliśmy mając na względzie możliwość
zwołania soboru ziemskiego... I robiliśmy, ja przynajmniej robiłem ustępstwa nie w treści, ale
w formie, aby tylko nie przeszkodzić niemożliwemu w istocie rzeczy zwołaniu soboru
ziemskiego. Przyznaję się i w zupełności zdaję sobie sprawę, że nigdy nie należało robić
ustępstw ani w treści, ani w formie od ustalonego i jasnego rewolucyjnego programu
społecznego. Znam nienawistne Wam słowo: "rewolucja", no ale cóż robić, Przyjaciele, kiedy
bez rewolucji ani Wy, ani nikt inny nie może zrobić nawet kroku naprzód. Wy w imię
wyższej praktyczności zbudowaliście sobie niemożliwą teorię przewrotu społecznego bez
przewrotu politycznego, teorię równie niemożliwą w chwili obecnej, jak niemożliwa jest
rewolucja polityczna bez rewolucji społecznej; jeden i drugi przewrót idą ręka w rękę, w
istocie rzeczy stanowią jedną całość. Wy wszyscy gotowi jesteście wybaczyć państwu, kto
wie, może gotowi jesteście udzielić mu poparcia, jeżeli nie wprost, bo byłoby zanadto wstyd,
to pośrednio, byleby pozostawiło ono w stanie nienaruszonym Wasz mistyczny święty
przybytek: wielkoruską wspólnotę rolną, od której mistycznie, nie gniewajcie się za
obraźliwe, ale trafne słowo - tak, z mistyczną wiarą i teoretyczną pasją oczekujecie zbawienia
nie tylko ludu wielkoruskiego, ale i wszystkich ziem słowiańskich, Europy, świata. A przy
sposobności powiedzcie, dlaczego Wy, osamotnieni w swej dumie twórcy teorii o
tajemniczym świetle i mocy, utajonych w głębi spólnoty rosyjskiej (która to teoria przez
nikogo nie została ani zrozumiana, ani przyjęta), nie raczyliście odpowiedzieć poważnie i
jasno na poważny zarzut postawiony przez Waszego przyjaciela: "Gonicie resztką sił - pisze
do Was ów przyjaciel - ...wyobrażacie sobie, że rozwój pójdzie drogą pokojową, a tymczasem
on drogą pokojową nie pójdzie; być może, w tej nieszczęsnej jedenastej godzinie pokładacie
jeszcze nadzieję w rządzie, gdy może on przynieść tylko szkodę; potknęliście się o rosyjską
chałupą, która sama zatrzymała się w miejscu i trwa przez wieki całe, po chińsku nieruchoma,
przy swym prawie do ziemi". Dlaczego nie rozwiniecie w swoim "Kołokole" tej ważnej,
decydującej o Waszej teorii, kwestii: dlaczego ta wspólnota rolna, po której oczekujecie
takich cudów w przyszłości, w ciągu dziesięciu wieków dotychczasowego istnienia nie przyniosła nic prócz najbardziej ponurego i obrzydliwego niewolnictwa? Niebywałe
poniżenie kobiety, absolutna negacja i niezrozumienie prawa kobiety i czci kobiecej,
apatyczna, obojętna gotowość oddania jej, aby przysłużyć się całemu światu, pierwszemu
lepszemu urzędnikowi, pierwszemu lepszemu oficerowi. Ohydna zgnilizna i zupełne
bezprawie patriarchalnego despotyzmu i patriarchalnych obyczajów, bezprawie jednostki
wobec miru i przygnębiający ucisk owego miru zabijający jakąkolwiek możliwość
przejawiania się inicjatywy osobistej, brak prawa nie tylko jako ustalonej normy prawnej, ale
zwykłej sprawiedliwości w uchwałach tegoż miru - i twarda, złośliwa jego bezceremonialność
w stosunku do każdego bezsilnego i niebogatego członka wspólnoty, sytematyczny, złośliwy i
okrutny ucisk tych osób, które mają pretensje do minimalnej samodzielności i gotowość
sprzedania wszelkiego prawa i wszelkiej prawdy za wiadro wódki - tak oto rysuje się pełny
obraz obecnego charakteru wielkoruskiej wspólnoty chłopskiej.
