Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom

Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!

Leopold Staff - Ja - wyśniony

Buntuję się, więc jestem.

Albert Camus

</rigth>

Część 1 (negatywna): przyczyny i cele buntu oraz jego miraże

1.1 Istota władzy i przyczyny zniewolenia

Władza jest pewną formą relacji międzyludzkich - jest uznaniem nadrzędności tego, kto rządzi i podrzędności tego, kto jest rządzony. Ta feudalna relacja nie uległa zmianie, mimo przemian jakie dokonały się w ewoluujących wciąż społeczeństwach. Ewolucja społeczeństw dotyczy wielu sfer, nie dotyczy jednak samej istoty organizacji życia społecznego, którą stanowi podporządkowanie.

Bycie rządzonym nie zmienia swej natury, mimo zmian form porządku, którym podlegają jednostki. Podporządkowanie to akceptacja porządku, bez względu na jego postać. Istota podporządkowania przejawia się w posłuszeństwie, posłuszeństwo zaś w respektowaniu majestatu władzy. W podporządkowaniu nie liczy się sensowność uznawania pewnej formy ładu za obowiązującą, liczy się wyłącznie sam fakt uznania danego porządku, jako czegoś obowiązującego. Posłuszeństwo nie wymaga rozumności, wymaga zaś uległości, uniżoności, usłużności i poddańczości. Taka jest natura podporządkowania. Nie jest ona żadną formą afirmacji jednostkowych walorów, posiadanych przez człowieka. Podporządkowanie nie wymaga bowiem rozwagi, spokoju, odwagi czy pogody ducha, wymaga jedynie respektu dla władzy.

Bez podporządkowania - jak twierdzą obrońcy formalnego ładu - nie jest w ogóle możliwa koegzystencja jednostek. Temu służy tzw. proces socjalizacji - wpajaniu pokory, posłuszeństwa i uniżoności. Nie jest to proces, dzięki któremu człowiek rozkwita jednostkowymi walorami w postaci zalet. Nie jest to ewolucja twórcza, która kształtuje wartościową osobowość. Wręcz przeciwnie - skutkiem wpajania posłuszeństwa jest ukształtowanie człowieka bylejakiego - pozbawionego zalet - bojaźliwego, zahukanego sługi. Posłuszeństwo nie jest żadną zaletą, lecz przeszkodą na drodze do nabycia zalet. Proces socjalizacji nie jest mądrą nauką, tylko rodzajem tresury ideologicznej, czyniącej z jednostki usłużne narzędzie w rękach ludzi, którzy oczekują jedynie pokory i nierozumnego uznania. Czy ludzi, którzy uczą uniżoności można zwać nauczycielami, czy też raczej gnębicielami i prześladowcami?

U podstaw procesu socjalizacji leży kilka powiązanych ze sobą aksjomatów ideologicznych:

  1. „Cnota” podporządkowania zawsze jest ważniejsza od swobody bycia.

  2. Uznanie nadrzędności władzy jest koniecznym warunkiem współistnienia ludzi.

  3. Jednostka jest czynnikiem nieistotnym, istotny jest zbiór jednostek, zwany społeczeństwem.

Powyższe aksjomaty wyrządzają wielką szkodę rozumnej indywidualności.

Aksjomat pierwszy degraduje zaletę jaką jest osobowa niezależność. Piętnowanie niezależności związane jest z wpajaniem zasady, że jednostka zawsze od czegoś zależy, zatem niezależność jest jedynie fikcją. Skutkiem takiej „nauki” jest powstawanie zrepresjonowanej osobowości, przejawiającej się w niewyraźnym charakterze, emanującym bezsilnością. Taka zrepresjonowana jednostka, tkwiąc w poczuciu wszechobecnych zależności, obawia się jakiejkolwiek formy osobowej ekspresji. W ekspresji tej może się bowiem wyrażać niezgoda na „bycie zależnym”. Jednostka taka obawia się wyrazić coś, co podważy konieczność tkwienia w zależnościach. I tu paradoksalnie ujawnia się wolność, którą posiada każda jednostka ludzka. Skoro bowiem człowiek obawia się konsekwencji odrzucenia podporządkowania (które przejawia się w rozmaitych zależnościach), to istnieje możliwość bycia niezależnym, a zatem nie istnieje konieczność podporządkowania się.

Możliwość bycia niezależnym jest zaprzeczeniem konieczności bycia zależnym.

Aksjomat drugi neguje wartość zalety jaką jest rozwaga. Uznanie nadrzędności rodzi służalczość. Służalczość to gotowość do spełniania czyichś oczekiwań, oczekiwania te są zaś zasadą, którą respektuje sługa. Żadne uzasadnienie nie jest mu potrzebne, bowiem każde oczekiwanie jest nakazem, wymagającym jedynie bezwarunkowej aprobaty. Ucząc człowieka służalczości, oducza się go potrzeby szukania uzasadnień. Poszukiwanie uzasadnień jest rozwagą. Jeśli poszukiwanie to uważa się za nieważne, to „naucza się” braku rozwagi. Człowiek respektujący nakazy, traci zdolność rozumnego oceniania swych działań i zaangażowań. Brak uzasadnień jest czymś naturalnym w służalczości. Służalczość godzi się z wszelkimi wymaganiami. „Czy to ważne dlaczego się czegoś wymaga? - ważne, że się wymaga!” - oto mentalność sługi.

Aksjomat trzeci niweczy ludzką indywidualność. Zniweczenie to polega na zahamowaniu procesu samorozwoju jednostki celem dostosowania jej do masowej formy procesu społecznego. W konsekwencji kształtuje się słaba osobowość o mętnym charakterze. Słaba jednostka - indywiduum, któremu nie dane było stać się indywidualnością to efekt osobowej degeneracji. Degeneracja ta przejawia się w braku dążenia jednostki do doskonałości, co powoduje, że nie wykształca ona cech czyniących z niej osobę wartościową. Ów proces samodoskonalenia się stoi w opozycji do potrzeby przestrzegania norm społecznych. Jeśli bowiem jednostka podejmuje heroiczny wysiłek, mający doprowadzić do wytworzenia zalet, to nie myśli o przestrzeganiu norm społecznych, lecz o swych własnych brakach. Nie myśli o wymaganiach społecznych, lecz o deficytach swego ducha. Nie normy społeczne, lecz poznanie swych mankamentów i słabości inicjuje proces doskonalenia się jednostki. Samopoznanie, a nie poznanie treści społecznych oczekiwań jest przyczyną samodoskonalenia się. Człowiek koncentrujący swą uwagę na przestrzeganiu norm społecznych jest typem konformisty. Konformista zajęty jest upodabnianiem się do innych - ofiar społecznej adaptacji - a nie porównywaniem swego realnego, pełnego braków ducha z wyobrażonym (możliwym) Duchem, który braków nie posiada. Człowiek, który myśli jedynie o adaptacji społecznej, zamiast dbać o dobrą formę swego bycia, zajęty jest powielaniem ogólnie przyjętych (moralnych) zachowań. Konformiści, których Ayn Rand zwie powielaczami: „troszczą się jedynie o ludzi. Nie pytają: «czy to prawda?». Pytają: «czy inni uważają to za prawdę?». Nie chcą oceniać, lecz powielać . Nie robić, lecz sprawiać wrażenie, że się robi. Nie interesuje ich tworzenie lecz pokazywanie”[1].

Proces społecznej adaptacji, którego fundamentem są wymienione aksjomaty socjalizacji, to źródło zła powodujące zwyrodnienie ludzkiego bycia. Szlachetność Ducha manifestuje się w swobodzie bycia, rozwadze i potrzebie samodoskonalenia się. Swoboda bycia stoi w opozycji do potrzeby uznawania społecznych zależności. Rozwaga neguje służalczość, której wymagają władcy (ci, którzy dysponują władzą). Samodoskonalenie się to rozumne kreowanie własnej indywidualności, które wiąże się z kwestionowaniem wagi społecznych oczekiwań. Podsumowując stwierdzić można, że proces socjalizacji jest czymś, co szkodzi Duchowi, a nie tym, co go uszlachetnia.

Prawdziwy buntownik kwestionuje tkwienie w sieci zależności, służalczość i wyższość bytu społecznego nad indywidualnością. Prawdziwy buntownik to wolny Duch - człowiek, który zrozumiał naturę podporządkowania i świadomie wyrzekł się posłuszeństwa. „Niedzielni” wolnościowcy z subkulturowych nisz nie mają z tak rozumianym buntem nic wspólnego. Ci zdeklarowani „wolnościowcy”, zamiast buntować się, zajęci są deklarowaniem buntu. Zamiast buntować się, manifestują jedynie swoje „zbuntowanie”. Bunt i obraz buntu nie są tym samym. Członkowie „wolnościowych” subkultur tworzą obraz buntu, nie będąc w istocie żadnymi buntownikami. Mówiąc językiem Ayn Rand - owi „wolnościowcy” są jedynie powielaczami.

Władza nie istnieje bez służby, władczość zaś bez służalczości. Ten, kto ma władzę, pragnie, by mu służono. Władcza jednostka oczekuje służalczości, jeśli zatem człowiek wyrzeknie się służalczości, to zaneguje władczość, jeśli zaś wyrzeknie się służby, to zakwestionuje wyobrażony majestat władzy. Satanistyczne credo - non serviam! - wyraża pełną pasji negację wszelkiej służby. Każda służba jest poniżeniem. Każde poniżenie jest porażką indywidualności. Indywidualność musi wystrzegać się poniżenia, gdyż poniżenie jest zaprzeczeniem potrzeby posiadania przez jednostkę zalet. Jednostka pozbawiona zalet staje się jedynie namiastką indywidualności - indywiduum pozbawionym wartości. Takie puste istnienie nie warte jest kontynuacji. Puste istnienie może jedynie zapełnić się walorami, albo odejść w wielką pustkę.

1.2 Wolny Duch a subkultury wolnościowe

Buntownikiem nie jest ktoś, kto zrezygnowawszy wcześniej z uniżoności wywyższa się, lecz ten, kto wyrzeka się pokory wobec władczości. Nie pokora, a przekora jest istotą buntu.

Subkulturowe środowiska wolnościowe, których praktyka kończy się na deklaracji buntu nie są wartościową inspiracją. Bunt przeciwko porządkowi społecznemu ma długą historię. W historii tej przejawiają się świadectwa znacznie bardziej inspirujące od inicjatyw podejmowanych przez subkultury wolnościowe[2]. Punkowcy, squattersi czy weganie, skupiając swą uwagę na czystości doktrynalnej, utkwili w pułapce dogmatycznej ideowości. Wspieranie tzw. sceny niezależnej, tworzenie autonomicznych siedlisk, sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt czy walka o równouprawnienie to hasła „wolnościowe”, które wyrażają stosunek do konkretnych problemów. W owym - manifestowanym hasłowo - stosunku brakuje jednak świadomości istoty problemu leżącego u podstaw rozmaitych patologii.

Punk

Tworzenie „sceny niezależnej” przez punkowców jest jedynie powierzchownym, ideologicznym postulatem, jeśli nie wynika ze zrozumienia zjawiska komercjalizacji sztuki. Owa komercjalizacja spowodowana jest kryzysem kultury, w której powszechnie uznaje się prymat ekonomii. Prymat ekonomii zaś, to świadectwo uznania wyższości posiadania rzeczy (własności) nad posiadanie osobowych walorów - zalet[3]. Jeśli zatem rozumie się istotę problemu, jakim jest kryzys kultury, to nie tyle jest się zwolennikiem wspierania „sceny niezależnej”, co praktykiem zwracającym uwagę na kondycję swego bycia. Bynajmniej nie chodzi o to, żeby stać się jednostką przesiąkniętą treściami ideologicznymi, nie o takiej praktyce mowa. Uznanie słuszności poglądów ideologicznych wymaga autoindoktrynacji - czyli uznania pozbawionego rozumnych wątpliwości. W przypadku ideologicznej indoktrynacji rzecz ma się zatem identycznie jak w przypadku służalczości. Poddając umysł indoktrynacji, oducza się człowieka potrzeby szukania uzasadnień. Tak jak w przypadku służalczości, tak i w przypadku wyznawania ideologii, umysł staje się tępym narzędziem będącym zaprzeczeniem rozwagi. Dbanie o kondycję swego bycia wymaga nie ideologii, lecz rozwagi. Dzięki rozwadze człowiek staje się rozumnym panem swego własnego istnienia. Ten, kto potrafi kształtować swój charakter, przyczyniając się do wzrostu pozytywnych cech, jest większym przeciwnikiem komercjalizacji od zwolennika niekomercyjnej sztuki. Człowiek koncentrujący swą uwagę na praktyce duchowej, której przedmiotem jest psychofizyczna jedność, rozumie, że samo bycie ma większe znaczenie od dysponowania majątkiem. Osoba taka rozumie także, iż dystans do posiadania wiąże się z negacją zjawiska komercjalizacji, a w konsekwencji z odrzuceniem prymatu ekonomii, który powoduje kryzys kultury. Jeśli zaś uznaje się potrzebę wspierania sceny niezależnej, a nie dostrzega się problemu w prymacie ekonomii, to bunt jest jedynie symboliczny[4].

Squattersi

Ludzie, którzy próbują tworzyć otwartą przestrzeń, stają się ofiarami zamknięcia, jeśli nie dostrzegają pułapki ograniczonej przestrzeni, w której działają. Koncentrując swą uwagę na wolnym gospodarowaniu w zamkniętej przestrzeni, łatwo uwięzić buntownicze dążenia i stać się wyznawcą jakiejś formy terytorializmu[5]. Z pewnością posiadanie „wolnego domu” jest czymś wartym uwagi. Jeśli jednak posiadanie to wiąże się z akceptowaniem represyjnych warunków funkcjonowania, to obciążone jest zgodą na istnienie formalnego porządku, będącego przyczyną represji[6].

Nie jest to żadna forma dezaprobaty praktyk squaterskich, lecz przestroga przed mentalną klatką, więżącą wolnego Ducha. Celem niniejszych analiz jest określenie rodzaju świadomości, jaką trzeba posiadać, żeby być człowiekiem, który przyczynia się do tworzenia otwartej przestrzeni. To analizy egzystencjalne, zawierające opis warunków jakie trzeba spełniać, żeby być twórcą świata „bez granic”.

Myśląc o „wolnym domu”, czyli mieszkaniu istniejącym poza strefą kontroli, nie można zapominać o tym, że siłą rzeczy popada się w konflikt z siłą próbującą kontrolować wszelkie ludzkie aktywności - z władzą nie uznającą samowoli ani potrzeby samowystarczalności. Jeśli ludzie samowolnie dążą do autonomii w sferze mieszkaniowej, a nie dostrzegają konfliktu samowystarczalności z presją instytucjonalnej kontroli, to są krótkowzroczni. Prawdziwa autonomia ma miejsce wtedy, gdy istnieje poza kontrolą. Zatem nie tyle tworzenie niezależnych enklaw jest świadectwem wolności, co właśnie bycie poza kontrolą[7].

W prawdziwej autonomii nie chodzi o to, by mieć „własny kąt” kosztem respektowania praw i obyczajów bądź płacenia podatków czy rachunków. W prawdziwej autonomii wolny Duch przyczynia się do stworzenia miejsca, w którym takie koszty nie istnieją. Bynajmniej nie wynika stąd, że wolny Duch jest idealistą, który ignoruje istnienie presji prawnej, moralnej czy ekonomicznej. Rzecz nie w tym, żeby naiwnie uważać, że żadne koszty nie istnieją, lecz by owych kosztów unikać. Człowiek, który twierdzi, że squatters jest zobowiązany do czegoś umową prawną jest w istocie stróżem paragrafowego ładu, a nie wolnym Duchem. Traktowanie reprezentantów porządku społecznego jak partnerów, z którymi można prowadzić racjonalny dialog jest błędem. To świadectwo naiwności, którego ofiarą padli Indianie podpisując umowy, takie jak traktat z Traverse de Sioux, traktat z fort Laramie i wiele innych[8] - z których każdy kolejny przyczyniał się do ograniczenia posiadanej przez nich autonomii. Człowiek szukający prawdziwej autonomii powinien wiedzieć, że każdy wysłannik czy obrońca paragrafowego porządku jest jego wrogiem. Jeśli bowiem ktoś myśli o nieformalnej autonomii, to z konieczności popada w konflikt z formalnym - prawnym ładem. Oczywiście wolny Duch, jakim jest buntownik może prowadzić negocjacje ze swymi wrogami, czasem nawet musi, jeśli jednak ma pozostać wolnym Duchem, to nie może zapomnieć o tym, że ci z którymi negocjuje, są jego wrogami. Wolny Duch wszelkie formalne umowy będzie traktować jako niezobowiązujące, będzie przestrzegał ich jedynie pozornie - po to, aby nie narażać się na sankcje. Wolnemu Duchowi zdecydowanie bliżej do przestępczej samowoli niż do „przyzwoitości” praworządnego obywatela, skrupulatnie unikającego ekscentrycznych zachowań. Buntowniczemu „czarnemu charakterowi” bliżej do bimbrownika - szmuglera z okresu prohibicji bądź gangstera–kryminalisty, który świadom jest tego, że zbrodnia (crimen) to jedynie konwencjonalna norma służąca prawnej kwalifikacji.

Warto pamiętać o tym, że istnieje różnica między złem a formalną (konwencjonalną) normą, w której zło próbuje się utożsamiać z tzw. czynem kryminalnym, czyli bezprawnym. Czy brak uprawnień świadczy o tym, że nie powinno się czegoś robić? Czy człowiek podejmujący określone działanie popełnia błąd, gdy nie zna się na rzeczy, czy wtedy, gdy uprawnień nie posiada? Można znać się na czymś i nie mieć uprawnień, można też mieć uprawnienia i się nie znać, zatem są to różne rzeczy. Co jest wartościowsze - wiedza czy uprawnienia? To chyba nie ulega wątpliwości. Zło powoduje nie człowiek, któremu brak uprawnień, lecz ten, któremu brak wiedzy - ignorant. W świetle prawa jest zaś na odwrót - za złego (przestępcę) uważa się tego, któremu brak uprawnień do działania. Jeśli formalna ocena, sankcjonująca posiadanie uprawnień, jest błędna, to bez wahania można ją zignorować i nie obawiać się, że postępowanie takie jest niewłaściwe. Formalna ocena nadaje się wyłącznie do tego, by być obiektem ironicznych komentarzy i złośliwych kpin, a nie do tego, by być adekwatną miarą ludzkiej aktywności.

Dlatego też buntownik nie będzie liczył się z formalnymi ocenami w postaci urzędowych monitów, rozporządzeń czy poleceń. Buntownik będzie unikał konsekwencji, które słudzy paragrafowego ładu nazywają „odpowiedzialnością karną” - będzie oszukiwał, lawirował i niszczył dowody swych nielegalnych praktyk. To właśnie oznacza bycie poza kontrolą. Jeżeli nie można uniknąć skontrolowania bezpośrednio, to można uniknąć go pośrednio, tworząc przewrotną i zakłamaną iluzję podporządkowania. Praktyki tego typu stawiają człowieka poza prawem. Dlatego też źródłem inspiracji buntownika będzie nieformalnie zorganizowany świat przestępczy.

Weganie

Jeśli idzie o subkulturowe środowisko wegan wyrażających sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt, to zawężając horyzont krytyki do kwestii diety redukują problem do jednego z jego aspektów. Bynajmniej, nie idzie mi tu o krytykę weganizmu jako takiego, lecz o krytykę postawy utożsamiającej sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt z przestrzeganiem diety wegańskiej. Owszem, weganizm może być świadectwem wrażliwości wobec części przyrody, jaką stanowią formy zwierzęce[9]. Sednem problemu nie jest jednak posiadanie tego typu wrażliwości, lecz dostrzeżenie prawdziwej przyczyny powodującej eksploatację całej przyrody (w tym także zwierząt), która w konsekwencji doprowadza świat do zatracenia.

Przemysł zajmujący się przetwórstwem białka pochodzenia zwierzęcego jest jednym z przejawów całego wachlarza działań, które przyczyniają się do eksploatacji zwierząt. Propagowanie diety wegańskiej nie jest remedium na problemy zwierząt, tak jak nie jest nim eliminacja wszelkich form drapieżnych z ekosystemu. Za eksploatację zwierząt (i ogólnie całej przyrody) odpowiedzialny jest ekspansywny charakter ludzkiej cywilizacji. Charakter ten, cywilizacja zawdzięcza prymatowi ekonomii, wyrażającemu postawę zorientowaną na „posiadanie”. Problemem zatem jest myślenie o przyrodzie w kategoriach utylitarnych, czyli myślenie o przyrodzie jak o złożach surowców do wydobycia, puli materiałów potrzebnych w procesie produkcji czy terenów do zagospodarowania. Taki sposób postrzegania przyrody jest zaś zakorzeniony w wielowiekowej tradycji leżącej u podstaw współczesnej cywilizacji. Potwierdza to jeden z konserwatywnych publicystów stwierdzając: „Tradycyjnie chrześcijańskie i europejskie rozumienie własności ziemi opierało się nie tylko na tym, kto dany teren pierwszy odkrył, ale jej źródło widziało też w fakcie czynienia sobie danych gruntów «poddanymi»”[10]. Oto istota problemu - mentalność ukształtowana przez religijną wizję uczącą oceniania i postrzegania przez pryzmat posiadania. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” - to biblijna zasada, będąca moralnym fundamentem postawy, która jest przyczyną eksploatacji przyrody. Skutkiem takiego przekonania musi być instrumentalny stosunek do przyrody, traktujący wszystko to, co otacza człowieka, jak zbiór przedmiotów podporządkowanych ludzkim celom. Ludzie mający takie przekonanie nie czują się gośćmi w świecie, lecz panami, do których świat należy. Tacy ludzie nie mogą pojąć, że tylko pewna forma świata jest od nich zależna, oni sami zaś są zależni od każdej formy, którą świat przejawia. Antropocentryzm, o którym mowa, nie jest niczym innym jak megalomanią - obsesyjnym wyolbrzymianiem potencjału, którym człowiek teoretycznie może dysponować. Praktycznie jednak, twórczy umysł, z którego ludzie tak często są dumni, nie służy niczemu więcej niż prozaicznemu zaangażowaniu w kontynuowanie istnienia. Trudno zatem mówić o wyjątkowości i wielkości człowieka, skoro skupiając swą uwagę na przeżyciu, nie różni się w tym od innych form biologicznych.

