Środki masowego przekazu, masmedia, media dezinformacyjne, prasa burżuazyjna itp. W ten czy inny sposób mówimy o tych publikatorach, które odpowiadają kapitalistycznym interesom politycznym i ekonomicznym i które są kontrolowane, czy wręcz są częścią wielkich korporacji, zajmujących się głównie, a często wyłącznie, komunikacją, informacją i rozrywką.

Media te, ze względu na wielkość swego zasięgu i kontrolę, jaką sprawują nad przestrzenią komunikacyjną, są dziś ogromnie ważne, jeśli tylko chce się poznać, czy też dać się poznać, ogół(owi) społeczeństwa. Społeczeństwa, które z dnia na dzień staje się coraz bardziej globalne, do tego stopnia, że cała planeta staje się jedną przestrzenią komunikacyjną.

Z racji wagi tych mediów w rozpowszechnianiu informacji o ideach i działaniach obsesja na punkcie zaistnienia w ich przekazie zmienia się w sprawą na wagę przetrwania, czy wręcz samego istnienia.

W przeszłości anarchiści tworzyli swoje własne środki przekazu i rozpowszechniania idei. Obecnie mamy tysiące pism, fanzinów, czasopism, stacji radiowych itd., które tworzone i rozpowszechniane są na całym świecie i które mimo, że są świetnym źródłem komunikacji, mają mikroskopijny zasięg w porównaniu z masowymi publikatorami. To właśnie w tym miejscu dochodzimy do tej wypowiedzianej już wcześniej konieczności pozyskania pewnej przestrzeni, nawet najmniejszej, wśród tych przekaźników, które definiują naszą rzeczywistość.

Przy planowaniu jakiegokolwiek działania zawsze bierze się pod uwagę odbiór tak ilościowy, jak i jakościowy, jaki mogłyby mieć ono w masmediach.

Postępując tak czynimy z odbioru medialnego jeszcze jeden czynnik, który należy uwzględniać wraz z naszymi zasadami, taktyką i celami grupy jako takiej. Tak więc pośrednio media wywierają nacisk na przestrzeń organizacyjną i ideologiczną organizacji, które z kolei dostrzegają w nich nieusuwalny filtr, przez który koniecznie trzeba przejść, aby trafić do ogółu społeczeństwa.

Sprawa robi się jeszcze bardziej poważna, kiedy środki przekazu stają się nie tylko dozownikami informacji, ale też narzędziami kształtowania opinii, tworzenia stereotypów i rozwarstwiania grup i idei politycznych na pożądane i niepożądane, dobre i złe, pacyfistyczne i dopuszczające przemoc, tolerancyjne i autorytarne. Mają, na koniec, zdolność marginalizacji społecznej zbiorowości lub idei, a nawet ich eliminacji. Narzuca się więc konieczność ‘kontrolowania się’, planowania akcji pod kątem jej medialnej poprawności, a w ostatecznym rozrachunku - poprawności politycznej.

Rozwijanie alternatywnych środków przekazu nie jest niczym innym, jak próbą ominięcia tego pośredniego szczebla pomiędzy nami a społecznością, do której chcemy się zwrócić. To próba uniknięcia pośredników. To zatem rozwijanie środków akcji bezpośredniej - w tym przypadku w dziedzinie komunikacji. To nic innego jak działanie na bazie jednej z zasad anarchizmu par excellence.

Kiedy chcemy rozgłosić jakiś fakt czy opinię na jakiś temat, odwołujemy się do arcyznanego komunikatu w prasie, który w najlepszym przypadku przekłada się na parę niezauważalnych linijek w wiadomościach, albo kilka sekund w radio, które bardziej niż służyć nam jako środek ekspresji, robią jeszcze większe zamieszanie wokół naszej już samej przez się mglistej i niezauważalnej egzystencji. Wyjątki od tej sytuacji zdarzają się kiedy dostarczamy, albo przypisuje się nam ‘sensacyjną przynętę’, jak na przykład przy okazji zajęcia Consejo Económico y Social, kiedy to trochę zniszczeń, których okoliczności nie wyjaśniono, i zatrzymanie ponad stu osób, co nie miało miejsca od nie wiadomo jak dawna (być może od sprawy Scali lub konfliktu w Puerto Real) - paradoksalnie dało świadectwo istnienia w społeczeństwie organizacji od lat ‘nieistniejącej’, chociaż, to prawda, cena była wysoka.