Dodajcie do tego jeszcze fakt natychmiastowej przemiany każdego wybranego chłopa w
urzędnika-łapownika i ciemiężyciela - a będzie to kompletny obraz każdej wspólnoty, cicho i
pokornie bytującej pod puklerzem państwa wielkorosyjskiego. Istnieje co prawda inna jej
strona: buntownicza, Razinowska, Pugaczowowska, heretycka - jedyna strona, od której
należy, moim zdaniem oczekiwać umoralnienia i ocalenia ludu rosyjskiego. Ale to nie jest
cecha spólnoty, nie rozwija się pokojowo, nie jest państwowa, ale jest na wskroś rewolucyjna,
rewolucyjna i wtedy nawet, gdy budzi się do życia z imieniem cara na ustach. Obok
straszliwych braków wyliczonych przeze mnie Wy znajdujecie we wspólnocie wielkoruskiej
dwie cechy dodatnie, dwie zalety. Jedna z nich ma charakter na wskroś negatywny: a
mianowicie wspólnocie brak jest rzymskiego prawa i wszelkich w ogóle norm prawnych,
zamiast których wśród ludu wielkoruskiego panuje nieokreślone i w stosunku do jednostek w
najwyższym stopniu bezceremonialne, wręcz negatywne prawo. Druga zaleta chyba jest
pozytywna, jest to bardzo niejasne, instynktowne pojęcie o prawie każdego chłopa do ziemi,
pojęcie, które - jeśli ściśle je zanalizować - w żadnym razie nie ustanawia prawa całego ludu
do całej ziemi, co więcej, zawiera nieomal w sobie myśl ponurą, przyznającą całą ziemię
państwu i władcy - czyż mam tłumaczyć Wam, jaka olbrzymia różnica między tymi dwiema
tezami:
Ziemia należy do ludu
Ziemia należy do władcy?
Na gruncie tej ostatniej tezy cesarz obdarza pustymi ziemiami, a przedtem obdarowywał i
zaludnionymi, swych generałów, wypędza całe wspólnoty z jednej ziemi na drugą, nie budząc
szemrania wśród ludu, byleby mu dano jakąkolwiek ziemię. "Ziemia nasza, a my carscy" - z
takimi pojęciami, Przyjaciele, lud rosyjski daleko nie zajdzie. A zresztą wszystkie zalety,
jakie znajdziecie we wspólnocie wielkoruskiej, istniały od dawien dawna, ale dotąd nie
zrodziły nic prócz niewolnictwa i zgnilizny, a zarazem negacji całego ustroju państwowego,
moskiewsko-Piotrowego świata przez raskolnictwo, kozaczyznę i bunty chłopskie. Wspólnota
nasza nie przeszła nawet przez rozwój wewnętrzny, jest teraz wciąż jeszcze taka sama jak
pięćset lat temu - a jeśli w niej, dzięki naciskowi państwowości, zauważyć można coś na
podobieństwo procesu wewnętrznego, to są to procesy rozkładu - każdy chłop zamożniejszy i
silniejszy od innych usiłuje teraz na wszelkie sposoby wyrwać się ze wspólnoty, która go
gnębi i dusi. Skąd pochodzi owa nieruchawość i nieproduktywność wspólnoty rosyjskiej? Czy
stąd, że w niej samej nie ma elementów rozwoju i ruchu? Chyba tak. Brak jej wolności, a bez
wolności, wiadomo, wszelki ruch społeczny jest nie do pomyślenia. Cóż przeszkadza
obudzeniu się wolności? Państwo, państwo moskiewskie, ono to zabiło w świecie rosyjskim
wszelkie żywe zaczątki oświaty ludowej, rozwoju i postępu, zaczątki, które rozkwitły ongiś w Nowgorodzie, potem w Kijowie; zgubiło je po raz wtóry, gdy zgniotło kozactwo i
raskolnictwo - państwo Piotrowe, które, jak wiecie, całe zbudowane zostało na zasadzie
radykalnej negacji samodzielności ludu i życia ludowego i które, nie mając nic wspólnego z
ludem, przekształcić się w ludowładztwo nie może; biurokratyczne i militarne nie
przypadkiem, ale z samej swej istoty, dopóki istnieć będzie, dopóty siłą instynktu
samozachowawczego nieodparcie żądać będzie od ludu coraz więcej żołnierzy i pieniędzy, a
ponieważ żaden naród ani jednego, ani drugiego chętnie nie daje, będzie go coraz bardziej
gnębiło i rujnowało. Tylko w ten sposób może ono żyć, a zatem i takim jest jego
przeznaczenie. Formy lub raczej etykiety naszego państwa mogą ulegać zmianom, ale istota
pozostaje wciąż ta sama.
