Tytuł: Mutualizm: Wywiad z Kevinem Carsonem
Osoba autorska: Kevin Carson
Tematy: mutualizm, wywiad
Data: 3 listopada 2009
Źródło: liberalis.pl
Notatki: Tłumaczenie: Krzysztof Śledziński

Czy mógłbyś na początek przedstawić, czym jest mutualizm, poczynając od pierwotnej definicji, jaką dał Proudhon, aż do dzisiejszych przykładów i Twojego wkładu w taką analizę ekonomii politycznej?

Cóż, po pierwsze, trzeba rozróżnić mutualizm rozumiany jako ogólna forma praxis oraz mutualizm jako teorię. Mutualistyczne praktyki (wspólnoty przyjacielskie, schroniska, gildie, pomoc wzajemna) są zapewne tak stare, jak sam gatunek ludzki. Proudhon, Owen, Warren i inni jedynie stworzyli ramy teoretyczne, które podkreśliły znaczenie takich form organizacji jako fundamentów społeczeństwa. Trochę tak jak gąsienica próbująca dociec, jak poruszała się do tej pory, lub jak człowiek, który z zaskoczeniem uświadomił sobie, że cały czas mówił prozą, a nie zdawał sobie z tego sprawy.

Jeśli o to chodzi, ważni myśliciele anarchistyczni, jak Kropotkin, zwracali uwagę na pomoc wzajemną i inne organizacje mutualistyczne, nie będąc w żadnym razie mutualistami. Kooperatywy i organizacje mutualistyczne były fundamentalne dla kontinstytucjonalizmu właściwego dla decentralistycznej lewicy w Stanach Zjednoczonych od lat 60., ale ich myśl nie jest również ściśle mutualistyczna.

W gruncie rzeczy, pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że większość istotnych przykładów praktyk mutualistycznych (ruch kooperatywów, waluty lokalne czy koncepcje alternatywnego kredytu, itd.) nie są wyraźnie ani świadomie mutualistyczne, jeśli chodzi o ideologie za nimi stojące.

Znam Prodhouna od ładnych paru lat, jego myśl jest tak bogata, a czasem pozornie wewnętrznie sprzeczna, że nadal mam obawy przed streszczaniem jej. Pokusiłbym się jednak o stwierdzenie, że w przybliżeniu jego program sprowadzał się do 1) zniesienia sztucznych praw własności do ziemi i sztucznej rzadkości kredytu tak, żeby klasa pracująca mogła zapewnić sobie tani dostęp do środków produkcji; i 2) zorganizowania gospodarki wokół zrzeszeń producentów. Oczywiście, Proudhon jest ważny jako założyciel anarchizmu jako całości i mutualizmu; a zatem te koncepcje w przetworzonej postaci wpłynęły w dużym stopniu na kolektywistyczne, komunistyczne i syndykalistyczne odmiany anarchizmu.

Mutualistyczne praxis było centralne dla ruchu owenowskiego w Wielkiej Brytanii (np. owenowskie związki rzemieślnicze organizujące kooperatywną produkcję i dystrybucję przez strajkujących w ich własnych sklepach), a także dla takich zjawisk jak kooperatywy z Rochedale, czartyści czy ruchy kolonizacji ziemi. Owenizm za pośrednictwem chrześcijańskiego socjalizmu i socjalizmu gildyjnego miał zapewne znaczny (choć pośredni) wpływ na dystrybutyzm.

W Stanach Zjednoczonych głównym założycielem mutualizmu był owenista Josiah Warren. Warrenizm połączony z poglądami J.K. Ingallsa na zajmowanie i użytkowanie oraz teoriami mutualistycznej bankowości Williama Greene’a doprowadził do skrajnego indywidualizmu Benjamina Tuckera. Tucker skupił się niemal wyłącznie na zniesieniu sztucznych praw własności oraz przywilejów: ziemskiego i kredytowego, zakładając, że w sytuacji, gdyby usunąć prawne fundamenty czynszu i procentu oraz gdyby tania ziemia i tani kredyt były powszechnie dostępne, związki organizacji same by o siebie zadbały. Nie interesował się niemal w ogóle kooperatywami, organizacjami pomocy wzajemnej, itp.