Czy CNT pokazywanoby o piętnastej w telewizji we wszystkich dziennikach nadawanych na cały kraj, jeśli nie wchodziłby w grę jakiś aresztowany, jakieś zamieszki i demolka? Być może tak, prawdopodobnie nie.

Wewnątrz CNT dba się bardzo właśnie o akcje, które mają być przeprowadzone, i między innymi jasne jest, że mamy mieć w społeczeństwie nie obraz bandy rozwścieczonych obłąkańców, tylko grupy, która ma coś do powiedzenia na marginesie zwyczajowej, monotonnej, jednogłośnej przemowy, i która nie potrzebuje pirotechnicznych pokazów, żeby rozwijać swoje związkowe działania. I tak powinno być. Należy mieć jednak jasność co do tego, że w ten sposób nie osiągamy ‘label informativo’. Jedyne co osiągamy, to to, że nie zamyka się nas w kategorii gwałtownych, antydemokratów, nietolerancyjnych, ani żadnej innej. Osiągamy na koniec to, że pozostajemy dla nich tym, czym jesteśmy: niczym. Inni mogą sądzić, że lepiej, gdy mówią o tobie źle, niż gdy nie mówią wcale; ja tak nie myślę.

Inna historia, gdy wpływ mediów sprawia, że oddziela się nas od naszej ideologii - kiedy ze względu na prasę zaczynamy działać w sposób politycznie poprawny, podczas gdy w rzeczywistości z politycznie poprawnych nie mamy w sobie nic. Jesteśmy organizacją, która w sposób nieunikniony zawsze okaże się zła, pyskata, antydemokratyczna, i nie bójmy się tego powiedzieć, stosująca przemoc. Domagać się, żeby demokratyczny system zaakceptował nas takimi, jakimi jesteśmy, na takich samych warunkach jak pozostałe organizacje wpisane w system, to jak usiłowanie walki ze ścianą. Musimy działać zawsze tak, jak naszym zdaniem działać należy, mając na uwadze nasze zasady i cele, biorąc zawsze za podstawę naszą anarchosyndykalistyczną etykę i ideologię, a jeśli w którymś momencie przyjdzie nam wystąpić po ciemnej stronie dziennika telewizyjnego, będzie się to musiało stać i trzeba będzie to wziąć na siebie, skoro w tym społeczeństwie takie jest przynależne nam miejsce.

I tu wchodzą w grę nasze własne środki przekazu, które grają kluczową, strategiczną rolę w rozpowszechnianiu naszej myśli i naszego działania. Entuzjastyczne próby uczynienia tego w mediach masowych to tylko marnowanie telefonu, faksu i czasu na konferencjach prasowych, na których pojawia się w najlepszym przypadku paru praktykantów dziennikarstwa. Nie próbuję tutaj zamykać tej drogi.

Każda droga jest dobra, nawet bardzo mało skuteczna. Próbuję tylko powiedzieć, że nie ma co marzyć o gruszkach na wierzbie.

Musimy mieć świadomość naszych ograniczonych możliwości, ale trzeba wciąż otwierać sobie przestrzeń, szukać nowych ścieżek, nowych dróg prowadzących do komunikacji z ludźmi. Dróg trudnych i wymagających wysiłku, ale które na dłuższą metę zaprowadzą nas dalej niż nieustanne wysyłanie faksem komunikatów w jedną stronę.

Wykonujmy naszą pracę poddając ją jedynie ocenie naszej świadomości, niech mówią, co chcą, my idziemy naprzód.