Państwo oprócz zła niczego ludowi nie przynosiło i przynieść nie może. Jak to, odpowiecie,
czyż cesarz nie uwolnił chłopów? Otóż to, że nie uwolnił. Czyż to ja mam Wam mówić i
udowadniać, że uwolnienie było pozorne. Było ono niczym więcej, jak tylko wprowadzeniem,
ze względu na grożące rozruchy i niebezpieczeństwa, nowych metod i systemu uciemiężenia
ludu; chłopi, którzy należeli do właścicieli ziemskich, należą teraz do państwa. Miejsce
urzędnika-właściciela ziemskiego zajęła teraz wspólnota-urzędnik, a nad wspólnotą panuje
cały państwowy aparat urzędniczy; w miejsce właściciela ziemskiego wspólnota stała się
teraz w ręku państwa ślepym, posłusznym narzędziem kierowania chłopami. Wolności chłopi
mają tak samo mało jak i przedtem, żaden poruszyć się bez paszportu nie może, a paszporty
wydaje odpowiedzialna za nich przed rządem wspólnota. Zbiorowa poręka jest dobra i działa
dobroczynnie tam, gdzie istnieje wolność, ale jest zgubna w naszym ustroju państwowym. A
wobec tego wolności chłopów nie ma i dopóki trwać będzie państwo, dopóty jej nie będzie.
Nie znalazło też uznania prawo chłopa do ziemi. Jeśli ziemia jest chłopska, to skąd tu wykup -
i jeszcze jaki wykup! Zrujnowany chłop zmuszony jest wędrować przez całą Rosję i brać
najgorszą ziemię za duże pieniądze. Eh, Przyjaciele, nie brak nam symboli, etykiet, natomiast
rzeczywistych przedmiotów, które one wyrażają, nie ma. W czymże Wy widzicie postęp, na
czym polega istota rządowego podarku dla chłopów? Chyba już tylko dla taniości wódki,
która pozwala ubogiemu ludowi, kobietom i dzieciom upijać się ze zgryzoty. Ładny postęp,
co w naszym mądrym, żywym ludzie nie obudził nic innego oprócz powszechnego pijaństwa.
"Nasza sprawa dojrzewa nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę", powiadacie - może i
dojrzewa, ale nie dzięki państwu i nie jemu na pociechę; póki nie dojrzeje, w Rosji będzie
tylko jedna rzeczywistość: wszechuciskające, wszechpochłaniające, wszechdemoralizujące
państwo. Jakże wy wobec tego możecie mówić, że "prawdziwa reakcja jest u nas niemożliwa,
że co do niej nie zachodzi rzeczywista potrzeba i że ponieważ reakcja jest bezsensowna, to
powinna utracić ów bezsensowny charakter, w którym u nas występuje" (15 grudnia 1865 r.,
str. 1718). Na odwrót, mnie się zdaje, że od czasu założenia państwa moskiewskiego, gdy
zostało zniszczone życie ludu w Nowgorodzie i Kijowie, po stłumieniu buntów Stieńki
Razina i Pugaczowa w naszej nieszczęsnej i pohańbionej ojczyźnie istnieje właściwie i
naprawdę tylko reakcja; to, co w dziejach innych krajów europejskich było tylko zjawiskiem
występującym od czasu do czasu, u nas trwa nieustannie i nieprzerwanie; jest to negacja
wszystkiego, co ludzkie - życia, prawa, wolności każdego człowieka i całych narodów w imię
państwa i na rzecz samego tylko państwa. Czyż triumf państwa bagnetu i bata, oddanie pod
jego jarzmo wszelkich przejawów życia ludu nie jest najprawdziwszą, rzeczywistą,
nieodparcie konieczną i równocześnie najstraszliwszą reakcją, jaka kiedykolwiek istniała na
świecie? I Wy od tej systematycznej i, powtarzam raz jeszcze, koniecznej reakcji oczekujecie