Dyer Lum, John Beverley Robinson i Clarence Swartz, będąc pod przemożnym wpływem Tuckera, dopełnili jego projekt zniesienia monopoli pewnymi pozytywnymi rozważaniami na temat kooperatywnych form organizacji; tym samym przedstawili częściową fuzję Tuckerowskiego indywidualizmu ze starszą tradycją kooperatywistyczną Proudhouna i Owena. W szczególności Lum sprzyjał radykalnemu ruchowi pracowniczemu i pozostawał w dość bliskich stosunkach z Robotnikami Przemysłowymi Świata (Industrial Workers of the World).

Czy odnoszące sukces, duże kooperatywy pracownicze, jak John Lewis Partnership w Wielkiej Brytanii czy Mondragón Corporation w Hiszpanii [w Kraju Basków] służą za dowód, że ekonomia mutualistyczna może działać na dużą skalę? Czy spółdzielcze kasy oszczędnościowe potwierdzają, że mutualistyczna ekonomia może zastąpić kapitalistyczną bankowość?

Chociaż dość pozytywnie odnoszę się zarówno do Mondragon, jak i do spółdzielczych kas oszczędnościowych i uważam ich wpływ za zdecydowanie pozytywny, sądzę, że ich forma wciąż zbyt dużo zawdzięcza kapitalistycznemu środowisku, w jakim funkcjonują. Podoba mi się w Mondragonie sfederowany system współpracujących producentów, dystrybutorów i banków w ramach jednej organizacji. Ale moim zdaniem jest on zbyt scentralizowany, a przedstawicielstwo pracowników sprawowane jest wyłącznie na poziomie zarządu dla systemu jako całości; poniżej tego poziomu system Mondargon jako całość jest nadal hierarchicznym systemem tradycyjnego zarządzania, nie mogącym się pochwalić funkcjonowaniem samorządów na poziomie poszczególnych działów czy fabryk.

Zdecydowanie wolałbym lokalne rynki z wieloma samowystarczalnymi, kooperatywnymi manufakturami opartymi na modelu Emilia-Romagna, zintegrowanymi z kooperatywnymi bankami w jakiś system barterowy czy lokalną sieć walutową tego rodzaju, jaką propaguje Tom Greco.

Większość spółdzielczych kas oszczędnościowych, niestety, przyjęło kulturę właściwą dla tradycyjnego sektora bankowego, i niemal w ogóle nie jest podobna pod względem ideologicznym do ruchu kooperatywów czy kontrekonomii. Oczywiście, zdecydowanie wolę je od kapitalistycznych banków; jako że są kontrolowane przez wielu niewielkich, lokalnych deponentów, są zdecydowanie mniej podatne na ekscesy kapitalistycznego systemu bankowości, jakich doświadczamy w ostatnich latach.

Proudhon, chociaż uznawał, że sprzeciwia się pomysłowi, żeby jednostki czerpały dochód z czynszów i inwestycji, stwierdził, że nigdy nie chciałby takiej działalności „zakazać czy stłumić za pomocą dekretu suwerena”. Współczesny ekonomista głównego nurtu mógłby dowodzić, że stanowisko Proudhona jest szczególnie utopijne w stosunku do tych rynków, które mają wysokie bariery wejścia czy cechują się innymi monopolistycznymi czynnikami tak, że zwycięstwo kooperatywu pracowniczego z monolitycznym kapitalistycznym przedsiębiorstwem na takim rynku wymagałoby cudu na skalę Dawida i Goliata.

