Tytuł: Rewolta we Francji
Podtytuł: Wywiad z Omeyyą Seddikiem
Osoby autorskie: Il Manifesto, Omeyya Seddik
Data: 2005
Notatki: Z niemieckiego przełożyła Veronika Serada (Abolishing Borders from Below) Wyróżnienia redakcyjne przy wstawieniu na bibliotekę

Il Manifesto: Zacznijmy od sedna sprawy: Czym jest ten protest? Rewoltą przeciwko temu rządowi, przeciwko policji czy przeciwko czemuś jeszcze innemu?

Omeyya Seddik: Czynniki są różnorodne. Zacznijmy od faktu, że przedmieścia są o wiele bardziej zgettoizowane niż jeszcze nie tak dawno temu. W porównaniu z latami osiemdziesiątymi ukrócone zostały świadczenia socjalne, natomiast wzrosła znacznie obecność policji. To nie są teoretyczne dywagacje: ludzie odczuwają to na własnej skórze. Kto się przemieszcza, jest raz, dwa, trzy razy dziennie kontrolowany. Zwłaszcza jeżeli się ubiera „de souche” (w języku przedmieści), czyli adekwatnie do miejsca, z którego pochodzi – jeżeli nie pochodzi z Francji. Mamy tu do czynienia ze zdeklarowaną polityka. W międzyczasie, już od około dwudziestu lat jednym z najistotniejszych postulatów wyborców jest bezpieczeństwo. I odpowiedzią na to jest coraz bardziej widoczna obecność policji, która – zwłaszcza na peryferiach – nosi się w stylu Robo‑cop.

IM: Polityka integracyjna to też jedna z przyczyn powstawania gett…

OS: W rzeczy samej. Wprowadzona w połowie laty osiemdziesiątych przez Partię Socjalistyczną (PS) w reakcji na ruch „der beurs” (imigrantów północnoafrykańskich drugiego pokolenia) polityka miejska okazała się fiaskiem. Aby przeanalizować jego powody, musielibyśmy się bardzo zagłębić. W skrócie powiem, że zostało wydanych dużo pieniędzy i na przedmieścia przybyła cała armia pracowników socjalnych i osób ze stowarzyszeń. De facto, stowarzyszenia aktywne na przedmieściach odgrywały z jednej strony funkcję kontrolną, z drugiej strony funkcję politycznej rekrutacji dla lewicy. Efekt był taki, że pracownicy socjalni traktowani są na przedmieściach, jak najemnicy. W związku z tym polityczny dyskurs skoncentrował się juz później wyłącznie na kwestii bezpieczeństwa, a we francuskim parlamencie powstał całkowity konsensus w tej kwestii.

IM: Najbardziej przekonywującym interpretatorem tej polityki jest jednak Sarkozy…

OS: Odgrywa on pierwszorzędną rolę. Minister spraw wewnętrznych formuuje swoje wypowiedzi przeciw młodzieży z przedmieści w ten sposób nie od dzisiaj. Jakiś czas temu nazwał ich „małymi dzielnicowymi terrorystami” i stwierdził że „zachodzi potrzeba wcielenia strategii antyterrorystycznej w zarządzaniu przedmieściami”. Kiedy minister nazwał młodzież „mentami”, wieść ta rozeszła się bardzo szybko po domach. Usłyszeli o tym i starsi i młodsi. I odpowiedź, głównie młodzieży, brzmiała: „Chce wojny? To może ją mieć!”

IM: Ale kim są ci młodzi ludzie, którzy protestują? Wszyscy są biedni, wszyscy zmarginalizowani?

OS: Oczywiście nie. Jak we wszystkich tego typu dzielnicach, są tam bardzo różni ludzie. Ale jako że media ukazują mocną polaryzację (bogaci są biali i żyją w centrum miasta, a biedni są arabami i muzułmanami i mieszkają na przedmieściach), wszyscy zaczynają się identyfikować z muzułmanami i biednymi.

IM: I są oni wszyscy faktycznie muzułmanami?

OS: W żadnym wypadku. I to jest właśnie sedno sprawy. Kwestia islamu jest coraz mocniej podkreślana w publicznych dyskursach, do tego stopnia, że w międzyczasie stało się zwyczajem systematycznie utożsamiać młodzież z przedmieści z islamem – ale też z terroryzmem. Ale jeszcze ciekawsze są następstwa, jakie ten proces powoduje: na przedmieściach już prawie wszyscy zaczynają odbierać te ataki na islam jako ataki na nich samych – również młodzież, która nie jest muzułmańska, która jest niewierząca czy nawet wywodzi się z chrześcijańskich rodzin. To jest dyskurs wychodzący daleko poza ramy religii. Islam staje się w ten sposób elementem klasowym. Integracja we Francji poszła w przeciwną stronę.

IM: Czy gaz łzawiący wpuszczony do meczetu był tu decydującym czynnikiem?

OS: Protest wybuchł jako reakcja na śmierć dwóch młodych ludzi. Takich tragicznych epizodów mógłbym przytoczyć setki, jednak protesty nie przekraczały zwykle skali lokalnej. Tym razem, na skutek medialnej roli Sarkozego oraz jego oświadczenia, doszło do rozprzestrzenienia. W tym kontekście gaz łzawiący w meczecie posłużył jako zapalnik. Niestety mówi się też, że „jeśli zdarzyłoby się to wobec Synagogi albo kościoła, tysiące ludzi wyszłyby na ulice – z Chiraciem na czele”.

IM: Istnieje jakaś organizacja, której udaje się wywierać wpływ na ten ruch?

OS: Prawie żadna. Jedynymi punktami spotkań są meczety, ale prawie zawsze bez społecznej kontroli i rzeczywistej organizacji.

IM: I na koniec: Jakie widzisz różnice pomiędzy dzisiejszą rewoltą przedmieść, a tą z lat osiemdziesiątych?

OS: Wówczas protesty były połączone z postulatami. Wykierowane były we władze i domagały się czegoś. Dzisiaj młodzież nie ma żadnych konkretnych postulatów. To, co czynią, jest czystym protestem. Nie mają już żadnych iluzji. Po drugiej stronie jest już tylko wróg.

IM: I jak to się skończy?

OS: Tego nie wiem. Sądzę, że ten fenomen się rozszerzy. Być może pojawią się w najbliższym czasie zorganizowane formy protestu.