Nieograniczonej ekspansywności i inwazyjnemu sposobowi bycia przeciwstawia się postawa, którą cechuje umiar. Człowiek umiarkowany nie tyle odmawia sobie posiadania „dóbr”, co uczy się rezygnowania z tego, co pozornie potrzebne. Ten, kto jest umiarkowany rozróżnia między „dobrem” a nadmiarem, który jest zbytkiem, czyli czymś bez czego można się obyć. Człowiek umiarkowany, szacując wartość potencjału dóbr, z których można skorzystać - jest rozważny, co przekłada się na to, że nie doprowadza do sytuacji, w której tworzy autodestrukcyjne zależności. Człowiek, o którym mowa, nie doprowadza do sytuacji, w której jego sposób funkcjonowania zależy od systematycznie kurczących się zasobów. Świadomość tego, że funkcjonuje się w oparciu o zanikający potencjał doprowadza rozważnego człowieka do zmiany sposobu funkcjonowania. Potrzeba posiadania tzw. dóbr współcześnie przyjęła formę obsesji. O ile niegdyś potrafiono gospodarować z umiarem, o tyle współczesny, agresywny ekonomizm nastawiony jest na niekończące się zwiększanie stanu posiadania.

Obserwując sposób funkcjonowania całych społeczeństw, dochodzi się do wniosku, że umiar stracił rację bytu. Człowiek umiarkowany aktualnie kojarzy się raczej z biedakiem, aniżeli z człowiekiem rozważnym. Inwazyjny sposób bycia manifestowany w niekończącej się ekspansji stanu posiadania - oto współczesny ideał gospodarności. Prymat ekonomii przejawiający się w patologii bycia, jaką jest obsesja na punkcie posiadania, powoduje stopniową i permanentną degenerację całej ludzkiej społeczności. Ludzie, zamiast myśleć o walorach swego bycia, myślą wciąż o substytucie tych walorów, jakim jest posiadanie. Kapitalnie na ten temat pisze w swoich pracach Erich Fromm: Ucieczka od wolności oraz Mieć, czy być?

Wolny Duch - buntownik - nie będzie zajęty propagowaniem diety wegańskiej, tylko będąc wrogiem cywilizacji, będzie dążył do jej upadku. Samo propagowanie, będąc formą indoktrynacji ideologicznej, nie jest formą oświeconej edukacji, lecz jej zaprzeczeniem. Wolny Duch nie będzie uprawiał żadnej propagandy ani indoktrynacji, lecz będzie starał się ukształtować wrażliwość, która wyrasta ze zrozumienia świata i sytuacji, w jakiej znajduje się ludzkie bycie. Wolny Duch będzie gardził zarówno propagandą samą, jak i tymi, którzy ją uprawiają. Praktyki indoktrynacyjne, narzucające określony światopogląd, nie różnią się istotnie od autorytarnych praktyk, stosowanych przez sądy inkwizycyjne. Źródłem eksploatacji zwierząt nie jest jedynie fakt przetwórstwa białka pochodzenia zwierzęcego, lecz sposób funkcjonowania całej cywilizacji. Cywilizacja in toto, będąc sumą rozlicznych patologii, jest wynaturzoną strukturą, narzucającą destruktywny sposób bycia. Zniszczyć to, co niszczy naturalny fundament bycia i osłabia ludzkiego ducha - oto wyzwanie dla buntownika..

Cywilizacja gnije, barbarzyństwo nie osiągnęło jeszcze dostatecznej siły (…) Niech moi przyjaciele budują - ja pragnę zniszczenia, ponieważ jestem przekonany, że budować w martwocie ze zgniłych materiałów jest syzyfową pracą i że tylko z wielkiego zniszczenia mogą powstać nowe materiały, a z nich nowe organizmy [11].

1.3 Cywilizacja jako wynaturzenie

Cywilizacja to pewien sposób funkcjonowania całej ludzkiej społeczności. Ów sposób funkcjonowania uwarunkowany jest przez zasady, które nadają ludzkim zachowaniom określoną formę. Błędny jest pogląd utożsamiający cywilizację z tzw. „dorobkiem materialnym”, bowiem nie tyle posiadanie określonych narzędzi i artefaktów jest świadectwem sposobu funkcjonowania, co metody ich wytwarzania i użytkowania[12]. Metody te wtórne są wobec mentalnych i moralnych czynników, manifestujących się w określonej postawie. Ową postawę - orientację człowieka cywilizacji określają poniższe zasady:

  1. Aksjomaty socjalizacji (Dogmaty wspólnoty wyznawców). Wykorzystywane do kształtowania osobowości, paradoksalnie skutkują zanikiem walorów jednostki, w konsekwencji wykształcając zrepresjonowaną osobowość, czyli sposób bycia pełen zahamowań i lęków. Brak swobody bycia, wiążącej się z radością doświadczania i przejawiania otwartej postawy wobec świata, powoduje pogłębianie się lęków i staje się genezą zachowań agresywnych. Jednocześnie zasady leżące u podstaw procesów socjalizacyjnych mają charakter dogmatyczny, co powoduje, że uznanie ich ważności nie wymaga racjonalnego uznania, lecz irracjonalnej aprobaty. Społeczeństwo ufundowane na takich zasadach jest wspólnotą wyznawców, którzy, oczekując wiary w słuszność standardów moralnych, przyczyniają się zarazem do upadku rozumności. Brak rozumności jest zaś główną przyczyną powstania społeczeństwa zniewolonego.

  2. Kodyfikowanie bądź sankcjonowanie zachowań za pomocą norm prawnych i moralnych (Krzewienie dozwolonych rytuałów). Prowadzi do sformalizowania wszelkich inicjatyw, co skutkuje zanikiem autentycznego zaangażowania. Obowiązek angażowania się zastępuje poczucie sensu obecne w niewymuszonym i świadomym uczestnictwie. Następstwem tego zjawiska jest schematyzm oceniania i zanik refleksyjności. Zmanierowanie, które jest skutkiem sankcjonowania wszelkich zachowań, prowadzi do braku spontaniczności, ów brak zaś do wewnętrznego zniewolenia (przymusu wewnętrznego), a w konsekwencji anihilacji twórczego potencjału Ducha.

  3. Prymat ekonomii (Teologia monetarna). Powoduje komercjalizację wszelkich dziedzin ludzkiej aktywności. W konsekwencji prowadzi do patologii bycia, która manifestuje się w uznaniu wyższości posiadania rzeczy nad posiadaniem wysublimowanej (ew. wyrafinowanej) formy Ducha. Uniwersalizm ekonomiczny, w jakim manifestuje się prymat ekonomii, skutkuje sakralizacją wartości ekonomicznych, w związku z czym niektórzy całkiem trafnie używają określenia „teologia monetarna”. Określenie to jest o tyle zasadne, że można zaobserwować wyrazistą analogię między panteistyczną teorią boga, wedle której wszystko jest bogiem, a koncepcją funkcjonowania, wedle której wszystko (każdy przedmiot bądź działanie) ma swoją cenę.

  4. Ekspansywność i inwazyjność bycia (Ewangelizacyjna misja kolonizacji świata). Prowadzi do eksploatacji przyrody, zaniku biosfery, a w konsekwencji do zagłady gatunków (ekstynkcji) i biologicznego holocaustu, będącego unicestwieniem całej biosfery.

Innym mankamentem związanym z ekspansywnością i inwazyjnością jest konfliktowa (związana z rywalizacją) forma funkcjonowania. Konfliktowość, będąca przeciwieństwem harmoniczności, przejawia się zarówno w kolizji form cywilizacyjnych z naturalnymi jak i w antagonizmach wewnątrzcywilizacyjnych. W sferze indywidualnej, utożsamienie ekspansji z potrzebą rozwoju skutkuje brakiem samokrytycyzmu. Samokrytycyzm, przejawiający się w zajmowaniu krytycznego stanowiska wobec swych (podmiotowych) dążeń, kwestionuje zarazem antropocentryzm i egocentryzm, czyli postawy będące podstawą ekspansywności. Z perspektywy samokrytycyzmu nie jest ważne poszerzanie strefy wpływów, lecz poszerzanie granic świadomości. I odwrotnie - postawa ekspansywna, koncentrując się na poszerzaniu strefy wpływów, wiąże się z ignorowaniem praktyki poszerzania granic świadomości.

Procesy cywilizacyjne są świadectwem istnienia formy, którą trudno nazwać inaczej niż patologią funkcjonowania. Negacja owej patologii jest z konieczności negacją cywilizacji jako takiej.

W negatywnych procesach cywilizacyjnych wykorzystywana jest technologia, jednak nie sama technologia jest źródłem zła, lecz sposób jej użytkowania. Nie jest to myśl nowa, lecz znana już od czasów antycznych. Już Platon bowiem twierdził, że zło nie jest cechą przedmiotów, lecz sposobem korzystania z nich. Zły nie jest komputer, lecz posługiwanie się nim w celu uprawiania indoktrynacji, która ogranicza umysł. Zła nie jest kamera, lecz wykorzystanie jej w celu inwigilacji odbierającej swobodę bycia. Zły nie jest samochód, lecz korzystanie z niego w celu przewożenia ludzi na egzekucję, etc.

Technologia w rękach ludzi pragnących „czynić sobie ziemię poddaną” jest złem, zła nie jest sama technologia, lecz intencja używania jej jako narzędzia podboju. Identycznie przedstawia się sprawa w przypadku terenów zurbanizowanych. Nie chodzi o to, by skupiska miejskie w ogóle nie istniały, lecz o to, aby nie powstawały kosztem przekształcania planety w ziemię jałową. Tezę powyższą znaleźć można w wywodach Murraya Bookchin'a na temat ekologii społecznej. Rozwiązanie, które Bookchin proponuje, jest o tyle ciekawe, że nie zmierza w kierunku prymitywizmu, nawołującego do porzucenia wszelkich zaawansowanych technologicznie wytworów, lecz koncentruje się na ich harmonicznym współistnieniu ze światem natury. Mimo, że Bookchin był przeciwnikiem intensywnej urbanizacji, to nie negował istnienia miast jako takich. W wypracowaniu organicznej unifikacji świata ludzkich wytworów za światem natury widział cel ludzkiej aktywności.

Z kolei, jeśli chodzi o teorie naukowe czy dorobek artystyczny (tzw. wytwory kulturowe), to nie tyle są one świadectwem procesów cywilizacyjnych, co raczej oznaką walki z nimi. Każda próba wykroczenia poza unormowany, uporządkowany świat jest formą konfrontacji z usankcjonowanym - prawnym ładem. Postęp myśli związany jest z przekraczaniem obowiązujących granic, istnienie porządku społecznego wiąże się zaś z respektowaniem tego, co obowiązuje. Myśliciele i duchowi poszukiwacze przekraczają przyjęte ramy funkcjonowania, zaś wysłannicy paragrafowego ładu próbują zapobiec ich przekraczaniu. Kontestacja obyczajów, negacja prawa, rozumna krytyka uznanych teorii naukowych czy ekstrawagancja manifestowana w swobodzie artystycznej - każda z tych aktywności stawia człowieka w opozycji do istniejącego porządku.

Racjonalny amoralizm, polegający na odrzuceniu wszelkich przykazań na rzecz zaangażowanego zrozumienia, w pełni wyraża swobodę bycia. W mniejszym stopniu swobodę tę wyraża naukowa dociekliwość czy artystyczna kreatywność. Badacz może być dogmatyczny, ignorując fakty niezgodne z teorią, której słuszność uznaje. Doprowadzić to może do sytuacji, w której dopasowuje fakty do teorii, zamiast uzgadniać teorię z faktami. Taki nierzetelny badacz ogranicza swobodę działania, utrudniając odkrycie prawdy. Taki człowiek, nie dość, że zaciemnia to, co miał wyjaśnić, to dodatkowo staje się przeciwnikiem wolności, podważając sens naukowych poszukiwań. Wyśmiewając tych, którzy szukają prawdy, odrzuca krytykę uznanej przez siebie teorii, a przeczące jej argumenty nazywa wymysłami. Artysta z kolei może ograniczać artystyczną swobodę w imię ideologicznego interesu. Estetyka w takim ujęciu służy indoktrynacji. Zamiast skłaniać do refleksji, narzuca postawę poglądową, zamiast ukazywać dramatyzm dylematu, próbuje zaszczepić zobowiązanie, zamiast poszerzać horyzonty myślowe, przeprowadza rodzaj musztry zawężającej rozumienie. Pseudoartyści, o których mowa, przyczyniają się do zaniku wolności, stępiając świadomość alternatyw. Naukowcy i artyści mogą dawać świadectwa wolności bądź jej przeciwieństwa, w zależności od tego, jaki jest ich stosunek do dziedziny, którą się zajmują. Mogą być poszukiwaczami bądź stróżami. Ci pierwsi są buntownikami, drudzy zaś, mimo iż bywają innowacyjni, to kwestionują te rodzaje innowacyjności, które podważają fundamenty uznanego ładu.

Istnieją różne formy buntu i różne sposoby jego wyrażania. Istnieją także buntownicze doktryny, których wyznawcy teoretycznie skonfliktowani są z powszechnie uznanym porządkiem społecznym. Bunt wyznawców jest jednak pozorny. Taki (wyznaniowy) sposób angażowania się jest o tyle kiepski, że buntownik nie wie przeciwko czemu się buntuje. Mimo, że potrafi wskazać to, wobec czego czuje wrogość, to nie potrafi dostatecznie wyjaśnić „kim” jest wróg. Taki bunt jest irracjonalny, przekonanie do niego ma zaś charakter ideologiczny. Zaangażowanie tego typu zawsze będzie skazane na porażkę. Motywacje ideologiczne są czym innym od zrozumienia istoty problemu. Tylko zrozumienie gwarantuje całościowe - rozumiejące zaangażowanie. Gdy człowiek nie pojmuje sensu swego zaangażowania, to nie jest w stanie angażować się w całości. Co prawda, można być wiernym wyznawcą jakiejś idei, bycie wyznawcą powoduje jednak zaślepienie. Taki człowiek przestaje zważać na błędy, które popełnia. Wszelkie konsekwencje swoich działań usprawiedliwia zaś interesem ideologicznym. Dlaczego? - dla idei! Co ciebie skłania do tego, by uznać tą ideę za prawdziwą? - wiara... Wiara zaś wiąże się z wyznaniem, które nie poszukuje odpowiedzi, lecz naiwnego, gorącego serca. Porażką zaangażowania ideologicznego jest ukształtowanie zaślepionej i bezkrytycznej osobowości. Tak rodzi się patologia bycia, przeciwstawna szlachetności Ducha. Pozorny buntownik nie jest bojownikiem o wolność, lecz (będąc zaślepionym wyznawcą) przeciwnikiem wolności. Dając świadectwo braku rozumności, jest przykładem zniewolonej jednostki. Trzeba zaś pamiętać, że bezrozumna wolność to żadna wolność.

W kontekście powyższych analiz, nie może dziwić porażka marksistów, którzy równość społeczną traktują jak jeden z najważniejszych postulatów ideologicznych. W praktyce jednak brak zrozumienia natury równości, jak i jej przeciwieństwa - nierówności, przekształca się w prymitywną praktykę prześladowania wszystkich przeciwników równości (kimkolwiek by oni nie byli). Sama równość zaś pozostaje jedynie w sferze idei, faktycznie ustępując hierarchii członków, mniej lub bardziej zasłużonych wcielaniu idei równości w życie. Tym sposobem rewolucjoniści, nienawidzący arystokracji, po rozprawieniu się z arystokratami sami zajmują ich miejsce, ciesząc się tymi samymi przywilejami. Tak oto rewolucja pożera własne dzieci[13]. Tego typu hipokryzja jest efektem dbania o czystość ideologiczną, której niezmiennie towarzyszyć będzie brud praktyki.

W historii ludzkiej cywilizacji wiele jest świadectw buntu wartych uwagi. Szczególnie pouczające są te, które powstały w skrajnie niesprzyjających okolicznościach ścisłego, feudalnego ładu. W odróżnieniu od subkultur wolnościowych i wyznawców buntowniczych doktryn, istniały formy buntu, łączące zrozumienie problemu wolności z określonym sposobem praktykowania.

Na uwagę zasługują co najmniej cztery niżej wymienione fenomeny funkcjonowania:

  1. „Świat przeklęty” ludzi marginesu średniowiecznych miast,

  2. Klany ninja w okresie poprzedzającym powstanie szogunatu tokugawa,

  3. Szkoły filozoficzne w Grecji z czasów imperium Aleksandra Macedońskiego,

  4. Wojownicze zakony buddyjskie w epoce „rozkwitu” cesarstwa chińskiego.

Część 2. (pozytywna): inspiracje buntownika

Margines przestępczy średniowiecznych miast. Filozofia zbrodni

Świat ten, zaiste, nie jest wieczny,

Jako łupieżca możny mniema;

Wszystkich nóż czeka obosieczny[14]

Zawodną rzeczą byłoby doszukiwać się spójności grup marginesu poprzez ich uczestnictwo w ruchach społecznych. Wszelkie programy reform ustrojowych były im obce i obojętne, sprawy wspólne społeczności miejskiej ich nie dotykały, ucisk podatkowy bądź niesprawiedliwość określonych władz czy urzędników dotyczyć ich mogły tylko pośrednio. Echo przyjazne w tym środowisku znaleźć mogło anarchiczne potępienie władzy i zorganizowanego świata - albo w ramach radykalnych prądów heretyckich, w mistyce i umartwieniu, albo w rozwiązłości, wybujałej rozrywce, życiu dniem dzisiejszym.[15]

Nie wszystkich mieszkańców miast można zwać mieszczanami. O ile istnieli mieszkańcy, poważający etos mieszczanina, o tyle istnieli też ludzie, którzy byli mieszkańcami miast, jednak żywili pogardę do tego etosu. Mieszczanie, skrupulatnie przestrzegający granic przyzwoitości, to wzorcowo zasymilowany zbiór jednostek. Ci zaś, którzy odrzucili asymilację, gardząc zmanierowaną kurtuazją, to przestępcy. Przestępcy to przede wszystkim ludzie wyrażający niechęć wobec sztucznego ładu więżącego Wolnego Ducha. Czarne charaktery z przestępczego marginesu tworzyły bractwa i kompanie autentycznych abnegatów. Autentyzm ten przejawiał się w niewymuszonym sposobie życia, zgoła odmiennym od zakłamanej, upozowanej przyzwoitości szanownych obywateli. „W przeciwieństwie do ustabilizowanego życia miejskich elit, niziny charakteryzowała znaczna swoboda obyczajów”[16]. Właśnie owa „ferajna”, żyjąc po swojemu, dała wyraz buntowniczym dążeniom. Mimo, iż obca im była asymilacja, polegająca na uznaniu społecznie aprobowanych wzorców, to przewrotnie zaadoptowali się do istniejących warunków. Przestępcy z tzw. półświatka stworzyli społeczność funkcjonującą poza domeną reguł społecznych. Przestępcy to ludzie występni, czyli ci, którzy wystąpili przeciw wszelkim prawom. „Ludzie marginesu nie tylko popełniają czyny przestępcze, ale przestępstwem wydaje się być sam charakter ich egzystencji”[17]. Człowiek, który nie chce się podporządkowywać, skazany jest na los społecznego wyrzutka. W okresie feudalnym brak podporządkowania manifestował się w odrzuceniu mieszczańskiego stylu bycia. O ile etos mieszczański ściśle związany był z posiadaniem majątku, „dóbr” i pozycji społecznej, o tyle jego odrzucenie wyrażało się w byciu włóczęgą, który do niczego się nie przywiązuje. Taki sposób bycia, wyrażając dezaprobatę wobec pozycji społecznej mierzonej statusem majątkowym, musiał jednocześnie wiązać się z wyrażaniem negatywnego stosunku do samego posiadania. Lekceważenie „dorabiania się”, gromadzenia „dóbr”, kumulowania majątku czy liczenia się z opinią nadającą wagę tym czynnościom skutkowało nieokiełznaną swobodą bycia. Brak stabilizacji życiowej, manifestującej się w byciu „szanowanym obywatelem” oznaczał życie wśród społeczności marginesu. „Ustawy antywłóczęgowskie ukazują, że motywem ścigania są nie tylko dokonane przestępstwa, ale właśnie już sam fakt nieustabilizowanego trybu życia”[18].

Rzecz jasna bycie włóczęgą było jednym z elementów bycia przestępcą, zazwyczaj nie jedynym. Istniały i istnieją rożne formy przestępczości. Złodzieje, rabusie, łotrzyce, apasze, mordercy, skrytobójczynie, prostytutki, cudzołożnice, szalbierze - to przykłady przestępczych profesji. Wszelkie przejawy przestępczości łączy fakt bycia społecznym wyrzutkiem - człowiekiem poza granicami obyczaju i prawa, człowiekiem nieustatkowanym, któremu obcy jest fakt życiowej stabilizacji.

„Archetypiczny średniowieczny przestępca był wyrzutkiem, dosłownie osobą żyjącą poza prawem i poza wszelkimi normami społecznymi. Ludzie ci działali w gangach, siali zamęt, dokonywali porwań i morderstw, aby zdominować dany region i zwalczyć, ewentualnie zmarginalizować, lokalny wymiar sprawiedliwości”[19]. Celem Wolnego Ducha - tak jak i przestępcy - jest osłabienie i anihilacja oficjalnych struktur społecznych. Każda oficjalna (obowiązująca, przyjęta, urzędowa) forma jest zbędną sztucznością, która zniekształca (wypacza) praktykę życiową jednostki. Owo zniekształcenie polega na tym, że człowiek przywyka do działania z poczucia obowiązku. Z obowiązku zaś, znaczy nic innego jak „pod przymusem”. Głębokim mankamentem takiego sposobu działania jest to, że człowiek robi coś bez przekonania, tym samym ucząc się ignorować potrzebę poczucia sensu w tym, co robi. Wie o tym każdy człowiek, który budował dom, w którym miał zamieszkać, każdy ogrodnik, który miał potem kontemplować efekt wykonanej przez siebie pracy czy każdy rzetelnie ćwiczący gimnastyk bądź gimnastyczka. Zajęcie podejmowane z obowiązku to praca pozorna. Zajęcie takie jest rodzajem pracy przymusowej, której efekt jest daleko mniej satysfakcjonujący od efektu pracy autentycznej podejmowanej z pełnym przekonaniem. Przymus powoduje, że praca wykonywana z obowiązku wykonywana jest bez zaangażowania, to zaś sprawia, że jest czynnością pozorną. „Robię, żeby było widać, że coś zrobiłem(-łam), a nie po to, żeby coś rzeczywiście zrobić”. To swojego rodzaju oszustwo, do którego najczęściej skłania istnienie przymusu ekonomicznego. Dlatego co ciekawe, praca zarobkowa zazwyczaj jest pracą pozorną, czyli nieautentyczną. W związku z tym, że większość prac ma wymiar czysto ekonomiczny (finansowy), to lwia część wykonywanych przez ludzi zajęć jest niepełnowartościowa bądź nawet bezwartościowa. Ten stan rzeczy nie zmieni się dopóki ludzie nie przestaną decydować pod wpływem przymusu ekonomicznego. Jeśli „praca” ma odzyskać swą wartość, to ekonomia musi przestać być czynnikiem warunkującym ludzkie działanie.