Brzmi to trochę jak pesymistyczne stanowisko Tuckera, jakie przyjął na starość, gdy wydawał się pogodzić się z tym, że wielkie trusty przemysłowe urosły do takiego punktu, iż ich pozycja na rynku nie zmieniłaby się nawet wtedy, gdyby usunąć cztery monopole.

Sądzę, że taki pogląd nie bierze pod uwagę stopnia, w jakim kapitałochłonność jest źródłem wysokich kosztów ogólnych i braku efektywności, oraz tego, że jest ona zyskowna tylko i wyłącznie ze względu na państwowe subsydia i środki ochronne. W gruncie rzeczy produkcja jako taka stała się znacznie mniej kapitałochłonna na przestrzeni ostatnich trzech dekad, a kluczowy dla starych firm prowadzącym produkcję na skalę masową outsourcing zapewnia udziały w ogólnej produkcji elastycznym sieciom produkcyjnym i małym wyspecjalizowanym zakładom, zaś część takich firm zatrzymuje niewiele więcej ponad kontrolę nad marketingiem i „własnością intelektualną”. Rozwój tanich, małoskalowych narzędzi CNC w latach 70. oznaczał, że nakłady kapitałowe konieczne do produkcji implodowały o jeden czy dwa rzędy wielkości. Był to początek długiego przejścia od starego przemysłu produkcji masowej do Emilia-Romagna, sieci dostawców Toyoty, małych i wyspecjalizowanych zakładów w Shenzhen i Szanghaju, itd.

Proces postępuje dalej w tym samym kierunku wraz z pulpitową rewolucją produkcyjną ostatnich lat: tanie, domowej produkcji maszyny CNC dostosowane do warunków małych sklepów i zakładów.

Gdy koszty kapitałowe są tak niskie, rola finansowa starego rdzenia przemysłowego odchodzi do lamusa. A dzięki małoskalowej produkcji napędzanej przez lokalny popyt oparty na niewielkiej, zgodnej z zapotrzebowaniem i działającej na zasadzie just-in-time produkcji, również marketing staje się niepotrzebny.

„Własność intelektualna” jest głównym filarem podtrzymującym stary gmach korporacyjny, lecz staje się ona coraz bardziej nieegzekwowalna.

Zwolennik Henry’ego George’a dowodziłby, że w sferze zasobów naturalnych osiągnięcie celu nie jest możliwe i że czynsz z ziemi powinien zostać uspołeczniony. Jak odpowiedziałbyś na te twierdzenia?

Całkiem przyjaźnie odnoszę się do George’a i uważam, że granica między indywidualizmem a georgizmem jest znacznie mniej wyraźna niż (powiedzmy) sądziłby Tucker. Ale stoję na stanowisku, że znaczną część czynszu można by znieść, po prostu usuwając subsydiowanie centralizacji gospodarczej, i dzięki pozytywnym efektom zewnętrznym stworzonym przez płatników podatków – nie wspominając o zniesieniu egzekwowania przez państwo tytułów do pustej i nieużytkowanej ziemi. Gdyby tak duża część infrastruktury, jak to możliwe, była utrzymywana za pomocą opłat użytkowników, i gdyby podzielić miasta na wiele zróżnicowanych wspólnot, w których dzielnice mieszkaniowe miałyby swoje własne miniaturowe „przedmieścia”, różnicujący czynsz miałby dużo mniejsze znaczenie. Myślę, że większość celów George’a można by osiągnąć dzięki środkom Tuckera, a nawet przez skrupulatne zastosowanie środków Rothbarda.

Przykłady samorządów pracowniczych w byłej Jugosławii i modele ekonomistów takich jak Jaroslav Vanek i Benjamin Ward pokazują, że w niektórych przypadkach (szczególnie w krytycznych momentach) zarządzane przez pracowników firmy odniosą korzyści – względem celu, jakim jest zwiększenie dochodu na pracownika – gdy albo zwolnią pracowników, albo – jak monopolistyczna firma kapitalistyczna – zmniejszą produktywność, czerpiąc z tego zyski monopolistyczne. Jak współczesna wersja mutualizmu przeciwdziałałaby tym problemom?