cudu na gruncie psychologii społecznej? I Wy w swych pismach rozważacie ewentualność
istnienia takiego cesarza, który, wyrzekłszy się Piotrowego dziedzictwa, łączyłby w swej
osobie cara i Stieńkę Razina? Przyjaciele mili, nie jestem mniej zdecydowanym socjalistą niż
Wy, ale właśnie dlatego, że jestem socjalistą, stanowczo nie dopuszczam możności pogodzenia ze sobą pomyślności Rosji i rozwoju tych zarodków, które już od blisko tysiąca
lat utajone są w łonie rosyjskiej wspólnoty chłopskiej, z dalszym istnieniem państwa
wszechrosyjskiego - i myślę, że najpierwszym obowiązkiem nas, rosyjskich wygnańców,
zmuszonych do życia i działania za granicą - jest pełnym głosem wołać: trzeba koniecznie
zniszczyć imperium. Taki powinien być pierwszy punkt naszego programu. Powiecie... że
byłoby niepraktyczną rzeczą głosić podobne hasła. Rozpęta się przeciwko nam
wszechrosyjska, ziemiańska, literacka, oficjalna burza. Będą wymyślali - tym lepiej; teraz nikt
o nas nie mówi, wszyscy obojętnie odwrócili się do nas plecami - a to gorzej. Car przestanie
czytać Twoje listy - nie ma nieszczęścia, Ty przestaniesz je pisać - czysta wygrana. Odsuną
się od Ciebie starzy, łysi przyjaciele i zniknie wszelka nadzieja, by się kiedykolwiek zmienili
- cóż, czy Ty rzeczywiście wierzysz, że można ich wychować i że przyniosą oni jakiś
pożytek? Mnie się wydaje, że między Tobą a nimi panowało zawsze, nawet w najlepszych
czasach, głębokie nieporozumienie. Oni uwielbiali Twój ogromny talent, zachwycali się
Twym zdumiewającym dowcipem; ich szacunek do Ciebie rósł, czytali i słuchali Cię z
szacunkiem sam cesarz, wielcy książęta i cały rząd; drżeli przed Tobą wszyscy petersburscy
dygnitarze, Twoje słowo wystarczyło, by dokonać zmian na stanowiskach generał-
gubernatorów, a generałowie-adiutanci z dumą nazywali Cię swoim przyjacielem. To były
Twoje złote czasy, czyż nie prawda? A Twoi przyjaciele w Rosji, widząc Twoją półoficjalną
potęgę, chwalili, hołubili Cię, schlebiali Ci jako swojemu przywódcy, upodlali się w stosunku
do Ciebie i głośno chełpiąc się Twoim zaufaniem, korespondencją z Tobą, sami stawali się w
ten sposób jak gdyby współuczestnikami Twej potęgi. Ale czyż byli oni kiedykolwiek
socjalistami tak jak Ty? Ty wiesz sam, że nigdy nimi nie byli, że zawsze potępiali Cię za
Twój socjalizm i jeżeli wybaczali Ci go, to tylko przez szacunek do Twych półoficjalnych
zasług i że sami się Ciebie obawiali. Gdy jednak po zabójstwie Antoniego Pietrowa i po
aresztowaniu Michajłowa zaczęto wyłapywać i innych najlepszych spośród naszych
przyjaciół, a Ty głośno wziąłeś ich stronę, Twoi łysi przyjaciele po raz pierwszy zwątpili w
Twój takt w sprawach praktycznych, czyli w możliwość dalszego trwania Twej wzruszającej
zgody z cesarzem. Zdarzyły się pożary, poswawoliła młoda Rosja - poczęli więc błagać
Ciebie, żebyś się ustatkował, podobnie jak przedtem błagali Cię, abyś wydawał "Kołokoł", i
mimo wszystko nie odważali się jeszcze jawnie odsunąć się od Ciebie, bo słowo Twe
grzmiało po dawnemu. Na porządek dzienny weszła sprawa polska, Ty sam przestraszyłeś się,