Obowiązek nie jest czynnikiem uszlachetniającym praktykę życiową - jak twierdzą wielcy moraliści pokroju Kanta - lecz jest rodzajem zła powodującym degenerację ludzkiej praktyki. Pod wpływem narzucania reżimu obowiązków, wykształca się jednostka oceniająca i działająca machinalnie (tj. bezmyślnie!). Tak właśnie człowiek staje się maszyną egzekucyjną. Zamiast być czującą i rozumną indywidualnością jest funktorem społecznym - czyli schematycznie funkcjonującą częścią struktury społecznej. Peany Kanta na cześć obowiązku, to w istocie pochwała działania pod przymusem. Pochwała działania pod przymusem, to apoteoza stanu wewnętrznego zniewolenia, braku rozumnej satysfakcji i maniakalny zachwyt nad wrażeniem bezsensu wykonywanych czynności.

Rozmaite twory instytucjonalne w postaci urzędów, organów, administracji są bezpośrednią przyczyną formalnej kontroli i presji gnębiącej Wolnego Ducha. Formalna kontrola wzmaga w człowieku poczucie obowiązku kosztem potrzeby sensu, swobody bycia i przenikliwej, dojrzałej satysfakcji. Stąd Wolny Duch, idąc w ślady adeptów zbrodniczych praktyk, dąży do całkowitej deinstytucjonalizacji, czyli do stanu absolutnego braku czynników instytucjonalnych. „Żadnych reguł, regulaminów i regułek! Żadnych regulatorów! - czyli ludzi ustanawiających i egzekwujących reguły. Dość obowiązków i urzędniczych wymuszeń - czas na autentyczną praktykę życiową”.

Praca zarobkowa, współcześnie postrzegana w zasadzie jako jedyny rodzaj pracy, służy utrzymaniu, bądź zwiększaniu stanu posiadania. Zarabianie i dorabianie się to główne - zdaje się najistotniejsze - aktywności podejmowane przez ludzi. Dlatego też stan posiadania - własność, traktowana jest jak swojego rodzaju sacrum. Takie postrzeganie pracy jest obyczajową normą. W związku z tym naruszenie własności ocenia się jako „złe działanie” - czyli (zło)dziejstwo. Z takiej - moralnej perspektywy (wedle przyjętego zwyczaju) kradzież postrzega się jako nieuczciwą chęć osiągnięcia tego, do czego dążą wszyscy ludzie. Ów stereotyp w postrzeganiu kradzieży zupełnie pomija pewien jej aspekt, jakim jest zemsta, odwet, rewanż, czy po prostu lekceważenie praw faworyzujących członków tak zwanej „elity” społecznej. Członków, którzy odznaczają się posiadaniem majątku, lecz nie posiadają zalet. Członków, którzy rabują w świetle prawa, rabunki pozaprawne postrzegając jak wielkie - moralne zło.

Jeśli potępienie praktyk złodziejskich słychać z ust „łupieżców możnych”, o których wspomina cytowany na wstępie Villon, to deklaracje takie są po prostu zwyczajną hipokryzją. Wyważona ocena kradzieży musi wyglądać inaczej. Gdy człowiek w świetle prawa zawłaszcza dobra, bogacąc się kosztem wszystkich innych, to owo bogacenie się nie jest niczym innym jak usankcjonowanym złem - niesprawiedliwością. Świadomość tego mieli, znani z obrosłych legendami opowieści, Juraj Jánošík, Robin Hode, Wilhelm Tell, Luis Mandrin i wielu innych. Opowieści te ukazują odmienny wymiar stanu posiadania i inny (nieimperatywny) sposób postrzegania naruszenia własności. W środowisku złodziejskim kradzież rzecz jasna nie była postrzegana jako zło, wbrew temu co się jednak sądzi nie chodziło o „nieuczciwe dążenie do posiadania”, lecz o zakwestionowanie stanu posiadania „możnych łupieżców”.

Nie sposób oszukiwać się twierdząc, że wszyscy złodzieje podążali śladami Robin Hode'a. Takich rzecz jasna było niewielu. Średniowieczni złodzieje kradli, jednak głównym celem kradzieży nie było gromadzenie majątku. Praktyki złodziejskie służyły przede wszystkim temu, by żyć dniem dzisiejszym. Celem kradzieży nie było zostanie mieszczaninem, lecz Wolnym Duchem, znajdującym się poza sferą presji ekonomicznych. Ciekawym zjawiskiem był „honor złodzieja”, manifestujący się w rezygnacji z okradania osób z nieformalnej społeczności marginesu. To świadectwo „solidarności ludzi marginesu” można traktować jako świadomą deklarację przynależności do grupy wyrzutków, cynicznie ignorujących społeczne konwencje. Przestępcy i mieszczanie to antagonistyczne środowiska, dlatego też szkoda, którą ponosili mieszczaninie przynosiła pożytek przestępcom i odwrotnie: szkoda przestępców była pożytkiem mieszczan[20]. To swoisty stan wojny, w którym zwycięstwo oznacza zarazem porażkę, jedna strona uzyskuje bowiem przewagę kosztem drugiej.

Złodziej zazwyczaj nie okradał złodzieja ani ludzi, z którymi dzielił los społecznego wyrzutka. Praktyki złodziejskie szkodziły stanowi mieszczańskiemu i szlachcie, błędnie wiążącej szlachetność z pochodzeniem: „…łatwo spostrzec w środowisku przestępczym występowanie w sposób spontaniczny różnego rodzaju form współdziałania, samopomocy. Ryzyko życia, tak w płaszczyźnie materialnej, jak i umysłowej powoduje w warunkach średniowiecznych zagęszczenie się więzi «towarzyskich»”[21].

Warto zauważyć, że współczesna przestępczość nie ma takiego charakteru. Przestępca z czasów średniowiecznych był włóczęgą nie zaprzątającym sobie głowy pomnażaniem „dóbr”, natomiast jego współczesny odpowiednik często jest niczym średniowieczny kupiec dbający głównie o swój status majątkowy. Dawnych i współczesnych przestępców łączy jednak jedno - brak szacunku dla praw. Przestępcze credo dobrze wyraża parafraza myśli Kanta: Prawo moralne jest niczym niebo gwiaździste i znajduje się poza mną.

Przestępca nie ma w sobie wewnętrznego stróża w postaci sumienia. „«Sumienie» to nic innego, jak poganiacz niewolników, którego człowiek sam sobie narzucił. On to popędza człowieka do działania zgodnie z pragnieniami i celami, które człowiek uważa za swoje, podczas gdy w istocie są one tylko uwewnętrznieniem zewnętrznych wymogów społecznych”[22]. Przekraczanie granic zawsze jest przejawem wolności, jednak nie zawsze jest przyczyną dobra. Wolność jest warunkiem dobra, a nie samym dobrem. Skutki przekraczania granic mogą być różne - zarówno dobre, jak i złe. Jednak stworzenie ram działania w postaci praw ograniczających swobodę bycia staje się przyczyną zła, rodzi bowiem zamkniętą umysłowość przesiąkniętą strachem przed karą i rozpaczliwym pragnieniem otrzymania jakiejkolwiek nagrody.

Człowiek „uczony” posłuszeństwa, który nie stawia oporu takiej „nauce”, przeistacza się w mechanicznie reagującą namiastkę człowieka - duszę, która pozwoliła się ujarzmić mocy społecznych oczekiwań. Typ praworządny czy moralny to w istocie ofiary zdradzieckiej socjalizacji. Wolny Duch nie będzie walczył o swoje prawa, wbrew temu co niegdyś zalecał Bob Marley. Wolny Duch, wzorem przestępcy, będzie zaangażowany w tworzenie strefy bezprawia. „Nie chcę ustanawiać prawa. Chcę je łamać!” - mógłby rzec, parafrazując myśl bohaterki z filmu Sufrażystka.

Im więcej przestępstw, tym słabsze prawo. Gdy prawo straci na znaczeniu, stanie się martwą regułą. Martwa reguła to w praktyce brak reguły. „Gdzie zaś nie ma prawa, tam nie ma i przestępstwa”[23]. Jest jedna zasada - nie ma żadnych zasad. Potępienie tego typu, illegalistycznych poglądów i związanych z nimi praktyk zawsze ma charakter formalny (ew. nominalny). Oznacza to, że negatywna ocena, jaką wyraża potępienie przestępczości w żadnym razie nie odnosi się do sensu ocenianych działań, lecz stwierdza jedynie fakt niezgodność zachowań z obowiązującą normą. Taki sposób oceniania jest o tyle niewłaściwy, że brak zgodności z normą wcale nie jest tożsamy ze złem. Przestępstwo to czyn zabroniony prawem, to zaś, czego prawo zabrania nie jest tym samym co podłość, nieżyczliwość, niesolidność czy brak szlachetności Ducha. Człowiek postępuje niewłaściwie gdy ignoruje pomyłki i błędy, człowiek zły to zarozumiały ignorant, a nie człowiek lekceważący wagę prawnych nakazów. Można być człowiekiem respektującym przepisy, a jednocześnie być nieżyczliwym, niesolidnym i próżnym. To posiadanie wad i ignorowanie swoich braków są przyczyną zła, a nie negacja zasad prawnych czy moralnych. Znajomość prawa nie jest warunkiem bycia dobrym, zatem nieznajomość prawa nie jest warunkiem bycia złym. Postępowanie zgodne z prawem nie powoduje, że człowiek staje się lepszy. Człowiek staje się lepszy, przekraczając rozmaite ograniczenia - w tym ograniczające w swej istocie prawa. Wiedza o przepisach i wiedza o sensie podejmowanych działań to dwa różne rodzaje wiedzy. Pierwsza z nich nie jest koniecznym warunkiem zrozumienia mankamentów jednostki. Źródłem dobra jest, zalecane przez Sokratesa samopoznanie, a nie obciążanie pamięci znajomością wszelkich możliwych zasad. Poza tym, że poznanie paragrafowych ograniczeń nie jest potrzebne do tego, by postępować właściwie, to poznanie wszelkich obowiązujących norm jest zadaniem niemożliwym. Poznanie wszelkich istniejących norm to syzyfowa praca, poznanie samego siebie to czyn herkulesowy.

Znane powiedzenie: „surowe prawo, lecz prawo” jest pełną wiary, bezkrytyczną pochwałą praworządności. Z „sentencji” tej stwierdzającej, że prawo jest wartościowe samo w sobie wynika, że każde prawo jest czymś, co należy bezwzględnie (bezwarunkowo) respektować. Niezależnie od tego, czy prawo jest niesprawiedliwe, pełne absurdów czy po prostu bezsensowne. Takie czy inne, ale jednak prawo! Nieistotne są mankamenty prawnych regulacji, wedle entuzjasty praworządności istotny jest respekt wobec prawa jako takiego. Niesprawiedliwe prawo, lecz prawo; Prawo pełne absurdów, lecz prawo; Głupie prawo, lecz prawo. Entuzjasta praworządności, to typ niewybredny - każdą zasadę, każdy przepis czy prawidło uważa za swojego rodzaju sacrum, które należy traktować z bezgraniczną czcią.

Prawo nie jest czymś stałym i niezmiennym, a jest tworzone. Prawo to twór specyficzny - dowolność jego tworzenia nie wiąże się z dowolnością jego przestrzegania. Prawo, tak jak i jakakolwiek wymyślona gra ma naturę konwencjonalną, jednak prawo jest rodzajem gry, którą traktuje się ze śmiertelną powagą. Dzieci w piaskownicy także wymyślają reguły zabawy, w którą się bawią, lecz - w przeciwieństwie do dorosłych - wymysłów tych nie traktują poważnie. Powaga polega na tym, że wymysły te błędnie postrzega się tak, jakby były obiektywnie istniejącą determinacją Natury. Zasady prawne mają tę samą istotę, co zasady dziecięcych zabaw, jednak zdolność egzekwowania kary przez prawotwórców powoduje, że prawo staje się groźnym wymysłem. Straszenie nie zachęca do bycia dobrym człowiekiem. Prawo, zamiast pomóc w przezwyciężeniu ograniczeń jednostki (słabości), staje się dodatkowym ograniczeniem utrudniającym proces samodoskonalenia się.

Poza tym, że formalne reguły ograniczają swobodę bycia i wpływają na powstanie patologii Ducha, to wielkim mankamentem procesu tworzenia norm prawnych jest to, że proces ten nie wymaga racjonalności prawotwórcy. Tworzone normy nie są efektem racjonalnej analizy, lecz wyrazem woli narzuconej przez twórców prawa. Fundamentem praw nie jest rozumność, lecz irracjonalna wola. Dlatego też nie może dziwić istnienie tzw. absurdów prawnych, nie są one czymś wyjątkowym lecz czymś zwyczajnym, skoro nie istnieją racjonalne reguły tworzenia praw. Nie sposób respektować takich ograniczeń.

O ile można zrozumieć i zaakceptować istnienie naturalnych ograniczeń w postaci zjawiska grawitacji, występowania określonych stref klimatycznych czy budowy anatomicznej ciała, to nieakceptowalne jest narzucanie konwencji moralnych i prawnych[24]. Gdy spojrzeć z nakreślonej powyżej perspektywy na aktywności skryminalizowane, nie wydają się one żadnym przejawem zła. Złem jest wspieranie sformalizowanej i legalnej organizacji życia społecznego tłumiącej swobodę bycia, rozwagę, umiar posiadania, potrzebę samodoskonalenia się czy potrzebę samowystarczalności[25]. Dobro jest przeciwieństwem wymogów społecznych narzucanych przez stróżów praworządności. Wolny Duch podąży zatem drogą przestępcy, który nie akceptuje konwencjonalnych granic. Człowiek wolny od potrzeby uznawania praw, nie będzie widział nic niewłaściwego w uchylaniu się od płacenia podatków, fałszowaniu uprawnień czy w składaniu nieprawdziwych zeznań. Istnienie tworów instytucjonalnych, takich jak np. urząd skarbowy szkodzi Wolnemu Duchowi, ponieważ zobowiązania fiskalne, które nakładają funkcjonariusze, są przyczyną presji ekonomicznej więżącej Wolnego Ducha. Działalność nielegalna, ukryta bądź nieformalna, to nie świadectwo zła, lecz swobody bycia. Szara strefa czy czarny rynek postrzegane przez pryzmat swobody bycia to przestrzeń wolna od kontroli oficjeli, narzucających sztuczne - formalne regulacje. Dlatego też Wolny Duch będzie obstruktorem - jednostką dążącą do obstrukcji prawa, czyli siłą hamującą i utrudniającą proces prawnej egzekucji. Wolny Duch będzie szukał dróg pozwalających ominąć zakazy, by wyzwolić potencjał twórczy pozwalający żyć pełnią życia. Twórcze postrzeganie lawirowania między bezsensownymi przepisami będzie źródłem głębokiej satysfakcji. Wbrew oficjalnej narracji potępiającej działania skryminalizowane, Wolny Duch będzie odmiennie postrzegał dziedzinę swej aktywności, z radością łamiąc niedorzeczne i żałosne w swej istocie prawa.

Szlachetna kradzież zgodna z sentencją złodziejskiego honoru to zmiana w rozkładzie dochodów bądź bogactwa przyczyniająca się do innej - sprawiedliwszej dystrybucji dóbr. Fałszowanie pieniędzy to zakwestionowanie samozwańczego monopolu grupy zajmującej się kreacją środków finansowych. Ta twórcza praktyka to przejaw samostanowienia i potrzeby życia poza finansową kontrolą, której prawo nie odmawia bankowi centralnemu. Przemyt to nic innego jak ignorowanie konwencjonalnych granic, służących ograniczaniu zakresu ludzkiej przedsiębiorczości. Wzorem buntownika będą: szlachetna złodziejka przyczyniająca się do dekoncentracji bogactwa; wyzwolony fabrykant traktujący banknoty, certyfikaty, zaświadczenia i druki, jak obrazki, które powstają w twórczym procesie; gospodarny kontrabandzista słusznie twierdzący, że uznawanie granic państwowych tylko zawadza w dążeniu do zmiany lokalizacji przedmiotów, jakimi są towary; pomysłowa łotrzyca opowiadająca organom ścigania barwne historyjki pełne zmyślnych fantazji[26].

Wszelkie wyżej opisane praktyki „ludzi złej sławy” mogą być traktowane jak formy obywatelskiego nieposłuszeństwa, w którym Thoreau dostrzega sposób stawiania oporu wobec sformalizowanego ładu, którego istnienie budzi rozumny sprzeciw. Ludzie występni, wyjęci spod prawa, banici, przestępcy to środowisko naturalnego oporu wobec przymusu próbującego złamać ludzkiego Ducha. To świadectwa niezłomności Ducha.

Powyższym wywodom można zarzucić idealizację, jeśli jednak pojmie się związek między istnieniem strefy bezprawia a wolnością Ducha, to sprawa musi przedstawić się zgoła odmiennie. Ludzie, którzy próbują przezwyciężać narzucone ograniczenia tworzą strefę znajdującą się poza instytucjonalną kontrolą i nie jest to świadectwo degeneracji, lecz wolności. Zasady więżą, będąc rodzajem mentalnej klatki. Życie podporządkowane ciągłemu przestrzeganiu zasad jest źródłem lęku. Życie w strachu zniewala człowieka, człowiek zniewolony nie jest zaś w stanie podjąć trudu wypracowywania zalet.

Pragnienie wolnego życia przerasta lęk

Nie mając środków do życia, lekceważą sobie życie

Lecz przez to godniejsi są życia niż ci

Co własne istnienie kochają ponad wszystkie inne wartości

Gdy rządzi regulamin pełno jest oszustów i złodziei[27]

Wolne życie to życie bez zasad. Życie bez zasad nie jest jednak tym samym, co lekceważenie sensu podejmowanych działań. Ignorowanie zasad to wolność, lekceważenie sensu to po prostu brak rozwagi. Bezsensowne działanie jest działaniem bezmyślnym, jako takie jest zaś świadectwem wewnętrznego zniewolenia. Z kolei działanie, które polega na odrzucaniu absurdalnych w swej istocie praw jest przejawem głębokiej potrzeby sensu. Odczuwanie potrzeby sensu stoi w jaskrawej opozycji do jawnego bezsensu praw.

Pogarda, jaką żywili przestępcy wobec stanu mieszczańskiego, ma tę samą naturę co anarchiczne potępienie władzy. Pogarda wobec mieszczańskiego uprzywilejowania jest zarazem pogardą wobec władzy, będącej gwarantem owego uprzywilejowania. Źródłem praktyk przestępczych była naturalna i uzasadniona niechęć wobec posłuszeństwa wymuszanego prawem. Z pewnością namysł nad tym „jak żyć”, a nie przestrzeganie formalnych prawideł jest przyczyną mądrego sposobu życia. Przestrzeganie prawa nie uczy namysłu, lecz bezwzględnego posłuszeństwa. Wolności nie wyraża sylwetka zgięta w służalczym ukłonie, lecz nieugięty, rozumny opór i awersja wobec niedorzecznych roszczeń prawotwórców.

Przedstawiona charakterystyka świata przestępczego zbieżna jest z wolnościowymi dążeniami buntownika. Istnieją co najmniej cztery typy praktyk łączące świat przestępczy ze światem Wolnego Ducha:

  1. Hardość i nieposłuszeństwo okazywane w postawie konfrontacyjnej, która wyraża sprzeciw wobec władzy próbującej ujarzmiać Wolnego Ducha;

  2. Wzgardliwa nonszalancja wobec praworządności wypływająca z przekonania, że sprawiedliwość i postępowanie zgodne z prawem to dwie, zupełnie różne rzeczy;

  3. Zuchwałe lekceważenie konsekwencji prawnych i moralnych w związku z przekonaniem o tym, że zarówno prawo, jak i moralność mówią o dobrach pozornych;

  4. Solidarność środowiskowa manifestowana w kultywowaniu więzi między „wyrzutkami”.

W związku z licznymi podobieństwami między światem przestępczym a buntowniczym, nie dziwi fakt korespondowania opisanych praktyk przestępczych ze świadectwem wolności wyrażonym przez Evi Statiri:

Ten, kto nie pochyla głowy, nie opuszcza wzroku, nie milknie przed obliczem władzy, może skończyć z kajdankami w areszcie, biurze śledczym lub sądzie… W zeszłym tygodniu ruch solidarności uzmysłowił mi jednak, że strach może rządzić, ale nie panować w sercach i umysłach ludzi wolnych.[28]

Klany ninja przed powstaniem szogunatu Tokugawa

Ninja stanowili jeden z wielu nieokiełznanych elementów społecznych, które utrzymywały średniowieczną Japonię w stanie nieustannego fermentu, tworząc podłoże opozycji wobec wielmożów i wspierających ich samurajów. Ów bliski anarchii stan zaczął się w początkach XIV wieku i trwał niemal trzysta lat. Tak wyglądał pełny chaosu kontekst, w którym ewoluowali ninja.[29]

Ninja to ktoś, nad kim wisi ostrze miecza, i jest gotów zakończyć własne życie, jeśli coś pójdzie nie tak; ale być może to ktoś, kto wie, jak uczynić z własnej inteligencji broń ostrą jak miecz.[30]

W obiegowej opinii ninja postrzegani są jako najemni mordercy, specjalizujący się w skrytobójstwie, konspiracji i sabotażu. Z pewnością wojownicy cienia zajmowali się wymienionymi sztukami, niewątpliwie sprzedawali swoje usługi, jednak istota ich egzystencji nie ograniczała się do bycia wszechstronnie wyszkolonymi, płatnymi zabójcami. Panowie feudalni - daimyo - korzystali z usług ninja, jednak wnikliwa analiza skłania do wniosku, że najemnicy byli raczej rebeliantami prowadzącymi wojnę partyzancką z owymi panami niż zabójcami na ich usługach. Ninja byli swoistym paradoksem - walczyli z tymi, którym sprzedawali swe usługi. Pomimo zawierania intratnych kontraktów, status majątkowy wojowników cienia był nad wyraz umiarkowany. Postrzeganie aktywności ninja przez pryzmat korzyści finansowych wydaje się błędne z co najmniej dwóch powodów. Klany ninja tworzyły specyficzną społeczność, która żyła w prowincjonalnych i trudno dostępnych rejonach Japonii. Zamieszkiwali w górskich osadach, w domostwach, które niczym nie przypominały magnackich rezydencji. Jeśli ninja wykonywaliby zlecenia w celu uzyskania korzyści majątkowych, to zależałoby im na posiadaniu majątku. Jeśli zaś ich celem byłoby posiadanie majątku, to dysponując wystarczającymi środkami finansowymi nie odmawialiby sobie zbytku i wygody. Skromne, wręcz surowe warunki, w których żyli ninja przeczą potrzebie posiadania fortuny, będącej atrybutem wysokiej pozycji społecznej.

