g-d-gilles-deleuze-felix-guattari-wprowadzenie-kla-1.jpg

Napisaliśmy Anty-Edypa we dwójkę. A że każdy z nas był wieloma, zrobiło się nas całkiem sporo. Użyliśmy tu wszystkiego, co było pod ręką – tego, co najbliższe, i tego, co najdalsze. Dla niepoznaki poprzydzielaliśmy zmyślne pseudonimy. Czemu zachowaliśmy nasze nazwiska? Z przyzwyczajenia, wyłącznie z przyzwyczajenia. Aby stać się z kolei nierozpoznawalnymi dla siebie samych. By uczynić niedostrzegalnymi nie tyle nas samych, ile to, co sprawia, że działamy, czujemy i myślimy. No i dlatego, że miło jest mówić jak wszyscy, mówić, że słońce wstaje – choć tak się przecież tylko mówi. Nie tyle, by osiągnąć moment, gdy nie mówi się już „ja”, ile moment, w którym jest nieważne, że mówi się „ja”. Nie jesteśmy już sobą. Każdy pozna swoich. Zyskaliśmy wsparcie, natchnienie, zwielokrotnienie.

Książka nie ma przedmiotu ani podmiotu, tworzą ją różnie uformowane materie, najróżniejsze daty i prędkości. Przypisując książkę podmiotowi, lekceważy się tę pracę materiałów oraz zewnętrzność ich relacji. Fabrykuje się dobrego Boga, tłumacząc nim ruchy geologiczne. W książce – jak wszędzie – występują linie powiązań i segmentowania, warstwy, terytorialności; ale też linie ujścia, linie ruchów deterytorializacji i rozwarstwień. Różnice prędkości cieków po owych liniach wywołują zjawiska względnego opóźnienia, kleistości albo przeciwnie, gwałtownego przyspieszenia i zerwania. Wszystko to, linie i wymierne prędkości, ustanawia układ. Książka jest takim właśnie układem i jako układowi nie daje się jej przypisać cech. Jest wielością – chociaż nie wiadomo jeszcze, co pociągnie za sobą owo mnogie, gdy przestanie się je traktować jako cechę (przymiotnik), to znaczy gdy podniesie się je do rangi rzeczy (rzeczownika). Maszynowy układ zwraca się ku warstwom, czyniącym zeń bez wątpienia pewien rodzaj organizmu, a nawet pewną znaczącą całość czy wręcz określenie przypisujące sobie podmioty; jednak zwraca się on również w stronę ciała bez organów, które wciąż niszczy organizm, wprawia w ruch i krążenie nieoznaczające niczego partykuły, czyste intensywności, oraz wiąże się z podmiotami, którym pozostawia tylko nazwę, stanowiącą ślad intensywności. Co jest ciałem bez organów książki? Ciał tych jest wiele, w zależności od natury rozważanych linii, od ich stężenia i właściwej gęstości, od możliwości ich zbiegu na „płaszczyźnie spójności”, umożliwiającej ich selekcję. Tu, tak jak i wszędzie indziej, najważniejsze są jednostki miary: skwantyfikować pismo. Nie ma różnicy pomiędzy tym, co mówi książka, a tym, jak jest zrobiona. Książka nie ma więc nawet przedmiotu. Jako układ jest jedynie sobą samą w połączeniu z innymi układami, poprzez stosunek do innych ciał bez organów. Nigdy nie zapytamy o to, co książka chce powiedzieć, o znaczone lub znaczące, nie będziemy się w niej doszukiwać niczego do zrozumienia; zapytamy, wespół z czym funkcjonuje, w połączeniu z czym przepuszcza intensywności, w jakie wielości wprowadza i przekształca swe własne, z jakimi ciałami bez organów każe się zbiegać swemu ciału bez organów. Książka istnieje jedynie poprzez zewnętrze i na zewnątrz. Skoro zatem książka sama jest małą maszyną, w jakim z kolei mierzalnym stosunku owa literacka maszyna pozostaje do maszyny wojennej, miłosnej, rewolucyjnej itd. – i wreszcie, do napędzającej je wszystkie maszyny abstrakcyjnej? Zarzucano nam zbyt częste przywoływanie pisarzy. Lecz podczas pisania jedyny problem to wiedzieć, do jakiej innej maszyny maszyna literacka może zostać podłączona – i musi być podłączona, by funkcjonować. Kleist i szalona maszyna wojenna, Kafka i niesłychana maszyna biurokratyczna... (A jeśli zezwierzęcenie czy przemiana w roślinę – bynajmniej nie w znaczeniu znanym z literatury – następuje poprzez literaturę? Czyż stawanie się zwierzęciem nie następuje najpierw poprzez głos?). Literatura jest układem, nie ma nic wspólnego z ideologią, nie ma w niej i nigdy nie było ideologii.

Mówimy wyłącznie o wielościach, liniach, warstwach i segmentacjach, liniach ujścia i intensywnościach, układach maszynowych i ich różnych typach, ciałach bez organów i ich konstrukcji, ich doborze, płaszczyźnie spójności, jednostkach miary dla każdego z przypadków. Stratometry, deleometry, jednostki CbO gęstości, jednostki CbO zbiegu nie tylko kwantyfikują pismo, lecz określają je zawsze jako miarę innej rzeczy. Pisanie nie ma nic wspólnego z nadawaniem znaczenia, dotyczy miernictwa, kartografii, nawet jeśli jest to kartografia okolic mających dopiero nadejść.

Pierwszy typ książki to książka-korzeń. Drzewo jest już obrazem świata, albo też korzeń jest obrazem drzewa-świata. To książka klasyczna, jak czyste organiczne wnętrze, znaczące i subiektywne (warstwy książki). Książka naśladuje świat jak sztuka naturę: stosując właściwe sobie metody, prowadzące do osiągnięcia tego, czego natura osiągnąć nie może albo już nie może. Prawo książki jest prawem odbicia – Jedno stające się dwoma. W jaki sposób można odnaleźć prawo książki w naturze, skoro rządzi ono samym podziałem na świat i książkę, naturę i sztukę? Jedno staje się dwoma: za każdym razem, gdy napotykamy tę formułę, czy to wygłoszoną strategicznie przez Mao, czy też ujmowaną najbardziej „dialektycznie”, stajemy naprzeciw myśli najklasyczniejszej, najlepiej przemyślanej, najstarszej i najbardziej wyświechtanej. Natura tak nie działa: korzenie mają budowę palową z licznymi bocznymi i okółkowymi rozłogami, nie są dychotomiczne. Duch nie nadąża za naturą. Nawet książka jako naturalna rzeczywistość ma korzeniowy charakter, oś i okalające ją liście. Jednak książka jako rzeczywistość duchowa, Drzewo czy Korzeń jako obraz, dalej rozwijają prawo Jednego, które staje się dwojgiem, następnie z dwojga staje się czworgiem... Binarna logika jest duchową rzeczywistością drzewa-korzenia. Nawet tak „zaawansowana” dyscyplina jak językoznawstwo strzeże obrazu podstawy jako drzewa-korzenia, łączącego ją z klasyczną refleksją (przykładem może być Chomsky i drzewo składniowe, zaczynające się w punkcie S i rozchodzące się dychotomicznie). Trzeba powiedzieć, że ten sposób myślenia nigdy nie rozumiał wielości: musi on założyć silną zasadę jedności, aby dotrzeć do dwojga wedle metody duchowej. Od strony zaś przedmiotu, podążając metodą naturalną, można bez wątpienia przejść bezpośrednio od Jednego do trzech, czterech lub pięciu, jednak zawsze pod warunkiem, że ma się do czynienia z silną jednością podstawową, korzeniem głównym, z którego wyrastają korzenie wtórne. To jednak na niewiele się zdaje. Wzajemnie jednoznaczne stosunki pomiędzy kolejnymi kręgami zastąpiły jedynie binarną logikę dychotomii. Korzeń palowy nie uchwytuje wielości lepiej niż korzeń dychotomiczny. Pierwszy działa w przedmiocie, drugi zaś w podmiocie. Logika binarna i wzajemnie jednoznaczne stosunki wciąż dominują w psychoanalizie (drzewo obłędu we Freudowskiej interpretacji Schrebera), w językoznawstwie i strukturalizmie, nawet w informatyce.

System korzonkowy lub też korzeń wiązkowy to druga postać książki, do której chętnie odwołuje się nasza nowoczesność. W tym wypadku korzeń główny zostaje przerwany albo sama jego końcówka ulega zniszczeniu; zaszczepia się nań bezpośrednio nieprzebrana wielość gwałtownie się rozwijających korzeni pobocznych. W tym wypadku naturalna rzeczywistość przejawia się w zerwaniu korzenia głównego, lecz jego jedność trwa nadal, jako miniona lub mająca dopiero nadejść, jako coś możliwego. Trzeba zapytać, czy duchowa, odzwierciedlona rzeczywistość nie równoważy tego stanu rzeczy, przejawiając ze swej strony potrzebę sekretnej, jeszcze pełniejszej jedności, czy też jeszcze rozleglejszej totalności. Na sposób cut-up zaproponowany przez Burroughsa: fałdowanie jednego tekstu na drugi, wywołane licznymi korzeniami, nawet korzeniami wyrosłymi z przypadkowego miejsca (mówi się o flancy), wprowadza do rozważanych tekstów dodatkowy wymiar. To właśnie w tym dodatkowym wymiarze fałdowania jedność prowadzi swoją duchową pracę. To w tym znaczeniu dzieło najbardziej nawet sfragmentaryzowane może być równie dobrze przedstawione jako Dzieło Totalne, Opus Magnum. Większość nowoczesnych metod namnażania serii lub przyrostu wielości dotyczy właściwie jednego kierunku, na przykład linearnego, podczas gdy jedność totalizacji funduje się przede wszystkim w innym wymiarze, w porządku okręgu albo cyklu. Za każdym razem, gdy wielość zostaje ujęta w strukturę, jej przyrost jest kompensowany przez redukcję zasad łączenia. Ci, którzy dokonują poronienia jedności, są tu fabrykantami aniołków, doctores angelici, ponieważ zapewniają oni ściśle anielską, nadrzędną jedność. Słowa Joyce’a wyrastające z – jak to słusznie opisano – „mnogich korzeni” łamią skutecznie linearną jedność słowa czy nawet języka poprzez narzucenie im cyklicznej jedności zdania, tekstu bądź też wiedzy. Z kolei aforyzmy Nietzschego rozbijają linearną jedność wiedzy, odsyłając do cykliczności wiecznego powrotu, obecnego w myśli jako nie-znany. Innymi słowy, system korzeniowy nie zrywa naprawdę z dualizmem, z komplementarnością podmiotu i przedmiotu, rzeczywistości naturalnej i rzeczywistości duchowej: jedność wciąż znajduje swoje przeciwstawienie i przeszkodę w przedmiocie, podczas gdy nowy typ jedności triumfuje w podmiocie. Świat stracił swój trzpień, podmiot nie może już dokonywać podziału, lecz wstępuje na wyższy poziom jedności, ambiwalencji i naddeterminacji, zawsze uzupełniającej względem tej właściwej jego przedmiotowi. Świat stał się chaosem, lecz książka pozostaje obrazem świata, chaosmotycznym korzonkiem bocznym, zamiast kosmosu-korzenia. Dziwna mistyfikacja – książka osiągająca totalność dzięki swej fragmentaryczności. Książka jako obraz świata, cóż to za mdły pomysł. Naprawdę nie wystarczy powiedzieć „Niech żyje wielość”, choć już samo wzniesienie tego okrzyku jest wystarczająco trudne. Nie wystarczy żadne zręczne zastosowanie typografii, leksyki czy nawet syntaktyki, aby ktoś go usłyszał. Owo mnogie musi zostać dokonane, nie poprzez ciągłe dodawanie jednego nadrzędnego wymiaru, lecz przeciwnie, w najprostszy sposób, siłą wstrzemięźliwości, na poziomie wymiarów znajdujących się do dyspozycji, zawsze n–1 (tylko w ten sposób jedno może stanowić część wielości, zawsze poprzez odjęcie). Odjąć to, co jedyne, by ustanowić wielość; pisać do n–1. Taki system można by nazwać kłączem. Kłącze jako podziemny pęd jest całkowicie odmienne od korzeni i korzonków bocznych. Kłączem są bulwy i cebulki. Rośliny z korzeniami i korzonkami bocznymi mogą być kłączokształtne pod wszystkimi innymi względami; pytanie, czy cała dziedzina botaniki nie jest kłączokształtna. Charakter ten mają nawet zwierzęta, gdy występują pod postacią sfory; kłączami są szczury. Jak również nory we wszystkich swych funkcjach: mieszkania, zaopatrzenia, przemieszczania, uniku i ucieczki. Samo kłącze przybiera najróżniejsze formy, poczynając od rozgałęziającego przedłużenia swej powierzchni w każdym kierunku aż po skupienie w cebulkach i bulwach. Podobnie dzieje się, gdy szczury prześlizgują się po sobie nawzajem. Istnieje gorsza i lepsza strona kłącza: ziemniak i perz, chwast. Zwierzę i roślina, perz to psia trawa. Jednak czujemy, że nikogo nie przekonamy, jeśli nie wyliczymy w przybliżeniu kilku cech kłącza.