Ostatnio pracę Vaneka na temat gospodarek zarządzanych przez pracowników czytałem dawno temu, ale moją natychmiastową reakcją było stwierdzenie, że najpewniej nie ma żadnego niezawodnego zbioru zasad zarządzania. Gdy firma jest kontrolowana przez właścicieli kapitału, będą oni działać tak, żeby zmaksymalizować zyski z kapitału; gdy jest kontrolowana przez menedżerów, jak w większości dużych korporacji na Zachodzie, będą maksymalizować korzyści dla zarządu kosztem zarówno siły roboczej, jak i kapitału. Przynajmniej w formach zarządzanych przez pracowników decyzje będą odzwierciedlać interesy zdecydowanej większości, czego nie można powiedzieć o tych dwóch powyższych mechanizmach. Poza tym myślę, że odpowiedź na ten rodzaj zachowania, jaki opisałeś, leży w pokazaniu swojego niezadowolenia z sytuacji poprzez rezygnację z partycypacji lub próbę zmiany tego stanu: im mniejsze wymogi kapitałowe i im mniejsze bariery wejścia dla większości form produkcji, i im mniejszy próg kosztu komfortowego życia, tym mniej katastrofalne będą zmiany w zatrudnieniu. Chciałbym zobaczyć gospodarkę, w której znacznie większa część potrzeb konsumpcyjnych zaspokajana jest z produkcji na utrzymanie lub barteru w sektorze gospodarstw domowych, a średnia ilość czasu spędzanego w pracy jest zdecydowanie niższa niż dziś.

Oznaczałoby to, że dużo większy odsetek ludności byłby samozatrudniony, że wielu ludzi pracowałoby tyle czasu, jaki dziś określamy pracą na pół etatu, że ustalenia w gospodarstwach dotyczące gromadzenia płac i czasu pracy byłyby bardziej elastyczne oraz że nawet pracownicy za płacę uznawaliby za normalne dłuższe okresy braku zatrudnienia, w czasie których żyliby z zasobów, jakie zgromadzili, czekając na pracę, jaka im będzie odpowiadać.

Prokapitalistyczni neoliberałowie jak George Reismann czy Roderick T. Long skrytykowali Twoje poparcie dla mutualizmu. Zarówno Reismann, jak i Long dowodzą, że nie obstajesz przy Locke’owskiej zasadzie własności ziemi, która została zmieszana z pracą czy też, używając osobliwie amerykańskiego żargonu, zawłaszczona. Wydaje się, że obaj krytycy zupełnie nie zrozumieli Locke’owskiej koncepcji prawa własności do ziemi, która bierze pod uwagę publiczny koszt wykluczenia i użytkowania w dodatku do prawa wartości dodanej. Jak odpowiesz na te argumenty krytyczne?

Żeby być zupełnie szczerym, nie mogę powiedzieć z choćby najmniejszą dozą pewności, co Reismann rozumie przez cokolwiek. Ale sądzę, że Long zwrócił uwagę na proviso Locke’a i explicite opisał swoje stanowisko jako „Lockeanista bez proviso”. Sam nie jestem georgistą, choć pozytywnie odnoszę się do lokalnego systemu praw własności opartego na pewnej formie wspólnego posiadania i wspólnotowym pobieraniu czynszu. W każdym razie, słusznie czy nie, gdy odpowiadam Locke’owskim krytykom, zwykle milcząco wychodzę z założenia, że „Locke’owski” oznacza „Locke’owski bez proviso”. I w dużym stopniu uznaję, że radykalne i konsekwentne zastosowanie zasad „Lockeanizmu bez proviso” prowadziłoby do osiągnięcia większości celów teorii ziemi Tuckera-Ingallsa.