Drugim powodem dla którego ninja nie można utożsamiać z płatnymi mordercami, jest specyfika profesji, którą się zajmowali. Ninjutsu[31] to sztuka bycia nin - bycia tajemniczym, nieuchwytnym, cierpliwym i wytrwałym. Jednym z najistotniejszych elementów tej sztuki było praktykowanie technik duchowego oświecenia, zwanych Seishin-teki-kyoko. Praktykowanie duchowego oświecenia polegało na wypracowywaniu stanu psychofizycznej jedności, czyli absolutnej, niczym niezmąconej harmonii między umysłem a ciałem. Z perspektywy owej praktyki, która wymagała wyrzeczenia, wewnętrznej determinacji i samodyscypliny, posiadanie majątku jest czymś zupełnie niewartym uwagi. „Ninja uczył się jak znosić chłody, jak biegać nie odczuwając zmęczenia, jak godzinami pozostawać w bezruchu, jak niedostrzegalnie oddychać, jak korzystać z najmniejszej szansy ucieczki i jak ze stoickim spokojem znosić najokrutniejsze tortury”[32]. Nie sposób utrzymywać, że ludzie o takim harcie Ducha ulegali żądzy władzy, pragnieniu posiadania bogactwa bądź potrzebie uznania wyrażanej w przywiązaniu do pozycji społecznej.

Co więcej, umiejętności szpiegowania, snucia intryg i stosowania określonych taktyk, które posiadali ninja wiązały się z posiadaniem wiedzy o subtelnościach ludzkiego charakteru. Ninja układali swoje plany opierając się na wnikliwej obserwacji psychologicznej. Wedle „psychologii pięciu uczuć” (Go-jo-goyoku), jak ją nazywali adepci drogi nocy, człowiek pragnący bogactwa, to człowiek próżny - kisha. Ninja wykorzystywali słabości kisha do realizacji swoich zamiarów[33]. Zdawali sobie sprawę, że niepohamowane w żądzy posiadania jednostki podatne są na manipulacje. Nieumiejętność opierania się perswazjom i rozmaitym sugestiom, sprawia, że człowiek staje się marionetką - pozbawioną rozumnej woli duszą, którą cechuje uległość.

Ninja nie byli uległymi duszami, lecz mistrzami w sztuce panowania nad sobą - Wolnymi Duchami, nad którymi nikt nie panuje. Wojownicy cienia nie padali na kolana przed władcami, lecz rzucali im wyzwanie... Żądza posiadania była im obca. Za nic mieli próżność, wyrażaną w pragnieniu posiadania majątku, bogactwa, zaszczytów, pozycji społecznej, doświadczania euforii w objęciach kurtyzany czy dążenia do pijackiego błogostanu[34]. Posiadanie nie mogło być ich celem, ponieważ swą uwagę koncentrowali na procesie samodoskonalenia się. Ninja nie zamierzali gromadzić „dóbr”, nie chcieli kontemplować posiadania rzeczy, które z perspektywy duchowego oświecenia są błahostką niewartą uwagi. Ninja byli ludźmi chcącymi żyć po swojemu, a nie tak jak im się nakazuje. Dlatego też tworzyli samowystarczalne społeczności w miejscach, gdzie nie sięgała władza daimyo, z drugiej zaś strony nie dopuszczali do tego, by panowie feudalni byli w stanie przejąć kontrolę nad zajmowanymi przez nich terenami.

„Ninja byli zwykłymi rolnikami, dopóki nie zostali wezwani do walki, nie za jakiegoś wielmożę, lecz we własnej obronie, za swoje rodziny i wioski, przeciwko armiom, którym można było się przeciwstawić tylko w sekretnych, nocnych operacjach, ponieważ wdanie się z nimi w otwarte starcie równałoby się samobójstwu”[35].

Piętnastowieczna Japonia nie była jednolitym tworem państwowym zarządzanym przez cesarza, lecz mozaiką księstw i włości rozmaitych suzerenów. Stan rozbicia dzielnicowego „był przyczyną” niekończących się wojen między feudałami. Każdy ze „szlachetnych panów” (daimyo), kierując się pozbawioną szlachetności ambicją dążył do powiększenia swych włości. Daimyo walczyli ze sobą o wpływy, pragnęli powiększać obszary swego panowania, umniejszając tym samym wagę panowania nad samym sobą. Gdy wkraczali na ścieżkę podbojów, przyświecała im zasada: „Jeśli chcesz stworzyć sobie lenno, zajmij sąsiednie włości”[36]. Dzielnice Koga i Iga zamieszkiwane przez wolnych chłopów - ninja, z racji położenia w trudno dostępnym, górskim terenie nie były brane pod uwagę w arystokratycznych planach podbojów. Daimyo atakowali siebie nawzajem, próbując łupić, grabić i zawłaszczać ziemie, do których rościli sobie pretensje. Pretekstem do ataku było dostrzeżenie słabego punktu u rywala. Istotą tej rywalizacji była nieodparta chęć panowania nad innymi. Ninja skrzętnie wykorzystywali ten fakt. Właśnie owa żądza władzy była słabostką daimyo.

Panowie feudalni panujący w okolicach matecznika ninja (dzielnice Koga i Iga) nie próbowali podbijać tych peryferyjnych dzielnic. Obawiali się bowiem, że wkroczenie na trudne tereny górskich siedlisk osłabi ich, stając się pretekstem do przejęcia włości przez pobudzonych słabością rywali. W związku z tym stanem rzeczy, ninja trzymali daimyo w szachu. Dodatkowo, wykorzystując słaby punkt możnowładców, jakim była żądza panowania, ninja konfliktowali ich ze sobą wzniecając podziały między nimi i osłabiając wpływy arystokratów. Dzieci nocy umiejętnie podsycały oraz wykorzystywały antagonizmy między panami feudalnymi, nie dopuszczając do powstania scentralizowanego systemu kontroli i uformowania się autorytarnego tworu - państwa. Pielęgnowanie stanu permanentnego zamętu było swoistą polityczną deklaracją niezależności. Autonomia, jaką cieszyła się społeczność wolnych, wojowniczych mieszkańców z górskich prowincji przetrwała ponad dwieście lat. Ninja skutecznie stawiali opór tendencjom autorytarnym w epoce lennych podbojów i wyjątkowo represyjnej obyczajowości.

Buntownik, niczym ninja, będzie wzniecał konflikty instytucjonalne. Będzie dążył do tego, żeby wszelkie twory instytucjonalne nie były sprawnie współdziałającymi komórkami władzy, lecz zantagonizowanymi elementami, znajdującymi się w stanie ciągłej wojny. Jest to pewna forma obstrukcjonizmu - doprowadzenie do stanu niekończącego się sporu międzyinstytucjonalnego, który zawiesza (odwleka) egzekucję, sankcję karną, bądź inną czynność normującą. Celem jest indolencja - czyli instytucjonalna niewydolność. Źródłem represji są instytucje, jeśli znajdują się w stanie niezgody, rozbicia i zamętu to „źródło” wysycha. Indolencja to brak represji. Nie inaczej pojmują to adwokaci, którzy bronią ofiar prokuratorskich oskarżeń. Celem takiego consigliere jest wstrzymanie czynności normującej, czyli właśnie indolencja.

Myli się ten, kto sądzi, że stan instytucjonalnego zamętu sprzyja wielkim posesorom, którzy pragną być niczym potężni i wpływowi władcy ziemscy - daimyo. Wielcy posesorzy (wiele posiadający), tak bardzo zainspirowani statusem panów feudalnych, są najbardziej zainteresowani prawnym zabezpieczeniem stanu posiadania. Gwarancją bezpieczeństwa i fundamentem uprzywilejowania, z którego „panowie” korzystają są w równej mierze: ład instytucjonalny, konwencje prawne i stróżowie praw.

Wielcy posesorzy swą działalność skrywają za szlachetnie brzmiącymi sformułowaniami - rozwój ekonomiczny, restrukturyzacja, rewitalizacja, dbanie o wzrost koniunktury. Za rozwojem ekonomicznym kryje się zapaść biosfery, za restrukturyzacją obsesyjne pragnienie zawładnięcia majątkiem, za rewitalizacją intratna inwestycja przynosząca korzyść samemu inwestorowi, za wzrostem koniunktury marginalizacja aktywności pozaekonomicznych. Wszystkich tych czynności dokonuje się w „majestacie” prawa. Właśnie w „majestacie” prawa dokonuje się największych niesprawiedliwości i wyrządza się krzywdy na największą skalę.

Wszelkie aktywności tych wielkich inwestorów i posesorów w jednej osobie opierają się na porządku prawnym. Jest tak, ponieważ w świecie ludzkich aktywności, w którym panuje prymat ekonomii, działalność tych wielkich „motorów gospodarki” jest jednym z najistotniejszych czynników społecznych. „Motor gospodarki”, będąc istotną częścią machiny społecznej, musi siłą rzeczy zajmować uprzywilejowaną pozycję zagwarantowaną prawem. Nie gra roli, czy gospodarka jest centralnie zarządzana, czy zdecentralizowana, zarówno w jednej, jak i drugiej istnieje prymat ekonomii. Mylił się zarówno Adam Smith, jak i Karol Marks, uważając ekonomię za fundament funkcjonowania ludzkiej zbiorowości. Prymat ekonomii to dominująca rola banku centralnego. Bank centralny, który posiada monopol na kreację środków finansowych - wytwarza pieniądze, z których każdy nominał obciążony jest długiem. Korzystanie z tych „środków” jest w istocie przyczyną ciągłego procesu zadłużania wszystkich i wszystkiego. Dlatego też ekonomia jest sztuką tworzenia deficytów. Taka sztuka nie może stworzyć dobrobytu, lecz uprzywilejowanie wielkich posesorów.

Instytucjonalny nieład nie służy panom posesorom, pozbawia ich bowiem ochrony i bezpieczeństwa, jakie gwarantuje ład. Stan zamętu utrudnia prawną egzekucję, co powoduje zwiększenie sfery wolnego egzystowania. Stan zamętu powoduje osłabienie prawa własności, powodując osłabienie pozycji 'panów'.

Ninja, stawiając na gospodarską samowystarczalność i odrzucając instytucjonalny ład, byli pionierami poszerzania zakresu swobody bycia w wyjątkowo trudnych czasach rządów suzerenów.

Ninja stawali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Kobiety ninja nazywano kunoichi. W związku z tym, że celem dzieci nocy była eliminacja panów feudalnych, w realizacji tego dążenia kunoichi zyskiwały dodatkowy atut. „Kobiety w Japonii były uważane za słabe i niezdolne do walki, więc kunoichi mogły wykorzystywać zaskoczenie. Dodatkowo na ich korzyść działał niepozorny wygląd oraz możliwość łatwiejszej manipulacji mężczyznami."[37] Męska próżność, manifestująca się w potrzebie dominacji, czyniła z panów feudalnych ofiary - ludzi, którym żądza przesłania realny stan rzeczy i czyni ich podatnymi na manipulację.

Potrzebę dominacji widać zarówno w chęci władania, zawłaszczania, dążeniu do bogactwa, panowania nad innymi, jak i w pragnieniu cielesnego posiadania. Wszystkie te pragnienia koncentrują się na namiętności posiadania. Erotyczna natura „posiadania”, rozbudzając ciało angażuje jednocześnie umysł. Umysł nie jest w stanie przeciwstawiać się fizycznej presji zmysłów rozbudzonych pożądaniem. Przed uległością wobec żądzy nie pomoże nawet surowość ascetycznych praktyk. Żeby nie być ofiarą pożądania, trzeba umieć ukierunkowywać energię obecną w ciele. Walka z cielesnymi pragnieniami skazana jest na porażkę, obracanie się przeciwko sobie powoduje bowiem, że traci się w sobie oparcie. Tylko wyrafinowana praktyka umożliwiająca ukierunkowanie energii obecnej w ciele, może uchronić człowieka przed popadnięciem w zależność od fizycznych doznań. Jest to swoista sublimacja popędu, o której wspominał Freud. O ile istnieją sublimacje negatywne (nieświadome) w postaci żądzy posiadania, władzy czy bogactwa, o tyle istnieją też sublimacje pozytywne takie jak umiejętność kontemplowania, medytacji czy czerpania rozumnej satysfakcji. Zmysłowa natura cielesności albo może być źródłem negatywnej presji na umysł, albo pozytywną energią, którą świadomie się dysponuje. Dobra praktyka nie dopuszcza do powstania negatywnej presji. Dobra praktyka nie koncentruje się na walce z ludzką seksualnością, lecz traktuje ową seksualność jak źródło afirmacji bycia. Afirmacja ta jest ogniskiem wewnętrznej mocy. Ożywienie, energiczność, animusz to rozpalanie w sobie pasji, której źródłem jest podnieta o erotycznym charakterze. Dlatego też nie może dziwić stwierdzenie, że „sekrety umiejętnej medytacji wiążą się z funkcjami seksualnymi”[38].

Niezaspokajane pragnienia przemieniają się w żądze, żądze zaś stają się obsesjami. Źródłem każdego dążenia jest pragnienie. Pragnienie z kolei to poczucie braku, który trzeba wypełnić. Każde dążenie bierze się z uczucia pustki. Pragnienie samo w sobie ma naturę zmysłową, jest rozbudzeniem cielesnej żywiołowości, która staje się przyczyną determinującą ludzkie działania tylko wtedy, gdy człowiek nie potrafi świadomie dysponować tym potencjałem energetycznym. Freud uważał moc popędu za przyczynę determinującą ludzką aktywność, jednak świadome dysponowanie popędem powoduje, że nie jest on siłą sprawczą, lecz potencjałem umożliwiającym określone zaangażowanie. Można być ofiarą miłości, można też robić coś „z miłością”. O ile bycie ofiarą jest porażką Ducha, o tyle umiejętność angażowania się jest świadectwem sztuki bycia. W tym drugim przypadku to świadomość, a nie zmysłowa energia jest przyczyną działania. Uczucie pustki, w którym manifestuje się pragnienie jest bodźcem motywującym do działania, a nie samą przyczyną działania. Sublimowanie popędu w formę negatywną, jaką jest żądza władzy, wynika z nieumiejętności dysponowania energią ciała. Zmysłowy amok, któremu tak łatwo ulegają 'silni' mężczyźni jest przyczyną ich duchowego upadku. Nieumiejętność rozgrywania rodzących się uczuć powoduje zależność, która uwidacznia się w obsesji.

„Dziwne, że ta obsesja yang, by połączyć się z yin […] jest tak ulotna. Yin nigdy tak się nie męczy jak yang. W tej sprawie kobiety są błogosławione”[39].

Nie bez powodu Kundera pisał: „kto zapomina o swym ciele, ten tym łacniej staje się jego ofiarą”[40]. Zapomnienie o swej fizyczności nie powoduje wszakże, że fizyczność zanika, lecz, że zaczyna żyć swym życiem. Błędem jest zaniedbywanie stanu ciała. Błędem jest zapominanie o zmysłowych przyczynach rozmaitych żądz. Gdy ciało zaczyna żyć swym życiem, uniezależniając się od umysłu, to powstaje fakt rozbicia wewnętrznego, manifestujący się w skonfliktowaniu ciała z umysłem. Taki stan rozdwojenia jest przyczyną wszelkich słabości. Znajdujący się w takim stanie człowiek nie panuje nad pragnieniami, lecz one panują nad nim. Brak świadomej relacji umysłu z ciałem powoduje, że człowiek staje się ofiarą. Świadectwem bycia ofiarą jest między innymi uległość wobec sztuczek kokieteryjnych stosowanych przez femme fatale. Kunoichi wykorzystywały ten fakt często wcielając się w rolę kokoty.

„Kokieteria to gra pozorów, balansowanie na granicy przyzwoitości, nieraz prowokowanie. I pamiętać należy, że jej inicjatorką jest kobieta, mężczyzna jedynie poddaje się klimatowi tak prowadzonej rozmowy, co zwykle czyni chętnie, ponieważ to, że jest kokietowany schlebia jego próżności i potęguje w nim poczucie własnej wartości/atrakcyjności”[41].

Ninja uczyli się jak wszystko zmieniać w narzędzie walki: każdą rzecz, każde zjawisko społeczne czy przyrodnicze, każdy rodzaj uczucia czy dowolny stan umysłu. Byli mistrzami w umiejętności militaryzowania. Celem owej umiejętności było opieranie się autorytarnym zapędom żądnych władzy panów feudalnych. Daimyo i ich słudzy - samurajowie byli wrogami ninja. Wrogi był też świat, który daimyo pragnęli stworzyć - świat urzędniczej kontroli (bakufu), wymuszającej posłuszeństwo. Sztuka militaryzowania to umiejętność wykorzystania wszelkich możliwych środków w walce.

Jeśli wszystko traktuje się jak broń, to wszystko może stać się skutecznym narzędziem, by stawić opór represjom. Opór przyjmuje różne formy, chodzi w istocie o to, żeby nie dać się złamać i pognębić, żeby zawsze widzieć rozległy horyzont możliwości. Takie jest sedno sztuki militaryzowania - to w praktyce dostrzeganie nieskończonego pola możliwości. Skoro bowiem wszystko może być bronią, zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym, to dosłownie wszystko może być środkiem na drodze do wolności. Taki człowiek - ninja - nie będzie czuł się osaczony nawet wtedy, gdy próbuje się go osaczyć.

„Nie mów, że nie ma wyjścia - to, że nie możesz go znaleźć, to problem twojego umysłu, po prostu źle szukasz”, „nie widzisz wyjścia? - to znaczy, że coś przesłania ci widok, w takim razie spójrz z innej perspektywy”.

Na tym właśnie polega „przekucie” inteligencji w miecz.

Oto prawdziwy buntownik - zawsze widzi drogę prowadzącą do wolności. Wolny Duch walczy o bycie sobą - Wolnym Duchem. Walka, którą podejmuje, to walka do końca. Bycie wolnym to wewnętrzna hardość i ciągła przytomność umysłu, a nie chwiejne kaprysy.

Dzieci nocy stawiały opór wszelkim próbom ujarzmienia wolnych stref, w końcu jednak uległy. Przyczyną upadku hermetycznej społeczności ninja było „dzieło” zjednoczenia prowincji, które zapoczątkował Oda Nobunaga, a doprowadził do końca późniejszy dyktator wojskowy (shogun), Ieyasu Tokugawa. Nobunaga zdobył znaczącą przewagę nad innymi feudałami. Dostatecznie umocniwszy się, ogłosił pospolite ruszenie samurajów na siedziby wolnych klanów - prowincje Koga i Iga. Daimyo i wspierający ich samurajowie nienawidzili ninja, ludziom o feudalnej mentalności obcy był bowiem sposób myślenia Wolnych Duchów, jakimi byli wojownicy cienia. Mieszkańcy prowincji Koga i Iga, wolni chłopi - ninja - „nie czynili różnicy między wysoko i nisko postawionymi, między bogatymi i biednymi... lekceważyli rangi i nie darzyli szacunkiem wysokich urzędników”[42]. Dlatego też na wojownikach cienia ogniskowała się mściwa uwaga możnowładców, bali się ich, a zarazem pragnęli ich zniszczyć, Wolne Duchy - ninja były bowiem przeciwieństwem „szlachetnych panów”.

Ostatecznie dzieci nocy utraciły autonomię. Błędem było doprowadzenie do sytuacji, w której jeden z panów feudalnych (Nobunaga) umocnił się na tyle, by stworzyć jednolity twór administracyjny w postaci centralnie sterowanego państwa. Ninja nie zdołali osłabić Nobunagi, co stało się przyczyną ich porażki. Następca Nobunagi, Tokugawa, zdegradował wojowników cienia do roli tajnej policji. Część ninja podporządkowała się, ci zaś, którzy nie chcieli pracować dla shoguna wybrali drogę wiecznego banity, przyłączając się do wyjętych spod prawa bandytów.

„Można się domyślać, że to zewnętrzne wyzwania i zagrożenia, w połączeniu z naturalnymi zaletami prowincji Iga i Koga, zainspirowały ich mieszkańców, by - bazując na wielowiekowej niezależności - nadal dbali o własne interesy i bronili się zostając ninja”[43].

„Podczas wypełniania tajnych misji (ninja) mogli liczyć jedynie na bystrość własnego umysłu i umiejętność przystosowania się do każdej sytuacji”[44].

Szkoły filozoficzne w Grecji z czasów Imperium Aleksandra Macedońskiego (istota wolnego praktykowania)

„Czym zatem jest to, co czyni człowieka wolnym od wszelakich przeszkód i czyni go panem samego siebie? Z pewnością nie czyni takim bogactwo, ani też konsulat, ani namiestnictwo prowincji, ani też władza królewska, ale musi to być coś zupełnie innego”.[45]

Władza nie czyni wolnym, ponieważ zarówno rządzącego jak i rządzonego wiąże zobowiązaniem. Ten, kto rządzi jest przyczyną przymusu, lecz jest także tym, który czuje się zmuszony do postępowania w określony sposób. Władza jest obustronną presją. Rządzonemu narzuca się zobowiązania, rządzący zaś czuje się zobowiązany do wymuszania posłuszeństwa. Przymus zatem odczuwa zarówno ten, kto rządzi, jak i ten, kim się rządzi. „Ci, którzy dowodzą, mają niewiele więcej autonomii niż ich podwładni; władza, którą sprawują ogranicza ich”[46].

Co ciekawe, patrząc z perspektywy wolności, to człowiek, na którym wymusza się posłuch w mniejszym stopniu jest ofiarą niż sprawujący rządy. Jednostka, na której próbuje się wymóc posłuszeństwo, może bowiem nie czuć przymusu wewnętrznego. Sprawujący rządy decydent zajmuje się wymuszaniem posłuszeństwa. Decydent ów nie dokonuje jednak wyboru między przymuszaniem, a brakiem stosowania przymusu, wywieranie presji uważa bowiem za konieczny element rządzenia. Sprawujący rządy jest w istocie mechanicznie działającą wolą egzekwowania nakazów. Człowiek taki jest w wysokim stopniu zniewolony, przymus wewnętrzny jest częścią jego natury. Ten, kto dysponuje władzą sam podlega przymusowi, zatem sprawując władzę nie jest wolny. „Wolnym jest ten, kto żyje tak, jak tego pragnie, kto ani nie podlega przymusowi, ani nie ma żadnych przeszkód, ani nie jest do niczego zmuszany, którego ruch do czynności nie jest przez nic hamowany, którego pragnienia osiągają swój cel i który nie stacza się w kierunku tego, czego wolałby unikać”[47]. Wolność jako przeciwieństwo władzy - tak ją postrzegał stoik Epiktet. Wedle stoików rezygnacja z panowania nad kimś jest warunkiem panowania nad sobą. Władza, zaszczyty, uznanie czy wysoka pozycja społeczna to rzeczy, które odwracają uwagę od wymagającej praktyki życiowej, rodzącej cnotę (arete).