Dwie pierwsze zasady dotyczą 1) łączności i 2) heterogeniczności: kłącze może i musi w dowolnym punkcie połączyć się z jakimkolwiek punktem innego kłącza. Zupełnie inaczej drzewo lub korzeń, które ustawiają punkt, porządek. Drzewo lingwistyczne, jak choćby to zaproponowane przez Chomsky’ego, zaczyna się w punkcie S i rozwija się dychotomicznie. Odwrotnie w kłączu: żaden ze śladów nie odsyła w sposób konieczny do śladu językowego, wszelkiego rodzaju ogniwa semiotyczne są tu połączone z bardzo różnymi sposobami kodowania, ogniwami biologicznymi, politycznymi, ekonomicznymi itp., wprowadzając do gry nie tylko zróżnicowane ustroje znakowe, ale i różnorakie stany rzeczy. Kolektywne układy wypowiedzenia funkcjonują bezpośrednio w układach maszynowych i nie da się ustalić radykalnego cięcia pomiędzy ustrojami znakowymi i ich przedmiotami. W językoznawstwie, nawet gdy dąży się do ujmowania tego, co wyrażone wprost i nie zakłada niczego odnośnie języka, pozostaje się we wnętrzu sfer dyskursu, który nadal narzuca określone układy i rodzaje władzy społecznej. Gramatyczność Chomsky’ego, symbol kategorialny S, dominujący we wszystkich zdaniach, jest przede wszystkim znacznikiem władzy, dopiero następnie znacznikiem syntaktycznym: ustanowisz zdania poprawne gramatycznie, podzielisz każdą wypowiedź na frazę nominalną i werbalną (pierwsza dychotomia). Zarzut wobec tego typu modeli lingwistycznych nie polega na tym, że są one zbyt abstrakcyjne, przeciwnie: nie są one wystarczająco abstrakcyjne, nie docierają do maszyny abstrakcyjnej, która działa w ramach połączenia języka z semantyczną i pragmatyczną treścią wypowiedzi, z kolektywnymi układami wypowiedzenia, z całą mikropolityką pola społecznego. Kłącze bezustannie łączyłoby łańcuchy semiotyczne, organizacje władzy, przypadki odsyłające do sztuki, do nauk, do walk społecznych. Łańcuch semiotyczny jest niczym bulwa gromadząca różnorodne akty, językowe, lecz również perceptywne, mimiczne, gestyczne lub myślowe: nie istnieje język w sobie ani uniwersalność języka, lecz zbieranina dialektów, gwar, żargonów, języków specjalistycznych. Nie istnieje idealny nadawca-odbiorca, podobnie jak nie ma jednorodnej wspólnoty językowej. Zgodnie ze sformułowaniem Weinreicha język jest „rzeczywistością z istoty różnorodną”[1]. Nie istnieje język ojczysty, lecz jedynie przejęcie władzy przez język dominujący w politycznej wielości. Język stabilizuje się wokół parafii, biskupstwa, stolicy. Tworzy bulwę. Ewoluuje poprzez łodygi i podziemne przepływy, wzdłuż rzecznych dolin albo linii wyznaczanych przez kolej żelazną, rozszerza się jak plamy oleju[2]. Na języku zawsze można działać za pomocą strukturalnego rozbioru wewnętrznego: nie różni się to, co do zasady, od szukania pierwiastków [recherche de racines]. W drzewie jest zawsze coś genealogicznego – nie jest to metoda dla ludu. Natomiast metoda typu kłącza może zanalizować język tylko decentrując go na inne wymiary i inne rejestry. Język zamyka się w sobie jedynie w ramach funkcji niemocy.

3) Zasada wielości: dopiero gdy to, co mnogie, jest rzeczywiście ujmowane rzeczownikowo, jako wielość, traci ono wszelki stosunek do Jednego jako podmiotu albo przedmiotu, rzeczywistości naturalnej lub duchowej, obrazu i świata. Wielości są kłączaste i demaskują pseudowielości typu drzewiastego. Nie mają jedności mogącej posłużyć za trzpień przedmiotu lub podstawę podziału w podmiocie. Nie mają jedności, którą można by znieść w przedmiocie albo „przywrócić” w podmiocie. Wielość nie ma ani podmiotu, ani przedmiotu, lecz wyłącznie determinacje, wielkości, wymiary, które mogą wzrosnąć, nie zmieniając swej natury (prawa kombinacji przyrastają więc wraz z tym, jak rośnie Wielość). Sznurki marionetki, jako kłącze czy też Wielość, nie odsyłają do rzekomej woli artysty czy kuglarza, lecz do wielości włókien nerwowych, tworzących kolejną marionetkę, w kolejnych wymiarach, łączących się z wcześniejszymi: „nici albo druty, za pomocą których porusza się figury [marionettes]. Chcemy je określić mianem splotu. (…) Można zarzucić, że wielość zależna jest od aktora i z niego jest rzutowana w tekst. Dobrze, ale jego włókna nerwowe tworzą splot. Poprzez szarą masę, raster, prowadzi to na powrót do niezróżnicowanego. (…) Gra (…) przypomina zwykłe tkanie, jakie mity wiążą z Nornami i Parkami”[3]. Układ jest właśnie owym przyrostem wymiarów w wielości, które z konieczności zmienia swą naturę w miarę wzrostu liczby połączeń. W kłączu nie ma ani punktów ani pozycji, dających się wskazać w strukturze, w drzewie albo w korzeniu. Są tylko linie. Gdy Glenn Gould przyspiesza wykonanie utworu, nie działa wyłącznie z wirtuozerią – przekształca on punkty muzyczne w linie, pozwala całości się rozrosnąć. Liczba przestała być uniwersalnym pojęciem, odmierzającym elementy wedle miejsca, które zajmują w danym wymiarze, i sama stała się wielością, zmieniającą się zgodnie z zadanymi wymiarami (prymat dziedziny nad kompleksem liczb jej przynależnych). Nie dysponujemy jednostkami miary, lecz wyłącznie wielościami czy też odmianami miary. Pojęcie jedności pojawia się dopiero gdy w ramach wielości dochodzi do przejęcia władzy przez znaczące, albo gdy ma miejsce proces odpowiadający upodmiotowieniu: jedność-pal ustanawiająca całość wzajemnie jednoznacznych stosunków pomiędzy obiektywnymi elementami lub punktami, albo też Jedno, dzielące się zgodnie z prawem logiki binarnego różnicowania w podmiocie. Jedność zawsze działa po stronie pustego wymiaru uzupełniającego wymiar danego systemu (nadkodowanie). Jednak rzecz w tym, że kłącze czy też wielość nie pozwala się nadkodować, nigdy nie dysponuje wymiarem uzupełniającym liczbę jego linii, to znaczy wielości liczb im przypisywanych. Wszystkie wielości są płaskie, w znaczeniu, w jakim zajmują i wypełniają wszystkie swe wymiary: będziemy mówić więc o płaszczyźnie spójności wielości, nawet jeśli ta „płaszczyzna” składałaby się z wymiarów przyrastających wedle liczby połączeń, które się na niej ustanawiają. Wielości określają się poprzez zewnętrze: przez abstrakcyjną linię, linię ujścia lub deterytorializacji, wedle której zmieniają one naturę, łącząc się z innymi rzeczami. Płaszczyzna spójności (siatka) jest poza wszelkimi wielościami. Linia ujścia oznacza równocześnie rzeczywistość pewnej liczby skończonych wymiarów, które wielość faktycznie wypełnia; niemożliwość wszelkiego wymiaru uzupełniającego, który zarazem nie otwierałby możliwości przekształcania się wielości wzdłuż linii ujścia; oraz możliwość i konieczność spłaszczenia wszystkich tych wielości na jedną płaszczyznę spójności czy też zewnętrzności, niezależnie od ich wymiarów. Książka idealna rozpościerałaby wszystko na takiej właśnie płaszczyźnie zewnętrzności, na jednej jedynej stronie, w jednej sferze: wydarzenia przeżyte, określenia historyczne, pomyślane pojęcia, jednostki, grupy i formacje społeczne. Kleist wynalazł pisanie tego typu, pęknięty łańcuch afektów, wraz ze zmiennymi prędkościami, przyspieszenia i przekształcenia, znajdujące się zawsze w relacji do zewnętrza. Otwarte pierścienie. Jego teksty przeciwstawiają się również wszelkim odniesieniom do książki klasycznej i romantycznej, ustanawianej przez odniesienie do wewnętrzności substancji albo podmiotu. Książka-maszyna wojenna, skierowana przeciw książce-aparatowi państwa. Płaskie wielości o n wymiarach są nie-znaczące i asubiektywne. Są opisywane przez przedimki nieokreślone czy raczej cząstkowe [w polszczyźnie dopełniacze cząstkowe] ([trochę] perzu, [trochę] kłącza [du chiendent, du rhizome]...[4]).