osłabłeś w obliczu wrzasku sztucznie podniesionego przeciwko Polakom i przeciwko Tobie
przez przekupne piśmiennictwo - wolne piśmiennictwo rząd zgnębił - i nagle wyrzekłeś się
roli groźnego pogromcy, niezmordowanie piorunującego i karzącego, dla roli obrażonego i
porzuconego ulubieńca, który tłumaczy się i omalże nie prosi o przebaczenie. Od tej chwili
rzekomi przyjaciele Twoi przestali uznawać Cię za zwierzchnika, a ponieważ nie mogą żyć
bez zwierzchności, przeszli hurtem na stronę wymyślającego Ci Katkowa; "widać, że ma
rację, widać, że ma i siłę, skoro grozi i urąga". "Widać nie ma racji i jest bezsilny, skoro
zaczął z nami mówić tak miękko i nagle poszedł na ustępstwa". Od niepamiętnych czasów tak
rozumował tak zwany wykształcony naród w Rosji. Wierz mi, że Twoja sławetna "zmiana
frontu", z której byłeś tak dumny i która nam, "abstrakcyjnym rewolucjonistom", miała
udowodnić posiadanie praktycznych i taktycznych umiejętności, była ogromnym błędem.
Twoje ustępstwa na rzecz zdeprawowanej, pozornie tylko jednolitej szlachecko-literackiej
opinii w Rosji - która z pianą na ustach występowała w sprawie polskiej - w imię
integralności imperium byłyby błędem nawet wówczas, gdyby cały naród wielkoruski stał na
tym stanowisku. Czyż prawda i prawo przestają być prawdą i prawem tylko dlatego, że cały
naród występuje przeciwko nim? Zdarzają się w historii momenty, gdy ludzie i partie, silne
dzięki tej zasadzie, tej prawdzie, która w nich żyje, dla dobra powszechnego i dla zachowania
własnego honoru powinny zdobyć się na odwagę pozostania samotnymi w przekonaniu, że
prawda wcześniej czy później przyciągnie do nich nie starych i łysych renegatów, których powrót przynosi zawsze uszczerbek dla sprawy, ale nowe, świeże masy. Przecież prawda to
nie abstrakcja i nie wytwór samowoli jednostki, ale najlogiczniejszy wyraz tych zasad, które
żyją i działają w masach. Niekiedy masy z powodu swej krótkowzroczności i ciemnoty dadzą
się odciągnąć od głównej drogi prowadzącej wprost do celu i nierzadko stają się w ręku rządu
i klas uprzywilejowanych narzędziem służącym do osiągnięcia celów zdecydowanie
przeciwnych ich istotnym interesom. Cóż, czy naprawdę ludzie zdający sobie sprawę z tego, o
co idzie, zdający sobie sprawę, dokąd trzeba, a dokąd nie trzeba iść, muszą w imię
popularności dać się unieść pędowi i kłamać razem z innymi? Czyż na tym polega Wasza
sławetna praktyczność? Czyż nie ona właśnie skłoniła Mazziniego do neutralizacji sztandaru
republikańskiego w roku 1859, do pisania listów otwartych do papieża i króla, do szukania
porozumienia z Cavourem i od ustępstwa do ustępstwa czyż nie ona to właśnie doprowadziła
go do własnoręcznego całkowitego rozbicia partii republikańskiej we Włoszech? Ona też
przekształciła bohatera narodowego, Garibaldiego, w pokornego sługę Wiktora Emanuela i
Napoleona III. Mówi się, że Mazzini i Garibaldi musieli ustąpić przed wolą ludu. Ale przecież
ustąpili nie przed wolą ludu, ale przed drobną mniejszością burżuazyjną, która uzurpowała
sobie prawo przemawiania w imieniu obojętnego na wszystkie te przemiany polityczne ludu.