Stoicy to jedna ze szkół filozoficznych w starożytnej Grecji, której zainteresowania znacznie przekraczały ramy myślowych spekulacji. W czasach antycznych istniały trzy duże szkoły filozoficzne, których praktyki wzniosły się ponad poziom tradycyjnego modelu filozofowania. Owe szkoły tworzyli filozofowie, którzy rozumieli, że filozof jest kimś więcej niż kontemplującym myślicielem. To cynicy, ćwiczący się w przekraczaniu granic obyczajowości, stoicy, którzy dążyli do niewzruszonego spokoju i samowystarczalności, i epikurejczycy, z rozmysłem pielęgnujący pogodę Ducha.

Aktywność filozoficzna zazwyczaj koncentrowała się na rozważaniach, których ostatecznym celem było utworzenie systemu poglądów. W związku z tym uwaga myślicieli skupiała się na racjonalności poglądów, a nie na jakości podejmowanych praktyk. Stąd filozof był właśnie myślicielem, a nie praktykiem zainteresowanym sztuką bycia. Jeśli jednak filozofia ma być poszukiwaniem mądrości, to niedorzecznością jest utożsamianie owego celu - mądrości z myśleniem, którego domeną jest teoria. Mądrość, która jest jedynie teorią to mądrość niepraktyczna, a mądrość niepraktyczna to żadna mądrość. Przejawianie subtelności i wyrafinowania w myśleniu to świadectwo biegłości w teoretyzowaniu. Zręczność w myśleniu nie jest jeszcze zręcznością w działaniu. To wyrafinowanie w działaniu i umiejętność harmonizowania różnych zaangażowań jest świadectwem mądrości. Rzecz jasna nie można takiego celu osiągnąć bez namysłu, jednak poprzestawanie na samym namyśle jest błędną redukcją mądrości do teoretyzowania. To, co Arystoteles uważał za istotę filozofii - czyli tworzenie skomplikowanych, abstrakcyjnych konstrukcji myślowych - było obiektem krytyki wyżej wymienionych szkół. Arystoteles, koncentrując aktywność filozoficzną wokół rozważań metafizycznych, uznawał prymat teoretyzowania nad innymi formami praktykowania. Dał temu wyraz w słynnym twierdzeniu: „nauki teoretyczne są cenniejsze od innych nauk, a [metafizyka] jest najcenniejsza wśród nauk teoretycznych”[48]. Konsekwencją takiego twierdzenia jest wysoka ocena ludzi, zajmujących się sztuką analizy pojęciowej. Wyróżnienie teoretyków jest efektem wywyższenia samej teorii. Wywyższenie teorii prowadzi z kolei do spłycenia praktyki jako takiej. Pogląd taki obcy był filozofom wiążącym wartość ludzkiego istnienia ze znajomością sztuki życia. Epiktet, który łączył poglądy cynickie ze stoicyzmem, w bezceremonialnych, kpiących słowach oceniał postawę filozofa-teoretyka:

„Są takie mędrki, które ledwie wchłoną nagie zasady teoretyczne, a zaraz chcą je wygłaszać, tak samo jak ci, co to chore mając żołądki, wydzielają niestrawione pokarmy. A strawże no najpierw wchłonięte nauki, a wtedy to już nie będziesz taki skory do ich wygłaszania.

W przeciwnym razie twoje wykłady nie będą niczym innym w rzeczywistości niż wymiotem, to znaczy szlamem plugawym i odstręczającym od spożycia. Pokaż nam raczej, jaką to odmianę w tej duszy wywołały owe podane tobie nauki, podobnie jak to nam pokazują atleci swe bary, które wyrobili sobie przez ćwiczenia i ścisłe przestrzeganie diety; podobnie jak ci, którzy opanowali pewne sztuki, pokazują nam swe dzieła, wykonywane dzięki nabytym umiejętnościom. Cieśla nie przychodzi i nie powiada: Słuchajcie mnie, jak będę rozprawiał o sztuce budowania domów - ale wynajmuje się do budowy, a dokończywszy owej budowy domu, pokazuje, że opanował tę sztukę. I ty czyń także podobnie!”[49]

Krytyka teoretycznych zainteresowań filozofów była charakterystycznym rysem greckich szkół filozoficznych. Filozofia to coś innego niż teoriofilia. Poszukiwanie mądrości nie jest tym samym, co poszukiwanie teoretycznych rozstrzygnięć. Cynicy, stoicy i epikurejczycy byli jednomyślni w kwestii postrzegania filozofii jako dziedziny skupionej wokół świadomego praktykowania. Celem takiego dążenia było wypracowanie postawy, w której człowiek jest głęboko autorefleksyjny.

Świadome praktykowanie wymaga od człowieka wzmożonej uwagi - czujności. Bycie czujnym to nie tylko zaangażowany umysł, ale także rozbudzone ciało. Czujność w równej mierze angażuje mentalnie jak i fizycznie. Skutkiem takiej praktyki jest umysł świadom samego siebie i ciała, z którym jest związany. Człowiek namyślający się nad sobą nie może zignorować faktu, współzależności sfery fizycznej i mentalnej. Niezależnie od rodzaju dynamiki, w jakiej znajduje się ciało, umysł powinien być całkowicie przytomny. Aby znajdować się w takim stanie trzeba spełniać przynajmniej dwa warunki. Pierwszym warunkiem jest skoncentrowanie uwagi na samym sobie, drugim uzmysłowienie sobie natury więzi między umysłem a ciałem.

Indywidualizm

Sens pierwszego warunku sprowadza się do poglądu, że głównym przedmiotem myślenia powinien być ten, kto myśli - jego indywidualne istnienie, a nie byt przedmiotów, które go otaczają. Wielu czytelnikom z pewnością nasunie się błędny wniosek, że wyrażony powyżej pogląd tożsamy jest z egoizmem. Dlaczego wniosek ten jest błędny? Dlatego, że istotą egoizmu nie tyle jest myślenie o sobie, co głębokie przekonanie o swojej wrodzonej szlachetności. Egoizm to bezwiedne utożsamienie się ze szlachetną, władczą istotą, która manifestuje swoje istnienie w potrzebie podporządkowywania sobie wszystkiego wokół. Myślenie o sobie nie jest tym samym, co myślenie, że jest się tym, który nad wszystkim powinien dominować. Rzetelne, pozbawione złudzeń myślenie o sobie jest świadomością bilansu mankamentów i mocnych punktów swego charakteru. Człowiek potrafiący dokonać takiego bilansu, oceniając siebie krytycznym okiem, poznaje samego siebie. Wiedza o sobie nie jest tym samym, co wiedza o celu swych pragnień. Wiedza o tym, co chce się kupić, nie jest wiedzą o przyczynie powodującej chęć kupowania. Wiedza o tym, na kim chce się zrobić „dobre wrażenie” nie jest wiedzą o uczuciach wyrażających potrzebę wywierania wrażenia. Co innego patrzeć na siebie, a co innego być zapatrzonym w siebie. „Zapatrzenie w siebie” jest zarazem zaślepieniem, nie jest bowiem uważnym i krytycznym przyglądaniem się samemu sobie, lecz przyglądaniem się sobie z bezkrytycznym samozadowoleniem. Czym innym jest egoizm, czym innym zaś indywidualizm. Podobnie jest z zainteresowaniem, którego nie należy mylić z interesownością. O ile skutkiem zainteresowania jest zdolność angażowania się i potrzeba pogłębiania wiedzy związanej z interesującym nas przedmiotem, o tyle skutkiem interesowności jest wyrachowanie, chciwość, a w konsekwencji skąpstwo i wyniosła pogarda wobec innych. Filozofowie z greckich szkół filozoficznych, interesując się sztuką autoanalizy, odróżniali przedmiot swojego zainteresowania od egoistycznych praktyk uczących człowieka „próżnej dumy”. Zainteresowanie tego rodzaju określali terminem prosoche, który oznaczał uwagę poświęconą sobie.

Człowiek refleksyjny kwestionuje potrzebę władczości, która związana jest z przekonaniem o własnej szlachetności. Tym właśnie jest egoizm - głębokim przekonaniem o swojej wydumanej wspaniałości. Aby człowiek był autorefleksyjny, musi być zainteresowany wnikliwym i dogłębnym studium swego charakteru. Studiowanie takie polega na przyglądaniu się sobie krytycznym okiem. Egoizm to bezkrytyczna autoafirmacja, a nie surowy (trzeźwy i zdystansowany) ogląd samego siebie. Dlatego właśnie indywidualizm jest czymś zupełnie odmiennym od egoizmu. Indywidualista to ktoś, kto poświęca uwagę praktyce skutkującej intensyfikacją swych walorów osobowych, a nie człowiek, który kontempluje wyimaginowaną wartościowość swojej osoby. Głęboko autorefleksyjna jednostka, kwestionując wrodzoną szlachetność, kwestionuje zarazem potrzebę władczości. Władczość jest konsekwencją fałszywego przekonania o posiadaniu przez jednostkę doskonałości, przed podjęciem jakiejkolwiek praktyki mającej na celu ową doskonałość. Ten, kto wyrzeka się władczości, wyrzeka się także władzy i władzę neguje. Człowiek podejmujący wymagającą praktykę ma głębokie przeświadczenie o negatywnych skutkach formalnej kontroli jaką narzuca władza. Formalna kontrola (kontrola za pomocą regulaminów, praw, norm i przepisów) jest czynnikiem, który marginalizuje wagę osobistego wyboru. Jest to o tyle negatywne zjawisko, gdyż osłabia Ducha, czyli wzmaga wewnętrzne słabości, traktując je (słabości, mankamenty, bądź wady) jak czynniki ułatwiające sprawowanie formalnej kontroli. Władza żeruje na ludzkich słabościach. Stąd potrzeba odrzucenia władzy, czyli anarchia. Jest to potrzebne nie po to by być zadowolonym z siebie a zarazem pełnym mankamentów, lecz po to, by być kimś, kto ma realne powody do zadowolenia - kimś, kto podejmuje wybory i ponosi ich konsekwencje. Człowiek, który pragnie władzy jest typem zaślepionego egoisty chcącego dominować nad wszystkim wokół. Człowiek taki zajmując się polityką, czyli przekonywaniem innych do tego, by się podporządkowali i uznali jego dominację, zapomina o samym sobie. Zapomina bowiem o tym, że pragnienie panowania nad innymi powstaje kosztem panowania nad sobą. Stąd drwiące słowa wypowiadane przez stoika Marka Aureliusza: „Jak marne są ludziki, które bawią się w politykę i wyobrażają sobie, że zajmują się sprawami państwa! Dzieciaki! Człowieku, cóż masz do roboty? Rób, czego żąda od ciebie Natura w tej właśnie chwili. Zwróć swą wolę w tę stronę, jeśli pozwala ci na to Natura, i nie rozglądaj się wokół siebie, czy ktoś to zauważył”[50]. Stoicy uważali, że poświęcanie uwagi samemu sobie (prosoche) powoduje rozkwit walorów osobowych. Silna jednostka - indywidualność - jest efektem praktyki wzmacniającej charakter. Samodzielne kształtowanie swojego charakteru to podstawa samowystarczalności (autarkei), do której dążyli przedstawiciele greckich szkół filozoficznych.

Wolny Duch - buntownik nie jest zadowolonym z siebie egoistą, tylko indywidualistą świadomym bilansu swoich zalet i wad. Wolny Duch, wzorem praktyków z greckich szkół filozoficznych, zajmuje się intensyfikacją i rozkwitem własnych walorów osobowych. Podejmuje nieustającą pracę nad swym charakterem, by być samowystarczalnym. Wolny Duch podąża drogą cnoty - arete.

Duch

Bycie określoną jednostką to bycie spójną całością. Żeby być spójnym i jednolitym, to nie może istnieć fakt rozbicia na sferę mentalną i fizyczną. Fakt rozbicia przejawia się w tym, że człowiek nie potrafi stworzyć głębokiej (ew. intensywnej, autentycznej) więzi między umysłem a ciałem. Umysłowi obce jest ciało, ciału obcy jest umysł. Myślenie oderwane jest od czucia, uczucia zaś wyrażają co innego niż myśli. Taki stan dysharmonii powoduje, że ciało staje się więzieniem umysłu. Znana z gnostyckich przesłań wizja „ciała jako więzienia” nie jest jedynie mitycznym wyobrażeniem, lecz realnym stanem bycia wewnętrznie skonfliktowanego człowieka. Ciało więzi umysł, jeśli myśli nie są skorelowane (ew. nie licują, nie korespondują) z tym, co się czuje - ze zmysłowością, w której wyraża się biologiczna natura ludzkiej egzystencji. Gnostycki mit pozbawiony religijnych znaczeń doskonale oddaje stan, w którym człowiek więzi samego siebie. Ciało staje się więzieniem, przez zogniskowanie całej uwagi umysłu na myśleniu[51]. Gdy stan umysłu staje się ważniejszy od stanu ciała, to myślenie uzyskuje priorytet nad czuciem. Uzyskując prymat nad czuciem, przekształca czujące ciało w rodzaj maszyny, która ma bezwzględnie podporządkować się rozkazom umysłu. Taki człowiek nie „słucha” swego ciała, według niego relacja umysłu z ciałem polega bowiem na wydawaniu komend biologicznej maszynie. Paradoksalnie konsekwencją takiego myślenia jest zanik więzi z ciałem i wrażenie ograniczenia przez wymiar biologiczny. Wrażenie to ma tendencję do potęgowania się, co związane jest z przyznaniem myśleniu dominującej roli. Jeśli bowiem myślenie ma wyrażać szlachetniejszą stronę ludzkiej natury, to z konieczności myśl zawsze ma wyższą wartość od czucia. Jeśli z kolei myśl ważniejsza jest od czucia, to umysł więcej znaczy od ciała. Mimo przyznania absolutnego priorytetu myśleniu czucie jednak nie znika, tak jak nie znika czujące ciało, o którym się nie myśli. Ciało jest po prostu zapomniane (zaniedbane), umysł przypomina sobie o nim tylko wtedy, gdy nakazuje wykonanie zaplanowanej czynności. Supremacja umysłu marginalizuje rolę uczuć, zmysłowej ekspresji a w konsekwencji rolę ciała w praktykowaniu. Doprowadza to do sytuacji, w której umysł postrzega siebie jak wszechwładną moc, która może wszystko kontrolować. Natrafiając jednak na granicę w postaci formy biologicznej, z którą umysł, chcąc nie chcąc, jest związany, uświadamia sobie kres swego panowania. Świadomość owego kresu rodzi wyobrażenie ciała jako więzienia. W ten sposób rodzi się faktyczna bezsilność (adynamia). Bezsilność ta spowodowana jest właśnie brakiem autentycznej więzi między umysłem a ciałem. Ciało bowiem nie zawsze jest gotowe, aby reagować zgodnie z zaleceniem umysłu. Żeby taka adekwatna reakcja zaistniała, ciało musi być w nieustającej gotowości. Adekwatnie reagujące ciało jest niczym bezustannie czuwający przyjaciel, skłonny do ofiarnej pomocy. Żeby jednak ciało takim przyjacielem się stało, trzeba mu najpierw poświęcić dużo uwagi.

Charakter człowieka niejednolitego jest siłą rzeczy dwoisty, przejawia się w schizoidalnym podziale na dwie sfery bycia: myślący umysł i czujące ciało. Podział na dwie osobowości - fizyczną i mentalną powoduje, że człowiek przejawia dwoistość w sposobie bycia. Dwoistość ta nie jest niczym innym jak pewną formą hipokryzji. Taki dwoisty człowiek co innego mówi i myśli, a czym innym się zajmuje. Hipokryta to ktoś, u kogo działanie i myślenie o działaniu nie współgrają (nie są zestrojone ze sobą). Hipokryzja wcale nie musi być związana z chęcią ukrywania prawdziwych intencji swych działań. Wystarczy zwykły fakt niezgodności: wyznaczania celów i brak praktyki życiowej, w której przejawia się dążenie do nich. Zwyczajna rozbieżność między światopoglądem a biografią, między poglądem a postawą.

Każde postanowienie noworoczne, które zostaje zapomniane, każda chęć przekroczenia granicy, okazująca się jedynie mentalną fikcją, każdy plan praktykowania, który upada z powodu braku wytrwałości, każde marzenie, które okazuje się jedynie mrzonką umysłu - wszystkie te przykłady są świadectwem dwoistości, czyli niezdolności do bycia jednym. Intelektualiści, którzy tak chętnie przeciwstawiają sobie działanie i myślenie o nim, przekształcają ciało w klatkę więżącą umysł, sprowadzając tym samym na siebie realną niemoc. „Nie należy przeciwstawiać sobie sposobu życia i dyskursu, tak jakby pierwszy był praktyką, a drugi teorią (…) Filozofia to splot dyskursu ze sposobem życia, to dyskurs i tryb życia, które razem dążą do mądrości”[52].

Filozofia, która wzorem Kartezjusza proponuje ogniskować całą uwagę na myśleniu wikła się w problematyczny dualizm umysłu i ciała. Słynne kartezjańskie stwierdzenie: „myślę, więc jestem” jest w istocie świadectwem problemu w postrzeganiu cielesności. Jeśli bowiem myślenie jest pewne, to posiadanie ciała jest co najmniej niepewne. Jeśli myśl bardziej wyraża obecność niż ciało, to obecność staje się bezcielesna. Nie bez powodu Nietzsche nazywa „zaświatowymi” myślicieli skupionych na byciu czystym umysłem. Bycie „zaświatowym”, o którym mówi autor Woli Mocy, dobrze oddaje poczucie odrealnienia i wyobcowania umysłu będącego konsekwencją marginalizacji (ew. deprecjacji) cielesności. Takie postrzeganie człowieka rodzi bezsilność.

Przeciwieństwem poglądu o dwoistości ludzkiego bycia jest teza o jedności duchowej. Teza ta nie koncentruje się na różnicy między sferą mentalną i fizyczną, lecz na pielęgnowaniu specyficznej więzi między nimi. Duchowa jedność to umysł zbratany z ciałem i ciało zbratane z umysłem. Nie jest to żaden „duch czysty”, o którym snują opowieści spirytualiści pokroju Berkeleya. „Duch czysty” to medium pozbawione fizyczności - to myśl pozbawiona fizycznej mocy, sama myśl będąca w istocie czystą (prawdziwą) niemocą. „«Duch czysty», jest czystą głupotą: odliczmy system nerwowy i zmysły, «doczesną powłokę», a pominiemy w rachunku siebie - nic więcej”[53]. Duch nie tylko jest świadectwem wewnętrznej harmonii, ale także podstawą istnienia walorów osobowych, jakimi są zalety. Spokój, odwaga, cierpliwość, wyrozumiałość nie są jedynie stanami umysłu, lecz stanami Ducha.

Spokój nie jest tylko myślą o spokoju. Spokój jest stanem, w którym człowiek manifestuje się w psychofizycznej jedności. Nie ma spokoju, jeśli myśli o nim towarzyszy rozbudzone, drżące ciało. Gdy ciało wyraża co innego niż umysł, to całość bycia jest niejednoznaczna - ani spokojna, ani niespokojna. W ostatecznym rozrachunku nie można więc mówić o byciu spokojnym. Brak spokoju jest zaś niepokojem. „U wielu ludzi spokój jest odrętwieniem, wzruszenie wściekłością”[54]. Ludzie, o których mówi Epikur są jedynie pozornie spokojni. Taki stan ma właśnie miejsce w przypadku braku harmonii Ducha.

Odwaga nie jest jedynie postanowieniem. Pomimo odważnego postanowienia zesztywniałe ze strachu ciało nie jest przecież świadectwem odwagi. Odważny człowiek, to człowiek, którego postawa jest spójna. Ciało nie może wyrażać oporów wobec podjętego ryzyka. Odważne myśli i ciało, które „odmawia posłuszeństwa” w krytycznym momencie to brak jednolitej postawy, w której przejawiałaby się odwaga. Odwaga zatem jest czymś więcej niż postanowieniem.

Cierpliwość, która jest jedynie myślą, to zarazem ciało, które nie jest gotowe na to, by z obojętnością traktować „wyroki losu”. Inny jest „język ciała”, a inny „język umysłu”. Istnieje zatem dwoistość w wyrażaniu bycia. Brak adekwatności między „językami” powoduje, że istnieje wewnętrzna rozbieżność. Myśl jest stonowana, ciało jednak rozbudzone, wyczekujące - nieobojętne. Sama myśl nie wystarczy. Myśl o cierpliwości a bycie cierpliwym to dwie różne rzeczy.

Niejednolitość bycia jest świadectwem sprzeczności na tej samej zasadzie, jak jej świadectwem jest uznawanie prawdziwości dwóch wykluczających się zdań. Ciało i umysł mają swoje odrębne sposoby wyrażania. Istnieją dwa „języki”, w których wyraża się ludzkie istnienie: „język umysłu” i „język ciała”. Jeśli „języki” te współbrzmią niczym partie wokalne zaśpiewane w zgodnym unisono, to można mówić o istnieniu Ducha. W innym przypadku człowiek jest dysharmonicznym nagromadzeniem różnych ekspresji - jest swoistą duchową „kakofonią”. Człowiek taki jest niejednolity wewnętrznie, będąc zaś niejednolitym, przejawia się w sprzecznościach.

„Wszystkie szkoły stale zwalczały (…) tych, którzy każą się podziwiać za biegłość w argumentacji sofistycznej, lecz przeczą sobie samym wskutek własnego trybu życia”[55].

Bycie sprzecznym to niewątpliwa wada - to stan, w którym trudno mówić o posiadaniu wyraźnego (ew. wyrazistego) charakteru, absurdem zaś w tej sytuacji jest mówienie o charakterze będącym efektem pracy nad sobą. Bycie pełnym sprzeczności to porażka praktyki życiowej, to brak określonej tożsamości, czyli brak umiejętności bycia określonym, jednym - samym sobą.

Poruszana powyżej kwestia ludzkiego Ducha nie była do tej pory konceptualizowana w tej formie, była jednak obecna implicite w filozofii „szkół sokratejskich”[56]. Do powstania szkół zainspirowanych postawą Sokratesa przyczynił się przede wszystkim ideał mędrca - człowieka, u którego myśli i życie są tym samym, człowieka którego myśl o praktykowaniu jest nierozerwalnie związana z samym praktykowaniem.

