Maciej Drabiński

Proces Boloński

„Profesor-przedsiębiorca”, „student-produkt” i „fabryka studentów”

20 czerwca 2010

Zaskakujący jest fakt jak w Polsce studenci bardzo mało wiedzą o procesie bolońskim. W zasadzie to nic nie wiedzą, poza faktem konieczności wprowadzenia na większości kierunków 2-ch stopni kształcenia (studia licencjackie i magisterskie). Jest to wręcz przerażające, że studenci zdają się być nieświadomi do czego prowadzi ten proces: komercjalizacji, elitaryzacji (ograniczenia dostępu), dostosowania edukacji pod wymagania biznesu (biznesmeni mają zasiadać w radach naukowych), ogólnego spadku poziomu kształcenia… zapomnieli, że edukacja to nie towar, lecz prawo.

Jednak nie będę w tym artykule się na tym skupiać – zostało to doskonale opisane w wielu tekstach, więc sądzę, że mój wysiłek mógłby być zbędny. To też postaram się wyłącznie skupić na podsumowującej zmianie paradygmatu i podejściu wobec szkolnictwa wyższego, co niechybnie prowadzić będzie do dehumanizacji szkolnictwa wyższego.

Musimy mieć jednak na uwadze prosty fakt: w Europie Zachodniej owa zmiana zachodzi od paru dziesięcioleci – jeszcze. H. Marcus alarmował i przeklinał ten proces. Natomiast w Polsce jest to swoiste novum, będące wynikiem pochodu triumfującego kapitalizmu. Jednak owy proces został drastycznie przyspieszony przez konieczność wdrożenia tzw. Traktatu Bolońskiego.

Jak więc zmieni się podejście do kształcenia i szkół wyższych?

W społeczeństwie, w którym jedynym celem jest osiąganie zysku a stosunki społeczne zaczyna się regulować na prawie popytu i podaży, wartość studentów mierzyć się będzie tylko i wyłącznie w złotówkach.

Uniwersytet nie będzie więc miejscem, w którym kształci się młodych ludzi – stanie się komercyjnym przedsiębiorstwem, którego jedynym celem będzie przynoszenie zysku (a więc i poziom kształcenia będzie spadać oraz zostanie ograniczony dostęp do szkolnictwa wyższego) i kwestia kształcenia zostanie poddana „prawom rynku”. Nie oznacza to wcale – jak chcą liberałowie – że dzięki temu jakość kształcenia się podniesie. Raczej odwrotnie a dzika konkurencja „wyrżnie” raczej te najlepsze a nie najsłabsze oraz skutecznie ograniczy dostęp młodych, biedniejszych, ludzi do uczelni promując zamożniejszych, nawet zdecydowanie mniej zdolnych.

Automatycznie jednak musi zostać przedefiniowane ujmowanie „studentów” – których już nie będzie, zastąpią ich „klienci” (w dodatku nic nie będą mieć do powiedzenia, iluzja samorządu studenckiego zostanie rozwiania), którzy jednocześnie staną się „produktami” profesorów.

Określenia „profesorów” użyłem wyłącznie po to by nie wprowadzać zamieszania i popłochu. W nowym modelu wraz z obecnością biznesmenów w radach naukowych przestaną być pedagogami. Staną się „menadżerami”, „profesorami-przedsiębiorcami” na zasadzie analogii wobec „studenta-klienta czy produktu”. W Polsce będzie to nowość. Na zachodzie niekoniecznie. Clark Kerr (były rektor Uniwersytetu w Berkeley, ekonomista, „Człowiek roku” wg Times w 1960 r.) przyznał przed laty, że uniwersytety już dawno zostały włączone w proces produkcyjny przez co profesorowie muszą nabierać cech „przedsiębiorcy-menadżera”.

Co to oznacza? Czy rolą profesorów przestanie być kształcenie młodych ludzi a jedynie zarabianie pieniędzy? Wiele na to wskazuje. H. Marcus sygnalizuje nam jeszcze jeden aspekt charakterystyczny dla modelu szkolnictwa wyższego w krajach kapitalistycznych, które idealnie odpowiadają wymaganiom „Procesu Bolońskiego”.

Stosunki pomiędzy uniwersytetem i profesorem a studentem stają się bezosobowe, tak jak relacje większości osób do przedmiotów. W związku z tym uczelni nie obchodzi już to „kim jesteś?”, „co chcesz robić?” tylko „jaki przyniesiesz nam zysk?” i „ile będziesz produkował?”.

To prowadzi do powrotu autorytarnego modelu nauczania (tak autorytarnego), odbywającego się zgodnie z góry narzuconym zestawem informacji, przedmiotów, kwestii, dostosowanego pod wymagania „biznesu”. Pola manewru nie będzie lub będzie znikome.

W praktyce więc szkoły wyższe będą stwarzać iluzję szansy zdobycia wiedzy, rozszerzenia horyzontów. Czy takie coś można nazwać można szkołą wyższą? Czy to jeszcze będą studia czy może jakiś 5 letni kurs doszkalający na księgowego, bankiera, etc.?

Nie promuje to pedagogii. Profesorowie wolą publikować niż zajmować się studentami. Suma summarum prowadzi to do dehumanizacji systemu szkolnictwa.


https://drabina.wordpress.com/2010/06/20/proces-bolonski-%e2%80%93-%e2%80%9eprofesor-przedsiebiorca%e2%80%9d-%e2%80%9estudent-produkt%e2%80%9d-i-%e2%80%9efabryka-studentow%e2%80%9d/