4) Zasada nie-znaczącego zerwania: przeciw nazbyt znaczącym przełamaniom, oddzielającym struktury lub przecinającym którąś z nich. Kłącze może zostać przerwane czy też rozłupane w dowolnym miejscu, a i tak będzie posuwać się wzdłuż tej lub innej linii, swojej poprzedniej albo innej. Mrówek nie da się pozbyć, ponieważ tworzą one kłącze zwierzęce, które będzie w stanie się odbudować, choćby znaczna jego część uległa zniszczeniu. Każde kłącze zawiera linie segmentacji, wedle których jest uwarstwione, zterytorializowane, zorganizowane, znaczone, połączone itd.; ma jednak również linie deterytorializacji, poprzez które nieprzerwanie uchodzi. W kłączu zerwanie ma miejsce za każdym razem, gdy linie segmentacji eksplodują w linię ujścia – lecz i ona jest częścią kłącza. Linie te nieprzerwanie odnoszą się jedne do drugich. To dlatego nie można nigdy założyć dualizmu lub dychotomii, choćby w zupełnie podstawowej formie dobra i zła. Można dokonać zerwania, nakreślić linię ujścia, jednak zawsze obecne pozostaje zagrożenie ponownym wprowadzeniem w takie zerwanie jakichś form organizacji uwarstwiających z powrotem całość, formacji, które zwrócą władzę znaczącemu, atrybucji ponownie ustanawiających podmiot – do wyboru, od edypalnych tryśnięć aż po faszystowskie konkrecje. Grupy i jednostki utrzymują w sobie mikrofaszyzmy, jedynie czekające na to, aby się wykrystalizować. Owszem, perz również jest kłączem. Dobro i zło są jedynie wytworem tymczasowego wyboru, który trzeba będzie powtarzać.

Jakim sposobem ruchy deterytorializacji i procesy reterytorializacji miałyby nie być względne, znajdując się w ciągłym podłączeniu, sczepione? Orchidea deterytorializuje się, tworząc obraz, odbitkę osy, lecz z kolei osa reterytorializuje się w tym obrazie. Niemniej osa deterytorializuje się, stając się elementem aparatu reprodukcyjnego orchidei, ale reterytorializuje ona orchideę, przenosząc pyłek. Osa i orchidea w swej heterogeniczności tworzą kłącze. Można powiedzieć, że orchidea naśladuje osę, odtwarzając jej obraz w sposób znaczący (mimesis, mimetyzm, wabik itd.). Jednak jest to prawdą jedynie na poziomie warstw – równoległości zachodzącej pomiędzy dwiema warstwami, gdzie organizacja roślinna na jednej z nich naśladuje organizację zwierzęcą na drugiej. Zarazem chodzi też o coś zupełnie innego: nie o naśladownictwo, lecz o pochwycenie kodu, wartość dodatkową kodu, zwiększenie wartości, o prawdziwe stawanie się, stawanie-się-osą dla orchidei, stawanie-się-orchideą dla osy; w każdym z tych przypadków stawania się ma miejsce deterytorializacja jednego z członów i reterytorializacja drugiego, obydwa przypadki wiążą się i odsyłają do siebie zgodnie z cyrkulacją intensywności, zawsze przesuwającą deterytorializację dalej. Nie istnieje ani naśladownictwo, ani podobieństwo, lecz eksplozja dwóch heterogenicznych serii na linii ujścia złożonej ze wspólnego kłącza niedającego się już przypisać ani poddać czemukolwiek, co miałoby być znaczące. Remy Chauvin ma rację, mówiąc o „aparalelnej ewolucji dwóch istot, które nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego”[5]. Ujmując rzecz bardziej ogólnie, możliwe, że schematy ewolucji prowadzą do porzucenia starego modelu drzewa i pochodzenia. W pewnych okolicznościach wirus może połączyć się z komórkami rozrodczymi i przenieść się samemu jako gen komórkowy złożonego gatunku; co więcej, mógłby umknąć, przenieść się do innych komórek całkiem odmiennego gatunku, przenosząc zarazem również „informację genetyczną” pochodzącą od pierwszego gospodarza (świadczą o tym obecne badania Benveniste’a i Todaro nad wirusem typu C i jego podwójnym powiązaniem z DNA pawiana i DNA pewnych rodzajów kotów domowych). Schematy ewolucji nie powstawałyby więc już wyłącznie w oparciu o model drzewiastego zstępowania, podążającego od mniejszego do większego zróżnicowania, lecz również drogą kłącza, działającego bezpośrednio w tym, co heterogeniczne, przeskakującego od jednej już zróżnicowanej linii do drugiej[6]. Tu znowu zachodzi aparalelna ewolucja pawiana i kota, gdzie jeden nie jest, jak widać, wzorcem drugiego, ani drugi kopią pierwszego (stawanie-się-pawianem w kocie nie oznaczałoby, że kot „odgrywa” pawiana). Tworzymy kłącze z naszymi wirusami, albo raczej nasze wirusy pozwalają nam tworzyć kłącze z innymi zwierzętami. Transfery materiału genetycznego przez wirusy lub za sprawą innych procesów czy fuzje komórek pochodzących z różnych gatunków mają skutki analogiczne do – jak mówi Jacob – owych „występnych miłości, podniecających wyobraźnię starożytności i średniowiecza”[7]. Poprzeczne połączenia między zróżnicowanymi liniami plączą drzewa genealogiczne. Należy szukać zawsze tego, co molekularne, a nawet cząstek submolekularnych, z którymi się łączymy. Ewoluujemy i umieramy raczej z powodu naszych wielokształtnych i kłączastych gryp, niż z powodu chorób dziedzicznych lub takich, które same mają określone pochodzenie. Kłącze jest antygenealogią.

Dotyczy to zarówno książki, jak i świata: wbrew głęboko zakorzenionej opinii, książka nie jest obrazem świata. Tworzy ona ze światem kłącze, zachodzi aparalelna ewolucja książki i świata, książka zapewnia deterytorializację świata, lecz świat dokonuje reterytorializacji książki, która sama ze swej strony deterytorializuje się w świecie (jeśli jest do tego zdolna i jeśli tylko może). Mimetyzm jest pojęciem zupełnie chybionym, uwikłanym w logikę binarną, odnoszącym się do zjawisk całkiem innej natury. Krokodyl nie odtwarza pnia drzewa, a kameleon nie odtwarza barw otoczenia. Różowa Pantera nie naśladuje niczego, niczego nie odtwarza, maluje ona świat na swój kolor, różowe na różowym; na tym polega jej stawanie-się-światem; jest to sposób stawania się niedostrzegalną, nie-znaczącą, dokonującą swego zerwania, kreślącą dla siebie swoją linię ujścia, doprowadzającą do końca swą „aparalelną ewolucję”. Mądrość roślin: nawet dla tych przyjmujących postać korzenną zawsze istnieje jakieś zewnętrze, w którym tworzą one kłącze z pewnymi rzeczami – z wiatrem, ze zwierzęciem, z człowiekiem (warto uwzględnić też aspekt, w którym same zwierzęta tworzą kłącze, tak jak i ludzie itd.). „Upojenie jako triumfalne wtargnięcie w nas rośliny”. Zawsze podążać za kłączem poprzez zerwanie, przedłużanie, wydłużanie, rozluźnienie linii ujścia, narzucenie jej zmienności, aż po chwilę wytworzenia linii najbardziej abstrakcyjnej i krętej, posiadającej n wymiarów, biegnącej w urywanych kierunkach. Łączyć zdeterytorializowane przepływy. Postępować jak rośliny: zacząć od wytyczenia granic pierwszej linii wedle kręgów zbieżności wokół kolejnych osobliwości; następnie sprawdzić, czy wewnątrz tej linii ustanawiają się nowe kręgi zbieżności, wraz z nowymi punktami usytuowanymi poza granicami, w innych kierunkach. Pisać, tworzyć kłącze, powiększać jego terytorium poprzez deterytorializację, powiększać linię ujścia aż do momentu, w którym pokrywa ona całą płaszczyznę spójności w ramach maszyny abstrakcyjnej. „Najpierw idź do starej rośliny, zwracając baczną uwagę, w którą stronę spłynęła deszczówka. Deszcz musiał daleko ponieść nasiona. Przyjrzyj się rowkom wyżłobionym przez wodę i na tej podstawie ustal kierunek strumienia. Odszukaj roślinę rosnącą najdalej od twojej. Wszystkie okazy czarciego ziela rosnące pomiędzy tymi dwoma punktami należą do ciebie. Później, kiedy wydadzą nasiona, będziesz mógł rozszerzyć swoje terytorium posuwając się wzdłuż strumienia płynącego obok każdej rośliny, która rośnie po drodze”[8]. Muzyka wciąż wypuszcza swe linie ujścia, jako liczne „wielości mające ulec przekształceniu”, nawet odwracając właściwe sobie kody, które ją strukturyzują lub udrzewiają; dlatego forma muzyczna, w swych zerwaniach i namnażaniu się, jest porównywalna z chwastem, z kłączem[9].

5) i 6) Zasada kartografii i dekalkomanii: kłącze nie podlega żadnym wzorcom strukturalnym czy generatywnym. Obca jest mu wszelka idea osi genetycznej i struktury głębokiej. Oś genetyczna jest niczym obiektywna jednostka trzpieniowa, na której organizują się kolejne stadia; struktura głęboka jest raczej czymś w rodzaju podstawy rozkładalnej na bezpośrednie elementy ustanawiające, podczas gdy jedność wytworu podpada pod inny wymiar, przekształcalny i subiektywny. Nie odchodzi się tu zatem od modelu reprezentacyjnego drzewa czy korzenia – czy to korzenia palowego, czy korzonka bocznego (na przykład „drzewo” Chomsky’ego łączy się z sekwencją bazową i przedstawia proces własnego generowania się wedle logiki binarnej). Jest to wariacja na temat najstarszej z myśli. Mówimy o osi genetycznej lub o strukturze głębokiej, że są one przede wszystkim zasadami kalki; dają się reprodukować w nieskończoność. Wszelka logika drzewa jest logiką kalki i reprodukcji. Czy to w językoznawstwie, czy w psychoanalizie, jej przedmiotem jest nieświadome, przedstawiające, skrystalizowane w skodyfikowanych całościach, podzielone na osi genetycznej lub rozdysponowane w ramach struktury syntagmatycznej. Logika ta ma za cel opis faktycznego stanu, przywrócenie równowagi relacjom intersubiektywnym albo badanie obecnego już nieświadomego, skulonego w zakamarkach pamięci lub języka. Polega na przekalkowaniu czegoś, co już gotowe, w oparciu o nadkodującą strukturę lub podtrzymującą oś. Drzewo łączy i hierarchizuje kalki; są one jak liście drzewa.