Bez pojęcia Ducha jako jedności aspektów osobowych, trudno zrozumieć sens całościowego angażowania się czy jednolitości wewnętrznej. Bez tak pojmowanego Ducha nie można mówić o indywidualności, której cechą charakterystyczną jest określona strategia dokonywanych wyborów. Jeśli zaś jakiś człowiek nie posiada owej strategii, to w jego przypadku nie można mówić o świadomości alternatyw, a w związku z tym nie może być mowy o tym, żeby był wolną jednostką.

Buntownik to Wolny Duch, żeby być jednak Duchem, musi być psychofizyczną jednością. Tylko wtedy, gdy człowiek podejmuje wymagającą wobec siebie praktykę zjednoczenia swego wnętrza, może stać się zharmonizowaną całością - Duchem. Autentyczny brak rozdzielenia na sferę mentalną i fizyczną to umiejętność całościowego, egzystencjalnego angażowania się, która jest konieczną podstawą bycia indywidualnością o określonej tożsamości. „Filozofia nie polega na nauczaniu oderwanej teorii ani tym bardziej na egzegezie tekstów, ale na sztuce życia, na konkretnej postawie, na określonym stylu życia angażującym całą egzystencję”[57]. Taki sposób postrzegania praktyki prowadzi do konkluzji, że jedność ludzkiego bycia to podstawa procesu samodoskonalenia się. Duch w takim ujęciu to „najwyższa funkcja [człowieka]”[58].

Ćwiczenie

Doskonałość istnienia można osiągnąć podejmując proces ciągłego, niekończącego się ćwiczenia.

Spośród szkół filozoficznych szczególnie cynicy przywiązywali wielką wagę do praktykowania poprzez ćwiczenie - askesis. Ćwiczenie jako takie nie ma sprecyzowanego planu, nie ma określonych ram - jest po prostu refleksyjną i otwartą na eksperymenty postawą wobec wszelkich nadarzających się trudności. Co jest przyczyną trudności? Jaka jest ich natura i w jaki sposób można je przezwyciężyć? Ten, kto podejmuje ćwiczenie szuka odpowiedzi na powyższe pytania. Szuka odpowiedzi nie na drodze teoretycznych rozważań, lecz w praktyce duchowej, angażującej całość ludzkiej egzystencji. „Pytanie jest poszukiwaniem”.[59] Poszukujący to człowiek, którego nie satysfakcjonują odpowiedzi powtarzane przez wyznawców tradycjonalistycznych doktryn. Tradycja jawi się poszukiwaczowi jak zbiór martwych, anachronicznych formuł pozbawionych cennej wnikliwości.

Wolny Duch zdaje sobie sprawę z tego, że przywiązanie do tradycyjnych sposobów bycia uniemożliwia ewolucję osobową. Ewolucja twórcza wymaga poszukiwania, akceptacji zmiany i pogodzenia się z tym, co ma nadejść. Tradycja zaś uczy przedkładać pamięć tego, co było nad tworzenie tego, co będzie. Przywiązanie do tego, co było rodzi strach przed tym, co ma się dopiero zdarzyć. Tradycjonaliści wyznając kult przeszłości, uciekają przed przyszłością. Zajmując się sakralizacją tego, co minęło jednocześnie demonizują to, czego jeszcze nie ma. Tradycjonalistów prześladuje widmo śmierci, mając bowiem nadzieję na wieczne odtwarzanie tego, co już było, boją się jednocześnie, że proces odtwarzania może zacząć zamierać. Nieuniknione - śmierć jawi im się zatem jako przemijanie i wygasanie tradycji, którego trzeba za wszelką cenę uniknąć. Skostniały ortodoks - fundamentalista boi się unicestwienia tego, co mu drogie - „świętej przeszłości”, ubóstwianej tradycji, którą uosabia bóstwo. Sentymentalny epigon - strażnik posągowej i majestatycznej historii, którą postrzega jako sacrum walczy z „buntowniczymi demonami przyszłości”. Paradoksalnie strach przed końcem tego, co uważa za dobre powoduje, że staje się zły. Bycie strażnikiem sacrum objawia się we wrogości wobec wszelkich zmian. Negatywny stosunek do zmian powoduje, że strażnik sacrum to człowiek podejrzliwy, nieufny, napastliwy i nieprzyjazny.

Żeby zaradzić patologii bycia, zrodzonej z obsesji na punkcie przeszłości Epikur mawiał: „trzeba wyzwolić się ze strachu, bogów i śmierci”.

„Ludzie gorąco pragną dóbr, których nie są w stanie zdobyć i równie gorąco pragną uniknąć zła, które jest nieuniknione. Ale jest coś, jedna jedyna rzecz, która zależny od nas i której nikt nam nie odbierze. To (...) wola działania zgodnie z rozumem”[60].

Ćwiczenie wymaga dystansu do przeszłości - wymaga rozumnej niechęci do odtwarzania tego, co było. Człowiek, który podejmuje ćwiczenie jest typem poszukiwacza. Poszukującemu nie chodzi o to, żeby poradzić sobie z konkretną trudnością, lecz o to, aby radzić sobie z wszelkimi trudnościami, wypracowując zaradny sposób bycia. Celem praktykowania jest intensywne i uczące doświadczanie, a nie jednostkowe doświadczenie. „Liczy się nie rozwiązanie szczegółowego problemu, lecz przebyta w celu jego osiągnięcia droga”[61].

Największą przeszkodą na drodze samodoskonalenia się są słabości (mankamenty) - to trudności o charakterze wewnętrznym. Jak wyzbyć się mankamentów? Podejmując ćwiczenie. Tylko systematyczna praktyka powoduje wzrost formy. Ćwiczenie ciała wzmacnia je, ćwiczenie umysłu rozjaśnia go, ćwiczenie całości bycia - Ducha - harmonizuje siłę ciała z jasnością myśli. Ćwiczenie to praca nad samym sobą, ćwiczenie duchowe, to praca nad całym sobą. Tylko ćwiczenie duchowe kształtuje całość ludzkiego bycia. Ćwiczeniem może być wszystko - każda, najbardziej prozaiczna czynność. Wszystko to, co się przydarza może być nauką. Rzecz w tym, żeby zdarzeń nie traktować jak niesprawiedliwych wyroków losu, lecz jak wskazówki surowego nauczyciela. Jeśli w praktyce życiowej natrafia się na trudności, to nie są one niczym innym jak zadaniami i egzaminami. Rozwiązywanie zadań i i zdawanie egzaminów w szkole życia jest procesem nauki odpowiedzialnym za wykształcenie wartościowego charakteru.

Każda porażka życiowa jest wynikiem popełnionego błędu. Nie można wyeliminować możliwości popełnienia błędu, możliwość tę trzeba zaakceptować, tak samo jak naturalną konieczność. Każda porażka i każdy popełniony błąd uczą czegoś nowego. „Dlaczego upadamy? - Żebyśmy nauczyli się podnosić” - powie Alfred, jeden z bohaterów filmu „Batman”[62].

Trud (ponos) jest nauczycielem cnoty - mawiali cynicy i stoicy. To, że coś nie wychodzi bądź się nie udaje jest oznaką braku umiejętności. Umiejętność to praktyczny rodzaj wiedzy, który można nabyć, podejmując naukę. Tego właśnie przede wszystkim uczą trudności – że potrzebna jest ciągła nauka, która wypełnia brak szeroko rozumianej wiedzy. „Zdobywanie wiedzy jest nieustającą przygodą na granicy niepewności”[63]. Ową niepewność trzeba zaakceptować tak samo jak możliwość popełnienia błędu. Postrzeganie trudności w inny - negatywny sposób powoduje zniechęcenie i bezsilność, staje się przyczyną braku inicjatywy, który rodzi uległość wobec presji.

Nauka wymaga ćwiczenia. Jeśli każde zdarzenie jest lekcją, to każde przeżywanie zdarzenia (doświadczanie) jest ćwiczeniem. Takie podejście do splotu zdarzeń powoduje, że człowiek postępuje niekonwencjonalnie. Ów nieskrępowany konwencjonalnymi zasadami wolny Duch to ekscentryk – indywidualista, który nie obawia się śmiałych eksperymentów i pracy nad sobą. Istotą eksperymentowania jest wyjście poza ciasny „scenariusz” zbioru zasad. Wolny Duch nie ma zasad, ma za to zdolność krytycznego namysłu i elastyczny (miękki) stosunek do tego, co się przydarza. Namysł umożliwia poszukiwanie odpowiedzi i zrozumienie związków przyczynowo-skutkowych, w których się tkwi. Elastyczność zaś umożliwia wytrwałe i cierpliwe znoszenie najbardziej przykrych zmian i wartościową (ubogacającą wewnętrznie) ewolucję postawy.

Traktowanie trudności jak wskazówek surowej nauczycielki, a dowolnej czynności jak ćwiczenia różni się diametralnie od konwencjonalnego (typowego) sposobu bycia. Konwencjonalnie postępująca jednostka kieruje się nawykiem, obyczajem, regułą prawną bądź innym rodzajem zamkniętej normatywności. Taki sposób bycia jest konwencjonalny, dlatego że jego istotą są właśnie konwencje - zasady wymyślone przez ludzki umysł, jednak błędnie traktowane w sposób kategoryczny - jakby były naturalnymi koniecznościami. Konsekwencją takiego postrzegania ludzkiej praktyki jest zamknięcie w pretensjonalnym, sztywnym schemacie działań i konserwatywny stosunek do zmian - czyli irracjonalna niechęć do wszelkich nowości.

Powoduje to zubożenie praktyki życiowej przez zawężenie perspektywy działań, rezygnację z eksperymentalnego (twórczego) podejścia do wszelkich aktywności, zanik spontaniczności, a w końcu całkowitą rezygnację z bycia wolną jednostką.

Jednym z największych mankamentów skonwencjonalizowania jest ograniczenie perspektywy działań w takim stopniu, że przekraczanie wewnętrznych ograniczeń (wyzbywanie się słabości) staje się niemożliwe. Jeśli bowiem człowiek zajęty jest myśleniem o potrzebie przestrzegania konwencjonalnych norm, to przestaje zwracać uwagę na stan ducha, w jakim się znajduje. Taki człowiek nie uprawia ćwiczenia, tylko ujarzmia samego siebie. Nie interesuje go jego kondycja duchowa, lecz mechanicznie egzekwowana zgodność z normą. Zamiast dążyć do bycia mistrzem duchowym, staje się typem skrupulatnego urzędnika - maszyną egzekucyjną, skoncentrowaną na algorytmie zgodności. Zamiast dostrzegać swe braki wewnętrzne w postaci osobowych mankamentów, dostrzega niezgodności między tym kim jest, a tym, kim powinien być wedle oczekiwań społecznych. Człowiek taki ma zafałszowaną samoocenę. Przestaje dostrzegać to, że jest niezdecydowany, widzi zaś to, że tak jak „wszyscy” podporządkowuje się decyzjom decydentów. Przestaje dostrzegać to, że jest bezkrytyczny, widzi zaś to, że zwyczajnie zgadza się z innymi. Przestaje dostrzegać to, że jest przestraszony, widzi to, że tak jak inni „godzi się z losem”.

W konsekwencji człowiek zamiast dążyć do tego, żeby być zdecydowanym, krytycznym i odważnym, powiela jedynie społecznie akceptowalne zachowania. Owo bycie „powielaczem” jest społeczną normą, która sankcjonuje duchową bylejakość[64].

Wedle cyników, kultura powszechna będąca zbiorem konwencjonalnych reguł, jest jednym z głównych czynników odpowiedzialnych za degenerację (upadek) całej, ludzkiej społeczności. W praktyce okazuje się bowiem, że zbiór reguł nie służy rozwojowi jednostki, lecz że jednostka służy zbiorowi reguł. W rezultacie przestrzeganie reguł staje się ważniejsze od posiadania walorów duchowych, a proces socjalizacji od indywidualności. Oto przyczyna duchowego upadku - presja reguł, będąca czynnikiem kształtującym patologiczną osobowość. Człowiek, który uległ presji - człowiek zrepresjonowany, zamiast wyzbywać się słabości, ukrywa je, tworząc iluzję osobowej nieskazitelności. Taki człowiek zmierza w kierunku duchowej pustki, oszukując samego siebie. Zamiast podążać Drogą Ducha, podąża za moralnymi nakazami, których uosobieniem są postacie autorytetów i idoli. Słuchając autorytarnie nacechowanych nakazów jednostka traci możliwość bycia pozytywną w swej istocie indywidualnością. W efekcie osobowej dewolucji staje się negatywnym zaprzeczeniem indywidualności - indywiduum.

Zamiast podejmować pracę nad sobą w celu nabycia zalet zajmuje się pracą, która służy niekończącemu gromadzeniu środków - dorabianiu się i bogaceniu. Taki sposób postrzegania pracy powoduje, że człowiek nie namyśla się nad celami swej egzystencji, tylko koncentruje swą uwagę na podtrzymaniu minimum egzystencjalnego. Tak kalkulująca osoba nie rozumie, że „bogactwo nie jest ulgą w kłopotach, tylko zmianą kłopotów”[65].

Wolny Duch, będąc przeciwnikiem konserwatywnego sposobu bycia, będzie praktykował cynicki antykonwecjonalizm. Praktyka tego rodzaju polega na świadomym ignorowaniu norm społecznych jako konwencjonalnych granic, uniemożliwiających samodoskonalenie się. Wiąże się to z porzuceniem złudzenia, że respektowanie jakiegokolwiek zwyczaju, przepisu czy regulaminu powoduje, że człowiek staje się dobry. Nauka to pogodzenie się z procesem zmian. Akceptacja zmian wymaga wyrzeczenia się konserwatywnej i irracjonalnej w swej istocie awersji do wszelkiej metamorfozy. Sztuką jest wytrwale wykraczać w nieznane, a nie tkwić w przyzwyczajeniach, które błędnie bywają nazywane wiedzą. Wolny Duch nie obawia się zmian, jego naturą jest śmiałe wykraczanie poza schematyzm działań i jasyr zwyczajowych konwenansów.

Wolny Duch będzie wzniecał bunt przeciwko regułom „strupieszałego społeczeństwa”, rozumie bowiem, że zmiany to konieczny element procesu doskonalenia się, a zarazem konieczny element wszelkich, obecnych w Naturze procesów. Ciągła metamorfoza to istota dynamicznego świata wiecznie ewoluującej Natury...

„Boją się ludzie przemiany. A co może dziać się bez przemiany?”[66]

„Wnet będziesz nikim nigdzie, a tak samo będzie z tym, co teraz widzisz, i z ludźmi, którzy teraz żyją. Wszystko bowiem rodzi się dla zmiany, przemiany i zniszczenia, aby coś innego w to miejsce mogło powstać”[67].

Wojownicze zakony buddyjskie w epoce „rozkwitu” Cesarstwa Chińskiego

Ponad wszystko, nie ustalaj ograniczających reguł.

Bruce Lee

Budda jest przekraczającym ograniczenia.

Pai Chang

Buddyzm oznacza „brak ja” (muga), „brak zysku” (mushotoku).

Musisz być jednym z wszechświatem i wszystkimi czującymi istotami.

Sawaki Kōdō

Odrzuć tylko upodobania i niechęci,
a wszystko będzie doskonale jasne.

Seung Sahn

Opróżnij swą filiżankę, by można ją było napełnić.

Stań się pustym, aby osiągnąć pełnię.

Bruce Lee

Jeżeli ktoś praktykuje sztukę, dzięki której można chodzić po drabinie z ostrych jak żyletka mieczy, chwytać w locie strzały wystrzelone z łuku, czy godzinami medytować pod lodowatym wodospadem, to z pewnością sztuka taka jest czymś zupełnie innym od tego, co jawi się jako kulturowa norma. To prawdziwe wykroczenie poza kulturowy standard związane jest z podążaniem ścieżką duchowego rozwoju, jaką jest buddyzm zen. Jednym z najistotniejszych elementów zenistycznej praktyki jest intensywna praca nad umysłem, połączona z surowym treningiem ciała. Praca ta powoduje nadanie umysłowości oryginalnego kształtu – odmiennego, od jakże powszechnej, mentalności przesiąkniętej stereotypowymi osądami, wierzeniami i nawykami. Wszelkie stereotypowe poglądy to powierzchowne oceny, w których to, co się wydaje, traktowane jest na równi z tym, co pewne. Taki bylejaki sposób myślenia jest świadectwem braku refleksyjności. Człowiek bezrefleksyjny nie lubi podejmować pracy nad sobą.

Tacy są właśnie ludzie pragnący władzy i uznania – chcą być cenieni i poważani, nie robią jednak nic, żeby zapracować sobie na wysoką ocenę. Z drugiej strony ludzie, którzy podejmują pracę nad sobą po to, żeby inni ich poważali, mają błędne wyobrażenie o praktyce, którą się zajmują. Jeśli bowiem ktoś zajmuje się ćwiczeniem z powodu potrzeby uznania, to sztuka taka jest nieprawdziwa.

Czym innym jest robienie czegoś na pokaz, a czym innym pokazywanie tego, co się robi. Adepci zen chętnie dzielą się swoją wiedzą z ludźmi, którzy pragną głębokiej przemiany swojej praktyki życiowej. Nie chodzi o jakąkolwiek radykalną zmianę, lecz o zmianę polegającą na porzuceniu zamkniętej umysłowości, która posługuje się stereotypowymi szablonami oceniania. Takiej duchowej rewolucji pragną jedynie ci, którym nie zależy na uznaniu, lecz na stanie Ducha.

Ludzie władzy, to ludzie próżni, którzy nie chcą podejmować pracy nad sobą. Praca taka jawi im się jak niepotrzebny wysiłek. Władcze jednostki wolą twierdzić, że charakteru się nie wybiera, niż podjąć trud kształtowania swego wnętrza. Ludziom tego pokroju wystarczy jakikolwiek pretekst do tego, żeby zaniechać procesu samodoskonalenia się. Nie znoszoną oni praktyki, która wymaga dystansu do samego siebie i „detronizacji” 'JA', utożsamianego ze szlachetnie urodzoną, godną czci istotą. Władczość wyrasta na feudalnej (pańskiej) mentalności,
w której króluje egoistyczne poczucie wyższości. Władcza jednostka – jednostka o osobowości autorytarnej, jak ją nazywa Fromm, jest przykładem skrajnego braku samowystarczalności
i samodzielności. To człowiek paradoksu - typ społeczny i aspołeczny zarazem. Społeczny - gdyż potrzebna mu społeczność, nad którą może sprawować władzę, aspołeczny – gdyż zupełnie nie liczy się z prawdziwymi potrzebami społeczności, którą pragnie jedynie władać.

W pragnieniu doświadczania głębokiego szacunku, jak i potrzebie posiadania zwolenników, wyznawców czy podwładnych uwidacznia się „społeczny” charakter jednostki autorytarnej[68].

Ludzie sportu w odróżnieniu od 'władców i panów' podejmują intensywną pracę, by wyzbyć się mankamentów, jednak celem podejmowanej przez nich aktywności jest rezultat. „Trzeba mieć wyniki!” - powie zawodnik. Przywiązywanie wagi do rezultatów powoduje, że cel dążenia staje się ważniejszy od drogi doń prowadzącej. Zadaniem praktyki w tym przypadku nie jest sam proces praktykowania, lecz sportowy sukces. W związku z tym sport jest rodzajem wyścigu (czy też licytacji), w którym chodzi o to, żeby być lepszym od rywali. Wymagające ćwiczenie ciała może być źródłem mocy, po co jednak koncentrować swą uwagę na tym, by udowadniać innym, że jest się od nich kimś lepszym? Tym różni się uprawianie kultury fizycznej od sportu. Kultura fizyczna kształtuje formę ciała dla niej samej, sport zaś kształtuje formę ciała dla efektu - na pokaz, który ma wywrzeć wrażenie na publice i udowodnić „wielkość” ego. W sporcie ważna jest rywalizacja i udowodnienie tego, że jest się lepszym od innych, a w końcu stworzenie hierarchii zawodników (ustalenie rankingu). Mnisi zen nie tracą energii na rywalizowanie, udowadnianie swej lepszości (wyższości) czy ustalanie rankingów, zamiast tego całą swoją energię poświęcają na osiągnięcie stanu nieustającej i niczym niezmąconej świadomości ciała.

Sportowcy, w odróżnieniu od władczych jednostek, chętnie podejmują proces wymagającego praktykowania, jednak i sportowców, i władcze jednostki łączy nieodparte pragnienie bycia cenionym przez innych. Ci, którzy objawiają swą władczość, chcą być 'panami'[69]. Tacy ludzie odczuwają niepowstrzymaną i nieprzezwyciężoną potrzebę bycia „elitą społeczną”. Pragnienie bycia „bardzo ważnymi osobami”(VIP-ami) powoduje, że 'panowie' dążą do tego, by uwaga wszystkich skupiała się na nich. 'Panowie' chcą pełnić ważne (zapewniające w ich mniemaniu szacunek) funkcje. Deficyt „szacunku” powoduje, że chcą być cesarzami, prezydentami, prezesami, nadzorcami czy dyrektorami. Wytrawny praktyk zen - Sawaki Kōdō tak ustosunkowywał się do sprawowania kierowniczej funkcji: „Nawet jeśli prosiliby mnie, żebym został prezydentem, odmówiłbym. «Czy myślicie, że jestem takim idiotą?»”.

Buddyści wolni od potrzeby zgłębiania teologicznych zagadek, wolni są też od pragnienia bycia docenianymi i szanowanymi. Praktyka, którą się zajmują jest tak absorbująca, że doświadczanie procesu praktykowania wypełnia im wszelkie braki. W stanie tym zupełnie zanikają wszelkie ambicjonalne pobudki, które manifestują się w stawianiu sobie celów, realizacji planów, czy demonstrowaniu swych osiągnięć i „wyników”. Przede wszystkim zaś zanika pragnienie władzy.

W takiej sytuacji egzystencjalnej istnieje jedynie wieczne teraz (eien no ima). Nie ma żadnych celów, planów czy osiągnięć, ponieważ praktykujący nie przywiązuje do tego żadnej wagi. Po prostu stara się jak najintensywniej doświadczać tego, czego doświadcza, jak najgłębiej przeżyć to, co przeżywa i jak najlepiej robić to, co robi. To stan najwyższej czujności bycia, będący źródłem wielkiej, rozumnej satysfakcji. Satysfakcji, która przyćmiewa wszelkie egoistyczne potrzeby i kaprysy. Intensywność odczuwania nie oznacza, że adept zen jest przesadnie wrażliwy (przewrażliwiony), wręcz przeciwnie - kontemplowanie wiecznego teraz powoduje, że nie przywiązuje on wagi do interpretacji zdarzeń czy analizowania czyichś intencji. W związku z tym nie wyobraża sobie krzywd, które mogłyby go spotkać, złośliwości, które mogłyby wywołać uczucie przykrości, czy widma klęski rodzącego strach. Człowieka takiego niełatwo wytrącić z równowagi, ponieważ spokój jest jego naturalnym stanem umysłu.