To samo stało się i z Wami. Wzięliście literacko-ziemiańskie lamenty za wyraz uczuć ludu i
zlękliście się - stąd zmiana frontu, kokietowanie łysych przyjaciół-zdrajców i nowe listy
otwarte do cesarza... i artykuły w tym rodzaju, jak artykuł z 1 maja roku bieżącego - artykuł,
którego ja za nic w świecie nie zgodziłbym się podpisać; za nic na świecie nie rzuciłbym na
Karakozowa[7] kamieniem i nie nazwałbym go w druku "fanatykiem albo rozdrażnionym
szlachcicem" w tym samym czasie, gdy cała podła lokajska szlachecko- i literacko-urzędnicza
Ruś mu urąga, a urągając mu ma nadzieję zasłużyć się w oczach cara i zwierzchności - w tym
samym czasie, gdy w Moskwie i Petersburgu nasi łysi przyjaciele z zachwytem mówią: "No,
już mu Michaił Nikołajewicz zaleje sadła za skórę", podczas gdy on zdumiewająco mężnie
znosi wszystkie murawjowowskie tortury. W żadnym razie nie mamy tu prawa wydawać
sądów o nim, nie wiedząc nic ani o nim, ani o przyczynach, które skłoniły go do znanego
postępku. Ja tak samo jak i Ty nie oczekuję, aby carobójstwo mogło przynieść Rosji pożytek,
gotów jestem nawet zgodzić się, że jest ono zdecydowanie szkodliwe, bo wywołuje chwilową
reakcję na rzecz cesarza, wcale się jednak nie dziwię, że nie wszyscy podzielają ten pogląd i
że pod presją obecnej nieznośnej, jak mówią, sytuacji znalazł się człowiek mniej rozwinięty
pod względem filozoficznym, ale za to bardziej energiczny niż my, który pomyślał, że węzeł
gordyjski można przeciąć jednym uderzeniem. Pomimo że popełnił błąd teoretyczny, nie
możemy odmówić mu szacunku i powinniśmy uznać go za "naszego" wobec nikczemnego
tłumu lokajskich wielbicieli cara. W przeciwieństwie do tego Ty w tymże artykule
wychwalasz "niezwykłą" przytomność umysłu młodego chłopa, rzadką szybkość orientacji i
zręczność. Mój Drogi, to przecie już całkiem do niczego, to do Ciebie niepodobne, śmieszne i
niedorzeczne. Cóż jest niezwykłego i rzadkiego w działaniu człowieka, który widząc, jak
drugi człowiek podnosi rękę na trzeciego, łapie go za rękę albo uderza w nią; przecież
zrobiłby to każdy - stary i młody, nienawidzący cara i najbardziej zajadły jego wielbiciel.
Zrobiłby to każdy bez myśli, bez celu, mechanicznie, instynktownie, z szybkością i
zręcznością wszelkiego odruchu... Twoje wyrażenie "rozdrażniony szlachcic" przypomina mi
ulubione wyrażenie nawróconego na prawosławie Gogola, który w ostatnich latach swego
życia nazywał nas wszystkich "strapionymi", a po wtóre, Twoje wyrażenie jest dwuznaczne:
można by pomyśleć, że uważasz go za rozzłoszczonego na cara z tego powodu, że uwolnił
chłopów. W rzeczywistości zaś strzelał do cara za to, że tamten oszukał chłopów. Wynika to
jasno z pierwszych słów wypowiedzianych przez Karakozowa po dokonaniu zamachu. A Ty
w swoim artykule gniewasz się jeszcze na cara za to, że wyniesieniem Komissarowa[8] do
godności szlachcica jak gdyby wypaczył sens lekcji, jaką dała nam historia. Na czymże
polega, Twoim zdaniem, sens owej lekcji? Nietrudno się domyślić. Rylejewowie, Trubeccy, Wołkońscy, Pietraszewscy, Karakozowowie, nieprzejednani wrogowie carskiej władzy -
wszyscy są ze szlachty. Susaninowie, Martianowowie, Komissarowowie, obrońcy i zbawcy
samowładztwa - wszyscy z ludu. Ty zaś kontynuując swoją rolę niepowołanego i nie
uznanego doradcy i opiekuna całego domu carskiego, nie wyłączając nawet książąt
Lichtenberskich, stawiasz zarzuty Aleksandrowi II, że poniża oddane mu chłopstwo wobec
wrogiej mu szlachty. A przecie, mów, co chcesz, Aleksander II, powodowany instynktem
samozachowawczym, lepiej pojmuje sens historii państwa rosyjskiego niż Ty, Hercenie.