Całkiem inne jest kłącze – mapa, a nie kalka. Tworzyć mapę, a nie kalkę. Orchidea nie kalkuje osy, wraz z osą tworzy ona mapę w ramach kłącza. Jeżeli mapa przeciwstawia się kalce, to dlatego, że jest ona zwrócona całkowicie w stronę eksperymentowania w kontakcie z rzeczywistością. Mapa nie odtwarza nieświadomości zamkniętej w niej samej, lecz ją konstruuje. Przyczynia się ona do łączenia pól, odblokowywania ciał bez organów, ich maksymalnego otwarcia na płaszczyznę spójności. Sama jest częścią kłącza. Mapa jest otwarta, daje się łączyć we wszystkich wymiarach, demontować, odwracać, jest podatna na ciągłe modyfikacje. Może zostać rozdarta, odwrócona, nalepiona na każdą powierzchnię, przerobiona przez jednostkę, grupę, formację społeczną. Można ją narysować na ścianie, uznać za dzieło sztuki, skonstruować jako działanie polityczne albo jako medytację. Wiele wejść – to być może najważniejsza cecha kłącza: w tym sensie nora jest kłączem zwierzęcym, zawierającym niekiedy wyraźne rozróżnienie pomiędzy linią ujścia jako korytarzem umożliwiającym przemieszczanie się i warstwami przeznaczonymi do zamieszkania (por. piżmak). Mapa ma liczne wejścia, w odróżnieniu od kalki, która odsyła zawsze do „tego samego”. Mapa jest kwestią działania, podczas gdy kalka zawsze odsyła do rzekomej „kompetencji”. W przeciwieństwie do psychoanalizy i kompetencji psychoanalitycznej – nakładających każde pragnienie i wypowiedź na oś genetyczną albo strukturę nadkodującą i rozciągających na owej osi w nieskończoność monotonne kalki stadiów, elementy składowe zaś sytuujących w tej strukturze – schizoanaliza odrzuca wszelką ideę kalkowej fatalności, jakiej by jej nie nadano nazwy: boskiej, anagogicznej, historycznej, ekonomicznej, strukturalnej, dziedzicznej czy syntagmatycznej (widać wyraźnie, że Melanie Klein nie zrozumiała problemu kartografii jednego ze swych dziecięcych pacjentów, małego Ryszarda, zadowalając się gotowymi kalkami – Edypem, dobrym tatą i złym tatą, złą mamą i dobrą mamą – podczas gdy dziecko usiłuje rozpaczliwie podjąć się działania, które psychoanaliza całkiem przeinacza[10]). Popędy i obiekty cząstkowe nie są ani stadiami na osi genetycznej, ani pozycjami w ramach struktury głębokiej; są to wybory polityczne podejmowane wobec określonych problemów, wejść i wyjść, impasów, które dziecko przeżywa politycznie, to znaczy z całą siłą swego pragnienia.

Czy jednak poprzez przeciwstawienie map kalkom nie odtwarzamy zwykłego dualizmu, jak gdyby były dwie strony: dobra i zła? Czy do właściwości mapy nie należy możność odbijania jej? Czy krzyżowanie się, a niekiedy łączenie z korzeniami nie jest właściwością kłącza? Czyż mapa nie zawiera w sobie zjawisk redundancji, będących już właściwie jej kalką? Czy wielość nie ma swych własnych warstw, w których zakorzeniają się unifikacje i totalizacje, umasowienie, mechanizmy mimetyczne, przejęcia władzy znaczącej, subiektywne przypisania? Nawet linie ujścia, czyż nie będą one odtwarzały, za sprawą ich ewentualnej dywergencji, formacji, które miały zgodnie ze swą funkcją rozkładać lub ominąć? Ale odwrotność jest też możliwa, chodzi o kwestię metody: kalkę trzeba zawsze nanosić na mapę. I nie jest to wcale działanie symetryczne względem poprzedniego. Niezależnie od ścisłości, kalka nie odtwarza mapy dokładnie. Jest raczej niczym zdjęcie, radiogram, który rozpoczyna od wyboru i izolacji tego, co zamierza odtworzyć za pomocą sztucznych środków, barwników lub innych narzędzi przymusu. To naśladowca tworzy to, co służy mu za model, i przyciąga go. To, co odwzorowane, będące skutkiem, tworzy zawsze swój wzorzec. Odbitka już przełożyła mapę na obraz, już przekształciła kłącze w korzenie i korzonki. Zorganizowała, ustabilizowała, zneutralizowała wielości wzdłuż ich osi znaczenia i subiektywizacji. Wygenerowała i ustrukturalizowała kłącze; kalka odtwarza już tylko samą siebie, wciąż wierząc, że odtwarza coś innego. To dlatego jest tak niebezpieczna. Wstrzykuje ona redundancje, rozprowadza je. Tym, co kalka odtwarza z mapy albo kłącza, są jedynie impasy, blokady, zalążki osi albo punkty strukturyzacji. Spójrzcie na psychoanalizę i językoznawstwo: pierwsza wykonuje jedynie kalki lub zdjęcia nieświadomego, drugie – kalki lub zdjęcia języka, wraz z wszelkimi przekłamaniami, z którymi wiąże się takie działanie (nie należy się dziwić, że psychoanaliza sczepiła swoje losy z losami językoznawstwa). Spójrzcie, co przydarzyło się małemu Hansowi – psychoanaliza dziecięca w najczystszej postaci: tak długo ŁAMANO JEGO KŁĄCZE, PLAMIONO JEGO MAPĘ, odwracano mu ją na właściwą stronę, blokując wszelkie wyjścia, aż sam zapragnął odczuwać wstyd i winę, aż zakorzeniono w nim wstyd i winę, FOBIĘ (zatarasowano mu kłącze budynku, następnie ulicy, zakorzeniono go w łóżku rodziców, zmuszono do zapuszczenia korzonków w jego własne ciało, zablokowano go na profesorze Freudzie). Widać, że Freud bierze pod uwagę mapę małego Hansa, jednakże wyłącznie po to, by nanieść ją na fotografię rodzinną. A spójrzcie, co uczyniła Melanie Klein z geopolitycznymi mapami małego Ryszarda: robi im zdjęcia, wykonuje kalki: przyjmijcie pozę, przesuńcie się wzdłuż osi stadium genetycznego lub przeznaczenia strukturalnego – wasze kłącze zostanie przełamane. Wolno wam będzie żyć i mówić pod warunkiem, że zatka się wszystkie wyjścia. Gdy kłącze zostaje zatkane, udrzewione, wszystko skończone, z pragnienia nic już nie wyniknie, ponieważ pragnienie zawsze porusza się i wytwarza poprzez kłącze. Zawsze, gdy pragnienie porusza się wzdłuż drzewa, mają miejsce osunięcia wewnętrzne, które powodują jego upadek, prowadzą je na śmierć; kłącze natomiast działa na pragnienie poprzez zewnętrzne i produktywne parcie.

To dlatego tak ważne jest, by podjąć się innego działania, odwrotnego, co nie oznacza: symetrycznego. Rozgałęzić kalki na mapie, odnieść korzenie czy drzewa do kłącza. Badanie nieświadomego, w przypadku małego Hansa, polegałoby na wykazaniu, w jaki sposób próbował on ustanowić kłącze z domem rodzinnym, ale również z linią ujścia – budynku, ulicy itd.; w jaki sposób linie te zostają zatamowane, a dziecko zakorzenione w rodzinie, sfotografowane pod ojcem, odbite na matczynym łóżku; następnie, w jaki sposób interwencja profesora Freuda zapewnia objęcie władzy znaczącego jako subiektywizacji afektów; w jaki sposób dziecko może ujść już tylko pod postacią stawania-się-zwierzęciem, pojmowaną jako haniebna i występna (Hans stający-się-koniem to rzeczywista opcja polityczna). Jednak impasy trzeba zawsze ponownie sytuować na mapie, otwierając je tym samym na możliwe linie ujścia. To samo dotyczyłoby mapy grupowej: pokazać, w jakim punkcie kłącza kształtują się zjawiska umasowienia, biurokracji, leadershipu, faszyzacji itd. które linie, choćby podziemne, nadal potajemnie tworzą kłącze. Metoda Deligny’ego: stworzyć mapę gestów i ruchów dziecka autystycznego, zestawić ze sobą liczne mapy dla tego samego dziecka, dla wielu dzieci[11]... Jeśli to prawda, że mapa albo kłącze mają ze swej istoty liczne wejścia, można założyć, że da się do nich wejść również poprzez kalki albo drogą prowadzącą przez drzewa-korzenie, przedsięwziąwszy niezbędne środki ostrożności (tu jeszcze raz trzeba odrzucić manichejski dualizm). Na przykład często jesteśmy zmuszeni wycofać się ze ślepego zaułka, przedzierać się przez władze znaczące i subiektywne afekty, wspierać się na formacjach edypalnych, paranoicznych albo jeszcze gorszych, na przykład na stwardniałych terytorialnościach, umożliwiających inne działania przekształceniowe. Może zdarzyć się tak, że nawet psychoanaliza – ach, wbrew sobie – może stanowić punkt oparcia. W innych przypadkach wprost przeciwnie, będziemy się wspierać bezpośrednio na liniach ujścia, umożliwiających rozsadzenie warstwy, połamanie korzeni i pozwalających działać nowym połączeniom. Istnieją zatem bardzo różne układy, mapy-kalki, kłącza-korzenie, wraz ze zmiennymi współczynnikami terytorializacji. W kłączu istnieją struktury korzeniowe i drzewne, ale i odwrotnie, gałąź drzewa czy podział korzenia mogą wypączkować w kłącze. Wyznaczenie położenia nie zależy tu od teoretycznych analiz wynikających z idei ogólnych, lecz od pragmatyki tworzącej wielości albo zbiory intensywności. Nowe kłącze może wykształcić się w rdzeniu drzewa, wgłębieniu korzenia czy u nasady gałęzi. Może być też tak, że to mikroskopijny element drzewa-korzenia, korzonek inicjuje produkcję kłącza. Buchalteria, biurokracja działają posługując się kalkami: ale również one mogą pączkować, wypuszczać pędy kłącza, jak w powieści Kafki. Pewien intensywny rys zaczyna pracować na swój własny rachunek; jakaś halucynacyjna percepcja, synestezja, perwersyjna mutacja lub gra obrazów odrywają się i hegemonia znaczącego zostaje zakwestionowana. U dziecka semiotyki gestów, mimiki, zabawy itd. odzyskują swą wolność, uwalniając się od „kalki”, to znaczy od dominującej kompetencji językowej nauczyciela – mikroskopijne wydarzenie zaburza lokalną równowagę władzy. W ten sposób również drzewa generatywne, stworzone w oparciu o model syntagmatyczny Chomskiego, mogłyby otworzyć się w każdym kierunku, tworząc kłącze[12]. Bycie kłączokształtnym polega na wytwarzaniu pędów i włókienek wyglądających jak korzenie, albo nawet lepiej: łączeniu się z nimi, wnikaniu z nimi w głąb pnia czy choćby i czynieniu z nich nowego, nieznanego użytku. Drzewo nas nuży. Nie będziemy już wierzyć w drzewa, w korzenie i korzonki – znosiliśmy je wystarczająco długo. Cała drzewiasta kultura jest na nich oparta, od biologii po językoznawstwo. Wprost przeciwnie: nic nie jest piękne, godne miłości, nic nie jest polityczne prócz podziemnych pędów i korzeni powietrznych, oprócz kłącza i dziko żyjących roślin. Amsterdam, miasto w ogóle niezakorzenione, miasto-kłącze wraz ze swymi kanałami-łodygami, miasto, w którym użyteczność łączy się z największym szaleństwem, w stosunku łączącym je z wojenną maszyną handlową.