„Wszystkie owoce, będące jej naturalnymi płodami, wraz z pasącymi się na niej zwierzętami, wspólnie należą do rodzaju ludzkiego, tak jak zostały nadane hojną ręką natury. (…) Cokolwiek zatem wydobył on [człowiek] ze stanu ustanowionego i pozostawionego przez naturę, złączył ze swą pracą i przyłączył do tego, co jest jego własne, uczynił swą własnością. (…) Praca ta jest bezsprzecznie własnością pracownika, stąd żaden człowiek, poza nim samym, nie może być uprawniony do tego, co raz już zostało przez niego zawłaszczone tam, gdzie pozostają jeszcze dla innych nie gorsze dobra wspólne” (John Locke, Dwa traktaty o rządzie).

W gruncie rzeczy, z czasem zauważyłem, że różnice między doktryną Tuckera-Ingallsa i „Lockeanizmem bez proviso” są mniej wyraźne i zacząłem dostrzegać pewne problemy natury praktycznej z systemem Tuckera (przynajmniej z jego bardziej radykalną odmianą – zdaje się, że promował różne wersje tego systemu w różnym czasie). Czasem sam Tucker uznawał istnienie czynszu za mieszkanie, ale dowodził, że unieważnienie tytułów do pustej ziemi doprowadziłoby (w wyniku konkurencji rynkowej) do zaniku czynszu ziemskiego i do ogólnego spadku wysokości czynszu od budynków. Wydaje mi się, że implikuje to, iż Tucker nie był z konieczności (przynajmniej czasem) przeciwko własności in absentia z zasady. Ten wariant jego teorii ziemi zdaje się mówić, że istotne było zniesienie wielkoskalowych tytułów własności do pustej i nieuprawianej ziemi.

W każdym razie, sądzę, że przyczyniłoby się to walnie do wyeliminowania czynszu od najmu poprzez konkurencję rynkową.

Inny krytyk, Walter Block, argumentuje, że jesteś tak naprawdę jakimś marksistą, bo korzystasz z laborystycznej teorii wartości w celu wypracowania teorii wyzysku. Mogłoby się wydawać, że a) Block nie wie, że Adam Smith i David Ricardo również korzystali z laborystycznej teorii wartości oraz b) korzystanie z niej do obliczenia stopy wyzysku nie jest w żadnym razie tym samym, co korzystanie z niej jako oparcia dla wartości wymiennej.

Uważam, że austriacy w dużej mierze przeceniają także stopień, w jakim marginalizm/subiektywizm stanowi radykalne odejście od klasycznych teorii pracy i kosztu. Bliższe prawdy jest stwierdzenie, że marginalizm zapewnia mechanizm wyjaśnienia tendencji, którą Ricardo i inni opisali. Marginalistyczne/subiektywistyczne twierdzenie, że „użyteczność określa wartość” jest prawdziwe w technicznym znaczeniu, jeśli doda się dookreślenie: „w danym punkcie czasu, mając dany fragment podaży i popyt na rynku spot”. Ale nie jest prawdziwe w zwyczajowym znaczeniu, jakie nadajemy słowom. Jeśli uwzględnimy zmiany w czasie, podaż zmienia się aż użyteczność krańcowej jednostki będzie odzwierciedlać koszt jej produkcji – tj. dokładnie to, co stwierdził Ricardo.

Znacznie bardziej sensowne jest uznawanie marginalizmu jako dopełnieniea klasycznej ekonomii politycznej aniżeli jej zastępnika.

Jak myślisz: gdzie politycznie mutualiści powinni się odnaleźć? Czy powinni swoje wysiłki poświęcić na tworzenie organizacji kooperatywnych, jak poparcie Produhona dla rozdwojonej władzy? Czy jest może jakiś pożytek z działalności w istniejących organizacjach politycznych, jak Partia Pracy – w Partii Kooperatywnej w Wielkiej Brytanii? Albo co ze Stanami Zjednoczonymi; czy da się uratować Partię Libertariańską?