Czas mi się streścić: nie ulega żadnej wątpliwości, że Wasza propaganda w chwili obecnej nie
cieszy się dziesiątą nawet częścią tego wpływu, jaki miała cztery lata temu. Dźwięki Waszego
"Kołokoła" rozlegają się i giną dziś wśród pustyni, nie zwracając na siebie niczyjej nieomal
uwagi. To znaczy, że dzwoni on na próżno i zwiastuje nie to, co trzeba. Macie dwa wyjścia:
albo przerwać wydawnictwo, albo nadać mu inny kierunek. Musicie się zdecydować. Na
czymże powinna polegać zmiana kierunku? Przede wszystkim trzeba ustalić, do kogo
powinniście się zwracać. Gdzie jest Wasza publiczność? Lud nie czyta, a zatem oddziaływać
na lud wprost z zagranicy niepodobna. Powinniście kierować tymi, którzy z tytułu swego
położenia powołani są do tego, aby oddziaływać na lud, a mianowicie tymi, których swoimi
praktycznymi ustępstwami i swoim ciągłym zwracaniem się to do rządu, to do łysych
przyjaciół-zdrajców systematycznie od siebie odsuwaliście. A przede wszystkim musicie się
wyrzec wszelkich pretensji, nadziei i zamiarów wywierania wpływu na teraźniejszy bieg
spraw, na cara, na rząd. Tam Was nikt nie słucha, a bardzo możliwe, że się z Was śmieją, tam
wszyscy wiedzą, dokąd idą i czego im potrzeba, wiedzą też, że państwo wszechrosyjskie
innymi celami niż petersburskie i z innych środków żyć nie może. Zwracając się do tego
świata, tylko tracicie drogocenny czas i na próżno się kompromitujecie. Szukajcie
publiczności nowej wśród młodzieży, wśród niedouczonych uczniów Czernyszewskiego i
Dobrolubowa, w Bazarowych, w nihilistach - w nich jest życie, w nich energia, w nich
uczciwa i silna wola. Tylko nie karmcie ich światłocieniem, półprawdą, niedomówieniami.
Tak, stańcie zaraz na trybunie i rezygnując z rzekomych i doprawdy bezsensownych
wybiegów taktycznych, rąbcie wszystko, co myślicie, prosto z mostu i nie bójcie się na
przyszłość wyprzedzić swoją publiczność. Nie bójcie się, ona nie pozostanie w tyle, a w razie
potrzeby, kiedy poczujecie się zmęczeni, sama popchnie Was naprzód. Publiczność ta jest
silna, młoda, energiczna - potrzebna jej jest pełnia światła, nie przestraszycie jej żadną
prawdą. Głoście, by była praktycznie oględna, ostrożna, ale dawajcie jej całą prawdę, w której
świetle mogłaby się zorientować, dokąd iść i dokąd prowadzić lud. Rozwiążcie sobie ręce,
uwolnijcie się od starczej obawy i od starczych racji, od wszystkich flankowych uderzeń, od
taktyki i praktyki, przestańcie być Erazmami, zacznijcie być Lutrami, a wróci Wam wraz z
utraconą wiarą w sprawę i dawna wymowa, i dawna siła. Wówczas, ale dopiero wówczas,
Wasi dawni synowie marnotrawni - zdrajcy - poznają w Waszym głosie głos przywódcy,
wrócą do Was ze skruchą i biada Warn, jeśli zgodzicie się ich przyjąć. Oto, Przyjaciele, mój
wyczerpujący pogląd na sprawę, a teraz sądźcie mnie, jak chcecie, i bądźcie łaskawi
odpowiedzieć mi nie kalamburami, niczego nie dowodzącymi, ale czynami. Co się zaś tyczy
dziwnego kosmo - poetycko - słowiańsko - londyńsko - genewskiego braterstwa i spisku
wszechświatowego przeciwko Tobie, o którym wspominasz w swoim ostatnim liście, to mogę
powiedzieć, że nigdy o nim nie słyszałem i w ogóle z umysłu trzymam się jak najbardziej na
uboczu od wszystkich emigranckich plotek i hałasu. Słyszałem tylko od Utina młodszego, że
jakoby on u siebie przy obiedzie miał Cię godzić z młodą Rosją... ale nie uwierzyłem.