Myśl nie jest drzewiasta, a mózg nie jest zakorzenioną czy rozgałęzioną materią. To, co błędnie określa się mianem „dendrytu”, nie gwarantuje połączenia neuronów w ciągłej tkance [tissu continu]. Nieciągłość komórek, rola aksonów, działanie synaps, istnienie mikroszczelin synaptycznych, przeskok każdej wiadomości poprzez te szczeliny, wszystko to czyni z mózgu wielość zanurzoną w swej płaszczyźnie spójności czy w swym gleju, cały niepewny system prawdopodobieństwa, uncertain nervous system. Wielu ludzi ma drzewo zasadzone w głowie, jednak tak naprawdę mózg jest w dużo większym stopniu trawą niż drzewem. „Akson i dendryt owijają się wokół siebie niczym powój wokół jeżyny, z synapsą przy każdym cierniu”[13]. To samo z pamięcią... Neurolodzy i psychofizjolodzy wyróżniają pamięć długotrwałą i krótkotrwałą (rzędu jednej minuty). Tak więc różnica nie jest wyłącznie ilościowa: pamięć krótkotrwała ma charakter kłącza, diagramu, podczas gdy pamięć długotrwała jest drzewiasta i scentralizowana (odcisk, engram, kalka lub zdjęcie). Pamięć krótkotrwała nie jest w żaden sposób poddana prawu styczności czy bezpośredniości wobec swego przedmiotu, może pozostawać w oddaleniu, przyjść lub powrócić po dłuższym czasie, lecz zawsze na zasadzie nieciągłości, zerwania i wielości. Co więcej, te dwie pamięci nie różnią się tym, czym dwa tryby czasowości pojmowania jakiejś rzeczy: nie ujmują one tej samej rzeczy, tego samego wspomnienia, tej samej idei. Świetność krótkotrwałej Idei: pisze się za pomocą pamięci krótkotrwałej, a więc za pomocą krótkotrwałych idei, nawet jeśli czyta się je (lub ponownie czyta) za pomocą długotrwałej pamięci długich pojęć. Pamięć krótkotrwała obejmuje w swym przebiegu zapominanie; nie zlewa się ona z chwilą, lecz ze zbiorowym, czasowym i nerwowym kłączem. Pamięć długoterminowa (rodzina, rasa, społeczeństwo czy cywilizacja) kopiuje i przekłada, ale to, co jest przez nią tłumaczone, cały czas w niej działa, na odległość, nie w porę, „niewcześnie”, nie natychmiast.

Drzewo lub korzeń wzbudzają smutny obraz myśli, która wciąż naśladuje to, co mnogie, opierając się o scentralizowaną bądź zsegmentowaną nadrzędną jedność. Jeśli rozważyć cały zbiór gałęzi-korzeni, to pień odgrywa rolę przeciwstawnego segmentu względem podzbiorów przebiegających z dołu ku górze; taki segment byłby „biegunem wiązania” w odróżnieniu od „biegunów-jednostek” tworzących promienie wypływające z samego centrum[14]. Choć wiązania same mogą się rozprzestrzeniać, jak w systemie korzonkowym – nie odchodzi się w ten sposób od układu Jedno-Dwoje lub od urojonych wielości. Regeneracje, reprodukcje, nawroty, hydry i meduzy nie stwarzają żadnej drogi wyjścia. Systemy drzewiaste są systemami hierarchicznymi, zawierającymi centra znaczenia i subiektywizacji, centralne automaty oraz zorganizowane pamięci. Dlatego też w odpowiadających takim systemom modelach dany element otrzymuje informacje od jednostki nadrzędnej, przydział zaś subiektywny – poprzez uprzednio ustalone wiązania. Widać to bardzo dobrze w obecnych problemach związanych z informatyką i maszynami elektronicznymi, gdzie podtrzymuje się wciąż jeszcze najstarszą formę myśli, przydzielając moc pamięci lub organowi centralnemu. W świetnym tekście odsłaniającym „wyobrażenie drzewiastych form zarządzania” (systemów scentralizowanych lub struktur hierarchicznych), Pierre Rosenstiehl i Jean Petitot zauważają że „przyjęcie prymatu struktur hierarchicznych prowadzi do uprzywilejowania struktur drzewiastych. (…) Forma drzewiasta wymusza wyjaśnienie topologiczne (…). W systemie hierarchicznym jednostka uznaje jedynie jednego czynnego sąsiada, będącego jego hierarchicznym przełożonym. (…) Kanały transmisji są z góry założone: drzewiastość poprzedza jednostkę, która integruje się w nią w konkretnym miejscu” (znaczenie i subiektywizacja). Autorzy sygnalizują, że nawet gdy ktoś uzna, iż osiągnął wielość, może ona być złudna – może być tym, co nazywamy typem korzonków bocznych – ponieważ jej prezentacja lub pozornie niehierarchiczna wypowiedź wymaga całkowicie hierarchicznego rozwiązania: podobnie jak w wypadku słynnego teorematu przyjaźni, „jeśli w społeczeństwie dowolne dwie jednostki mają dokładnie jednego wspólnego przyjaciela, wówczas istnieje jednostka będąca przyjacielem wszystkich pozostałych jednostek” (Rosenstiehl i Petitot pytają, kto jest owym wspólnym przyjacielem, „uniwersalnym przyjacielem tego społeczeństwa par: mistrz, spowiednik, lekarz? Ileż idei, tak zaskakująco odległych od wyjściowych założeń”; przyjaciel rodzaju ludzkiego? A może i filozof, pojawiający się w myśli klasycznej, nawet jeśli jest to jednostka poroniona, istotna wyłącznie ze względu na swą właściwą nieobecność lub swoją subiektywność, powtarzający: nic nie wiem, jestem niczym?). W tym sensie autorzy mówią o teoremacie dyktatury. Oto prawdziwa zasada drzew-korzeni, oto jej wynik: system korzonków bocznych, struktura Władzy[15].

Tym scentralizowanym systemom autorzy przeciwstawiają systemy acentryczne, sieci skończonych automatów, w których komunikacja przebiega między jednym sąsiadem a dowolnym innym, gdzie pędy albo kanały nie są z góry ustalone, a wszystkie jednostki są wzajemnie wymienne i określają się wyłącznie przez stan w danym momencie, w sposób zakładający koordynację działań na poziomie lokalnym, a ostateczny, globalny wynik synchronizuje się niezależnie od władzy centralnej. Przewodzenie stanów intensywnych zastępuje topologię, a „graf określający cyrkulację informacji jest w pewnym sensie przeciwstawiony grafowi hierarchicznemu (...) nie ma żadnego powodu, dla którego graf miałby być drzewem” (takim właśnie grafem jest mapa). Problem maszyny wojennej albo problem plutonu egzekucyjnego: czy do tego, aby n jednostek znalazło się w tej samej chwili w stanie „pal!”, potrzebny jest generał? Rozwiązanie bez generała można podać dla wielości acentrycznej, przyjmującej skończoną liczbę stanów i sygnalizującej odpowiednie prędkości, z punktu widzenia kłącza wojennego albo logiki partyzantki, bez kalki czy powtarzania centralnego rozkazu. Można wykazać nawet, że taka wielość, układ czy społeczeństwo maszynowe odrzuca wszelkie automaty centralizacyjne i unifikacyjne jako „aspołecznych intruzów”[16]. N to odtąd zawsze n–1. Rosenstiehl i Petitot podkreślają, że opozycja centryczny-acentryczny jest raczej określeniem sposobu obliczenia zastosowanego wobec rzeczy niźli funkcją desygnującą jakieś rzeczy. Drzewa mogą upodobniać się do kłącza lub odwrotnie, wybujać w kłącze. Ogólnie rzecz biorąc jest prawdą, że dana rzecz dopuszcza dwa sposoby obliczenia czy regulacji, jednak nie bez zmiany stanu w jednym i drugim wypadku. Weźmy znów przykład psychoanalizy: nie tylko w teorii, ale i w praktyce kalkulacyjnej i leczniczej podporządkowuje ona nieświadome strukturom drzewiastym, grafom hierarchicznym, pamięciom rekapitulacyjnym, organom centralnym, fallusowi, drzewu-fallusowi. W tym względzie psychoanaliza nie może zmienić swej metody: na dyktatorskiej koncepcji nieświadomego opiera ona własną dyktatorską władzę. To bardzo ogranicza psychoanalizie możliwość manewrowania. Tak w psychoanalizie, jak i w jej przedmiocie zawsze istnieje generał, przywódca (generał Freud). Schizoanaliza przeciwnie: traktując nieświadome jako system acentryczny, czyli jako sieć maszynową złożoną ze skończonych automatów (kłącze), dociera ona zupełnie innego stanu nieświadomego. Te same uwagi można poczynić względem językoznawstwa: Rosenstiehl i Petitot słusznie rozważają możliwość „acentrycznej organizacji społeczności słów”. Tak dla wypowiedzi, jak dla pragnień nie chodzi o redukcję nieświadomego, jego interpretację ani o uczynienie zeń znaczącego wedle drzewa. Problem polega na wytworzeniu nieświadomego, i wraz z nim, nowych wypowiedzi, innych pragnień: kłącze jest właśnie tego typu produkcją samego nieświadomego.

To ciekawe, jak bardzo drzewo zdominowało zachodnią rzeczywistość i całą zachodnią myśl, od botaniki po biologię i anatomię, ale również gnozeologię, teologię, ontologię, wszelką filozofię...: fundament-korzeń, Grund, roots, fondement. Zachód ma szczególną relację z lasem, podobnie jak z wylesianiem: pola wydarte lasom są porośnięte roślinami nasiennymi, stanowiącymi przedmiot kultywacji linii rodowych, zwłaszcza typu drzewiastego; z kolei hodowla, usytuowana na ugorze, stosuje dobór linii rodowych tworzących jeden wielki obraz zwierzęcego drzewa. Wschód przedstawia inną figurę, opartą raczej na stosunku ze stepem i ogrodem (w innych wypadkach z pustynią i oazą) niż na lesie i polu; kulturę bulw, działającą w oparciu o fragmentację jednostki; odłożenie na bok, wzięcie w nawias hodowli zamkniętej w ograniczonej przestrzeni albo rozpuszczonej po stepie nomadów. Zachód: kultywacja dobranej linii, na którą składa się wiele zróżnicowanych jednostek; Wschód: ogrodnictwo, niewielka liczba jednostek, odsyłająca do wielkiej liczby „klonów”. Czyż to nie na Wschodzie, zwłaszcza w Oceanii odnajdujemy model kłączasty, przeciwstawny pod każdym względem zachodniemu modelowi drzewiastemu? Haudricourt widzi w tym nawet podstawę do przeciwstawienia doktryn moralnych i filozoficznych opartych na transcendencji, tak bliskich Zachodowi, odsyłającym do immanencji koncepcjom cechującym Wschód: Bóg siejący i koszący przeciwstawiony Bogu sadzonkującemu i wykopującemu (rozsada przeciw zasiewowi[17]). Transcendencja jest chorobą ściśle europejską. Również muzyka nie jest taka sama, muzyka ziemi różni się. I nie jest to też ta sama seksualność: rośliny nasienne, nawet jeśli jednoczą dwie płcie, poddają seksualność modelowi reprodukcji; kłącze przeciwnie, jest wyzwoleniem seksualności nie tylko w odniesieniu do reprodukcji, lecz również w odniesieniu do genitalności. U nas drzewo zostało zasadzone w ciałach, utwardziło i uwarstwiło nawet płcie. Straciliśmy kłącze czy trawę. Henry Miller pisze: „Chiny to chwast na kapuścianej grządce ludzkości. (…) Chwast to Nemesis ludzkich wysiłków. Ze wszystkich możliwych do wyobrażenia istnień, jakie odnajdujemy wśród roślin, zwierząt i gwiazd, być może to właśnie chwast żyje najmądrzej. To prawda, że zielsko nie wydaje kwiatów, lotniskowców ani Kazań na górze. (…) Jednak koniec końców to właśnie zielsko ma ostatnie słowo. Koniec końców wszystko wraca do stanu Chin. To właśnie historycy zwykli nazywać mrokami średniowiecza. Trawa jest jedynym wyjściem. (…) Trawa istnieje po to tylko, by wchodzić na wielkie ugory. Zapełnia pustkę. Wrasta pomiędzy i rośnie wśród innych rzeczy. Kwiat jest piękny, kapusta pożyteczna, mak przyprawia o szaleństwo. Chwast natomiast się pleni – jest lekcją moralności”[18]. O jakich Chinach mówi Miller, o starożytnych, obecnych, urojonych, czy może o jeszcze innych, znajdujących się na ruchomej mapie?