Sądzę, że najważniejszym i najbardziej interesującym z naszych zadań jest faktyczne stworzenie takiego społeczeństwa, jakiego pożądamy, co więcej stworzenie go – jak najbardziej się da – bez względu na państwo. Ale trzeba coś powiedzieć na temat wywierania zewnętrznego nacisku na państwo, uczestnictwa w koalicjach politycznych, żeby usunąć tak dużo interwencji państwowej z naszych żyć, jak to możliwe. Oczywiście, główny nacisk w tworzeniu takich koalicji powinno się położyć na formowanie grup nacisku niż na próbę wejścia do koalicji rządzącej.

Spora tego część jest analogiczna do dysput Daniela DeLeona z anarchistami w I.W.W. DeLeon dowodził, że „budowanie struktury nowego społeczeństwa w skorupie starego” (tj. tworzenie związków przemysłowych, które miały być organami samorządu) samo przez się nie byłoby wystarczające. Dopóki kapitaliści kontrolowali państwo oraz jego siły zbrojne i zdecydowaną większość ludzi, których interes klasowy jest z nim powiązany, istniało niebezpieczeństwo, że przeciwko kontrorganizacjom zastosuje ono „żelazny obcas”. Z drugiej strony, samo zwycięstwo polityczne nie było wystarczające; podał przykład gróźb Jaya Goulda, żeby zorganizować ogólnopaństwowy strajk kapitałowy i lokaut, gdyby socjaliści kiedykolwiek zdobyli władzę. Robotnicy, dowodził DeLeon, powinni skupić się na tworzeniu kontrinstytucji, ale także być gotowi przejąć szczyty władzy na tak długi czas, żeby zdemontować je i uniemożliwić zastosowanie jej przeciwko nim samym.

Musimy skupić się przede wszystkim na tworzeniu instytucji, nie zaniedbując potrzeby istnienia ruchu politycznego, który odwracałby uwagę od działania kontrinstytucji.

Co więcej, rzeczywistym zagrożeniem jest to, że autorytarne państwo może podjąć się skoncentrowanego wysiłku wyrugowania kontrekonomii poprzez np. różne rodzaje totalitarnej inwigilacji, jakie Richard Stallman opisał w The Right to Read, wzmożone licencjonowanie czy podział na strefy, żeby zgnieść małokapitałowych producentów, itd. Startowanie naszych ludzi do wyborów do Kongresu czy Białego Domu jest stratą wysiłków i może być korupcjogenne. Ale zupełnie sensowne będzie głoszenie propagandy przeciwko ustawom, jak np. DMCA, popieranie kampanii lobbingowych organizowanych przez grupy jak Electronic Frontier Foundation czy NORML, itd.

Proudhon dowodził, że federalna struktura może powstać dzięki społeczeństwu umów. Musi to rzecz jasna zakładać, że jednostki mają możność zawierania dobrowolnych umów. Jakie inne wymogi polityczne mają istotne znaczenie dla złamania autorytaryzmu właściwego dla państwowego panowania?

Cóż, może być tak, że autorytaryzm państwowego panowania będzie trwać na papierze aż do punktu, w którym stanie się zupełnie nieistotny. Ale moim zdaniem co najmniej opłaca się naciskać na państwo od zewnątrz i tworzyć doraźne przymierza, żeby wywierać jakiś wpływ na państwo, żeby zminimalizować jego ingerencję i powstrzymać próby wzmożenia ingerencji. Obejmuje to lokalne działania przeciwko licencjonowaniu i dzieleniu na strefy, które hamują domowe mikroprzedsiębiorstwa i zakłady produkcyjne na skalę mikro, lokalny nacisk na obronę pokojowo nastawionych squattersów i włóczęgów, opór przeciwko prawnemu ograniczeniu organizacji pomocy wzajemnej, nacisk na poziomie narodowym przeciwko dalszemu rozszerzeniu prawa „własności intelektualnej”, i tak dalej.