Z takiej perspektywy wszelkie ambicje jawią się jak maja - iluzja, którą trzeba porzucić, by być 'stale obecnym', 'przebudzonym' - czyli buddą. Taki człowiek jest „wolny od przywiązania ja, mnie, moje”[70]. „Przebudzony” działa bez ambicji, jednak z silnym wewnętrznym przekonaniem. Ma przeświadczenie, że ambicja to „szalona religia”, która zabija świadomość. Działa świadomie, nie przywiązując wagi do rezultatu. Zobojętniawszy na rezultat, nie ocenia swoich działań w kategoriach porażki bądź sukcesu. Po prostu robi to, co robi.

Taki człowiek jest stale obecny. Nie ucieka od samego siebie, ani od tego „co jest”- realnego, teraźniejszego stanu rzeczy. Nie musi się od niczego „odrywać”, szukając rozrywki. Nie można go zastraszyć. Nie wyobraża sobie bowiem ciężaru, który mógłby go przygnieść, ani złowróżbnej klęski, która mogłaby się wydarzyć.

Nie ma w umyśle żadnych przeszkód, gdy nie ma przeszkód, żaden strach nie istnieje[71].

Nie jest to przejawem braku rozsądku, lecz stanu najwyższego skupienia na tym, co aktualne.

Mnich zen tak bardzo zadomowił się w teraźniejszości, że jest niczym „kurz na meblach” bądź niczym „porost na kamieniach”. Czuje, że jego miejsce jest dokładnie tu, gdzie się znajduje. Nigdzie indziej - tu i teraz. Tym właśnie jest owo „tu i teraz”. Nie jest to żaden slogan rozgorączkowanego działacza, który w romantycznym, jednorazowym akcie chciałby zmienić świat.

Osoba praktykująca zen nie czuje potrzeby uciekania od czegokolwiek. Takiej osobie nie można niczego odebrać ani narzucić, nie odczuje bowiem straty ani przymusu. Nie można jej narzucić żadnej władzy, niezależnie bowiem od okoliczności nie czuje wewnętrznego przymusu uznawania czyjegoś autorytetu. Nie ma żadnych oczekiwań, nadziei ani wiary w lepsze jutro, dlatego też niczego się nie obawia. „Pozbądź się wszelkiej nadziei, a znikną wszystkie obawy”.

W takim stanie Ducha doświadcza się pustki. Owo doświadczenie powoduje, że człowiek oswojony jest z wszelkim brakiem, pustka bowiem jest istotą każdego braku. To swojego rodzaju pozytywny nihilizm. Brak kaprysów, brak pogody, brak ciepła, brak przychylności - we wszystkich tych brakach manifestuje się pustka. Umiejętność doświadczania jej nie jest doświadczaniem kary, lecz przytomną akceptacją faktów.

Dlaczego cierpisz? „Ponieważ nie chcesz zaakceptować tego, co musi być zaakceptowane”[72]. Faktów nie można zmienić, są czymś, co się już wydarzyło i na co nie ma wpływu. Shigata ga nai[73]. Jaka będzie przyszłość? Co będzie jutro? Jutro to wczoraj - odpowiada Ikkyū Sōjun[74]. To, co było i to, co będzie jest czymś, czego teraz nie ma. Teraźniejszość jest jedyną formą czasu, w którym się uobecniamy i to właśnie jest realne pole możliwości. Nie jest to forma ograniczenia (zamknięcia) umysłu, lecz korzystanie z realnych możliwości działania, czyli takich, w których działa Duch (umysł zbratany z ciałem).

Ludzie władzy, to kalekie duchy, u których więź między umysłem a ciałem jest bardzo słaba. Nie mają świadomości ciała i nie potrafią nad ciałem panować. Stąd zarzut człowieka, który podejmuje nieustający wysiłek samodoskonalenia się: „Jeśli nie potrafisz sprawować rządów nad własnym ciałem, jak miałbyś jeszcze czas, by sprawować rządy nad światem?”[75].

Zaangażowany praktyk ceni sobie szlachetność Ducha, lekceważąc szlachectwo 'elit', ceni bogactwo wewnętrzne, obojętniejąc na stan posiadania, ceni sam proces praktykowania, zapominając o swym ego.

Najwyższa szlachetność odrzuca królewski puchar.

Najwyższe bogactwo odrzuca państwowe skarbce.

Najwyższe poważanie odrzuca imię i sławę.[76]

Człowiek tego rodzaju jest zupełnie niezainteresowany i nieporuszony tym, co w obiegowej opinii uchodzi za sedno życiowego sukcesu. Ciągła praca nad sobą to jedyny rodzaj zajęcia, który pochłania jego uwagę.

Zupełnie inni są ubóstwiający władzę egocentrycy - nie znoszą oni trudu pracy nad sobą. Poza tym, nie mogąc pochwalić się spektakularnymi sukcesami niczym sportowcy, próbują przyciągać uwagę audytorium, głosząc pogląd o „konieczności” ustanawiania rządów. W ten sposób wyznają zarazem wiarę w konieczność istnienia rządzących, czyli tych, którymi tak bardzo pragną być.

Zarówno bycie rządzącym (sprawowanie władczej funkcji), same rządy (ustanawianie praw ograniczających swobodę bycia), jak i obyczaje, których istnienie wykorzystuje się jako pretekst do tworzenia praw to konwencjonalne wytwory. Ich cechą jest przedkładanie wymyślonych i rozpowszechnionych koncepcji funkcjonowania nad to, co jest - czyli realny byt Natury. A przecież nie poznanie wymysłów jest źródłem wiedzy ubogacającej umysł, tylko poznanie świata (Natury). Poznawanie wymysłów ma się tak do prawdziwej wiedzy, jak poznawanie symboli miłości do sztuki kochania.

W zen, tak jak w cynickim antykonwencjonalizmie wyrażany jest negatywny stosunek do tzw. umowy społecznej (łac. conventio) i jej pochodnych - konwencjonalnych tworów. Nie umowa społeczna jest bowiem przyczyną duchowego rozwoju, nie prawotwórstwo, nie rządy i obyczaje wyrażające statystykę upodobań, lecz wymagająca praktyka duchowa. Cechą ludzi podkreślających rolę „umowy społecznej” jest zupełny brak przywiązywania wagi do tego rodzaju praktyki. Ludzie tacy ignorują wagę duchowego oświecenia nakłaniając jednostki do przyjęcia wspólnie przyjętych norm zachowania.

Głównym powodem respektowania przyjętych norm jest strach. Strach sprawia jednak, że „umowa społeczna” nie jest w istocie żadną umową lecz ultimatum. Nazywanie wzniecania strachu umową jest niedorzecznością. Nikt się bowiem z nikim nie umawia, a jedynie nakłania się opornych, strasząc ich karą: ograniczeniem swobody, brakiem akceptacji, wykluczeniem czy przemocą. Oporni zaś to ci, którzy nie podzielają mętnej opinii większości na temat obowiązujących zwyczajów.

Presja opinii publicznej jest siłą narzucającą konwencjonalność. To siła przyczyniająca się do kształtowania zamkniętej umysłowości, posługującej się stereotypami. Innym czynnikiem wywierającym presję, wymuszającą ogólnie przyjęte zachowania, są rozmaite instytucje.

Trudno, żeby buddyści chan byli przychylnie nastawieni do instytucjonalnego ładu, skoro ład ten uważają za pewną formę złudzenia, które odwraca uwagę od tego, co istotne – praktyki wyzwolonego umysłu. O ile cynicy otwarcie kpili z konwencji, uważając je za szkodliwe wymysły, o tyle buddyści twierdzili, że konwencje to po prostu maja - iluzja, którą trzeba porzucić, żeby poznać samego siebie i wyzwolić się od ról społecznych, będących synonimem fałszu.

Wolny Duch nie będzie kwestionował określonych konwencji, będących przyczyną niesprawiedliwości. Będzie niczym mnich zen, który dostrzega i kwestionuje mankamenty samego skonwencjonalizowania, tworzącego wielką iluzję. Wyzwolony umysł, umysł wolny od ograniczeń (również tych ideowych) to warunek wolności pozytywnej, wolności do tworzenia, kontemplowania i nieprzemijającego uczucia szczęścia. Aby się wyzwolić, trzeba widzieć splot przyczyn stanowiących pułapkę zniewolenia. Problemem nie jest zła sytuacja ekonomiczna pewnej grupy społecznej, problemem jest sama ekonomia (polityka monetarna), która na drodze tworzenia deficytów ma ponoć stworzyć dobrobyt. Problemem nie jest istnienie ultrakonserwatywnych partii politycznych. Problemem jest doniosła rola, jaką polityka gra w ludzkim życiu. To ona, dzieląc ludzi na rozmaite formacje poglądowe, jest w istocie jednym i tym samym przekonaniem o konieczności ciągłego odtwarzania sformalizowanej struktury społecznej. Zarówno bowiem liberałowie, jak i konserwatyści wyznają konserwatywny pogląd o potrzebie instytucjonalnego nadzoru, doniosłej roli prawotwórstwa i izolacji jednostek wykraczających poza kulturową normę. Problemem nie jest fanatyzm religijny, lecz sama religijność, ucząca padać na kolana przed wyobrażonym wizerunkami straszliwych, boskich potęg.

Religijność jest zaprzeczeniem duchowości. Będąc wpajaniem strachu i służalczości, umacnia patologię ducha, jaką jest posiadanie mankamentów. Zarówno bowiem strach, jak i służalczość są mankamentami. W konsekwencji ekonomia, polityka i religia okazują się być dziedzinami inżynierii społecznej, odpowiedzialnej za konserwację ładu społecznego. Wszystkie te dziedziny są połączonymi ze sobą konstruktami socjologicznymi, które tworzą mentalne więzienie. Religia wznieca służalczość i strach. Strach jest wykorzystywany przez polityków, czyniących z niego podstawę rządzenia. Rządzenie polega na kontroli dystrybucji dóbr. Kontrola zaś, to zastąpienie naturalnego, swobodnego przepływu dóbr rygorem ekonomicznym, który z Naturą nie ma nic wspólnego. Kontrolę wprowadza się nadając wymiar finansowy każdej ludzkiej aktywności i ustalając cenę każdej rzeczy. Oto najskuteczniejsze i najbardziej podstawowe narzędzie rządzenia - presja ekonomiczna. Straszenie widmem kłopotów finansowych i mamienie wizją wielkiego dostatku.

Ostateczną zaś racją uznania przez człowieka tego stanu rzeczy - ram życia tworzonych przez autorytety, obyczaje, rządy i ekonomiczne zależności jest strach, mający swe źródło w religijnych wierzeniach.

Wolny Duch, tak jak mnisi zen rozumie, że porządek społeczny jest iluzją zniewalającą umysł. Aby być wolnym, trzeba odrzucić ową iluzję. „Jeżeli wolność jest realnym faktem, to porządek jest tylko pozorny”[77].

Celem poszukującej, ciekawej świata jednostki jest zrozumienie swej sytuacji egzystencjalnej a nie podporządkowanie się konwencjom. Konieczną konsekwencją zrozumienia sytuacji egzystencjalnej jest odrzucenie konwencji.

W odrzuceniu „umowy społecznej” i jej wytworów nie chodzi o to, by zerwać z wszystkim, co łączy ludzi, lecz o to, by relacje międzyludzkie przyjęły inną – niekonwencjonalną i pozbawioną pozorów formę. Podstawą dobrych relacji między ludźmi jest sztuka bycia samym sobą (indywidualnością), co wiąże się z poznaniem źródła jednostkowych pragnień i z umiejętnym ich kształtowaniem. Konwencje nie przyczyniają się do poznania siebie, w związku z tym nie są przyczyną zawiązywania się prawdziwych (autentycznych) więzi.

Społeczeństwo, czyli skonwencjonalizowana społeczność, jest wspólnotą pozorną, w której przepis zastępuje zrozumienie, a przymus świadomą potrzebę kształtowania relacji międzyludzkich.

Mnisi zen tworzyli wspólnoty, w których liczyła się autentyczność podejmowanych praktyk, a nie pozory (symbole bycia) w postaci „przyjętych” zwyczajów i praw. Świadome zaangażowanie w proces praktykowania sprawiało, że środowisko to nie miało charakteru formacji ideologicznej, lecz było bractwem. To wspólnota duchowa, a nie ideowa. Wspólnota bliższa, którą łączy całość praktyki życiowej, a nie kwestie światopoglądowe bądź polityczne. Więzi w takiej braterskiej (siostrzańskiej) wspólnocie nie są związane z kalkulacjami ideologicznymi, lecz z naturalnym poczuciem wzajemnej bliskości ludzi praktykujących to samo.

Wolny Duch nie będzie tworzył ideologicznych formacji ani politycznych stowarzyszeń. Wolny Duch, wzorem buddyjskich mnichów, będzie zaangażowany w tworzenie niekonwencjonalnej społeczności na wzór zakonnego bractwa. Nie jest to wspólnota interesów, w której dominuje ekonomia. Nie jest to wspólnota poglądów, w której liczy się zaangażowanie polityczne. Nie jest to wspólna wiara bądź wyznanie, czyli związek o charakterze religijnym, tylko wspólne praktykowanie, którego celem jest wzniesienie Ducha na wyżyny bycia. Gdy relacją łączącą wytrwale i zgodnie praktykujących ludzi jest naturalnie pojawiające się w takich okolicznościach braterstwo/siostrzeństwo, powstaje bractwo. Bractwo przypomina pierwotne społeczności, w których nie były ważne zasady funkcjonowania, lecz wspólnie przeżywana, autentyczna praktyka. To forma koegzystowania, do oceny której kategorie socjologiczne bądź polityczne nie mają zastosowania. Nijak tu się mają określenia typu kapitalizm czy komunizm, demokracja czy autorytaryzm. We wspólnocie takiej nikt się bowiem nie zastanawia nad statusem „własności”, wagą „posiadania”, zasadami kolektywu czy granicą między sferą prywatną a publiczną. Nikt też nie dyskutuje o tym, czy rządy powinny być demokratyczne czy absolutne. Tego typu dylematy po prostu nie zaprzątają niczyjej uwagi, jedyną kwestią która absorbuje wszystkich jest namysł nad praktyką życiową. Jest to wspólnota samoregulująca się, która do funkcjonowania nie potrzebuje żadnych czynników formalnych, ani socjopolitycznych kategorii. Taka forma koegzystowania jest całkowicie zgodna z naturalnym stanem rzeczy. Nie jest to ograniczenie umysłu, wręcz przeciwnie - we wspólnocie takiej umysł jest po prostu zaprzątnięty samym praktykowaniem, a nie zbędnym ustalaniem zasad wedle których się praktykuje.

Buddyjscy mnisi tworzyli społeczność ludzi praktykujących wyzwolenie umysłu od konwencjonalnych form i dążących do uzyskania jak najwyższej świadomości ciała. Wyzwolenie umysłu i świadomość ciała nie są żadnymi „radykalnymi deklaracjami”, które tak lubią składać różnej maści „wojujący” idealiści. W odróżnieniu od ideologicznych radykałów prowadzących romantyczne krucjaty, mnisi zen są radykalni w wytrwałym i mozolnym zgłębianiu sztuki, która manifestuje się w realnych umiejętnościach. Oto solidna podstawa zdrowej, autentycznej społeczności - wspólna praktyka, której efektem jest wyzbywanie się rozmaitych mankamentów. Tylko między ludźmi dążącymi do wysokiego stanu Ducha mogą istnieć prawdziwe więzi. Relacje między ludźmi ignorującymi swoją kondycję duchową są i muszą być bylejakie. Tylko wtedy, gdy ludzie zaczną interesować się swym rozwojem duchowym powstanie społeczność wolna od mankamentów.

Adepci zen dążyli do mistrzostwa duchowego - czyli łączenia umysłowej przenikliwości ze żmudnym treningiem ciała. Efektem było pozbycie się wahania, charakterystycznego dla człowieka rozdartego między namiętnościami, dążeniami i różnymi, skrajnymi stanami emocjonalnymi. Tam gdzie jest rozdarcie, jest rozdwojenie.

„Człowiek brzmi jak pęknięty dzwon, kiedy myśli i działa rozdwojonym umysłem, którego jedna część stoi z boku i wtrąca się do tego, co robi druga, kontrolując ją, potępiając lub podziwiając (…) Złudzenie rozdwojenia bierze się z tego, że umysł stara się być zarówno sobą, jak i swoim wyobrażeniem o sobie, co jest niezwykle niebezpiecznym pomyleniem faktu z symbolem. Aby położyć kres złudzeniu, umysł musi zaprzestać oddziaływania na siebie, na ów strumień doświadczeń, które z punktu widzenia wyobrażeń nas samych nazywamy ego”[78].

Pozbycie się rozdwojenia skutkuje brakiem wahania, to zaś jest podstawą zdecydowanego działania: Mo-chi-chu. Nie chodzi o to, by zabijać w sobie rozumne wątpliwości, lecz by nie doświadczać stanu rozdarcia, którego sami jesteśmy przyczyną. „Sedno Mo-chi-chu nie polega na eliminowaniu refleksji, lecz na eliminowaniu «blokad», zarówno w myśleniu, jak i w działaniu, dzięki czemu umysł reaguje niczym piłka w górskim potoku - «jedna myśl po drugiej bez wahania»”[79].

Adept zen działa w sposób zdecydowany, ma bowiem głębokie przekonanie do tego, co robi. Owo przekonanie to nie religijna wiara w bóstwa, przed którymi pada się na kolana, lecz poczucie sensu podejmowanych działań[80]. Owo poczucie to stan, w którym łączy się zrozumienie z faktem intensywnego doświadczania (przejęcia). To połączenie jasnego umysłu i uczuciowego zaangażowania, które dobrze opisuje chińskie słowo - xin.

„Xin powinno się tłumaczyć jako «umysł», «serce». W Chinach bowiem serce (jako siedlisko emocji) oznaczane jest tym samym terminem, co umysł. Ma to ogromne konsekwencje filozoficzne: emocje i poznanie są nierozerwalnie powiązane”[81].

Sens angażuje człowieka w całości, dając wrażenie pełni bycia. To forma wiedzy, która splata umysł z ciałem, rodząc uzmysłowienie. Oto źródło pierwotnej determinacji - poczucie sensu, manifestujące się w uzmysłowieniu sobie doniosłości praktyki, którą się podejmuje.

Praktyka zen uprawiana w klasztorach miała charakter militarny. Buddyjscy mnisi ćwiczyli się w sztuce wojny, jednak mimo uprawiania kultury fizycznej w stylu wojskowym nie byli żadnym wojskiem. Mimo zgłębiania tajników sztuki wojennej, mnisi nie dążyli do krwawych podbojów i ekspansji terytorialnej, nie stawali się też bezmyślnymi wojakami respektującymi rozkazy, oficerską hierarchię i żołnierski dryl. Ćwiczenie się w sztuce wojny miało zatem inny cel niż kształtowanie żołnierskiej mentalności.

„Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie sposób oddzielić prowadzenia boju od zaprawiania się do niego, to przecież oba elementy są całkiem różne”[82]. Czym innym jest prowadzenie wojny, a czym innym poznawanie sztuki wojennej. Umieć walczyć, a być żołnierzem, najeźdźcą czy agresorem, który walczy w imię dominacji to różne rzeczy.

Adepci zen nie byli agresywni, lecz nie ustępowali agresorom. Byli stanowczy, lecz nie napastliwi. Zachowywali niewzruszoną postawę wobec przeciwności. Nie szukali przeciwników, jednak byli nieustępliwi wobec ludzi inwazyjnych, mających za nic sztukę wyzwolonego umysłu. Moc używana do ograniczania wolności (zniewolenia) to przemoc, której towarzyszy uczucie wrogości, moc używana do zachowania swobody bycia to niezłomność i nieugiętość. Kim innym jest represjonujący, a kim innym ten, kto stawia opór represjom. Agresja to zniewalająca presja, opór to umiejętność znoszenia owej presji.

Celem agresora jest wyrządzenie krzywdy - pognębienie i zniewolenie ofiary agresji. Agresor, próbując zniewalać jest zdeklarowanym przeciwnikiem wyzwolonego umysłu. Mnisi zen wykazywali wielką determinację podążając drogą wyzwolonego umysłu, jednak wolni byli od zdeterminowania przez potrzebę dominacji i związaną z nią agresją. Istnieje zdecydowana różnica między wykazywaniem determinacji w dążeniu do czegoś, a byciem zdeterminowanym (zniewolonym) przez coś. Wykazywanie determinacji to świadectwo wielkiego opanowania i dojrzałości duchowej. Bycie zdeterminowanym przez coś to determinacja negatywna, której istotą jest brak panowania nad samym sobą i uległość wobec natarczywego pragnienia bycia panem (władcą).

Wojna jest jedną z najbardziej ekstremalnych sytuacji życiowych, w jakiej może znaleźć się człowiek. Ekstremalna sytuacja, sytuacja graniczna, jak ją nazywa egzystencjalista Jaspers, jest przyczyną osobliwego doświadczenia, które umożliwia przekroczenie granic samego siebie i wzniesienie się na wyżyny bycia. Doświadczenie to powoduje, że budzi się w człowieku świadomość pozbawiona jakichkolwiek złudzeń. „Perspektywa (…) bardzo rzeczywistej śmierci - zupełnego unicestwienia - są tym, co daje wigor i świadomość ważności życia”[83].

Rzecz jasna samo istnienie zagrożenia nie jest przyczyną świadomości, zagrożenie jedynie wyostrza stan świadomości, który już się osiągnęło. I to jest właśnie głównym powodem, dla którego w buddyjskich klasztorach na terenie Chin po dziś dzień praktykuje się sztukę wojenną. Chodzi o stan głębokiej świadomości, czyli o przebudzony umysł - „umysł buddy”. Dlatego „shaolińskie sztuki walki stanowiły środek służący buddyjskiemu samourzeczywistnieniu”[84]. Jeśli człowiek potrafi być spokojny i opanowany w wojennych realiach, to z pewnością będzie taki w każdych innych warunkach. Jeśli człowiek praktykuje sztukę wojny, to w umyśle panuje pokój, co równoznaczne jest z byciem spokojnym. Nic dziwnego zatem, że „shaolińscy mnisi stanowczo twierdzą, że uprawianie przez nich sztuk walki jest formą ćwiczenia duchowego”[85].