Osobne miejsce należy się Ameryce. Z pewnością nie jest ona wolna od dominacji drzew i poszukiwania korzeni. Widać to świetnie w literaturze, w dociekaniach na temat tożsamości narodowej czy nawet europejskiego pochodzenia i genealogii (Kerouac wychodzi od poszukiwania swych przodków). A jednak wszystko ważne, co się wydarzało bądź wydarza, przebiega przez amerykańskie kłącze: beatnicy, underground, podziemie, bandy i gangi, rozrastające się na strony, stale w bezpośredniej łączności z zewnętrzem. Zachodzi różnica między książką amerykańską a książką europejską, nawet jeśli książka amerykańska rusza na poszukiwanie drzew. Inny jest zamysł książki: Źdźbła trawy. W Ameryce kierunki nie są te same: to na Wschodzie prowadzone są drzewiaste badania i powrót do starego świata. Jednak jest i kłączasty Zachód, ze swymi Indianami bez przodków, swym zawsze ulotnym kresem, swymi ruchomymi i przesuwanymi granicami. Cała amerykańska „mapa” jest na Zachodzie, gdzie nawet drzewa tworzą kłącze. Ameryka odwróciła kierunki: posyła ona swój wschód na zachód, tak jakby ziemia stawała się okrągła właśnie w Ameryce; jej Zachód jest krańcem Wschodu[19] (to nie Indianie, jak sądził Haudricourt, pośredniczą między Wschodem a Zachodem – to Ameryka, która stanowi oś i mechanizm odwrócenia). Piosenkarka amerykańska Patti Smith odśpiewuje biblię amerykańskiego dentysty: nie szukaj korzenia, podążaj kanałem...

Czy nie istniały również dwie biurokracje, a nawet trzy (i jeszcze więcej)? Biurokracja zachodnia z jej rolniczym pochodzeniem: katastralność, korzenie i pola, drzewa i ich graniczna funkcja, wielki spis ludności Wilhelma Zdobywcy, feudalizm, polityka królów Francji, oparcie Państwa na własności, wojna jako sposób negocjacji ziem, procesy i małżeństwa. Królowie Francji upodobali sobie lilię, ponieważ jest to roślina o głębokich korzeniach, mocno trzymająca się zbocza. Czy tak samo dzieje się na Wschodzie? Z pewnością przedstawienie Orientu jako kłącza i immanencji byłoby zbytnim uproszczeniem; jednak Państwo nie działa tu wedle schematu drzewiastego odsyłającego do wcześniej ustanowionych klas, udrzewionych i ukorzenionych; to biurokracja kanałów, na przykład słynna władza hydrauliczna „słabej własności”, gdzie Państwo wytwarza klasy kanalizujące i kanalizowane (por. to, co nigdy nie zostało odrzucone z tez Wittfogela). Despota działa jak rzeka, a nie jak źródło, które nadal byłoby punktem, czy to punktem-drzewem, czy korzeniem; raczej upodabnia się do wód niż rozsiada pod drzewem; samo drzewo Buddy staje się kłączem; rzeka Mao i drzewo Ludwika. Czy również w tym wypadku Ameryka nie działa jako pośrednik? Wszakże działa zarazem poprzez wewnętrzne eksterminacje, likwidacje (nie tylko Indian, lecz również farmerów itp.) oraz kolejne fale zewnętrznej imigracji. Przepływ kapitału wytwarza ogromny kanał, kwantyfikację władzy, wraz z bezpośrednimi „kwantami”, gdzie każdy na swój sposób uczestniczy w przepływie pieniędzy (stąd mit-rzeczywistość nędzarza, który staje się miliarderem, by znów stać się nędzarzem): wszystko ponownie łączy się w Ameryce, równocześnie drzewo i kanał, korzeń i kłącze. Nie istnieje uniwersalny kapitalizm, kapitalizm w sobie, kapitalizm znajduje się na skrzyżowaniu wszystkich typów formacji, jest zawsze ze swej natury neo-kapitalizmem, gorzej nawet: odnajduje swą twarz wschodnią i zachodnią oraz własną mieszankę obydwu.

Zarazem wraz z całym tym rozłożeniem geograficznym znajdujemy się na niewłaściwej drodze. Impas? Tym lepiej. Jeśli mamy pokazać, że kłącza również mają swój własny despotyzm, własną hierarchię, i to nawet ściślejszą, doskonale; bo nie ma dualizmu, czy to dualizmu ontologicznego „tu” i „tam”, czy aksjologicznego dualizmu dobra i zła; nie ma amerykańskiej mieszanki ani syntezy. Są natomiast w kłączach drzewiaste węzły i kłączaste pędy w korzeniach. Co więcej, istnieją formacje despotyczne o charakterze immanentnym i kanalizacyjnym właściwym kłączom. Istnieją anarchiczne zniekształcenia w transcendentnym systemie drzew, korzeni powietrznych i podziemnych odnóg. Istotne jest tu, że drzewo-korzeń i kłącze-kanał nie są sobie przeciwstawne jako dwa modele: jeden działa jako model i jako transcendująca kalka, nawet jeśli rodzi właściwe sobie ujścia; drugi działa jako proces immanentny, który obala model i kreśli mapę, nawet jeśli ustanawia swoje własne hierarchie, nawet jeśli tworzy kanał despotyczny. Nie chodzi tutaj o to czy inne miejsce na ziemi ani o moment w historii, a jeszcze mniej o taką czy inną kategorię duchową. Chodzi o model, który wciąż się buduje i zapada oraz o proces, który wciąż się przedłuża, rwie i ponawia. Nie o inny albo nowy dualizm. Problem pisania: stanowczo trzeba nieścisłych wyrażeń, aby opisać coś w sposób ścisły. I to nie dlatego, że trzeba postawić pierwszy krok albo że postępować można jedynie drogą przybliżeń: nieścisłość w ogóle nie jest aproksymacją, przeciwnie, jest to dokładne przejście przez to, co się dzieje. Przywołujemy jeden dualizm wyłącznie po to, aby podważyć drugi. Posługujemy się dualizmem modeli jedynie po to, aby odnaleźć sposób podważenia wszelkich modeli. Za każdym razem potrzeba korektorów mózgowych, które zdezaktywują dualizmy, których nie chcieliśmy stworzyć, lecz poprzez które przechodzimy. Dotrzeć do magicznej formuły, której wszyscy szukamy: PLURALIZM = MONIZM, przechodząc przez wszystkie dualizmy, będące nam wrogiem, lecz wrogiem koniecznym, jak wciąż na nowo przestawiany mebel.

Podsumujmy podstawowe cechy kłącza: w odróżnieniu od drzew i ich korzeni, kłącze łączy dowolny punkt z innym, a żadna z jego właściwości nie odsyła w sposób konieczny do własności tej samej natury; wprowadza ono do gry bardzo różne ustroje znakowe, a nawet stany nie-znaków. Kłącze nie daje się sprowadzić ani do Jedna, ani do mnogiego. Nie jest Jednym, które staje się dwoma, ani nawet bezpośrednio trzema, czterema lub pięcioma itd. Nie jest to mnogie wyprowadzone z Jednego ani też mnogie, do którego dodaje się Jedno (n+1). Nie składa się z jednostek, tylko z wymiarów albo raczej kierunków ruchu. Nie ma ani początku, ani końca, lecz zawsze otoczenie [milieu], z którego wyrasta i się wylewa. Ustanawia n-wymiarowe wielości linearne, bez podmiotu ani przedmiotu, ustanowione na płaszczyźnie spójności, gdzie Jedno jest zawsze odejmowane (n–1). Tego typu wielość nie zmienia liczby wymiarów bez zmiany samej natury i przekształcenia siebie. W przeciwieństwie do struktury, która określa się przez zbiór punktów i pozycji, stosunków binarnych między tymi punktami oraz wzajemnie jednoznacznych relacji pomiędzy tymi pozycjami, kłącze składa się wyłącznie z linii: linii segmentacji, stratyfikacji – jako wymiarów; lecz również linii ujścia czy też deterytorializacji (jako wymiaru maksymalnego), podążając wzdłuż której wielość przekształca się i zmienia swoją naturę. Nie należy mieszać tych linii czy zarysów z lineażami typu drzewiastego, jedynie łączącymi poszczególne punkty i pozycje. W przeciwieństwie do drzewa, kłącze nie jest przedmiotem reprodukowania – ani zewnętrznego pod postacią drzewa-obrazu, ani wewnętrznego, jako struktura-drzewo. Kłącze jest antygenealogią. Jest pamięcią krótkotrwałą lub też antypamięcią. Kłącze rozwija się poprzez wariację, ekspansję, podbój, przechwycenie, rozsadę. W odróżnieniu od grafiki, rysunku lub zdjęcia, odwrotnie niż kalki, kłącze odnosi się do mapy, która musi zostać wytworzona, skonstruowana, zawsze dająca się rozmontować, połączyć, odwrócić, zmienić, mająca wiele wejść i wyjść – wraz z liniami ujścia. To kalki są nanoszone na mapę, a nie odwrotnie. Przeciwko systemom centrycznym (nawet policentrycznym), wbrew komunikacji hierarchicznej i przedustawnym połączeniom, kłącze jest systemem acentrycznym, niehierarchicznym i nie-znaczącym, pozbawionym Generała, pamięci organizacyjnej i automatu centralnego, definiowanym wyłącznie poprzez cyrkulację stanów. W wypadku kłącza zasadnicza kwestia dotyczy związku z seksualnością, ale również zwierzęciem, rośliną, światem, polityką, z książką i ze wszystkimi rzeczami czy to naturalnymi, czy sztucznymi, całkiem inaczej niż w wypadku związku drzewiastego; wszystkich rodzajów „stawania się”.