Smutne są wieści o zdrowiu Ogariowa. No, ale my wszyscy wkrótce zostaniemy skoszeni...
byle ostatnie lata nie poszły na marne. A teraz ściskam Was obu i proszę o zachowanie
dawnej przyjaźni, niezależnej przecie od teoretycznej, a nawet praktycznej różnicy zdań.
Wasz
M. Bakunin
[1] Adolf Reichel (1817-1896) - muzyk i kompozytor, bliski przyjaciel Bakunina, poznał go w
1842 roku podczas pobytu w Niemczech. Autor wspomnień o Bakuninie ("La Revolte" nr 10-
12, 1876).
[2] Demontowicz Józef Błażej (1823-1876), działacz powstańczy, komisarz Rządu Narodowego
1863 roku w Szwecji. W 1863 r. był organizatorem wyprawy zbrojnej z Anglii do Polski. Po
upadku powstania styczniowego osiadł w Sztokholmie.
[3] Joseph Card - pseud. Józefa Ćwierczakiewicza (1822-1869), dziennikarza, agenta
Centralnego Komitetu Narodowego w Anglii w latach 1862-1863. Po upadku powstania
styczniowego przeniósł się do Genewy, brał udział w pracach Ligi Pokoju i Wolności.
[4] Reinhardt - rosyjski uczestnik wyprawy, oficer, ewentualny dowódca rosyjskiego legionu w
Polsce. Tugenbold - pseudonim: Stefan Poles, uczestnik wyprawy, oskarżony o współpracę z
III Wydziałem policji carskiej, napisał w celu samoobrony broszurze o ekspedycji: Polska
ekspedycja i Stefan Poles (w jęz. szwedzkim).
[5] Księżna Zofia Siergiejewna Oboleńska, córka hrabiego Dołgorukowa, wyszła za księcia
Oboleńskiego, z którym wkrótce się jednak rozeszła, by powtórnie wyjść za Waleriana
Mroczkowskiego (1840-1889), byłego studenta kijowskiego, uczestnika powstania
styczniowego. Bakunin poznał ks. Oboleńską w 1865 r. Okazywała mu ona pomoc materialną.
[6] Chodzi tu o dokumenty: Katechizm rewolucyjny oraz Organizacja, w których Bakunin
wyłożył podstawowe idee sformułowane w pierwszym okresie działalności we Włoszech.
[7] Karakozow Dmitrij Wladimirowicz (1840-1866) pochodził z drobnej szlachty saratowskiej
guberni. W 1861 r. był studentem Uniwersytetu Kazańskiego, skąd go relegowano za udział w
ruchu studenckim. Od 1864 r. studiował w Moskwie prawo. 4 kwietnia 1866 roku strzelił do
cara Aleksandra II. Karakozow został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 3 września
1866 r. W związku z zamachem Hercen opublikował w "Kołokole" (nr 219 z 1 maja 1866 r.)
artykuł: Irkuck i Petersburg oraz List do Imperatora Aleksandra 11 ("Kołokoł" nr 221 z 1
czerwca 1866 r.), w których dał wyraz swym wahaniom politycznym i liberalnym iluzjom.
Bakunin w tym czasie nie podzielał iluzji Hercena, mimo że sam nie pochwalał
indywidualnego terroru, nie akceptował również krytycznego stosunku Hercena do młodej
rewolucyjnej emigracji rosyjskiej. Na krytykę Hercena odpowiedział A. Serno-Sołowjowicz
broszurą "Naszi domasznije dieła", co spowodowało nową krytykę ze strony Hercena.
[8] Komissarow - chłop, przypadkowy widz zamachu, podbił rękę strzelającego Karakozowa,
ratując w ten sposób życie carowi. Wyniesiony do godności szlachcica, popadł rychło w
nałogowe pijaństwo.