Nie chodzi o to, by brać udział w wojnie, tylko, żeby radzić sobie z wojennymi realiami. Tak rozumiana sztuka walki to umiejętność bycia „stale obecnym” w wyjątkowo trudnych warunkach. Trudy egzystowania powodują, że w człowieku rodzi się skłonność do wiary w miraż nadziei. Wiara w lepsze jutro, powoduje, że człowiek staje się ślepy na realny stan rzeczy, co zawęża jego pole możliwości i umniejsza wagę osobistego wyboru. Istotą świadomego praktykowania jest odrzucenie mirażu nadziei i wiary w lepsze jutro. „Gdy niczego nie brakuje, gdy nie trzeba mieć żadnej nadziei, ani nie ma czego żałować, gdy znika pytanie o posiadanie, nie ma już mieć, jest tylko być i działać, to nazywam pełnią”[86].

Wolny Duch, podążając drogą wyzwolonego umysłu będzie ćwiczył się w sztuce wojennej.

Praktykowanie sztuki walki jest metodą przezwyciężania wewnętrznych ograniczeń. Uwalniając się od przymusu wewnętrznego, uczy się nieugiętości wobec wszelkiej, zewnętrznej formy przymusu. Tym jest wiedza o stawianiu oporu wszelkiej presji. Taki też jest sens kurdyjskiego powiedzenia: „opór to życie”.

Sztuka walki oswaja z ryzykiem straty wszystkiego, czego człowiek boi się utracić i uwalnia od narzucającego się, egoistycznego poczucia wyższości, które zafałszowuje obraz świata. Poczucie wyższości i pragnienie władzy, skupiając uwagę na potrzebie przywództwa, rodzą poczucie odrealnienia, odrealnienie zaś w trudnych warunkach działania oznacza niepowodzenie (klęskę). W związku z tym wyzwolona jednostka porzuca pragnienie władzy, zrodzone przez kurczowe i rozpaczliwe trzymanie się „Ja”. Rozpaczliwie trzyma się ten, kto boi się braku wszystkiego, a najbardziej braku samego siebie - śmierci. Człowiekowi, który nie czuje przymusu wewnętrznego obce będzie uczucie strachu. Sztuka walki uczy koncentrować uwagę na praktyce życiowej, ucząc tym samym rezygnacji z wyolbrzymiania roli podmiotu. To droga przekraczania wewnętrznych ograniczeń.

Budda, jako przekraczający wszelkie ograniczenia, nie był jedynie charyzmatycznym moralistą, pouczającym ludzi jak żyć zgodnie z „dobrym” obyczajem. Wbrew temu, co twierdzą wyznawcy buddy modlący się do martwych posągów, istotą buddyzmu nie jest stosowanie się do buddyjskich przykazań, tylko wiedza o tym, jak przekraczać wewnętrzne ograniczenia. Tym właśnie jest wyzwolenie umysłu – brakiem wewnętrznych ograniczeń. Religijna „nauka”, która traktuje doświadczenia oświeconego człowieka jako przepis na „dobre życie” to nieporozumienie. Trudno bowiem żeby wskazówki na temat tego, jak przezwyciężać słabości umysłu traktować podobnie jak przepis na „dobry obiad”, „zawodowy sukces” czy „udany związek”. W tak naiwny sposób buddyzm może traktować tylko 'zwyczajny człowiek'. „Zwyczajny” to człowiek znajdujący się pod wpływem konwencji tworzących wielką iluzję. Brak świadomości tkwienia w iluzji sprawia, że„zwykli ludzie i buddowie nie mają ze sobą nic wspólnego”[87]. O takich ludziach Bruce Lee mawiał, że są zlepkiem rutyny, idei i tradycji.

Cechą człowieka zwyczajnego jest traktowanie tego, co niezwyczajne bądź nadzwyczajne jak cudu lub sacrum, przed którym pada się na kolana. Tymczasem mnisi zen, nie widząc specjalnej różnicy między zwyczajnym a nadzwyczajnym (różnicą jest jedynie ów mały przedrostek „nad”), inaczej myślą o działaniu, inaczej też działają. To, co zwyczajnie myślący człowiek nazywa niemożliwym, zenista nazwie po prostu innym. Może i trudniejszym, jednak wciąż leżącym w polu możliwości.

„Zwykli ludzie bawią się w pozycję i reputację”[88]. Tę zabawę buddyjscy mnisi uważają za ograniczające wymysły. Tym w istocie są konwencje - ograniczeniami mentalnymi. Zakony buddyjskie ze względu na rodzaj uprawianych praktyk były traktowane przez rządzących biurokratów z wielką nieufnością. Istnieją dwa główne powody, dla których wojowniczy buddyści byli (i wciąż są) uważani za potencjalne niebezpieczeństwo dla konwencjonalnego porządku.

Pierwszym powodem jest praktykowanie przez mnichów sztuki wojennej, drugim zaś negatywny stosunek mnichów do konwencji jako takich, w tym do instytucjonalnego ładu. „Dawne chińskie reżimy cesarskie, podobnie jak ich współcześni komunistyczni sukcesorzy, ustawicznie podejrzewały organizacje religijne o ciągoty wywrotowe. Jak mogły tolerować oddawanie się mnichów treningowi wojskowemu?”[89]. Zaprawianie się w sztuce wojennej sprawia, że człowiek staje się nieprzejednany (stanowczy). Jeśli treningowi wojskowemu nie towarzyszy indoktrynacja, wpajająca potrzebę posłuszeństwa (tak charakterystycznego dla żołnierskiej służby), to człowiek staje się wolnym wojownikiem (wolną wojowniczką). Taka jest różnica między byciem żołnierzem a wojownikiem. Wojownik nie jest posłuszny, lecz samowolny, jako taki jest zaś przeszkodą dla władczej woli 'panów'. Stąd nieustające wysiłki władz, żeby z wojowniczych buddyjskich mnichów uczynić rodzaj wiernopoddańczego wojska w „służbie narodu” bądź cesarza. Zamysł ten niestety w pewnej mierze się powiódł. Świadectwem tego było wspieranie przez shaolińskich mnichów planu podbojów terytorialnych, realizowanych przez władców dynastii Ming. Współcześnie zaś środowisko klasztorne Shaolinu zdaje się być dogłębnie zinfiltrowane, skontrolowane i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia czy realnej autonomii.

O ile rządzącym Chinami cesarzom udało się w jakiejś mierze „zapanować” nad zjawiskiem społeczności 'wyzwolonego umysłu', to zupełnie nie mogli skontrolować środowiska „rzek i jezior”, będącego mętnym zbiorowiskiem buntowniczych włóczęgów. „Termin «rzeki i jeziora» (…) symbolizuje sferę swobody i niezależności, w której tracą swoją ważność prawa rządzące rodziną, społeczeństwem i państwem”[90]. „Świątynia shaolińska budziła podejrzenia nie z powodu swojej niesubordynacji, lecz z uwagi na zażyłe więzi, jakie utrzymywała z niesforną (…) wspólnotą wojowników, która uchodziła za potencjalnie niebezpieczną”[91].

Mimo, że mnisi uważali i uważają ład instytucjonalny za rodzaj iluzji, to nie tyle angażują się w walkę z ową iluzją, co praktykują styl życia pozbawiony złudzeń (wolny od wiary w iluzję). Nie chcąc angażować się w konflikt, który z perspektywy 'buddyjskiego samourzeczywistnienia' jest czymś nieistotnym, mnisi nie występowali bezpośrednio przeciw władzy, jednak sprzyjali środowisku „rzek i jezior”.

Wydaje się, że środowisko to było w wyższym stopniu wyzwolone niż wspólnoty zakonne, Buntowniczy włóczędzy w mniejszym bowiem stopniu podlegali konwencjom niż buddyjscy mnisi. Trzeba jednak przyznać, że wspólnoty zakonne były wielkim oparciem dla wszelkich jednostek podążających drogą wyzwolenia. Autonomia zakonna była strefą znajdującą się poza instytucjonalną kontrolą. W strefie tej znajdowali schronienie „prowadzący tułaczy żywot przedstawiciele środowiska rzek i jezior”[92].

Buddyjskie odrzucenie konwencjonalności to drugi powód, dla którego władza obawiała się, i wciąż się obawia, wojowniczych zakonów. Konwencje są fundamentem władzy, jeśli zatem uważa się je za przeszkodę na drodze wyzwolenia umysłu, to za przeszkodę uważa się też władzę.

Konwencje i wyzwolony umysł są niczym dwa ostrza -

Kiedy dwa ostrza spotykają się

Nie ma potrzeby się cofać

Mistrz miecza

Jest jak lotos kwitnący pośród pożaru[93]

Buddyjski mnich nie daje sobie narzucić konwencjonalnego sposobu bycia, ceniąc ponad wszystko stan wyzwolonego umysłu.

Jest niczym lotos kwitnący pośród pożaru - nie ucieka przed trudami, złą pogodą, katastrofą czy wojną. Wytrwałe znoszenie tego typu doświadczeń sprawia, że rozkwita walorami osobowymi, jakim są zalety.

Zenista ceniąc sobie bycie wolnym Duchem rozumie, iż:

Wolność ducha jest być może jedynym dobrem cenniejszym niż pokój.

Gdyż bez niej pokój jest jedynie poddaństwem.[94]

[1] Ayn Rand, Źródło, przeł. I. Michałowska-Gabrych, Poznań 2007. s.703 Koncepcja człowieka Ayn Rand, podkreślająca wielką rolę rozumnej indywidualności jest warta uwagi, jednak pogląd ten jest nieuzgadnialny z naiwnym przekonaniem Rand o sprawiedliwych werdyktach tzw. gospodarki wolnorynkowej. Jeśli bowiem tendencje rynkowe wyrażają statystykę ludzkich upodobań, to są jako zjawisko statystyczne (czyli uśredniające) zaprzeczeniem indywidualizmu, który postuluje bycie jednostki ponad statystyką. Jeśli zatem za sprawiedliwą uważa się tzw. gospodarkę wolnorynkową, to trzeba uważać za sprawiedliwy stan podporządkowania indywidualności statystyce ludzkich zachowań. Trzeba więc wybrać: albo jest się stronnikiem indywidualizmu, albo statystyki, która jest zaprzeczeniem indywidualizmu;

[2] O czym będzie mowa w kontynuacji niniejszego tekstu - Renesans buntu (Część 2 pozytywna): inspiracje buntownika;

[3] Doskonale o problematyczności „posiadania” pisze E. Fromm w książce Mieć czy być?

[4] O symbolicznym buncie pisałem w tekście: O pozornej walce i utracie pierwotnej determinacji, w: Inny Świat nr 2(44)/2015;

[5] Buntownik uciekający przed zamkniętą przestrzenią, ograniczoną formułami przepisów, może popełnić błąd polegający na tym, że padnie ofiarą tego, przed czym ucieka. Tworząc enklawę wolności, tworzy zamkniętą przestrzeń. W konsekwencji powstaje hermetyczne środowisko, które cechuje nieufność bądź nawet wrogość wobec obcych;

[6] Por.:„Skłoty to struktury-projekty, które (…) mogą stanowić cenne powstańcze narzędzie. Kiedy natomiast ich istnienie staje się celem samym w sobie, przemieniają się w laboratoria alienacji i alternatywnej subkultury, spychając «środowisko» na mieliznę. Skłoty to rebelianckie bazy operacyjne, a nie miejsca schronienia dla «studentów» i «robotników»”. Anarchista Spiros Mandylas o aresztowaniu, skłotach i „środowisku” [w:] http://grecjawogniu.info/?p=17432

[7] Buntownik uciekający przed zamkniętą przestrzenią, ograniczoną formułami przepisów, może popełnić błąd polegający na tym, że padnie ofiarą tego, przed czym ucieka. Tworząc enklawę wolności, tworzy zamkniętą przestrzeń. W konsekwencji powstaje hermetyczne środowisko, które cechuje nieufność bądź nawet wrogość wobec obcych.

[8] Por. Krystyna i Alfred Szklarscy, Złoto Gór Czarnych - Ostatnia walka Dakotów (t.III), Katowice 1979;

[9] Może lecz nie musi. Jeśli bowiem weganinem jest człowiek, który pod wpływem indoktrynacji stał się tym kim jest, to nie jest człowiekiem wrażliwym, lecz przekonanym - zindoktrynowanym, czyli dążącym do czystości ideologicznej. Czystość ideologiczna nie jest równoważna z posiadaniem wrażliwości!;

[10] http://www.fronda.pl/blogi/miroslaw-salwowski/czy-w-ameryce-polnocnej-doszlo-do-ludobojstwa-indian,41071.html;

[11] Michaił Bakunin, cytat za: Hanna Temkinowa, Bakunin i antynomie wolności, Warszawa 1968;

[12] W podobnym charakterze o cywilizacji wypowiadał się F. Koneczny, twierdząc, że „cywilizacja jest to «metoda ustroju życia zbiorowego». Jako taka nie jest związana z poziomem rozwoju, ale z zasadami określającymi całokształt współżycia społecznego”;

[13] Powiedzenie przypisywane Danton'owi.

[14] François Villon Wielki Testament tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, LXIII;

[15] Bronisław Geremek Ludzie marginesu w średniowiecznym Paryżu XIV-XV wiek Poznań 2003r, [w:] http://faszczecin.most.org.pl/artykuly/artykuly.html Radek Strzałkowski – Recenzja;

[16] http://epoznan.pl/blogi-blog-19-1589;

[17] Bronisław Geremek op.cit.;

[18] Ibidem;

[19] http://www.tudorowie.pl/przestepczosc-pospolitai-zorganizowanaw-anglii-tudorow/

[20] Stwierdzenie faktu zantagonizowania środowisk nie jest świadectwem tendencji relatywistycznej w ocenie, lecz wynika z zaobserwowania realnej współzależności.

[21] Bronisław Geremek op.cit.;

[22] E. Fromm Ucieczka od wolności Warszawa 2011r, s.104;

[23] Paweł z Tarsu Biblia tysiąclecia, Rz 4,15;

[24] Por. Sathaniell Zakalwe Abdullah Ocalan – konfederalizm demokratyczny, czyli koncepcja funkcjonowania społeczności bezpaństwowej [w:]Inny Świat 2(44)/2015;

[25] Była o tym mowa wcześniej – patrz aksjomaty socjalizacji;

[26] Taki sposób opisywania przestępczych profesji może wydawać się nieco ubarwiony, jednak forma ta dobrze oddaje charakter przestępczej braci w „ciemnych” wiekach. Żargonowy i kpiarski sposób wyrażania myśli jest jednym z charakterystycznych rysów środowiska marginesu przedstawionego przez poetę i przestępcę w jednej osobie - słynnego François Villon'a. Jest to zatem celowa stylizacja, obrazująca atmosferę „świata przeklętego”. Sam Villon „był członkiem organizacji złodziei, oszustów i fałszerzy pieniędzy (...) [był zarazem poetą] drwiącym z ówczesnego porządku. W jednym z utworów stwierdził, że mógłby żyć dostatnio i spokojnie, gdyby został księdzem” [za:] wikipedia;

[27] Lao Tsy Tao te king wyd.Miniatura, 2008r, s.81;

[28] Evi Statiri [w:] Grecja: Evi Statiri wciąż w więzieniu. http://grecjawogniu.info/?p=25997;

[29] John Man Ninja – 1000 lat wojowników cienia wyd. Amber 2013r, s.69.

[30] Ibidem s.25;

[31] Istnieje różnica między określeniem jutsu a jitsu. Jutsu oznacza sztukę mniejszą: technikę, umiejętność bądź rzemieślnictwo natomiast Jitsu to sztuka w pełnym tego słowa znaczeniu – nie żadne rzemieślnictwo lecz wielka, 'szlachetna' sztuka. Określenia jitsu używali przede wszystkim „szlachetni panowie”, jutsu z kolei to określenie używane przez ludzi, którzy ze szlachectwem nie mają nic wspólnego;

[32] Andrew Adams Ninja, niewidzialni zabójcy wyd. Budo-sport 1993r, s.82;

[33] „W każdym przypadku, ninja potrafił bezwzględnie wykorzystać słabość swej ofiary” [w:] Ninja, niewidzialni zabójcy s.103;

[34] „Taktyka satobito no jutsu uczyła jak umiejętnie spożytkować nadmierną ambicję lub żądzę bogactwa i władzy” [w:] Ninja, niewidzialni zabójcy s.112;

[35] J. Man, op.cit. s.15;

[36] Ibidem, s.88;

[37] Za: wikipedia kunoichi ;

[38] Ashida Kim Żelazne ciało ninja, Konstancin-Jeziorna 2004r, s.57;

[39] James Clavell Gaijin Kraków 2012r, s.561;

[40] Milan Kundera Nieznośna lekkość bytu Warszawa 1996r, s.31;

[41] Z inspiracji pracą Elżbiety Nazaruk Kwestia kobieca jako świadectwo modernistycznych przemian kulturowych w twórczości Jerzego Żuławskiego Lublin 2016 r.;

[42] J. Man, op.cit, s.160;

[43] Ibidem, s.105;

[44] A. Adams, op.cit. s.15;

[45] Epiktet Diatryby [w:] http://biblioteka.kijowski.pl/antyk%20grecki/%20epiktet%20z%20hierapolis%20-%20diatryby.pdf;

[46] Stwierdził współcześnie Horkheimer, podpisując się pod wnioskowaniem Epikteta. [w:] Max Horkheimer Krytyka instrumentalnego rozumu Warszawa 2007r, s.158;

[47] Epiktet op.cit.;

[48] Arystoteles Metafizyka Warszawa 1983r, 1026a;

[49] Epiktet, op. cit.;

[50] Marek Aureliusz [w:] Pierre Hadot Twierdza wewnętrzna Kęty 2004r, s.301

[51] Nie chodzi tu o stan tymczasowy – moment zamyślenia - lecz o sposób bycia, który wyraża się w permanentnym skupieniu na aktywności umysłowej;

[52] Pierre Hadot Czym jest filozofia starożytna Warszawa 2000r, s.26;

[53] F. Nietzsche Antychryst Kraków 2006r, s.15;

[54] Powiedzenie przypisywane Epikurowi;

[55] Pierre Hadot Czym jest... op.cit, s.225;

[56] Koncepcja Ducha w przedstawionych wywodach jest moją propozycją interpretacji greckich szkół filozoficznych. Pomysł ten narodził się w wyniku inspiracji pracami wybitnego i oryginalnego historyka filozofii starożytnej Pierre'a Hadot;

[57] Pierre Hadot Filozofia jako ćwiczenie duchowe Warszawa 2003r, s.12-13;

[58] Andre Come-Sponville Duchowość ateistyczna Warszawa 2011r, s.142;

[59] Gadamer, Idea dobra w dyskusji między Platonem a Arystotelesem Kęty 2002r, s.43;

[60] Pierre Hadot Czym jest... op.cit. s.171;

[61] Pierre Hadot Filozofia jako ... op.cit.;

[62] Batman Begins;

[63] Frank Herbert Dzieci Diuny Poznań 2013r, s.337;

[64] Fromm takie zachowanie nazywa racjonalizacją. Istotą racjonalizacji jest fałszywe przedstawianie swoich irracjonalnych pobudek jako w pełni przemyślanych i uzasadnionych decyzji. Racjonalność tak wyjaśnianych zachowań jest wymysłem, stworzonym po to, by usprawiedliwiać popełnione przez siebie błędy. Nietzsche z kolei taki sposób bycia nazywa dekadencją – czyli stanem, w którym dochodzi do przewartościowania wartości. W związku z tym, że człowiekowi brak mocy do bycia kimś wartościowym, to brak wartości usiłuje fałszywie przedstawiać jako wartość, do której zawsze dążył. Taki człowiek to wedle Nietzschego dekadent. Zarówno Fromm, jak i Nietzsche zdemaskowali praktykę oszukiwania siebie w celu usprawiedliwiania własnych mankamentów;

[65] Powiedzenie przypisywane Epikurowi;

[66] Marek Aureliusz Rozmyślania Kęty 2003r, s.59;

[67] Ibidem s.103;

[68] Por. „Sutra nirwany głosi, że istnieją trzy złe pożądania: pierwszym z nich jest pożądanie bycia otoczonym przez (…) wyznawców; drugim jest pożądanie, aby każdy stał się twym zwolennikiem; trzecim jest pożądanie, aby każdy uważał cię za mędrca” Pai Chang Pusta przestrzeń Warszawa 2005r, s.71;

[69] Nie chodzi tu o rozróżnienia płciowe. Słowo 'pan' użyte jest tu w znaczeniu warstwy społecznej;

[70] Ibidem, s.85;

[71] Prajñāpāramitāhṛdaya Sūtra (Sutra serca) ;

[72] Powiedzenie Sawaki Kōdō;

[73] (jap.) Nic nie można poradzić;

[74] Japoński mistrz zen, poeta (XVw.). Słynął ze swej wnikliwej inteligencji. Przypisuje mu się wpływ na wiele charakterystycznych dla Japonii sztuk, które rozwinęły się w tych czasach, łącznie z dosadnym językiem literatury zen. Jego wiersze zebrano w tomie Kyōun-shū (Wiersze/Pieśni Szalonej Chmury). [za:]wikipedia;

[75] Zhouangzi Prawdziwa księga południowego kwiatu Warszawa 2009, s.134

[76] Pai Chang, op.cit., s.155;

[77] Janusz Zajdel Limes Inferior Warszawa 2000r, s. 41;

[78] Alan Watts Droga Zen Poznań 2003r, s.166;

[79] Ibidem s.184;

[80] Sens to złożone i ciekawe pojęcie (przede wszystkim jednak stan Ducha): łączy w sobie zarówno pierwiastek racjonalny jak i zmysłowy. Przy czym ów pierwiastek zmysłowy zawiera wszelkie odcienie zmysłowości, od doświadczanych spostrzeżeń do doznań o erotycznej naturze. W etymologicznym ujęciu sens (łac. sensus) oznacza czucie. Z biegiem czasu pojęcie to coraz bardziej zaczęto kojarzyć z oderwaną od jakiegokolwiek czucia racjonalnością;

[81] Meir Shahar Klasztor Shaolin wyd.UJ, 2011r, s.15;

[82] Ibidem s.40;

[83] Alan Watts, op.cit., s. 166;

[84] Meir Shahar op.cit.,s.96;

[85] Ibiaturze. W etymologicznym ujęciu sens (łac. sensus) oznacza czucie. Z biegiem czasu pojęcie to coraz bardziej zaczęto kojarzyć z oderwaną od jakiegokolwiek czucia racjonalnością;

[86] Meir Shahar Klasztor Shaolin wyd.UJ, 2011r, s.15;

[87] Tung Shan Wkraczając w góry wyd.„miska ryżu”, 2005r, s.80;

[88] Powiedzenie Sawaki Kōdō;

[89] Meir Shahar op.cit., s.3;

[90] Ibidem s79;

[91] Ibidem s.6;

[92] Ibidem s.89;

[93] Hakuin Ekaku [w:] Wkraczając w góry op.cit., s.118;

[94] Duchowość ateistyczna, op.cit., s.141.