Plateau znajduje się zawsze w środku [au milieu] – ani na początku, ani na końcu. Kłącze składa się z plateau. Gregory Bateson posługuje się słowem „plateau”, by opisać szczególną rzecz: nieprzerwany obszar intensywności, wibrujący sam na sobie, który rozwija się i unika wszelkiej orientacji na punkt kulminacyjny czy na zewnętrzny cel. Bateson przywołuje przykład kultury balijskiej, gdzie gry seksualne pomiędzy matką a dzieckiem, ale i kłótnie pomiędzy mężczyznami przechodzą tę dziwną intensywną stabilizację. „Pewien rodzaj plateau cechującego się ciągłą intensywnością zastępuje orgazm”, wojnę albo moment kulminacyjny. To przykry rys okcydentalnego ducha, że odnosi ekspresje i działania do celów zewnętrznych lub transcendentnych, zamiast oceniać je na planie immanencji na podstawie ich własnej wartości[20]. Na przykład książka składająca się z rozdziałów ma punkty kulminacyjne i końcowe. A co dzieje się w przeciwnej sytuacji, w wypadku książki złożonej z plateau, połączonych ze sobą poprzez mikroszczeliny, jak w mózgu? Nazywamy „plateau” wszelką wielość dającą się połączyć z czymś innym poprzez podziemne i naziemne łodygi, w sposób, który pozwala utworzyć i poszerzyć kłącze. Napisaliśmy tę książkę jako kłącze. Złożyliśmy ją z plateau. Nadaliśmy jej kolistą formę, jednak tylko dla żartu. Każdego ranka wstawaliśmy i każdy z nas zastanawiał się, którym plateau należy się zająć, i każdy z nas pisał pięć linijek tu, dziesięć tam. Doznawaliśmy halucynacji, widzieliśmy linijki jako kolumny maleńkich mrówek opuszczających jedno wzniesienie, by wspiąć się na inne. Tworzyliśmy kręgi zbieżności. Każde plateau może być czytane od dowolnego miejsca i powiązane z dowolnym innym. By efektywnie tworzyć taką wielość, niezbędna jest metoda; nie mogą jej zastąpić żadne sztuczki typograficzne, żadne wyczyny leksykalne, żadne stapianie i kucie słów ani syntaktyczna śmiałość. W zasadzie są to najczęściej jedynie zabiegi mimetyczne, służące rozpowszechnieniu bądź przemieszczeniu jedności zachowywanej w innym wymiarze dla książki-obrazu. Technonarcyzm. Twory typograficzne, leksykalne i syntaktyczne są konieczne tylko gdy przestają przynależeć formie wyrażenia ukrytej jedności, same stając się wymiarami rozważanej tu wielości: znamy nieliczne udane ich przypadki[21]. My w każdym razie nie potrafiliśmy tego dokonać. Udało nam się jedynie użyć słów, które z kolei działały dla nas jak wzniesienia. KŁĄCZASTY = SCHIZOANALIZA = STRATOANALIZA = PRAGMATYKA = MIKROPOLITYKA. Słowa te są pojęciami, jednak pojęcia są liniami, to znaczy systemami liczb przypisanymi do takiego czy innego wymiaru wielości (warstwy, łańcuchy molekularne, linie ujścia i zerwania, kręgi zbieżności itd.). W żadnym razie nie pretendujemy do miana nauki. Nie znamy się na naukowości, podobnie jak na ideologii, znamy jedynie układy. Nie ma zaś układów poza maszynowymi układami pragnienia i zbiorowymi układami wypowiedzenia. Bez znaczenia i bez subiektywizacji: pisać do n (każde zindywidualizowane wypowiedzenie pozostaje więźniem dominujących znaczących, wszelkie znaczące pragnienie odsyła do podmiotów zdominowanych). Układ, w swej wielości, pracuje równocześnie siłą rzeczy na przepływach semiotycznych, przepływach materialnych i przepływach społecznych (niezależnie od powtórzeń, jakim może ono zostać poddane w ramach teorii czy nauki). Nie ma już trójpodziału pomiędzy polem rzeczywistości (światem) polem przedstawienia (książką) a polem subiektywności (autorką). Układ łączy pewne wielości ujmowane w każdym z tych porządków tak, że książka nie ma dalszego ciągu w kolejnej książce ani swego przedmiotu w świecie, ani swego podmiotu w jednym lub kilku autorach. Pokrótce, wydaje nam się, że nigdy nie dość pisania w imieniu zewnętrza. Zewnętrze nie ma obrazu ani znaczenia, ani subiektywności. Książka w układzie z zewnętrzem, przeciw książce będącej obrazem świata. Książka-kłącze, a nie książka dychotomiczna, osiowa czy wiązkowa. Nigdy nie tworzyć korzenia ani go nie sadzić, niezależnie od tego, jak trudno byłoby nie osunąć się w te stare zabiegi. „Wszystkie mianowicie sprawy, jakie tylko przychodzą mi na myśl, jawią się mym myślom nie od korzenia, lecz dopiero gdzieś koło połowy źdźbła. Niech teraz ktoś spróbuje utrzymać je, niech spróbuje ktoś trzymać w ręku trawę i siebie samego na niej, gdy trawa zaczyna rosnąć dopiero od środka łodygi”[22]. Czemu to takie trudne? To już pytanie z dziedziny semiotyki percepcji. Niełatwo postrzegać rzeczy od środka, a nie z góry do dołu, z lewa do prawa, albo odwrotnie: spróbujcie, a zobaczycie, że wszystko się zmienia. Nie ma nic prostego w dostrzeżeniu trawy w rzeczach i w słowach (Nietzsche mówił w ten sam sposób, że aforyzm musi być „przeżuty”, a plateau nigdy nie daje się oddzielić od pasących się na nim krów, w tym chmur na niebie).

Historia od zawsze pisana jest z osiadłego punktu widzenia w imieniu jednolitego aparatu Państwa – nawet gdy było to państwo zaledwie możliwe, gdy mówiono o nomadach. Brakuje nomadologii, przeciwieństwa historii. Wszelako i tu istnieją rzadkie i wielkie osiągnięcia, odnoszące się choćby do krucjaty dziecięcej: książka Marcela Schwoba, który mnoży opowieści niczym plateau w różnych wymiarach. Książka Andrzejewskiego Bramy raju, złożona z jednego nieprzerwanego zdania, przepływ dzieci, przepływ marszu – dreptanie, maruderowanie, pośpiech – przepływ semiotyczny wszystkich dziecięcych spowiedzi opowiadanych staremu mnichowi na czele procesji, przepływ pragnienia i seksualności, wszyscy uwikłani w miłość i kierowani w mniejszym lub większym stopniu przez mroczne, pośmiertne, pederastyczne pragnienie hrabiego de Vendôme, wraz z kręgami zbieżności – nie jest ważne, czy przepływ ten tworzy „Jedno czy wiele”, to już za nami; istnieje pewien zbiorowy układ wypowiedzenia, maszynowy układ pragnienia, jeden w drugim, a oba podłączone do cudownego zewnętrza, które w każdym przypadku jest wielością. Ostatnio zaś książka Armanda Farrachi na temat czwartej krucjaty, La dislocation – zdania rozjeżdżają się i rozpraszają albo potrącają i sąsiadują, litery zaś i typografia ruszają w tany, wyznaczane rytmem obłędu, w jaki osuwa się krucjata[23]. To właśnie przykłady pisania nomadycznego i kłączastego. Pismo zostaje powiązane z maszyną wojenną i liniami ujścia, porzuca warstwy, segmenty, osiadły tryb życia, aparat państwa. Jednak czemu wciąż potrzebny nam przykład? Czy książka nie jest wciąż „obrazem” krucjat? Czyż nie ma ona wciąż skrytej jedności, jak choćby jedność osiowa w przypadku Schwoba, jak jedność zerwana w przypadku Ferrachiego, jak jedność zmarłego hrabiego w najpiękniejszym przypadku, Bramach raju? Czy potrzeba nomadyzmu jeszcze głębszego niż ten cechujący krucjaty, prawdziwych nomadów, albo wręcz nomadyzmu tych, którzy już w ogóle się nie poruszają i niczego nie naśladują? Zaledwie tworzą układ. Jak książka ma odnaleźć odpowiednie zewnętrze, z którym może się ułożyć w ramach tego, co heterogeniczne – zamiast świata, który miałaby odtworzyć? Kulturowo, książka z konieczności jest kalką: kalką samej siebie, kalką wcześniejszej książki tego samego autora, kalką innych książek, jak by nie były od niej różne, niekończącym się odbijaniem pojęć i słów w ustalonym porządku, odbijaniem obecnego, przeszłego albo przyszłego świata. Nawet książka antykulturowa może być zbytnio obciążona kulturą, chociaż robi ona czynny użytek raczej z zapomnienia niż z pamięci, z nierozwinięcia zamiast dążenia do rozwoju, z nomadyzmu, a nie z osiadłości, z mapy, nie z kalki. KŁĄCZOMATYKA = POP-ANALIZA, nawet jeśli ludzie mają co innego do roboty niż ją czytać, nawet jeśli uniwersyteckie bloki kulturowe czy pseudonaukowość są wciąż zbyt uciążliwe i toporne. Rzecz w tym, że nauka całkowicie by oszalała, gdyby dać jej wolną rękę – spójrzcie na matematykę, nie ma ona nic wspólnego z nauką, to potworny żargon, nomadyzm. Zwłaszcza w domenie teorii, nieważne jak kruche i doraźne byłoby rusztowanie, i tak byłoby lepsze od kalkowania pojęć, wraz z ich zerwaniami i postępami, które nic nie zmieniają. Raczej nieuchwytne zerwanie niż znaczące cięcie. Nomadzi wynaleźli maszynę wojenną przeciwko aparatowi państwa. W swej długiej historii państwo ustanawiało model dla książki i myśli: logos, filozof-król, transcendencja Idei, wewnętrzność pojęcia, republika umysłów, trybunał rozumu, funkcjonariusze myśli, człowiek prawodawca i podmiot. Roszczenie państwa, by zostać uwewnętrznionym obrazem porządku świata i by zakorzeniać człowieka. Lecz stosunek maszyny wojennej do zewnętrza nie jest innym „przykładem”, jest natomiast układem, czyniącym myśl nomadyczną, książkę komponentem wszystkich maszyn mobilnych, pobudzającym rozłogę w kłączu (Kleist i Kafka przeciw Goethemu).

Pisanie do n-tej, n–1, pisanie hasłami: Twórzcie kłącze, nie korzeń, nigdy nie zasadzajcie! Nie siejcie, rozsadzajcie! Nie bądźcie jednym ani mnogim, bądźcie wielościami! Kreślcie linię, nigdy punkt! Prędkość zmienia punkt w linię![24] Bądźcie szybcy, nawet jeśli nie ruszacie się z miejsca! Linia szansy, linia bioder, linia ujścia. Nie wywołujcie w sobie generała! Nie słusznym pomysłom; słusznie mieć dowolny pomysł (Godard). Miejcie krótkotrwałe idee. Twórzcie mapy, a nie zdjęcia i rysunki. Bądźcie Różową Panterą i oby wasze miłości były jak osa i orchidea, jak kot i pawian. Mówi się o starym człowieku-rzece:

He don’t plant tatos

Don’t plant cotton

Them that plants them is soon forgotten

But old man river he just keeps rollin along.

Kłącze nie zaczyna się i nie kończy, jest zawsze pośrodku, pomiędzy rzeczami, między-bycie, intermezzo. Drzewo jest rodowodem, kłącze zaś to przymierze, niepowtarzalne przymierze. Drzewo narzuca czasownik „być”, tkanką łączną kłącza jest natomiast „i... i... i...”. W tej koniunkcji jest dość siły, aby wyszarpać i wykorzenić czasownik „być”. Dokąd idziecie? Skąd przybywacie? Gdzie się wybieracie? To są kompletnie bezużyteczne pytania. Tworzyć czyste tablice, wychodzić lub zaczynać od zera, szukać początku lub podstawy, wszystko to wiąże się z fałszywym wyobrażeniem ruchu i podróży (metodycznej, pedagogicznej, inicjacyjnej, symbolicznej). Jednak Kleist, Lenz czy Büchner mają inny sposób podróżowania, polegający na poruszaniu się i wyruszaniu od środka, poprzez środek, przychodzeniu i odchodzeniu, nie zaś na rozpoczynaniu albo kończeniu25. Co więcej, to literatura amerykańska oraz angielska, które przejawiały tę kłączastą perspektywę, potrafiły poruszać się pomiędzy rzeczami, wprowadzać logikę „i”, przenicować ontologię, usunąć fundament, unieważnić koniec i początek. Potrafiły uprawiać pragmatykę. Rzecz w tym, że środek wcale nie jest średnią, przeciwnie, jest dokładnie tym miejscem, w którym rzeczy nabierają prędkości. Pomiędzy nie wyznacza dającej się zlokalizować relacji, która biegnie od jednej rzeczy do drugiej i z powrotem, lecz kierunek prostopadły, ruch poprzeczny, który niesie jedną i drugą, strumień bez początku ani końca, który podmywa obydwa brzegi i nabiera prędkości pośrodku.

[1] Uriel Weinreich, William Labov, Marvin Herzog, Empirical Foundations for a Theory of Language, w: Winfred Lehman, Yakov Malkiel (red.), Directions for Historical Linguistics, University of Texas Press 1968, s. 125.

[2] Por. Bertil Malmberg, Nowe drogi w językoznawstwie, tłum. A. Szulc, PWN 1969, przykład dialektu kastylijskiego – s. 107 i nast.

[3] Ernst Jünger, Przybliżenia. Narkotyki i upojenie, tłum. W. Kunicki, Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego 2013, s. 314, § 218; tłumaczenie zmienione.

[4] W języku francuskim przedimek cząstkowy wskazuje na nieokreślony wycinek całości, pewną nieokreśloną ilość. Używany jest przed rzeczownikami niepoliczalnymi oraz rzeczownikami odnoszącymi się do substancji i materiałów (których kształt lub ilość pozostaje nieokreślona) [przyp. tłum.].

[5] Rémy Chauvin, Entretiens sur la sexualité, Plon 1969, s. 205.

[6] Na temat pracy Raoula E. Beneveniste’a i George’a J. Todaro por. Yves Christen, Le rôle des virus dans l’évolution, „La Recherche”, nr 54, marzec 1975: „Wirusy mogą po integracji-ekstrakcji przenieść, w wyniku błędnego wycięcia, fragment komórki gospodarza do nowych komórek. Jest to między innymi podstawą tego, co nazywa się inżynierią genetyczną. Na skutek tego informacja genetyczna właściwa określonemu gatunkowi może zostać przeniesiona do innego gatunku, właśnie dzięki wirusowi. Jeśli zwrócimy uwagę na sytuacje skrajne, można wyobrazić sobie nawet, że owo przeniesienie informacji mogłoby zachodzić od gatunku bardziej rozwiniętego do gatunku mniej rozwiniętego albo do gatunku rodzicielskiego. Ten mechanizm mógłby przebiegać zatem w odwrotnym kierunku niż mechanizm, który cechuje ewolucję w klasycznym ujęciu. Jeśli takie przejścia informacji odgrywałyby istotną rolę, mogłoby nawet w niektórych wypadkach dojść do zastąpienia schematami sieciowymi (wraz z połączeniami pomiędzy poszczególnymi gałęziami po ich zróżnicowaniu) schematów opartych na modelu krzewu czy drzewa, których używa się dzisiaj do przedstawienia ewolucji”.

[7] François Jacob, Historia i dziedziczność, tłum. K. Pomian, PIW 1973, s. 423.

[8] Carlos Castaneda, Nauki Don Juana, tłum. A. Szostakiewicz, Wydawnictwo Literackie 1991, s. 137.

[9] Pierre Boulez, Par volonté et par hasard, Du Deuil 1975, s. 14: „wystarczy ją zasadzić na jakimś terenie i zupełnie nagle zaczyna się namnażać jak chwast”; i dalej na temat przyrostu muzycznego, s. 89: „muzyka, która płynie, gdzie sam zapis narzuca instrumentaliście niemożliwość utrzymania zbieżności z pulsującym czasem”.

[10] Por. Melanie Klein, Psychoanaliza dzieci, tłum. M. Lipińska, M. Żylicz, H. Grzegołowska-Klarkowska, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2007: rola map wojennych w działaniach Ryszarda.

[11] Fernand Deligy, „Vox et voir”. Cahiers de l’immuable, „Recherchers”, kwiecień 1975.

[12] Por. Dieter Wunderlich Pragmatique, situation d’énonciation et Deixis, „Langages”, nr 26, czerwiec 1972, s. 50 i nast.: chodzi o podejmowane przez MacCawleya, Sadocka i Wunderlicha próby wprowadzenia „własności pragmatycznych” w obręb drzew Chomskiego.

[13] Steven Ross, The Conscious Brain, Knopf 1975, s. 76; na temat pamięci s. 185 i nast.

[14] Por. Julien Pacotte, Le réseau arborescent, schème primordial de la pensée, Hermann 1938. Książka ta analizuje i rozwija różne schematy formy drzewiastej, nie ujmując ich z perspektywy zwykłego formalizmu, lecz jako „rzeczywisty fundament myślenia formalnego”. Doprowadza ona do końca myśl klasyczną. Autor zamieszcza w swojej pracy wszystkie formy typu „Jedno-Dwoje” – teorię dwubiegunowości. Układ pnia-korzeni-gałęzi przedstawiony jest na poniższym schemacie (Michel Serres poddał niedawno analizie zróżnicowanie i sekwencje drzew w ramach różnych dziedzin naukowych, pokazując, w jaki sposób drzewo kształtuje się w oparciu o siatkę (La traduction, Minuit 1974, s. 27 i nast.; Feux et signaux de brume, Grasset 1975, s. 35 i nast.)):

g-d-gilles-deleuze-felix-guattari-wprowadzenie-kla-2.jpg

[15] Pierre Rosenstiehl, Jean Petitot, Automate asocial et systèmes acentrés, „Communications”, nr 22 , 1974. Na temat teorematu przyjaźni por. Herbert S. Wilf, The Friendship Theorem in Combinatorial Mathematics, Welsh Academic Press 1971; na temat teorematu tego samego typu, dotyczącego zbiorowej niedecyzyjności por. Kenneth J. Arrow, Social Choice and Individual Values, Wiley 1963.

[16] Tamże. Główną cechą systemu acentrycznego jest to, że lokalne inicjatywy są koordynowane niezależnie od instancji centralnej, rachunek dokonuje się w zbiorze usieciowionym (wielość). „To dlatego jedynym miejscem, w którym może powstać kartoteka osób, są same te osoby, jako jedyne byty zdolne do przenoszenia swego opisu i jego aktualizacji: społeczeństwo jest jedyną możliwą kartoteką osób. Społeczeństwo naturalnie acentryczne odrzuca, jako aspołecznego intruza, centralizacyjny automat” (s. 62). Na temat „teorematu plutonu egzekucyjnego” zob. tamże, s. 51–57. Zdarza się nawet, że generałowie, śniąc o przejęciu formalnych technik partyzantki, odwołują się do wielości, „do modułów synchronicznych”, „do podstawy tworzonej przez liczne, lekkie i niezależne komórki” zawierające teoretycznie jedynie minimum władzy centralnej i „hierarchicznych przekaźników” – por. Guy Brossollet, Essai sur la non-bataille, Editions Berlin 1975.

[17] Na temat zachodniego rolnictwa roślin nasiennych oraz wschodniego ogrodnictwa bulw, na temat opozycji pomiędzy zasiewem i sadzeniem, na temat różnic w hodowli zwierząt por. André Haudricourt, Domestication des animaux, culture des plantes et traitement d’autri, „L’Homme”, styczeń 1962. Kukurydza i ryż nie podważają tego przeciwstawienia: są to zboża „zaadaptowane przez rolników uprawiających bulwy” i traktowane w podobny sposób; możliwe, że ryż „pojawił się jako chwast w rowach służących do uprawy taro”.

[18] Henry Miller, Hamlet, Carrefour 1939, s. 105–106.

[19] Por. Leslie Fiedler, The Return of the Vanishing American, Stein and Day 1968. W książce tej można znaleźć świetną analizę geografii, mitologicznej i literackiej roli, jaką odgrywa ona w Ameryce, oraz odwrócenia kierunków. Wschód, poszukiwanie ściśle amerykańskiego kodu, ale również przekodowanie Europy (Henry James, Eliot, Pound itd.); nadkodowanie niewolnictwa na południu, wraz z właściwą mu ruiną i plantacjami w czasie wojny secesyjnej (Faulkner, Caldwell); kapitalistyczne dekodowanie, które nadchodzi od północy (Dos Passos, Dreiser); rola Zachodu jako linii ujścia, gdzie łączą się podróż, halucynacja, szaleństwo, Indianie, eksperymenty z percepcją i umysłem, ruch granic, kłącze (Ken Kesey i jego „maszyna do produkcji mgły”; pokolenie beatników itd.). Każdy wielki autor amerykański stworzył kartografię, choćby za pośrednictwem swego stylu; w odróżnieniu do tego, co dzieje się u nas, powstaje w ten sposób mapa połączona bezpośrednio z rzeczywistymi ruchami społecznym, które przenikają Amerykę. Na przykład: oznaczanie kierunków geograficznych w całym dziele Fitzgeralda.

[20] Gregory Bateson, Steps to an Ecology of Mind, Ballantine Books 1972, s. 113. Warto zaznaczyć, że słowo plateau jest zazwyczaj stosowane w studiach poświęconych cebulkom, bulwom i kłączom: por. Henri E. Baillon, Dictionnaire de botanique, Hachette 1876–1892, hasło Bulbe.

[21] Na przykład: Joëlle de la Casinière, Absolument nécessaire, Editions de Minuit 1973 – prawdziwie nomadyczna książka. W tym samym kierunku prowadzą badania Montfaucon Research Center.

[22] Franz Kafka, Dzienniki 1910–1923, tłum. J. Werter, Wydawnictwo Literackie 1969, s. 5–6.

[23] Marcel Schwob, Krucyata dziecięca, tłum. Z. Przesmycki, „Chimera” 1903; Jerzy Andrzejewski, Bramy raju, PIW 1960; Armand Farrachi, La dislocation, Stock 1974. To właśnie w odniesieniu do książki Schwoba Paul Alphandéry stwierdził, że w niektórych wypadkach literatura może odnowić historię i narzucić jej „prawdziwe kierunki rozwoju” (Paul Alphandéry, La chrétienté et l’idée de croisade, t. II, Albin Michel 1959, s. 116).

[24] Por. Paul Virilio, Vehiculaire, w: Nomades et vagabonds, Union Générale d’Editions 1975, s. 43: o narodzinach linii i wstrząsie, jakiego w percepcji dokonała prędkość.